Literatura queerowa i jej pory
Małgorzata Sikora-Tarnowska
Głos Małgorzaty Sikory-Tarnowskiej w debacie „Granice literatury”.
strona debaty
Gdzie dziś kończy się literatura? Wprowadzenie do debaty „Granice literatury”1.
Myśląc o tym, jakim wyzwaniem jest dla mnie – krytyczki literackiej, ale też żyjącej w Polsce lesbijki, żony mojej żony – pisać o granicach i literaturze queerowej w kraju rokrocznie zajmującym końcowe pozycje w rankingu praw i ochrony osób LGBTQ+ w Europie, przypominam sobie rozmowę, którą kilka miesięcy temu przeprowadziłam w formie wywiadu z poetą Stanisławem Jaglarzem[1].
Umówiliśmy się na początku czerwca z okazji Miesiąca Dumy, żeby porozmawiać o poezji, a zwłaszcza ostatnim tomie poety, Zajęczy żar, w którym język wyrastający z otwarcia na naturę i mowę zwierząt jest nośnikiem doświadczeń między innymi transpłciowości i transmęskości. Tegoroczny czerwiec rozpoczął się jednak nie w atmosferze święta, ale napiętym wieczorem wyborczym, a później ogłoszeniem wyników drugiej tury wyborów prezydenckich i zwycięstwa Karola Nawrockiego. Wyniki te w połączeniu z ujawnionym przez pierwszą turę szerokim poparciem dla skrajnej prawicy zsumowały się w już wcześniej niewesoły, a teraz realnie zagrażający naszemu istnieniu, obraz przyszłości osób LGBTQ+ w Polsce.
Zgodnie z ustaleniami, zdzwoniliśmy się ze Staszkiem tego dnia koło południa. Zapytałam, czy czuje się na siłach, żeby w taki dzień rozmawiać o poezji. „Tak, oczywiście, czuję się na siłach – potwierdził ku mojemu sporemu zaskoczeniu. – Poezja niesie w sobie niezależność. Nowy kandydat i jego wyborcy nie mają mocy, żeby ją zniewolić czy powstrzymać. Ona jest siłą wyrazu, wolności, nieskrępowania. Ma w sobie ulotność i jednocześnie siłę rażenia, może być schronieniem – dla mnie i dla czytelników – lub nieść ze sobą moc przemiany. Jeśli myślę o poezji w ten poniedziałkowy poranek, to jest w tym dużo nadziei. Bez niej byłoby mi znacznie trudniej pomyśleć, co dalej”[2].
Początek tej rozmowy często wraca do mnie w momentach nasilania się różnych niepokojów, zbiorowych i osobistych, związanych z byciem osobą queerową w Polsce. A okazji do wzmożonej pracy tożsamością, która tworzy dla takich niepokojów żyzne podglebie, było później w tym roku było niemało: od – obecnie już mozolnym wspólnym wysiłkiem pogrzebanej – niezbyt produktywnej „dyskusji” o projekcie ustawy o związkach partnerskich, do zamieszania wokół wywalczonego przez polską parę listopadowego wyroku Trybunału Sprawiedliwości UE, nakazującego transkrypcję aktów małżeństw zawartych za granicą. Te powracające momenty wywoływania w publicznej debacie określonej części queerowej tożsamości niewiele mają wspólnego z realiami codziennego życia osób queerowych w Polsce, a jeszcze mniej z queerową literaturą. Tworzą jednak dość uporczywy kontekst jej czytania i tworzenia.
Tegoroczny drugi czerwca uporczywie nie chce się skończyć, a ja myślę o granicach, domu i literaturze; o wskazanym przez Staszka transformacyjnym potencjale poezji, ale też o poezji – oraz szerzej, o literaturze w ogóle i o tym, czym się staje dla osób piszących i czytających queerowych – jako miejscu schronienia. Aktywujmy zatem tę jej ochronną funkcję, schrońmy się na chwilę w polskim lesbijskim domu i rozejrzymy się wokół.
2.
Kiedy moja przyszła żona ponad dwa lata temu przyjechała do mnie w celu wspólnego zamieszkania – realizując popularny lesbijski stereotyp o szybkiej wprowadzce – pierwszym wyzwaniem wspólnej rzeczywistości mieszkaniowej było uwspólnienie księgozbioru. Mieszkamy w małym mieszkaniu w bloku, dlatego wymagało to między innymi częściowego wyburzenia kuchni, którą zastąpiła biblioteka. Bo priorytetem były książki, w tym oczywiście te queerowe, ale nie tylko – przede wszystkim przywieziona z Poznania polska poezja współczesna. Teraz już wspólne książki queerowe z kolei należały do zbyt wielu dziedzin i gatunków, żeby miało sens wydzielanie dla nich osobnych półek, zostały więc wymieszane ze sobą i ze wszystkimi innymi.
Na półkach znaleźli się: Emily Dickinson, Safona, Anouk Herman, Adrienne Rich, Anna Adamowicz / Laura Osińska, Anne Carson, wspomniany już Stanisław Jaglarz, Cristina Peri Rossi, Adu Rączka, Łukasz Kaźmierczak / Łucja Kuttig, Opal Ćwikła, Zu Witkowska, Marta Stachniałek, Eileen Myles, Audre Lorde, Irena Klepfisz, zbiory krytyczne i antologie z takimi klasykami jak wiersz „Chcę lesbę na prezydentkę” Zoe Leonard w przekładzie Joanny Krakowskiej, przekłady queerowych autorek wydawanych przez Wydawnictwo Współbycie. Do tego książki poetyckie autorstwa mojej żony wymieszane z zinami z queerową poezją – od poważnie wyglądających publikacji po wydania złożone z kilku ręcznie sklejonych kartek zapełnionych odręcznym pismem. Dalej proza: Colette, zbindowane wydruki Białej róży Narcyzy Żmichowskiej i Przygody w nieznanym kraju Anieli Gruszeckiej, i stare piwowskie wydanie Safony Anny Kowalskiej. Książki Doroty Kotas i Aleksandry Kasprzak, dalej powieść Olgi Górskiej Nie wszyscy pójdziemy do raju, sąsiadująca z opartymi na tradycji literatury chłopskiej opowiadaniami Kingi Sabak – dwie różne wersje coming of age lesbijek z mojego pokolenia. Gorset, wstyd i kocie uszka J. Szpilki – esej o transkobiecości – obok Kiedy słońce wypieka sny Julii Durzyńskiej. Do tego współczesne queerowe biografie: Juliusza Słowackiego, Marii Konopnickiej, Marii Rodziewiczówny, Eleonory Kalkowskiej, Zofii Sadowskiej, Tove Jansson, Anny Kowalskiej i Carson McCullers, które czuwają nad parapetem z roślinami obok korespondencji Kowalskiej z Marią Dąbrowską.
Wymieniam wszystkie te książki oczywiście nie po to, żeby stworzyć jakiś katalog literatury queerowej w Polsce. Istnieją od tego wyspecjalizowane miejsca i publikacje i w dobie dostępu do Internetu nietrudno się zorientować w kolejach jej współczesnej historii i kierunkach rozwoju (po tradycyjny, rzeczowy historyczny przekrój odsyłam do antologii Dezorientacje). Chcę podkreślić coś innego: literatura queerowa w naszym domowym zbiorze istnieje tak, jak mogłaby, ale nie zawsze funkcjonuje, w świecie i w życiu literackim, gdzie wciąż trzeba pojęcie „queeru” od podstaw tłumaczyć i oswajać. W domu, stanowiąc integralną część zbioru, nie zajmuje osobnej przestrzeni, a jednocześnie zawsze jest na widoku, nie da się jej pominąć, ale też nie trzeba jej nikomu wyjaśniać. Nie niesie w sobie ciężaru stanowienia „reprezentacji”, nie staje wobec presji wpisywania się w trendy – opowiadania o mozolnej drodze do coming outu, ale też zastępowania realnych problemów poetykami spod znaku queer joy. Oczywiście, są tutaj też książki, których osoby autorskie mniej lub bardziej świadomie podporządkowywały się wymogom rynkowym, ale nawet one w tym otoczeniu wydają się tonowane milczącym autorytetem koleżanek. Są też luki – na przykład po twórczości internetowej rozwijanej wyłącznie na portalach, jak określały je moje poprzedniczki, „branżowych”[3].
Przesuwam wzrokiem po półkach i jest w tym przeglądaniu się w domowym księgozbiorze coś więcej niż uniwersalne uczucie czytelniczego zaciekawienia i satysfakcji. Coś, co sięga do mojej queerowej tożsamości i wywołuje w niej poruszenie Możliwość obcowania z literaturą queerową jako taką – przeżytą, bliską mnie i moim doświadczeniom, w której rozpoznaję źródło kulturowego imaginarium polskiego queeru – a jednocześnie, w jednym ruchu, zobaczenie jej w kontekście całej literatury, możliwie szeroko traktowanej; zobaczenie jej bliskiej temu, czym jest w istocie: jako części podzielanej przez nas wszystkich kultury. Korespondencja Kowalskiej i Dąbrowskiej, chociaż może wolałaby się znaleźć obok listów miłosnych Virginii Woolf i Vity Sackville-West albo przynajmniej lesbijskich klasyków takich jak Źródło samotności Radclyffe Hall – stoi obok Zamku Kafki, bo w kieszonkowym wydaniu Czytelnika z Nike akurat on zmieścił się na leżąco na innych książkach z serii z głowami wawelskimi, wśród których jest również dzieło Carson McCullers. Kamienie milowe queerowej polskiej prozy autofikcjonalnej – dwa tomy Mojej ukochanej i mnie Renaty Lis – przeglądają się w esejach amerykańskiej krytyczki Maggie Nelson, ale też – co zakorzenia ich intelektualny rozmach w codziennej rutynie – w kilku wydaniach Jadłonomii.
Książki queerowe stoją nie tylko obok książek kucharskich, ale też polskiej literatury okresu PRL‑u, którą zajmowałam się naukowo, i bliskiej mojej żonie literatury tureckiej – zarówno tej queerowej, jak i nie. Tworzą przygodny – a jednak jakoś przez nas, mnie i żonę, ukierunkowany – układ, z którego dopiero wyłaniają się dynamika i sensy przekraczające konkretne warunki i okoliczności ich powstawania. Można zobaczyć teksty samoistnie tworzące i nasuwające nowe powiązania, jakie nie miałyby szansę wyniknąć, gdyby, jak w księgarni czy bibliotece, umieścić je w jednym, wydzielonym miejscu i uporządkować tematycznie. Nasz zbiór nie służy celom edukacyjnym, popularyzacyjnym ani sprzedażowym. Jest otwarty i ekspansywny; nie tylko – jak każda biblioteka – zaburza ograniczenia czasoprzestrzeni i konwencjonalne chronologie procesów historycznoliterackich, ale też układa się w nowe porządki idące w poprzek okresów tabuizacji queeru i emancypacji, poszukiwania języka i nowego nazywania, życia w ukryciu i żądania pełni życia.
Czytamy listy Dąbrowskiej i Kowalskiej z Virginią i Vitą, z Konopnicką, Colette i Safoną, odwiedzamy nowojorskie herbaciarnie z Eve Adams i domy warszawskich arystokratek z masażystką Marią Jadwigą Strumff, lecimy statkiem ufo z Opal Ćwikłą. A to wszystko bez oglądania się na narzucane przez strażników status quo, teraz i w przeszłości, granice. Zbliżamy się do nich i – jak w tomie Adu Rączki „chciałośmy” – sondujemy ich porowatość. Podążamy czytelniczym tropem, który wytyczyła między innymi Selby Wynn Schwartz w eseju Po Safonie. Jego autorka pisze o stawaniu się poprzez literaturę czytelniczego „my” i tak też postrzegam literaturę queerową: jako narzędzie wspólnototwórcze i włączające, pozwalające nam się zobaczyć w większej grupie, w rodzinie z wyboru, w kolektywie, w stadzie, jako część bogatej, nie zawsze oczywistej, tradycji kulturowej i historii. O ile jednak brytyjska autorka skupia się na literaturze queerowych kobiet zachodniej Europy, o tyle u nas ramę opowieści tworzą głosy nam bliskie – lokalne, wyrastające z doświadczenia życia w granicach zaborów, w międzywojniu, w PRL‑u, w późnokapitalistycznej demokracji liberalnej i jej coraz bardziej populistycznych odsłonach. Dzięki temu możemy się poczuć częścią zbiorowości – nie tylko społeczności LGBTQ+ tu i teraz w Polsce, ale też innych kontinuów, opierać się na tych genealogiach.
Ten dynamiczny układ, tak jak na teksty czytane na nowo przez filtr queerowych biografii, stale domaga się reintrepretacji, ale też niesie nadzieję i pokazuje strategie przetrwania. Rzeczywistość za oknem dowodzi, że fundamentem politycznego sukcesu w naszym kraju na trwałe stała się manipulacja przyszłością osób queer – rozbudzanie nadziei na zmianę na lepsze i mniej lub bardziej brutalna, ale zawsze kategoryczna jej odmowa. Najistotniejszą stawką literatury w Polsce jest przyszłość: chociaż dotyczy to całej literatury jako takiej, to literatura queerowa może dostarczyć istotnych wskazówek. Widziana nie jako zbiór tekstów powiązanych tematycznie, ale jako schronienie i miejsce swoistego zimowania idei, pozwala pomyśleć i wypowiedzieć przyszłość w martwej ciszy, wymyślać inne, mniej lub bardziej prowizoryczne i trwałe układy i powiązania. Zachęca, by szukać oparcia w niedomkniętych, często prowizorycznych kulturowych genealogiach, mieć w sobie wyczulenie na niesprawiedliwość i gotowość na niezgodę – i na tej podstawie tworzyć lepsze światy, odkrywać języki i rozwijać wrażliwości. Taka literatura to coś więcej niż tylko schronienie – to otwarty dom z widnymi oknami na kwitnący ogród.
3.
Słyszę głos z tyłu sali, który przypomina, że świat, w którym żyjemy, nie jest lesbijskim domem (i w dobie kryzysu mieszkaniowego tym bardziej nie z ogródkiem), a życie literackie rządzi się inną logiką niż prywatne księgozbiory. Myślę, że nic bardziej mylnego. Po pierwsze, nasz księgozbiór jest tylko jednym z wariantów tysięcy księgozbiorów w polskich domach tworzonych przez osoby i rodziny LGBTQ+, a lesbijki są specjalistkami w uprawie zmyślonych ogrodów. Po drugie – w momencie, gdy świat staje się coraz bardziej niezrozumiały i wrogi, a sztuczna inteligencja i algorytmy wyznaczają nam granice tożsamości i wrażliwości, szczególnie potrzebujemy przemyślenia utrwalonych sposobów bycia w literaturze i z literaturą, tego, jak jest ona kształtowana przez stosunki władzy: hierarchiczne zależności wpływające na programy finansowania, tego, po jakie sięgamy sposoby jej świętowania i wspólnego przeżywania, tego, z kim i opierając się na jakich podzielanych wartościach, podejmujemy współpracę. Jako społeczność LGBTQ+, wiecznie będąca na celowniku władzy, ale też mająca własną kulturę i historię, potrzebujemy z kolei mądrego sojusznictwa – wśród osób autorskich, wydawców, osób zaangażowanych w promocję literatury, podmiotów wspierających twórczość literacką finansowo i instytucjonalnie. Formami wsparcia mogą być na przykład włączanie do programów festiwali czy do projektów literackich queerowych głosów i tekstów powstających poza komercyjnym rynkiem książki oraz oddawanie queerowym osobom twórczym przestrzeni na własną inicjatywę. Za udane przykłady takiego podejścia mogą posłużyć organizacja bloku tematycznego poświęconego lesbijskiemu modernizmowi na Festiwalu Fabuły w Poznaniu czy – całkiem niedawno – dostrzeżenie (i nagrodzenie) przez jury Nagrody Literackiej Gdynia zbioru poetyckiego Anouk Herman Silesian Gothic, wydanego przez małą warszawską oficynę Girls and Queers to the Front, wreszcie – włączenie wydanej w self-publishingu książki poetyckiej Ekonomia darów mojej żony oraz prowadzonego przeze mnie czasopisma „LesBiLans” dla queerowych kobiet jako pełnoprawnej części programu Festiwalu Lublin Miasto Literatury. To wszystko przykłady tego, jak zamiast obsadzać literaturę queerową i tworzące ją osoby w tradycyjnych rolach: platformy rzecznictwa i edukacji czy załatwiania problemu „reprezentacji” i „różnorodności”, można tworzyć warunki, by osoby i teksty przemówiły własnym głosem, żeby zaistniały w kontekstach, z których wyrastają i w których funkcjonują na co dzień. Żeby nie lądowały w życiu literackim zawsze jako zjawiska niby to niespotykane, pojedyncze i osobne, przedstawiające rzekomo nadal nieznany „problem” i jednocześnie remedium niespokojne sumienia. Bo skoro jest ciężkawo – co prawie każdy już wie – to przecież jeszcze coś piszemy, jeszcze przychodzimy, jeszcze rozmawiamy, pewnie więc dajemy sobie radę. Cytując poetkę: otóż, kurwa, nie.
4.
Jak powiedziano, jesteśmy w domu, pora więc zwrócić uwagę na słonia w pokoju, który może aktualnie nie jest specjalnie na widoku, ale jeśli polityka nie zmieni kursu, nabierze całkiem realnych kształtów. Niewidoczne koszty tworzenia literatury przez osoby queerowe, ponoszone są zarówno przez te osoby, jak i całą społeczność queerową na co dzień. Żeby zobaczyć tę dysproporcję, wystarczy wyjrzeć za okno – kiedy na naszych oczach projekt ustawy mogącej realnie zmienić życie całych rodzin LGBTQ+ trafia do kosza, ulice są puste, a osoby tworzące literaturę, o ile nie są bezpośrednio dotknięte tą sprawą, nie zabierają głosu w dyskusji, milczą. Rozkręca się sezon festiwali i spotkań, a życie literackie jak gdyby nigdy nic toczy się dalej, często z udziałem wcześniej zaproszonych osób ze społeczności LGBTQ+, które w literaturze odsłoniły swój świat i teraz, na dobre i na złe, muszą dyskutować o tym na scenie, a w przerwie oglądać rolki z prezydentem broniącym „wyjątkowej i chronionej konstytucją instytucji małżeństwa” (spojler: konstytucja gwarantuje co innego – równość obywateli wobec prawa).
Tymczasem przecież – tym sposobem przechodzę do ostatniego postulatu – sprzeciw i opór wobec niesprawiedliwości nie muszą, a nawet nie powinny, zawsze wybrzmiewać głosem osób politycznie wykluczonych. Tak samo jak granice literatury queerowej zbiegają i rozwidlają się w domu moim i mojej żony, tak samo wiele granic naszego wspólnego świata od dawna zbiega się i rozwidla w literaturze queerowej. Kiedy dla jednych musi ona stać się schronieniem, inni – zarówno osoby piszące, jak i czytające – mogą wykorzystywać siłę rażenia, o której mówił Staszek, i ponieść energię dalej. Sprawdzać programy wydarzeń, podnosić nieobecność albo tokenizację queeru, promować i edukować tak, żeby nie powielać tych schematów. Reagować na homofobię i transfobię w przestrzeni festiwali, spotkań literackich, dyskusyjnego klubu książki. Jeśli trzeba, odmawiać współpracy, nie przychodzić, zabierać głos, głośno domagać się poprawy. Wkurwiać się, używać słów „lesbijka”, a nie „przyjaciółka”, uzupełnić podstawowe braki w wiedzy, żeby wiedzieć, jak rozmawiać z drugą osobą i o drugiej osobie z poszanowaniem jej tożsamości i ekspresji. Dawać miejsce debiutującym i wydawnictwom spoza głównego obiegu, mieć świadomość istnienia queerowej historii literatury, nie zgadzać się na jej wymazywanie. Sprawdzić, czy w Twojej okolicy, w Twoim mieście, w Twoim regionie ktoś tworzy literaturę queerową – a wtedy poznać ją, spróbować zrozumieć i uznać za swoją, a jeśli jest organizowane spotkanie – pojawić się na nim; to zresztą najłatwiejszy sposób, żeby poznać lokalną społeczność queerową.
Ktoś znowu powie: łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Odpowiem: nie, w literaturze queerowej już jest zapisana wielusetletnia historia uczenia się gotowości na zmiany i budowania przyszłości z niczego. Pora mądrze to wykorzystać.
[1] https://mintmagazine.pl/artykuly/wywiad-ze-stanislawem-kalina-jaglarzem-pride-month
[2] Tamże.
[3] Pisała o tym Olga Byrska: https://www.dwutygodnik.com/artykul/7899-atest-na-lesbijstwo.html
O AUTORZE
Małgorzata Sikora-Tarnowska
Redaktorka, absolwentka Wydziału Polonistyki UW i Szkoły Doktorskiej Nauk o Języku i Literaturze UAM. W polu jej zainteresowań znajdują się literatura polska XX i XXI wieku, krytyka literacka, nowoczesne dyskursy o cielesności i studia queerowe. Napisała doktorat na temat cielesności awansu społecznego w prozie okresu PRL-u. Redaktorka naczelna magazynu „LesBiLans” dla queerowych kobiet i osób z doświadczeniem kobiecości.
