debaty / ankiety i podsumowania

Literatura zmaterializowana: między rozwojem a rynkiem

Maria Deskur

Głos Marii Deskur w debacie „Granice literatury”.

strona debaty

Gdzie dziś kończy się literatura? Wprowadzenie do debaty „Granice literatury”

Współ­cze­sne świa­do­me spo­łecz­no­ści roz­dar­te są mię­dzy zanie­po­ko­je­niem maso­wą kon­sump­cją żyw­no­ści z fast foodów sie­cio­wych a sza­cun­kiem dla wiel­kich firm, któ­re są w sta­nie wykar­mić coraz licz­niej­sze popu­la­cje Zie­mi. Prze­ra­ża nas ska­la pro­duk­cji nowych ubrań, jed­nak doce­nia­my, że ta wiel­ko­ska­lo­wa dzia­łal­ność pozwa­la nam na zakup przy­zwo­ite­go stro­ju w rela­tyw­nie niskiej cenie – i chęt­nie z tej moż­li­wo­ści korzy­sta­my. Może chcie­li­by­śmy móc kupić sobie jed­ne spodnie i jed­ną kurt­kę na dzie­sięć lat, ale z róż­nych powo­dów jest to dziś bar­dzo trud­no reali­zo­wal­ny postu­lat. Lubi­li­by­śmy oglą­dać wyłącz­nie arcy­dzie­ła kine­ma­to­gra­fii, ale spę­dza­my nie­zli­czo­ne godzi­ny wcią­gnię­ci w losy boha­te­rów stre­amo­wa­nych seria­li.

Powszech­ność

Powszech­ność to fascy­nu­ją­ce zwie­rzę, któ­re bory­ka się w spo­sób nie­unik­nio­ny z pyta­niem o jakość. A my jako kon­su­men­ci uczest­ni­czy­my w tym pro­ce­sie, wpły­wa­my na nie­go, a wła­ści­wie jeste­śmy jego współ­kre­ato­ra­mi poprzez nasze decy­zje zaku­po­we i alo­ka­cję cza­su.

Lite­ra­tu­ra i jej nośnik, czy­li książ­ka, pod­le­ga­ją pro­ce­so­wi upo­wszech­nie­nia od setek lat. Bole­sław Chro­bry jako potęż­ny wład­ca nie umiał pisać, ponoć nauczył się czy­tać, bo czuł, że czy­ta­nie daje dostęp do tajem­nic i wie­dzy, a zatem – wła­dzę. Ale jego nie­umie­jęt­ność pisa­nia abso­lut­nie go nie dys­kre­dy­to­wa­ła na jego cał­kiem eks­po­no­wa­nej (!) pozy­cji: po pro­stu 1000 lat temu bar­dzo wąskie gro­no pisa­ło i czy­ta­ło.

Wyna­le­zie­nie sys­te­mu auto­ma­ty­za­cji dru­ku przez Guten­ber­ga w pięt­na­stym wie­ku to prze­łom. Książ­ka prze­sta­je być dro­go­cen­nym ręko­pi­sem, druk umoż­li­wia powszech­ność. Minio­ne 575 lat (tyle minę­ło od stwo­rze­nia rucho­mej czcion­ki i pra­sy dru­kar­skiej) to czas coraz szer­sze­go, coraz bar­dziej demo­kra­tycz­ne­go dostę­pu do ksią­żek i czy­ta­nia; dzie­więt­na­sty i dwu­dzie­sty wiek przy­no­szą wpro­wa­dze­nie w licz­nych kra­jach świa­ta powszech­nej edu­ka­cji, prze­ka­zu­jąc wła­dzę, o któ­rej marzył nasz pierw­szy król, w ręce każ­de­go dziec­ka.

Jed­no­cze­śnie książ­ka sta­ła się przed­mio­tem obro­tu ryn­ko­we­go i pod­le­ga – czy nam się to podo­ba czy nie – jego pra­wom. Maso­wo sprze­da­ją się książ­ki w jakiś bar­dziej lub mniej tajem­ni­czy spo­sób odpo­wia­da­ją­ce na potrze­by bar­dzo licz­nych czy­tel­ni­ków i czy­tel­ni­czek. I te maso­wo sprze­da­ją­ce się książ­ki są czę­sto kry­ty­ko­wa­ne. Wład­ca Pier­ście­ni był kry­ty­ko­wa­ny jako zbyt zawi­ły i wydu­ma­ny, Har­ry Pot­ter jako zbyt pro­stac­ki czy zbyt magicz­ny. Mróz, Miło­szew­ski, Bon­da, Gutow­ska-Adam­czyk, Gor­tych – wszy­scy mie­li i mają swo­ich zago­rza­łych fanów, ale i prze­ciw­ni­ków. Wyso­ka widocz­ność na liście best­sel­le­rów jest siłą rze­czy wyso­ką eks­po­zy­cją na kry­ty­kę. Trud­no jed­no­znacz­nie zawy­ro­ko­wać, na ile owa kry­ty­ka jest uza­sad­nio­na, a na ile wyni­ka (przy­naj­mniej czę­ścio­wo) z pre­kon­cep­cji, że maso­we to słab­sze. Wej­ście Wład­cy Pier­ście­ni do kano­nu lite­ra­tu­ry dwu­dzie­ste­go wie­ku zaprze­cza uprosz­czo­nej tezie, jako­by powieść best­sel­le­ro­wa musia­ła być efek­tem kom­pro­mi­su. I tu sią zatrzy­mam.

Nie jest moją inten­cją ana­li­za porów­naw­cza jako­ści lite­rac­kiej best­sel­le­rów. Fun­da­cja Powszech­ne­go Czy­ta­nia zaj­mu­je się ana­li­zą wpły­wu czy­ta­nia na roz­wój czło­wie­ka, inte­re­su­je nas czy­ta­nie ksią­żek jako inwe­sty­cja spo­łecz­na. Książ­ka jest oczy­wi­ście pro­duk­tem i źró­dłem przy­cho­dów swo­jej bran­ży w sek­to­rze kre­atyw­nym, ale powszech­ne czy­ta­nie jest przede wszyst­kim fun­da­men­tem i warun­kiem koniecz­nym dla dal­sze­go roz­wo­ju nie tyl­ko sek­to­rów kre­atyw­nych, ale całej naszej cywi­li­za­cji.

Cegła, czy­li budu­lec

Czy­ta­nie jest jak cegła w rękach budow­ni­cze­go: tro­chę oczy­wi­sta i mało eks­cy­tu­ją­ca, a jed­nak koniecz­na: wzno­si ścia­ny, daje bez­pie­czeń­stwo, umoż­li­wia posta­wie­nie kolej­ne­go pię­tra, osła­nia od wia­trów, two­rzy prze­strzeń dla roz­wo­ju wspól­no­ty.

Z czy­ta­niem jest podob­nie: jest tro­chę mało spek­ta­ku­lar­ne, niko­go nie eks­cy­tu­je, a jed­nak to wła­śnie czy­ta­nie ćwi­czy nasz mózg, roz­wi­ja­jąc jego moż­li­wo­ści i kre­atyw­ność; to czy­ta­nie for­mu­je nasze kry­tycz­ne myśle­nie, któ­re sta­je się tar­czą przed sza­lo­ny­mi wia­tra­mi dez­in­for­ma­cji; to tak­że czy­ta­nie wypo­sa­ża nas w bez­piecz­ne fun­da­men­ty kom­pe­ten­cyj­ne, na któ­rych może­my sta­wiać budow­lę nasze­go życia wedle wła­sne­go wybo­ru; i wresz­cie, to wła­śnie czy­ta­nie uczy nas rozu­mie­nia i otwar­to­ści na dru­gie­go czło­wie­ka, jego odmien­ne emo­cje i poglą­dy, wspie­ra­jąc nas w two­rze­niu wspól­not. W takim rozu­mie­niu lite­ra­tu­ra zma­te­ria­li­zo­wa­na w posta­ci ksią­żek, któ­re ktoś kupu­je, wypo­ży­cza i czy­ta prze­sta­je być li tyl­ko obiek­tem oce­ny kry­tycz­no-lite­rac­kiej czy sprze­da­żo­wo-ryn­ko­wej. Zaczy­na­my dostrze­gać gigan­tycz­ne zna­cze­nie tej czę­ści sek­to­ra kre­atyw­ne­go, jaką jest bran­ża książ­ko­wa dla nasze­go wspól­ne­go lep­sze­go jutra, zaczy­na­my czuć, że lite­ra­tu­ra czy­ta­na jest budul­cem i spo­iwem naszej cywi­li­za­cji.

Z tego wła­śnie wzglę­du zaj­mu­je­my się upo­wszech­nia­niem czy­ta­nia; sta­wia­my sobie za cel, by wię­cej miesz­kań­ców Pol­ski czy­ta­ło książ­ki i o nich deba­to­wa­ło, bo widać wyraź­nie z badań, że czy­ta­nie jest narzę­dziem budo­wa­nia oraz wzmac­nia­nia kre­atyw­nych i inno­wa­cyj­nych wspól­not demo­kra­tycz­nych: rozu­mie­ją­cych i wyra­sta­ją­cych ze swo­jej prze­szło­ści, a zara­zem goto­wych na przy­szłość.

Eks­per­ci w dzie­dzi­nie upo­wszech­nia­nia czy­ta­nia zgod­ni są co do tego, że nale­ży i war­to inwe­sto­wać w czy­ta­nie od koleb­ki. Nale­ży, ponie­waż to w mło­do­ści for­mu­je się nasz mózg, a war­to, ponie­waż inwe­stu­jąc wcze­śnie, może­my osią­gnąć naj­wię­cej. W tym kon­tek­ście nie­sły­cha­nie waż­ne sta­ją się mode­le funk­cjo­no­wa­nia książ­ki w szko­le i nar­ra­cje wokół czy­tel­nic­twa dzie­ci i mło­dzie­ży, w domu oraz poza nim. I tu odwa­żę się wró­cić do nie­ła­twe­go tema­tu funk­cjo­no­wa­nia i kry­ty­ki best­sel­le­rów w prze­strze­ni publicz­nej.

Mózg w dro­dze do auto­no­mii

W cią­gu ostat­nich lat prze­to­czy­ły się przez łamy medial­ne fale kry­ty­ki lite­ra­tu­ry zwa­nej young adult, czy­li YA. Pamię­tam sprzed lat podob­ną falę skie­ro­wa­ną prze­ciw serii „Zmierzch” i jej wam­pi­rzym epi­go­nom. Temat jest nie­ła­twy. Zasad­ni­czo marzy­my, by dzie­ci i mło­dzież grzecz­nie się­ga­ły po dosko­na­łe (naj­le­piej wybra­ne lub skon­sul­to­wa­ne przez nas samych!) dzie­ła lite­rac­kie i elo­kwent­nie się o nich wypo­wia­da­ły, naj­le­piej zga­dza­jąc z nami w oce­nie danej pozy­cji. Pro­szę wyba­czyć iro­nię tego zda­nia, jest to zde­cy­do­wa­nie auto­iro­nia: jako mat­ka doro­słych dzie­ci wiem o sobie już spo­ro.

I już bez iro­nii – taki sce­na­riusz brzmi kuszą­co i pew­nie jest moż­li­wy w jakiejś bar­dzo wąskiej gru­pie. Ale w prze­wa­ża­ją­cej, sta­ty­stycz­nie zde­cy­do­wa­nie domi­nu­ją­cej sytu­acji, dziec­ko rośnie i dość szyb­ko zaczy­na samo­dziel­nie wybie­rać lek­tu­ry (zakła­da­jąc, że w ogó­le czy­ta). Co wię­cej, ta auto­no­micz­ność czy­tel­ni­cza jest tak napraw­dę bar­dzo pożą­da­na – jest prze­cież ozna­ką doj­rza­ło­ści i nie­za­leż­no­ści myśle­nia oraz dzia­ła­nia. W świe­tle badań jako rodzi­ce powin­ni­śmy otwie­rać szam­pa­na, kie­dy nasze dziec­ko zaczy­na samo sobie dobie­rać lek­tu­ry – bo to wła­śnie ozna­cza, że towa­rzy­szy­li­śmy mu sku­tecz­nie, że prze­ka­za­li­śmy mu umie­jęt­ność korzy­sta­nia z tego nie­sa­mo­wi­te­go narzę­dzia roz­wo­ju, jakim jest czy­ta­nie.

Scho­dy się zaczy­na­ją, kie­dy oka­zu­je się, że dziec­ko czy mło­dzież się­ga po książ­ki, któ­re nam się wyda­ją sła­be lite­rac­ko, nie­mą­dre lub wręcz nie­bez­piecz­ne w prze­ka­zie. Widzę wie­le waż­nych niu­an­sów w tej sytu­acji.

Jakość a wybór dziec­ka

Eks­per­ci w dzie­dzi­nie pro­mo­wa­nia czy­ta­nia dla przy­jem­no­ści pod­kre­śla­ją, jak ogrom­ne zna­cze­nie ma wła­sny wybór dziec­ka dla polu­bie­nia przez nie czy­ta­nia. Dla­te­go wła­śnie Alvin Irby, zało­ży­ciel Czy­ta­ją­cych Fry­zje­rów, czy­li orga­ni­za­cji Bar­ber­shop Books, stwo­rzył jury z małych chłop­ców, któ­rzy sami wybie­ra­ją, co chcą czy­tać w cza­sie postrzy­żyn… i są to czę­sto książ­ki o kupach.

Oczy­wi­ście nie jest obo­jęt­ne, czym kar­mi­my nasze mózgi. Wie­my, że celem upodmio­to­wie­nia dziec­ka w kwe­stii wybo­ru książ­ki do czy­ta­nia w wie­ku 3–6 lat jest zapro­sze­nie go do świa­ta lite­ra­tu­ry, tak, by w wie­ku 13–16 lat to samo dziec­ko było samo­dziel­nie goto­we wybrać coś zde­cy­do­wa­nie lep­sze­go. Począt­ko­wa zgo­da na przy­sło­wio­wą kupę (pro­szę wyba­czyć) ma na celu (para­dok­sal­nie!) roz­sma­ko­wa­nie i wyro­bie­nie gustu lite­rac­kie­go. Ide­al­na dro­ga czy­tel­ni­cza peł­na jest tzw. „dobrych doro­słych”, któ­rzy sami czy­ta­ją, o książ­kach roz­ma­wia­ją i krok po kro­ku w spo­sób natu­ral­ny pro­po­nu­ją coraz lep­sze i cie­kaw­sze lek­tu­ry. Tyl­ko że, oczy­wi­ście, to jest wła­śnie dro­ga ide­al­na, sta­ty­stycz­nie uczęsz­cza nią mniej­szość.

Zaufa­nie a odpo­wie­dzial­ność rodzi­ca

Nie napi­szę nic odkryw­cze­go, stwier­dza­jąc, że rolą rodzi­ca, ale też np. sys­te­mu edu­ka­cji, czy sze­rzej spo­łecz­no­ści, jest towa­rzy­sze­nie mło­de­mu czło­wie­ko­wi w dora­sta­niu ku auto­no­mii; że jako doro­śli pono­si­my odpo­wie­dzial­ność za to, jak wspie­ra­my dzie­ci w dro­dze ku doj­rza­ło­ści. Ale gra­ni­ca mię­dzy towa­rzy­sze­niem i wspie­ra­niem a nado­pie­kuń­czo­ścią i prze­sad­nym nad­zo­rem jest cien­ka. Dziec­ko to osob­ny czło­wiek wypo­sa­żo­ny w swój wła­sny mózg, swo­ją inte­li­gen­cję, kre­atyw­ność i wła­sne zda­nie, a jed­no­cze­śnie isto­ta począt­ko­wo od nas sza­le­nie zależ­na.

Myślę, że dostrze­ga­nie w dziec­ku dru­gie­go auto­no­micz­ne­go czło­wie­ka, obda­rza­nie sza­cun­kiem jego inte­li­gen­cji oraz wyka­zy­wa­nie zaufa­nia co do jego pozio­mu rozu­mie­nia i wybo­rów – to klu­czo­we wspar­cie, któ­re może­my zaofe­ro­wać i chy­ba jedy­ny spo­sób na dobry kon­takt mię­dzy­po­ko­le­nio­wy. Wbrew pozo­rom nie są to dywa­ga­cje odda­lo­ne od tema­tu. Myślę, że my, doro­śli, mamy czę­sto duży pro­blem z wyka­za­niem zaufa­nia co do decy­zji i mądro­ści naszych rosną­cych dzie­ci: wyda­je się nam, że dziec­ko nie zro­zu­mie iro­nicz­ne­go dow­ci­pu w Kosz­mar­nym Karol­ku czy Dzien­ni­ku Cwa­niacz­ka i zacznie się zacho­wy­wać jak paskud­ni boha­te­ro­wie tych serii; że prze­czy­ta Harry’ego Pot­te­ra i zacznie wie­rzyć w magię; że wresz­cie prze­czy­ta Rodzi­nę Monet i uzna prze­moc za jedy­ną for­mę współ­ży­cia. Tym samym myśle­niem wyka­za­li się dzie­więt­na­sto­wiecz­ni spe­cja­li­ści, któ­rzy wpi­sa­li Panią Bova­ry na listę ksią­żek zaka­za­nych jako przed­sta­wia­ją­cą nie­od­po­wied­ni wzór postaw.

Zda­ję sobie oczy­wi­ście spra­wę z ist­nie­nia efek­tu Wer­te­ra, ale to wyją­tek, nie regu­ła; w olbrzy­miej więk­szo­ści wypad­ków czy­ta­my o Emmie Bova­ry czy Har­rym Pot­te­rze i prze­twa­rza­my to, co prze­czy­ta­li­śmy, zachwy­ca­my się lite­rac­ką for­mą (lub nie!), prze­ży­wa­my emo­cje (lub się zło­ści­my na to czy tam­to), współ­od­czu­wa­my lub się dystan­su­je­my, ale na koniec wycho­dzi­my z tej lek­tu­ry inni i w dodat­ku prze­ży­cia kil­ku osób po prze­czy­ta­niu tej samej książ­ki będą róż­ne. 

Poku­sa

Muszę przy­znać, że za każ­dym razem, kie­dy o tym myślę, dostrze­gam jakieś nasze doro­słe koł­tuń­stwo, rodzaj nie­faj­nej pro­tek­cjo­nal­no­ści w idei, że mło­dzie­ży trze­ba zaka­zać czy­ta­nia takiej czy innej serii ze wzglę­du na to, co sobie owa mło­dzież pomy­śli i jakie wzor­ce przej­mie. Czyż pod takim postu­la­tem nie kry­je się gdzieś prze­ko­na­nie, że mło­dzież jest po pro­stu głu­pia? Lub w każ­dym razie – zde­cy­do­wa­nie głup­sza od nas? Jest oczy­wi­ście róż­ni­ca mię­dzy zaka­za­mi dla dzie­ci a cen­zu­rą dla mło­dzie­ży czy doro­słych, ale chy­ba war­to gdzieś dostrzec też podo­bień­stwo fun­da­men­tów tych postaw: czy nie wyni­ka­ją one z bra­ku zaufa­nia do inte­li­gen­cji i roz­trop­no­ści czy­ta­ją­ce­go? Zabra­nia­ją­cy powie­dzie­li­by, że wyni­ka­ją z odpo­wie­dzial­no­ści za umy­sły wysta­wio­ne na nie­bez­piecz­ny prze­kaz, i pro­szę mi wie­rzyć, jestem zde­cy­do­wa­ną zwo­len­nicz­ką odpo­wie­dzial­no­ści, tyl­ko chy­ba ina­czej widzę dro­gę jej reali­za­cji.

Klu­czo­wym ele­men­tem róż­nią­cym zaka­zy dla doro­słych od zaka­zów dla dzie­ci jest fakt, że dzie­ci to gru­pa ogrom­nie róż­na i o ile zde­cy­do­wa­nie sądzę, że czy­ta­nie Harry’ego Pot­te­ra przez dzie­ci 10+ raczej im nie zaszko­dzi, o tyle fak­tycz­nie kar­mie­nie dziec­ka pię­cio­let­nie­go tymi 7 toma­mi peł­ny­mi emo­cji i mniej lub bar­dziej sym­pa­tycz­nych stwo­rzeń może być nie­tra­fio­nym pomy­słem, to jasne. Towa­rzy­sze­nie dzie­ciom powin­no łączyć się ze zro­zu­mie­niem, na co są goto­we. Sko­ro na Rodzi­nie Monet jest napi­sa­ne 16+, to może fak­tycz­nie dzie­się­cio­lat­ki mogły­by zostać przy Har­rym. I myślę, że jest to ide­al­ne miej­sce na pozy­tyw­ną odpo­wie­dzial­ność doro­słe­go połą­czo­ną z sza­cun­kiem dla dziec­ka. „Sko­ro masz 10 lat, a na tej książ­ce jest napi­sa­ne 16+. to masz jesz­cze czas… Masz 14 lat i strasz­nie chcesz to czy­tać, przyj­mu­ję to, a opo­wie­dzia­ła­byś mi, co Ci tak bar­dzo w tym odpo­wia­da, bo ja w sumie tego chy­ba po pro­stu nie rozu­miem…”

Zda­ję sobie spra­wę, że jako rodzi­ce jeste­śmy strasz­nie zabie­ga­ni. Nie­ste­ty nie dostrze­gam jed­nak powo­du, dla któ­re­go nasz brak cza­su, by się zain­te­re­so­wać wła­snym dziec­kiem i zamie­nić z nim kil­ka słów peł­nych sza­cun­ku, ale i odpo­wie­dzial­no­ści miał­by być moty­wem do obar­cza­nia winą za nie­od­po­wied­nie lek­tu­ry wydaw­ców, biblio­te­ka­rzy, kole­gów i kole­żan­ki czy jakiś bez­oso­bo­wy rynek. Nie czu­ję też, dla­cze­go na ryn­ku książ­ki mia­ła­by być wpro­wa­dza­na cen­zu­ra. Ozna­cze­nie wie­ku to manewr przy­ję­ty i chy­ba natu­ral­ny, jeśli przyj­mie­my zało­że­nie, że mamy do czy­nie­nia z klien­tem i kon­su­men­tem, któ­re­go wol­ną wolę i auto­no­micz­ność sza­nu­je­my.

Seks i prze­moc – towa­rzy­sze współ­cze­sno­ści

Dzi­siej­sza lite­ra­tu­ra young adult w swo­ich róż­nych gatun­kach prze­peł­nio­na jest sek­sem (w róż­nych wer­sjach, o któ­rych pew­nie wie­lu z nas nie wie), prze­mo­cą (na ska­lę, któ­rej wie­lu z nas na szczę­ście nie doświad­czy­ło) i wzor­ca­mi postaw, któ­re zde­cy­do­wa­nie odbie­ga­ją od tego, o czym marzy­li­by­śmy dla naszych dwunasto‑, czy nawet osiem­na­sto­lat­ków; oraz napi­sa­na w dużej czę­ści insta­gra­mo­wo, a nie języ­kiem lite­rac­kim, do któ­re­go jeste­śmy przy­zwy­cza­je­ni. I sprze­da­je się nie­wy­obra­żal­nie: mło­de dziew­czy­ny (bo to głów­nie one czy­ta­ją) sto­ją w kolej­kach po pod­pis auto­rek-ido­lek (bo to głów­nie mło­de kobie­ty piszą) po 8–10 godzin.

Rozu­miem zasko­cze­nie komen­ta­to­rów – nigdy cze­goś takie­go nie widzie­li­śmy. Ale w sumie, czy nie jest tak, że mło­dzież po pro­stu potra­fi nadać tema­tom ska­li dzię­ki swo­jej nie­sa­mo­wi­tej – nomen omen – mło­dzień­czej ener­gii? Kli­mat był deba­to­wa­ny przez gre­mia „doro­słe” lata­mi, ale dopie­ro mło­dzież zro­bi­ła z nie­go spra­wę waż­ną dla całe­go poko­le­nia, pod­bi­ja­jąc zain­te­re­so­wa­nie do pozio­mów bez­pre­ce­den­so­wych. Oczy­wi­ście sam temat dia­me­tral­nie inny, ale mecha­nizm chy­ba podob­ny?

Zde­cy­do­wa­nie rozu­miem zanie­po­ko­je­nie – jak już napi­sa­łam, eta­py roz­wo­ju mło­de­go czło­wie­ka są bar­dzo waż­ne i powin­ny być uwzględ­nia­ne w jego wysta­wie­niu na dzia­ła­nie takich czy innych tre­ści (tak jak alko­ho­lu, papie­ro­sów, ostrych narzę­dzi czy hazar­du – na naj­róż­niej­sze tema­ty przy­cho­dzi moment roz­wo­jo­wy).

I nie podzie­la­jąc postu­la­tów cen­zu­ro-podob­nych, odczu­wam potrze­bę przyj­rze­nia się tej sytu­acji. Wra­cam do stwier­dze­nia, że lite­ra­tu­ra zma­te­ria­li­zo­wa­na w posta­ci ksią­żek, któ­re ktoś czy­ta, jest wytwo­rem kul­tu­ry (obiek­tem oce­ny kry­tycz­no-lite­rac­kiej), czę­ścią ryn­ku (obiek­tem celów sprze­da­żo­wych) oraz budul­cem i spo­iwem naszej cywi­li­za­cji (nie­wi­docz­ną cegłą, któ­ra nas wspie­ra i chro­ni).

Wytwór kul­tu­ry

Lite­ra­tu­ra YA jako wytwór kul­tu­ry współ­cze­snej nie powin­na nas w sumie zaska­ki­wać. Sek­su­ali­za­cja, prze­moc i wul­ga­ry­za­cja języ­ka w inter­ne­cie czy fil­mach, rekla­mie czy sztu­ce jest wszech­obec­na, i to od lat. Sko­ro taki np. Houel­le­be­cq uzna­wa­ny jest za wiel­ką lite­ra­tu­rę, to – ana­li­zu­jąc to czy­sto logicz­nie – nie rozu­miem, dla­cze­go obu­rza­my się, że obec­ność ero­ty­ki i prze­mo­cy „przedar­ła się” do lite­ra­tu­ry dla mło­dzie­ży, (w for­mie lite­rac­ko mniej dopra­co­wa­nej). Przy­po­mi­na mi to spo­tka­nie rodzi­ców, na któ­rym pano­wa­ło świę­te obu­rze­nie wokół fak­tu, że dzie­ci w kla­sie mówią brzyd­kie sło­wa. Wszy­scy wykrzy­ki­wa­li, że to skan­da­licz­ne i że nie wia­do­mo skąd się to bie­rze, a kie­dy po pół godzi­nie roz­ma­wia­li­śmy już o czymś innym, z ust tych samych rodzi­ców posy­pa­ły się komen­ta­rze peł­ne zde­cy­do­wa­nie nie­cen­zu­ral­nych słów. Jeśli sami ota­cza­my się wul­ga­ry­zma­mi, to ocze­ki­wa­nie, że dzie­ci ich nie usły­szą i nie będą powta­rza­ły, mie­ści się gdzieś mię­dzy skraj­ną naiw­no­ścią a cyni­zmem. Rozu­mia­ła­bym „świę­te” obu­rze­nie w cza­sach Jane Austen, ale nie w cza­sach Żul­czy­ka.

Tak więc, jeśli lubi­li­by­śmy, by lite­ra­tu­ra mło­dzie­żo­wa była, nazwij­my to „czyst­sza”, to pew­nie trze­ba przyj­rzeć się źró­dłom, zasta­no­wić wspól­nie nad moż­li­wo­ścia­mi ogra­ni­cze­nia wszech­do­stęp­no­ści por­no­gra­fii i prze­mo­cy onli­ne, czy­li nad współ­cze­sny­mi prak­ty­ka­mi wycho­waw­czy­mi, o czym pisze Jona­than Haidt w Nie­spo­koj­nym poko­le­niu, postu­lu­jąc danie dzie­ciom moż­li­wo­ści nie­skrę­po­wa­nej zaba­wy na świe­żym powie­trzu (wię­cej wol­no­ści w świe­cie real­nym, od małe­go) i zwięk­sze­nie kon­tro­li nad tym, co dzie­ci robią w tele­fo­nach (wię­cej ogra­ni­czeń w świe­cie wir­tu­al­nym do 16. roku życia). Myślę, że to dobrze wyzna­czo­na dro­ga do odzy­ska­nia świa­ta men­tal­nie bar­dziej bez­piecz­ne­go dla małych dzie­ci i dora­sta­ją­cej mło­dzie­ży.

Jeśli marzy­li­by­śmy, by nasto­lat­ko­wie się­ga­li po lite­ra­tu­rę wyso­ką, to na pew­no czę­ścią odpo­wie­dzi jest regu­lar­ne budo­wa­nie ich kom­pe­ten­cji czy­tel­ni­czych od małe­go – dziec­ko, któ­re jako trzy­la­tek czy­ta­ło o kupach, jako sze­ścio­la­tek Emi­la ze Sma­lan­dii, jako ośmio­la­tek Narnię, itd, w wie­ku 15–16 lat ma duże szan­se czy­tać Ste­in­bec­ka.

Przed­miot han­dlu

Lite­ra­tu­ra YA jako wytwór ryn­ku i obiekt sprze­da­ży raczej też nie powin­na nas szo­ko­wać. Sko­ro część ryn­ku książ­ki i fil­mu dla doro­słych zara­bia na sek­sie i prze­mo­cy, że tak to ujmę, sko­ro przy­sło­wio­we 50 twa­rzy Greya tra­fi­ło na salo­ny lite­rac­kie i fil­mo­we, to obu­rze­nie wokół fak­tu, że rynek książ­ki mło­dzie­żo­wej zna­lazł dodat­ko­wą niszę, w któ­rej zara­bia na tym samym, jest – zary­zy­ku­ję – lek­ko nie­wcze­sne.

Wydaw­ca jako pro­du­cent książ­ki, na któ­rej ma zaro­bić, idzie za tren­da­mi, jest czę­ścią tej samej pla­ne­ty, na któ­rej dopu­ści­li­śmy do wszech­obec­no­ści por­no­gra­fii i prze­mo­cy. I zno­wu – czy marzy­li­by­śmy, by wydaw­nic­twa zacho­wy­wa­ły się odpo­wie­dzial­nie i misyj­nie i decy­do­wa­ły na wyda­wa­nie jedy­nie pięk­nych i mądrych ksią­żek? Tak, to zde­cy­do­wa­nie wspa­nia­ła wizja. Tyl­ko zaraz, zaraz – kto zde­cy­du­je, co jest pięk­ne i mądre? Może komi­sja, któ­ra zaka­za­ła Pani Bova­ry?… Od pięk­nej wizji wyda­wa­nia jedy­nie słusz­nych ksią­żek do wpro­wa­dze­nia dra­ma­tycz­nej w skut­kach cen­zu­ry jest oczy­wi­ście mały krok. I z dru­giej stro­ny – pew­nie war­to zaczy­nać ocze­ki­wa­nie co do wybie­ra­nia wyłącz­nie wyso­kiej jako­ści od samych sie­bie. Mnie się zda­rza obej­rzeć kiczo­wa­te action come­dy, więc jakoś trud­no mi prze­cho­dzi przez gar­dło postu­lat zaka­zy­wa­nia ich pro­duk­cji.

Ist­nie­je oczy­wi­ście odpo­wie­dzial­ność i reno­ma wydaw­cy czy pro­du­cen­ta, ale póki trzy­ma­ją się oni gra­nic pra­wa i nie mamy komi­sji defi­niu­ją­cych, co jest moral­ne i/lub dobre, a co nie, odpo­wie­dzial­ność owa pozo­sta­je w sfe­rze wol­ne­go wybo­ru, gustu, decy­zji i moż­li­wo­ści budże­to­wych takie­go czy inne­go pro­du­cen­ta kul­tu­ry.

A zatem – może regu­lo­wa­ny praw­nie obo­wią­zek wsta­wia­nia ozna­czeń wie­ko­wych na książ­kach jest czę­ścią roz­wią­za­nia? No i jeśli docze­ka­my się prze­bi­cia do potęż­nych nar­ra­cji publicz­nych jed­no­znacz­nych badań co do nega­tyw­nych skut­ków kon­sump­cji por­no­gra­fii w tek­ście, to może książ­ki ją zawie­ra­ją­ce będą defi­nio­wal­ne (bo jakieś defi­ni­cje trze­ba będzie stwo­rzyć), i będą musia­ły być ozna­czo­ne jak papie­ro­sy, wyraź­ną infor­ma­cją o nega­tyw­nym wpły­wie? Jaka część obec­nie publi­ko­wa­nej lite­ra­tu­ry YA, oby­cza­jo­wej, roman­so­wej i innej zna­la­zła­by się w tej kate­go­rii? Nie wiem.

Wra­ca­jąc do ryn­ku, któ­ry podą­ża za tren­da­mi; sce­na­riu­szem pożą­da­nym wyda­je się two­rze­nie tren­du na czy­ta­nie jako takie, z naci­skiem na dobre książ­ki (choć już widzie­li­śmy, że defi­ni­cja dobrych ksią­żek to też nie­ła­twy temat). Myślę, że wie­le ludzi w Pol­sce nad tym pra­cu­je – od licz­nych świet­nych pisarzy_ek, ilustrator_ek, tłumaczy_ek, wydawców_yń, biblio­tek, dys­try­bu­to­rów, księgarzy_rek, przez wspa­nia­łe festi­wa­le lite­rac­kie, róż­ne insty­tu­cje kul­tu­ry cen­tral­ne i samo­rzą­do­we, punk­to­wo biz­nes z innych branż, a na aktywistach_tkach z orga­ni­za­cji poza­rzą­do­wych koń­cząc. I nawet jestem goto­wa bro­nić tezy, że zarów­no lite­ra­tu­ra dzie­cię­ca, jak i lite­ra­tu­ra wyso­ka mają się w Pol­sce cał­kiem nie­źle – mamy wspa­nia­łych twór­ców i twór­czy­nie. Patrząc na sta­ty­sty­ki euro­pej­skie, gorzej nam idzie z zaku­pa­mi, kupu­je­my per capi­ta oko­ło dwa razy mniej ksią­żek niż np. Bry­tyj­czy­cy. Nasz rynek wydaw­ni­czy był­by potęż­niej­szy (i może łatwiej było­by mu podej­mo­wać decy­zję o rezy­gna­cji z róż­nych słab­szych jako­ścio­wo tytu­łów?), gdy­by­śmy czy­ta­li i kupo­wa­li wię­cej ksią­żek.

Budu­lec cywi­li­za­cji

Wra­ca­jąc do zanie­po­ko­je­nia rodzi­ców – myślę, że war­to korzy­stać z pod­po­wie­dzi Jona­tha­na Haid­ta, roz­ma­wiać z mło­dzie­żą, śle­dzić wytycz­ne co do wie­ku czy­tel­ni­ka na książ­ce, by odpo­wie­dzial­nie i z sza­cun­kiem nego­cjo­wać, co w jakim wie­ku dziec­ko będzie czy­tać. Świat był, jest i będzie pełen tema­tów nie­sto­sow­nych dla dwu, pię­cio- czy dzie­się­cio­lat­ka, a zada­niem i odpo­wie­dzial­no­ścią rodzi­ca jest bez­piecz­ne prze­pro­wa­dze­nie dziec­ka od nie­doj­rza­ło­ści do doro­sło­ści; od tabu­la rasa mózgu nowo­rod­ka do peł­ne­go synaps, mądre­go, myślą­ce­go, twór­cze­go, odpo­wie­dzial­ne­go i spraw­cze­go mózgu doro­słe­go. Czy­ta­nie i roz­mo­wa towa­rzy­szą­ca to w świe­tle badań naj­po­tęż­niej­sze narzę­dzie wspie­ra­nia tego roz­wo­ju. Może to zabrzmi suro­wo, ale gdy­by­śmy jako rodzi­ce napraw­dę poświę­ca­li 20 minut dzien­nie codzien­nie na czy­ta­nie i roz­mo­wę z naszy­mi dzieć­mi od uro­dze­nia (jak słusz­nie radzi Ire­na Koź­miń­ska!), to 12 lat od tych naro­dzin, sta­ty­stycz­nie rzecz bio­rąc, nie­po­rów­ny­wal­nie mniej byśmy musie­li się mar­twić o to, po co nasze dzie­ci się­ga­ją.

I prze­cho­dząc z per­spek­ty­wy indy­wi­du­al­nej na spo­łecz­ną, czy­li wra­ca­jąc do zwie­rzę­cia zwa­ne­go demo­kra­tycz­ną powszech­no­ścią: myślę, że to zwie­rzę fascy­nu­ją­ce, ale wyma­ga nie­ustan­ne­go i świa­do­me­go towa­rzy­sze­nia. Prze­cież sama powszech­ność nie jest pozy­tyw­na, jak choć­by moda na taką czy inną nie­zdro­wą używ­kę czy powszech­nie­ją­ca oty­łość. Praw­dzi­wa war­tość powszech­no­ści pole­ga na demo­kra­ty­za­cji dostę­pu do jako­ścio­wej poda­ży i budo­wa­niu popy­tu na kon­sump­cję tre­ści i dóbr war­to­ścio­wych, budu­ją­cych i wspie­ra­ją­cych czło­wie­ka w roz­wo­ju. Tu trze­ba odno­to­wać, że róż­ne tek­sty będą oka­zy­wać się budu­ją­ce i wspie­ra­ją­ce w roz­wo­ju na róż­nym eta­pie nasze­go życia i dla róż­nych ludzi w zależ­no­ści od naszych pre­dy­lek­cji, potrzeb, wraż­li­wo­ści, sta­nu emo­cjo­nal­ne­go i pew­nie wie­lu jesz­cze czyn­ni­ków. Nie pod­wa­żam sen­sow­no­ści dąże­nia do jako­ści, abso­lut­nie uwa­żam, że trze­ba do niej dążyć. Pod­kre­ślam jedy­nie potrze­bę świa­do­mo­ści szer­szej per­spek­ty­wy per­cep­cji.

Myślę, że to budo­wa­nie tre­ści, któ­re robią z nas ludzi lep­szych, to zada­nie cywi­li­za­cyj­ne, na któ­re każ­dy z nas ma wpływ – jako oby­wa­tel, jako pra­cow­nik, jako rodzic, jako czy­tel­nik, jako kupu­ją­cy. „Bądź zmia­ną, któ­rą chcesz ujrzeć w świe­cie” – powie­dział Gan­dhi. Zda­jąc sobie spra­wę, że to potęż­ne wyzwa­nie, dostrze­gam pięk­no tego zawo­ła­nia; to prze­cież nie­sa­mo­wi­te upodmio­to­wie­nie każ­de­go z nas, poka­za­nie naj­pięk­niej­sze­go wymia­ru wszech­po­tę­gi powszech­no­ści.

Roz­wój ryn­ku i upo­wszech­nie­nie roz­wo­ju

Lite­ra­tu­ra jest (lub bywa) zatem wytwo­rem sztu­ki, w for­mie książ­ki sta­je się przed­mio­tem han­dlu, a dopeł­nia się (za Ingar­de­nem) w pro­ce­sie czy­ta­nia, któ­ry to pro­ces oka­zu­je się być budul­cem cywi­li­za­cji. Ta wie­lość odcie­ni reali­za­cji bytu sło­wa pisa­ne­go nie uła­twia roz­mów, nie zawsze mamy na myśli to samo, mówiąc i pisząc o książ­ce, czy­ta­niu czy tek­ście lite­rac­kim (już nawet nie doda­ję tema­tu ksią­żek obraz­ko­wych, ebo­oków czy audio­bo­oków): myślę, że war­to szu­kać pre­cy­zji, bo bez niej łatwo o nie­po­ro­zu­mie­nia.

Ale zesta­wia­jąc książ­kę jako maso­wy i demo­kra­tycz­ny przed­miot han­dlu sek­to­ra kre­atyw­ne­go z jej czy­ta­niem jako narzę­dziem upodmio­ta­wia­nia każ­de­go dziec­ka i prze­ka­za­nia mu wła­dzy iście kró­lew­skiej, docho­dzę do pozy­tyw­nych i zasad­ni­czo banal­nych wnio­sków: jed­no abso­lut­nie nie stoi w sprzecz­no­ści z dru­gim. Wręcz prze­ciw­nie, pierw­sze wspie­ra dru­gie i jest mu potrzeb­ne – oraz odwrot­nie. Roz­wój ryn­ku budu­je róż­no­rod­ność i powszech­ność dostęp­no­ści do książ­ki, wspie­ra­jąc czy­ta­nie rozu­mia­ne jako narzę­dzie roz­wo­ju jed­nost­ki. Z dru­giej stro­ny coraz licz­niej­si czy­tel­ni­cy to wię­cej kupio­nych ksią­żek (w tym tak­że tych naj­lep­szych), to moc­niej­szy rynek i wię­cej inwe­sty­cji (w tym tak­że w jako­ścio­wy pro­dukt).

A co z nie­po­ko­ja­mi? Jako wyznaw­czy­ni dzia­ła­nia opar­te­go o dane dostrze­gam poten­cjał w skie­ro­wa­niu ener­gii w stro­nę budo­wa­nia legi­sla­cji i wymo­gów praw­nych opar­tych o bada­nia roz­wo­jo­we dzie­ci i mło­dzie­ży, a tak­że wyni­ka­ją­cych z tego co wie­my o mecha­ni­ce uza­leż­nień, byśmy fak­tycz­nie zadba­li o podaż ade­kwat­ną do wie­ku. My w Fun­da­cji Powszech­ne­go Czy­ta­nia ener­gię kon­cen­tru­je­my wokół wspie­ra­nia prze­ka­zu o czy­ta­niu ksią­żek jako narzę­dziu roz­wo­ju i budul­cu cywi­li­za­cji. Zapra­sza­my wszyst­kich chęt­nych do tak ukie­run­ko­wa­ne­go wysił­ku i współ­pra­cy.

O AUTORZE

Maria Deskur

Wydawca, ekspertka upowszechniania czytania. Absolwentka romanistyki UJ, Literatury francuskiej na Sorbonie oraz komunikacji społecznej na Université Lumière w Lyonie. Współzałożycielka wydawnictwa Muchomor, współtwórczyni serii „Basia” i „Czytam sobie”, wieloletnia dyrektor zarządzająca wydawnictw: Egmont oraz Burda, współfundatorka i prezeska Fundacji Powszechnego Czytania. Zwyciężczyni konkursu Zwyrtała 2019 na najlepszy pomysł na promocję czytelnictwa za akcję „Książka na receptę. Recepta na sukces”, autorka poradnika upowszechniania czytania Supermoc książek oraz współautorka poradnika Supermoc książek. #TataTeżCzyta, Ashoka Fellow od 2023 roku. Prywatnie – mama czwórki dzieci, rowerzystka.