debaty / KSIĄŻKI I AUTORZY

Pamiętnik z wakacji

Adam Pietryga

Głos Adama Pietrygi w debacie "Stacja z literaturą".

strona debaty

Stacja z literaturą

Wybrałem się na festiwal literatury z myślą, że usłyszę na żywo dobrze mi znanych z gimnazjum poetów, takich jak Herbert, Gałczyński (przepraszam: Miłosz), Szymborska. Gdy wsiadałem do autobusu nie przypuszczałem, że ta podróż odmieni moje życie na zawsze. Nawet dzisiaj trudno mi opisać ból towarzyszący chwili, gdy od współpasażera dowiedziałem się, że wszyscy ci poeci nie żyją. Płakaliśmy całą podróż do Stronia Śląskiego.

Dojechałem późną nocą. Było ciemno i pusto. Do zamówionego pensjonatu dowiózł mnie miejscowy wieśniak, po tym jak wrzuciłem mu za pazuchę trzy denary i sprzedałem krowę ze wsi obok. Góry były otoczone mgłą, a z lasów dobiegał skowyt. Pensjonat był wielki i cichy. Gospodarze, jak zorientowałem się po trzech dniach, pokazywali się wyłącznie nocą. Całymi dniami willa stała pusta i zarośnięta dzikim bluszczem. Zjadłem kawałek oscypka i ćwiartkę bryndzy, które opchnął mi dzieciak przebrany za górala, wszystko to zapiłem herbatą  i poszedłem spać, by zdążyć na odbywające się gdzieś wysoko w górach poranne warsztaty.

Na zajęciach było jak było. Nie ma co się rozpisywać. Raz śmiesznie, raz ciekawie. Pomysł bardzo fajny. Czegoś można było się dowiedzieć. Trzy dni, trzech prowadzących, trzy różne poglądy. Mówiliśmy o sprawach wynikających z podjęcia pewnych decyzji w życiu. O tym, że jedni krytycy powinni pisać w taki sposób a drudzy w inny, choć zazwyczaj i tak wszyscy piszą inaczej, gdy nie mają pieniędzy, i muszą szybko zarobić. Przestrzegano nas też przed tym, że oczywiście, można pisać po swojemu, bo kto komu zabroni, ale to mało opłacalne, no chyba, że jest się Adamem Lipszycem, który sobie dłubie w Kafce i zgarnia nagrody. Było miło i śmiesznie. Ale to, co najważniejsze odbywało się kilkanaście kilometrów niżej, w malutkim CETiKu.

Wszedłem i zostałem. Wchłonęło mnie. Nie jadłem, nie piłem. Dopiero drugiego dnia poczułem głód. Wtedy przyczepiła się do mnie jakaś kobieta. Chciała mnie nakarmić, gdy spałem jak kamień. Mówiła: śpij jak kamień, widzę w tobie kamień. O tak, zrób kamienną twarz, niech się kamieni! Jej oczy miały ręce i długi czas karmiły mnie spojrzeniem, aż nagle zajaśniał jej ojciec i na smutne pytanie odpowiedział: możesz, możesz, ależ oczywiście! I wtedy oczy zawisły. Wyschły morza pełne łez i pęcherz jej ojca. Został kamień nerkowy.

Po tym dziwnym incydencie okazało się, że ona, jak zresztą wszyscy na festiwalu, też coś pisze. Mówiła, że jej teksty są piękne. Później okazało się, że mnie okłamała. Jej teksty przyznały się, że pisały je ręce grafomanii i smutna, jak kula smutku, złota malina porównań.

A wracając do nowej poezji, to:

W nowej poezji nie ma ładnych zdań. W nowej poezji się klnie i wulgaryzuje na potęgę, co każdemu niedowiarkowi gotowa jest udowodnić krnąbrna Kamila Janiak. Zawsze szczera i mówiąca wprost, co może nie sprawdza się w poezji, ale w życiu może jest pomocne.

W nowej poezji ważne jest, aby mówić jednoznacznie i najlepiej o wszystkim. O tym, że pranie się pierze i ktoś z pierzem ćwierka czy o tym, że ktoś przechodzi przez bramę albo siedzi na ławce pod wierzbą. Najważniejsze, aby nie przejmować się krytyką i pisać nieskomplikowane wiersze o emocjach, towarzyszących ujrzeniu w pociągu długowłosego faceta, przechodzącego przez przedział. Tako rzecze Sławomir Elsner.

W nowej poezji można zaobserwować pewną modną zabawę religijną. Charakteryzuje się ona, na przykład, przekształcaniem litanii. Swoją drogą, duże zamiłowanie do tak skomplikowanego środka poetyckiego jak anafora wykazuje wielu nowoczesnych poetów: Konrad Góra, Piotr Przybyła, Kira Pietrek. Pisanie litanii to naprawdę piękna tradycja. A cieszy tym bardziej, że jest podtrzymywana przez zaangażowaną młodzież. Spośród wszystkich czytających, chciałbym szczególnie wyróżnić katolickiego poetę Tomasza Bąka, który pięknie odczytał swoje litanie.

W nowej poezji trzeba być zawsze na bieżąco z wydarzeniami. Pisać na przykład o sytuacji na Ukrainie. I tutaj: a) piszemy wszystko wprost: tak, patrzcie, tu jest Ukraina, tu jest Donbas, tu jest wojna;  b) piszemy – tutaj przykład zupełnie przypadkowy – o dziewczynkach składających jajka i chłopcach, którym było pisane zostać modelami, ale nie zostali.

Niby dwa odmienne sposoby, a żaden nie zachwyca. U pierwszego zbyt prosto i nachalnie. U drugiego tak bardzo nic nie widać, że myślisz: gender? Czasami zastanawiam się tylko, czy jeżeli nikt czegoś nie widzi, to tego tam nie ma?

W nowej poezji forma i treść muszą być na tym samym poziomie. To starał się nam przekazać Dawid Mateusz, potrafiący jak nikt wybić rytm, który słyszą wszyscy oprócz niego. Trzeba jednak uważać, by nie były one na tym samym poziomie, co jego dykcja. Ale nie mamy żalu, przecież treść mieliśmy na telebimach, więc ruch sceniczny był ważniejszy. A tutaj szapoba: wybitne przegięcie, cudownie wypięta pierś i kobiece ruchy. Niewątpliwie był to twórca ważny, któremu zebrało się najwięcej śliny, co poświadczyć mogą osoby siedzące w dwóch pierwszych rzędach.

Było fajnie i śmiesznie. Dużo ludzi i dużo świeżego powietrza. Nie będę ukrywał, że wydarzyło się tam coś niesamowicie istotnego, bo się nie wydarzyło, toteż nie ma czego ukrywać. Warto za to wspomnieć jeszcze o wspaniałych występach Ryszarda Krynickiego i Konrada Góry (nie wiem, czy kiedykolwiek coś tak mnie poruszyło, jak te tysiące wzruszających dystychów). Cudowne przeżycie. Chyba wszyscy płakaliśmy. Tylko do dzisiaj trudno mi powiedzieć, czy to dlatego, że Konrad Góra tak przejmująco recytował, czy może żal nam było wyjeżdżać?