Literatura zmaterializowana: między rozwojem a rynkiem
Maria Deskur
Głos Marii Deskur w debacie „Granice literatury”.
strona debaty
Gdzie dziś kończy się literatura? Wprowadzenie do debaty „Granice literatury”Współczesne świadome społeczności rozdarte są między zaniepokojeniem masową konsumpcją żywności z fast foodów sieciowych a szacunkiem dla wielkich firm, które są w stanie wykarmić coraz liczniejsze populacje Ziemi. Przeraża nas skala produkcji nowych ubrań, jednak doceniamy, że ta wielkoskalowa działalność pozwala nam na zakup przyzwoitego stroju w relatywnie niskiej cenie – i chętnie z tej możliwości korzystamy. Może chcielibyśmy móc kupić sobie jedne spodnie i jedną kurtkę na dziesięć lat, ale z różnych powodów jest to dziś bardzo trudno realizowalny postulat. Lubilibyśmy oglądać wyłącznie arcydzieła kinematografii, ale spędzamy niezliczone godziny wciągnięci w losy bohaterów streamowanych seriali.
Powszechność
Powszechność to fascynujące zwierzę, które boryka się w sposób nieunikniony z pytaniem o jakość. A my jako konsumenci uczestniczymy w tym procesie, wpływamy na niego, a właściwie jesteśmy jego współkreatorami poprzez nasze decyzje zakupowe i alokację czasu.
Literatura i jej nośnik, czyli książka, podlegają procesowi upowszechnienia od setek lat. Bolesław Chrobry jako potężny władca nie umiał pisać, ponoć nauczył się czytać, bo czuł, że czytanie daje dostęp do tajemnic i wiedzy, a zatem – władzę. Ale jego nieumiejętność pisania absolutnie go nie dyskredytowała na jego całkiem eksponowanej (!) pozycji: po prostu 1000 lat temu bardzo wąskie grono pisało i czytało.
Wynalezienie systemu automatyzacji druku przez Gutenberga w piętnastym wieku to przełom. Książka przestaje być drogocennym rękopisem, druk umożliwia powszechność. Minione 575 lat (tyle minęło od stworzenia ruchomej czcionki i prasy drukarskiej) to czas coraz szerszego, coraz bardziej demokratycznego dostępu do książek i czytania; dziewiętnasty i dwudziesty wiek przynoszą wprowadzenie w licznych krajach świata powszechnej edukacji, przekazując władzę, o której marzył nasz pierwszy król, w ręce każdego dziecka.
Jednocześnie książka stała się przedmiotem obrotu rynkowego i podlega – czy nam się to podoba czy nie – jego prawom. Masowo sprzedają się książki w jakiś bardziej lub mniej tajemniczy sposób odpowiadające na potrzeby bardzo licznych czytelników i czytelniczek. I te masowo sprzedające się książki są często krytykowane. Władca Pierścieni był krytykowany jako zbyt zawiły i wydumany, Harry Potter jako zbyt prostacki czy zbyt magiczny. Mróz, Miłoszewski, Bonda, Gutowska-Adamczyk, Gortych – wszyscy mieli i mają swoich zagorzałych fanów, ale i przeciwników. Wysoka widoczność na liście bestsellerów jest siłą rzeczy wysoką ekspozycją na krytykę. Trudno jednoznacznie zawyrokować, na ile owa krytyka jest uzasadniona, a na ile wynika (przynajmniej częściowo) z prekoncepcji, że masowe to słabsze. Wejście Władcy Pierścieni do kanonu literatury dwudziestego wieku zaprzecza uproszczonej tezie, jakoby powieść bestsellerowa musiała być efektem kompromisu. I tu sią zatrzymam.
Nie jest moją intencją analiza porównawcza jakości literackiej bestsellerów. Fundacja Powszechnego Czytania zajmuje się analizą wpływu czytania na rozwój człowieka, interesuje nas czytanie książek jako inwestycja społeczna. Książka jest oczywiście produktem i źródłem przychodów swojej branży w sektorze kreatywnym, ale powszechne czytanie jest przede wszystkim fundamentem i warunkiem koniecznym dla dalszego rozwoju nie tylko sektorów kreatywnych, ale całej naszej cywilizacji.
Cegła, czyli budulec
Czytanie jest jak cegła w rękach budowniczego: trochę oczywista i mało ekscytująca, a jednak konieczna: wznosi ściany, daje bezpieczeństwo, umożliwia postawienie kolejnego piętra, osłania od wiatrów, tworzy przestrzeń dla rozwoju wspólnoty.
Z czytaniem jest podobnie: jest trochę mało spektakularne, nikogo nie ekscytuje, a jednak to właśnie czytanie ćwiczy nasz mózg, rozwijając jego możliwości i kreatywność; to czytanie formuje nasze krytyczne myślenie, które staje się tarczą przed szalonymi wiatrami dezinformacji; to także czytanie wyposaża nas w bezpieczne fundamenty kompetencyjne, na których możemy stawiać budowlę naszego życia wedle własnego wyboru; i wreszcie, to właśnie czytanie uczy nas rozumienia i otwartości na drugiego człowieka, jego odmienne emocje i poglądy, wspierając nas w tworzeniu wspólnot. W takim rozumieniu literatura zmaterializowana w postaci książek, które ktoś kupuje, wypożycza i czyta przestaje być li tylko obiektem oceny krytyczno-literackiej czy sprzedażowo-rynkowej. Zaczynamy dostrzegać gigantyczne znaczenie tej części sektora kreatywnego, jaką jest branża książkowa dla naszego wspólnego lepszego jutra, zaczynamy czuć, że literatura czytana jest budulcem i spoiwem naszej cywilizacji.
Z tego właśnie względu zajmujemy się upowszechnianiem czytania; stawiamy sobie za cel, by więcej mieszkańców Polski czytało książki i o nich debatowało, bo widać wyraźnie z badań, że czytanie jest narzędziem budowania oraz wzmacniania kreatywnych i innowacyjnych wspólnot demokratycznych: rozumiejących i wyrastających ze swojej przeszłości, a zarazem gotowych na przyszłość.
Eksperci w dziedzinie upowszechniania czytania zgodni są co do tego, że należy i warto inwestować w czytanie od kolebki. Należy, ponieważ to w młodości formuje się nasz mózg, a warto, ponieważ inwestując wcześnie, możemy osiągnąć najwięcej. W tym kontekście niesłychanie ważne stają się modele funkcjonowania książki w szkole i narracje wokół czytelnictwa dzieci i młodzieży, w domu oraz poza nim. I tu odważę się wrócić do niełatwego tematu funkcjonowania i krytyki bestsellerów w przestrzeni publicznej.
Mózg w drodze do autonomii
W ciągu ostatnich lat przetoczyły się przez łamy medialne fale krytyki literatury zwanej young adult, czyli YA. Pamiętam sprzed lat podobną falę skierowaną przeciw serii „Zmierzch” i jej wampirzym epigonom. Temat jest niełatwy. Zasadniczo marzymy, by dzieci i młodzież grzecznie sięgały po doskonałe (najlepiej wybrane lub skonsultowane przez nas samych!) dzieła literackie i elokwentnie się o nich wypowiadały, najlepiej zgadzając z nami w ocenie danej pozycji. Proszę wybaczyć ironię tego zdania, jest to zdecydowanie autoironia: jako matka dorosłych dzieci wiem o sobie już sporo.
I już bez ironii – taki scenariusz brzmi kusząco i pewnie jest możliwy w jakiejś bardzo wąskiej grupie. Ale w przeważającej, statystycznie zdecydowanie dominującej sytuacji, dziecko rośnie i dość szybko zaczyna samodzielnie wybierać lektury (zakładając, że w ogóle czyta). Co więcej, ta autonomiczność czytelnicza jest tak naprawdę bardzo pożądana – jest przecież oznaką dojrzałości i niezależności myślenia oraz działania. W świetle badań jako rodzice powinniśmy otwierać szampana, kiedy nasze dziecko zaczyna samo sobie dobierać lektury – bo to właśnie oznacza, że towarzyszyliśmy mu skutecznie, że przekazaliśmy mu umiejętność korzystania z tego niesamowitego narzędzia rozwoju, jakim jest czytanie.
Schody się zaczynają, kiedy okazuje się, że dziecko czy młodzież sięga po książki, które nam się wydają słabe literacko, niemądre lub wręcz niebezpieczne w przekazie. Widzę wiele ważnych niuansów w tej sytuacji.
Jakość a wybór dziecka
Eksperci w dziedzinie promowania czytania dla przyjemności podkreślają, jak ogromne znaczenie ma własny wybór dziecka dla polubienia przez nie czytania. Dlatego właśnie Alvin Irby, założyciel Czytających Fryzjerów, czyli organizacji Barbershop Books, stworzył jury z małych chłopców, którzy sami wybierają, co chcą czytać w czasie postrzyżyn… i są to często książki o kupach.
Oczywiście nie jest obojętne, czym karmimy nasze mózgi. Wiemy, że celem upodmiotowienia dziecka w kwestii wyboru książki do czytania w wieku 3–6 lat jest zaproszenie go do świata literatury, tak, by w wieku 13–16 lat to samo dziecko było samodzielnie gotowe wybrać coś zdecydowanie lepszego. Początkowa zgoda na przysłowiową kupę (proszę wybaczyć) ma na celu (paradoksalnie!) rozsmakowanie i wyrobienie gustu literackiego. Idealna droga czytelnicza pełna jest tzw. „dobrych dorosłych”, którzy sami czytają, o książkach rozmawiają i krok po kroku w sposób naturalny proponują coraz lepsze i ciekawsze lektury. Tylko że, oczywiście, to jest właśnie droga idealna, statystycznie uczęszcza nią mniejszość.
Zaufanie a odpowiedzialność rodzica
Nie napiszę nic odkrywczego, stwierdzając, że rolą rodzica, ale też np. systemu edukacji, czy szerzej społeczności, jest towarzyszenie młodemu człowiekowi w dorastaniu ku autonomii; że jako dorośli ponosimy odpowiedzialność za to, jak wspieramy dzieci w drodze ku dojrzałości. Ale granica między towarzyszeniem i wspieraniem a nadopiekuńczością i przesadnym nadzorem jest cienka. Dziecko to osobny człowiek wyposażony w swój własny mózg, swoją inteligencję, kreatywność i własne zdanie, a jednocześnie istota początkowo od nas szalenie zależna.
Myślę, że dostrzeganie w dziecku drugiego autonomicznego człowieka, obdarzanie szacunkiem jego inteligencji oraz wykazywanie zaufania co do jego poziomu rozumienia i wyborów – to kluczowe wsparcie, które możemy zaoferować i chyba jedyny sposób na dobry kontakt międzypokoleniowy. Wbrew pozorom nie są to dywagacje oddalone od tematu. Myślę, że my, dorośli, mamy często duży problem z wykazaniem zaufania co do decyzji i mądrości naszych rosnących dzieci: wydaje się nam, że dziecko nie zrozumie ironicznego dowcipu w Koszmarnym Karolku czy Dzienniku Cwaniaczka i zacznie się zachowywać jak paskudni bohaterowie tych serii; że przeczyta Harry’ego Pottera i zacznie wierzyć w magię; że wreszcie przeczyta Rodzinę Monet i uzna przemoc za jedyną formę współżycia. Tym samym myśleniem wykazali się dziewiętnastowieczni specjaliści, którzy wpisali Panią Bovary na listę książek zakazanych jako przedstawiającą nieodpowiedni wzór postaw.
Zdaję sobie oczywiście sprawę z istnienia efektu Wertera, ale to wyjątek, nie reguła; w olbrzymiej większości wypadków czytamy o Emmie Bovary czy Harrym Potterze i przetwarzamy to, co przeczytaliśmy, zachwycamy się literacką formą (lub nie!), przeżywamy emocje (lub się złościmy na to czy tamto), współodczuwamy lub się dystansujemy, ale na koniec wychodzimy z tej lektury inni i w dodatku przeżycia kilku osób po przeczytaniu tej samej książki będą różne.
Pokusa
Muszę przyznać, że za każdym razem, kiedy o tym myślę, dostrzegam jakieś nasze dorosłe kołtuństwo, rodzaj niefajnej protekcjonalności w idei, że młodzieży trzeba zakazać czytania takiej czy innej serii ze względu na to, co sobie owa młodzież pomyśli i jakie wzorce przejmie. Czyż pod takim postulatem nie kryje się gdzieś przekonanie, że młodzież jest po prostu głupia? Lub w każdym razie – zdecydowanie głupsza od nas? Jest oczywiście różnica między zakazami dla dzieci a cenzurą dla młodzieży czy dorosłych, ale chyba warto gdzieś dostrzec też podobieństwo fundamentów tych postaw: czy nie wynikają one z braku zaufania do inteligencji i roztropności czytającego? Zabraniający powiedzieliby, że wynikają z odpowiedzialności za umysły wystawione na niebezpieczny przekaz, i proszę mi wierzyć, jestem zdecydowaną zwolenniczką odpowiedzialności, tylko chyba inaczej widzę drogę jej realizacji.
Kluczowym elementem różniącym zakazy dla dorosłych od zakazów dla dzieci jest fakt, że dzieci to grupa ogromnie różna i o ile zdecydowanie sądzę, że czytanie Harry’ego Pottera przez dzieci 10+ raczej im nie zaszkodzi, o tyle faktycznie karmienie dziecka pięcioletniego tymi 7 tomami pełnymi emocji i mniej lub bardziej sympatycznych stworzeń może być nietrafionym pomysłem, to jasne. Towarzyszenie dzieciom powinno łączyć się ze zrozumieniem, na co są gotowe. Skoro na Rodzinie Monet jest napisane 16+, to może faktycznie dziesięciolatki mogłyby zostać przy Harrym. I myślę, że jest to idealne miejsce na pozytywną odpowiedzialność dorosłego połączoną z szacunkiem dla dziecka. „Skoro masz 10 lat, a na tej książce jest napisane 16+. to masz jeszcze czas… Masz 14 lat i strasznie chcesz to czytać, przyjmuję to, a opowiedziałabyś mi, co Ci tak bardzo w tym odpowiada, bo ja w sumie tego chyba po prostu nie rozumiem…”
Zdaję sobie sprawę, że jako rodzice jesteśmy strasznie zabiegani. Niestety nie dostrzegam jednak powodu, dla którego nasz brak czasu, by się zainteresować własnym dzieckiem i zamienić z nim kilka słów pełnych szacunku, ale i odpowiedzialności miałby być motywem do obarczania winą za nieodpowiednie lektury wydawców, bibliotekarzy, kolegów i koleżanki czy jakiś bezosobowy rynek. Nie czuję też, dlaczego na rynku książki miałaby być wprowadzana cenzura. Oznaczenie wieku to manewr przyjęty i chyba naturalny, jeśli przyjmiemy założenie, że mamy do czynienia z klientem i konsumentem, którego wolną wolę i autonomiczność szanujemy.
Seks i przemoc – towarzysze współczesności
Dzisiejsza literatura young adult w swoich różnych gatunkach przepełniona jest seksem (w różnych wersjach, o których pewnie wielu z nas nie wie), przemocą (na skalę, której wielu z nas na szczęście nie doświadczyło) i wzorcami postaw, które zdecydowanie odbiegają od tego, o czym marzylibyśmy dla naszych dwunasto‑, czy nawet osiemnastolatków; oraz napisana w dużej części instagramowo, a nie językiem literackim, do którego jesteśmy przyzwyczajeni. I sprzedaje się niewyobrażalnie: młode dziewczyny (bo to głównie one czytają) stoją w kolejkach po podpis autorek-idolek (bo to głównie młode kobiety piszą) po 8–10 godzin.
Rozumiem zaskoczenie komentatorów – nigdy czegoś takiego nie widzieliśmy. Ale w sumie, czy nie jest tak, że młodzież po prostu potrafi nadać tematom skali dzięki swojej niesamowitej – nomen omen – młodzieńczej energii? Klimat był debatowany przez gremia „dorosłe” latami, ale dopiero młodzież zrobiła z niego sprawę ważną dla całego pokolenia, podbijając zainteresowanie do poziomów bezprecedensowych. Oczywiście sam temat diametralnie inny, ale mechanizm chyba podobny?
Zdecydowanie rozumiem zaniepokojenie – jak już napisałam, etapy rozwoju młodego człowieka są bardzo ważne i powinny być uwzględniane w jego wystawieniu na działanie takich czy innych treści (tak jak alkoholu, papierosów, ostrych narzędzi czy hazardu – na najróżniejsze tematy przychodzi moment rozwojowy).
I nie podzielając postulatów cenzuro-podobnych, odczuwam potrzebę przyjrzenia się tej sytuacji. Wracam do stwierdzenia, że literatura zmaterializowana w postaci książek, które ktoś czyta, jest wytworem kultury (obiektem oceny krytyczno-literackiej), częścią rynku (obiektem celów sprzedażowych) oraz budulcem i spoiwem naszej cywilizacji (niewidoczną cegłą, która nas wspiera i chroni).
Wytwór kultury
Literatura YA jako wytwór kultury współczesnej nie powinna nas w sumie zaskakiwać. Seksualizacja, przemoc i wulgaryzacja języka w internecie czy filmach, reklamie czy sztuce jest wszechobecna, i to od lat. Skoro taki np. Houellebecq uznawany jest za wielką literaturę, to – analizując to czysto logicznie – nie rozumiem, dlaczego oburzamy się, że obecność erotyki i przemocy „przedarła się” do literatury dla młodzieży, (w formie literacko mniej dopracowanej). Przypomina mi to spotkanie rodziców, na którym panowało święte oburzenie wokół faktu, że dzieci w klasie mówią brzydkie słowa. Wszyscy wykrzykiwali, że to skandaliczne i że nie wiadomo skąd się to bierze, a kiedy po pół godzinie rozmawialiśmy już o czymś innym, z ust tych samych rodziców posypały się komentarze pełne zdecydowanie niecenzuralnych słów. Jeśli sami otaczamy się wulgaryzmami, to oczekiwanie, że dzieci ich nie usłyszą i nie będą powtarzały, mieści się gdzieś między skrajną naiwnością a cynizmem. Rozumiałabym „święte” oburzenie w czasach Jane Austen, ale nie w czasach Żulczyka.
Tak więc, jeśli lubilibyśmy, by literatura młodzieżowa była, nazwijmy to „czystsza”, to pewnie trzeba przyjrzeć się źródłom, zastanowić wspólnie nad możliwościami ograniczenia wszechdostępności pornografii i przemocy online, czyli nad współczesnymi praktykami wychowawczymi, o czym pisze Jonathan Haidt w Niespokojnym pokoleniu, postulując danie dzieciom możliwości nieskrępowanej zabawy na świeżym powietrzu (więcej wolności w świecie realnym, od małego) i zwiększenie kontroli nad tym, co dzieci robią w telefonach (więcej ograniczeń w świecie wirtualnym do 16. roku życia). Myślę, że to dobrze wyznaczona droga do odzyskania świata mentalnie bardziej bezpiecznego dla małych dzieci i dorastającej młodzieży.
Jeśli marzylibyśmy, by nastolatkowie sięgali po literaturę wysoką, to na pewno częścią odpowiedzi jest regularne budowanie ich kompetencji czytelniczych od małego – dziecko, które jako trzylatek czytało o kupach, jako sześciolatek Emila ze Smalandii, jako ośmiolatek Narnię, itd, w wieku 15–16 lat ma duże szanse czytać Steinbecka.
Przedmiot handlu
Literatura YA jako wytwór rynku i obiekt sprzedaży raczej też nie powinna nas szokować. Skoro część rynku książki i filmu dla dorosłych zarabia na seksie i przemocy, że tak to ujmę, skoro przysłowiowe 50 twarzy Greya trafiło na salony literackie i filmowe, to oburzenie wokół faktu, że rynek książki młodzieżowej znalazł dodatkową niszę, w której zarabia na tym samym, jest – zaryzykuję – lekko niewczesne.
Wydawca jako producent książki, na której ma zarobić, idzie za trendami, jest częścią tej samej planety, na której dopuściliśmy do wszechobecności pornografii i przemocy. I znowu – czy marzylibyśmy, by wydawnictwa zachowywały się odpowiedzialnie i misyjnie i decydowały na wydawanie jedynie pięknych i mądrych książek? Tak, to zdecydowanie wspaniała wizja. Tylko zaraz, zaraz – kto zdecyduje, co jest piękne i mądre? Może komisja, która zakazała Pani Bovary?… Od pięknej wizji wydawania jedynie słusznych książek do wprowadzenia dramatycznej w skutkach cenzury jest oczywiście mały krok. I z drugiej strony – pewnie warto zaczynać oczekiwanie co do wybierania wyłącznie wysokiej jakości od samych siebie. Mnie się zdarza obejrzeć kiczowate action comedy, więc jakoś trudno mi przechodzi przez gardło postulat zakazywania ich produkcji.
Istnieje oczywiście odpowiedzialność i renoma wydawcy czy producenta, ale póki trzymają się oni granic prawa i nie mamy komisji definiujących, co jest moralne i/lub dobre, a co nie, odpowiedzialność owa pozostaje w sferze wolnego wyboru, gustu, decyzji i możliwości budżetowych takiego czy innego producenta kultury.
A zatem – może regulowany prawnie obowiązek wstawiania oznaczeń wiekowych na książkach jest częścią rozwiązania? No i jeśli doczekamy się przebicia do potężnych narracji publicznych jednoznacznych badań co do negatywnych skutków konsumpcji pornografii w tekście, to może książki ją zawierające będą definiowalne (bo jakieś definicje trzeba będzie stworzyć), i będą musiały być oznaczone jak papierosy, wyraźną informacją o negatywnym wpływie? Jaka część obecnie publikowanej literatury YA, obyczajowej, romansowej i innej znalazłaby się w tej kategorii? Nie wiem.
Wracając do rynku, który podąża za trendami; scenariuszem pożądanym wydaje się tworzenie trendu na czytanie jako takie, z naciskiem na dobre książki (choć już widzieliśmy, że definicja dobrych książek to też niełatwy temat). Myślę, że wiele ludzi w Polsce nad tym pracuje – od licznych świetnych pisarzy_ek, ilustrator_ek, tłumaczy_ek, wydawców_yń, bibliotek, dystrybutorów, księgarzy_rek, przez wspaniałe festiwale literackie, różne instytucje kultury centralne i samorządowe, punktowo biznes z innych branż, a na aktywistach_tkach z organizacji pozarządowych kończąc. I nawet jestem gotowa bronić tezy, że zarówno literatura dziecięca, jak i literatura wysoka mają się w Polsce całkiem nieźle – mamy wspaniałych twórców i twórczynie. Patrząc na statystyki europejskie, gorzej nam idzie z zakupami, kupujemy per capita około dwa razy mniej książek niż np. Brytyjczycy. Nasz rynek wydawniczy byłby potężniejszy (i może łatwiej byłoby mu podejmować decyzję o rezygnacji z różnych słabszych jakościowo tytułów?), gdybyśmy czytali i kupowali więcej książek.
Budulec cywilizacji
Wracając do zaniepokojenia rodziców – myślę, że warto korzystać z podpowiedzi Jonathana Haidta, rozmawiać z młodzieżą, śledzić wytyczne co do wieku czytelnika na książce, by odpowiedzialnie i z szacunkiem negocjować, co w jakim wieku dziecko będzie czytać. Świat był, jest i będzie pełen tematów niestosownych dla dwu, pięcio- czy dziesięciolatka, a zadaniem i odpowiedzialnością rodzica jest bezpieczne przeprowadzenie dziecka od niedojrzałości do dorosłości; od tabula rasa mózgu noworodka do pełnego synaps, mądrego, myślącego, twórczego, odpowiedzialnego i sprawczego mózgu dorosłego. Czytanie i rozmowa towarzysząca to w świetle badań najpotężniejsze narzędzie wspierania tego rozwoju. Może to zabrzmi surowo, ale gdybyśmy jako rodzice naprawdę poświęcali 20 minut dziennie codziennie na czytanie i rozmowę z naszymi dziećmi od urodzenia (jak słusznie radzi Irena Koźmińska!), to 12 lat od tych narodzin, statystycznie rzecz biorąc, nieporównywalnie mniej byśmy musieli się martwić o to, po co nasze dzieci sięgają.
I przechodząc z perspektywy indywidualnej na społeczną, czyli wracając do zwierzęcia zwanego demokratyczną powszechnością: myślę, że to zwierzę fascynujące, ale wymaga nieustannego i świadomego towarzyszenia. Przecież sama powszechność nie jest pozytywna, jak choćby moda na taką czy inną niezdrową używkę czy powszechniejąca otyłość. Prawdziwa wartość powszechności polega na demokratyzacji dostępu do jakościowej podaży i budowaniu popytu na konsumpcję treści i dóbr wartościowych, budujących i wspierających człowieka w rozwoju. Tu trzeba odnotować, że różne teksty będą okazywać się budujące i wspierające w rozwoju na różnym etapie naszego życia i dla różnych ludzi w zależności od naszych predylekcji, potrzeb, wrażliwości, stanu emocjonalnego i pewnie wielu jeszcze czynników. Nie podważam sensowności dążenia do jakości, absolutnie uważam, że trzeba do niej dążyć. Podkreślam jedynie potrzebę świadomości szerszej perspektywy percepcji.
Myślę, że to budowanie treści, które robią z nas ludzi lepszych, to zadanie cywilizacyjne, na które każdy z nas ma wpływ – jako obywatel, jako pracownik, jako rodzic, jako czytelnik, jako kupujący. „Bądź zmianą, którą chcesz ujrzeć w świecie” – powiedział Gandhi. Zdając sobie sprawę, że to potężne wyzwanie, dostrzegam piękno tego zawołania; to przecież niesamowite upodmiotowienie każdego z nas, pokazanie najpiękniejszego wymiaru wszechpotęgi powszechności.
Rozwój rynku i upowszechnienie rozwoju
Literatura jest (lub bywa) zatem wytworem sztuki, w formie książki staje się przedmiotem handlu, a dopełnia się (za Ingardenem) w procesie czytania, który to proces okazuje się być budulcem cywilizacji. Ta wielość odcieni realizacji bytu słowa pisanego nie ułatwia rozmów, nie zawsze mamy na myśli to samo, mówiąc i pisząc o książce, czytaniu czy tekście literackim (już nawet nie dodaję tematu książek obrazkowych, ebooków czy audiobooków): myślę, że warto szukać precyzji, bo bez niej łatwo o nieporozumienia.
Ale zestawiając książkę jako masowy i demokratyczny przedmiot handlu sektora kreatywnego z jej czytaniem jako narzędziem upodmiotawiania każdego dziecka i przekazania mu władzy iście królewskiej, dochodzę do pozytywnych i zasadniczo banalnych wniosków: jedno absolutnie nie stoi w sprzeczności z drugim. Wręcz przeciwnie, pierwsze wspiera drugie i jest mu potrzebne – oraz odwrotnie. Rozwój rynku buduje różnorodność i powszechność dostępności do książki, wspierając czytanie rozumiane jako narzędzie rozwoju jednostki. Z drugiej strony coraz liczniejsi czytelnicy to więcej kupionych książek (w tym także tych najlepszych), to mocniejszy rynek i więcej inwestycji (w tym także w jakościowy produkt).
A co z niepokojami? Jako wyznawczyni działania opartego o dane dostrzegam potencjał w skierowaniu energii w stronę budowania legislacji i wymogów prawnych opartych o badania rozwojowe dzieci i młodzieży, a także wynikających z tego co wiemy o mechanice uzależnień, byśmy faktycznie zadbali o podaż adekwatną do wieku. My w Fundacji Powszechnego Czytania energię koncentrujemy wokół wspierania przekazu o czytaniu książek jako narzędziu rozwoju i budulcu cywilizacji. Zapraszamy wszystkich chętnych do tak ukierunkowanego wysiłku i współpracy.
O AUTORZE
Maria Deskur
Wydawca, ekspertka upowszechniania czytania. Absolwentka romanistyki UJ, Literatury francuskiej na Sorbonie oraz komunikacji społecznej na Université Lumière w Lyonie. Współzałożycielka wydawnictwa Muchomor, współtwórczyni serii „Basia” i „Czytam sobie”, wieloletnia dyrektor zarządzająca wydawnictw: Egmont oraz Burda, współfundatorka i prezeska Fundacji Powszechnego Czytania. Zwyciężczyni konkursu Zwyrtała 2019 na najlepszy pomysł na promocję czytelnictwa za akcję „Książka na receptę. Recepta na sukces”, autorka poradnika upowszechniania czytania Supermoc książek oraz współautorka poradnika Supermoc książek. #TataTeżCzyta, Ashoka Fellow od 2023 roku. Prywatnie – mama czwórki dzieci, rowerzystka.
