Przyszłość poezji – forma przetrwania czy pole eksperymentu?
Agnieszka Waligóra
Głos Agnieszki Waligóry w debacie „Granice literatury”.
strona debaty
Gdzie dziś kończy się literatura? Wprowadzenie do debaty „Granice literatury”(w zanadrzu mam takie słowa, których nikt nie rozumie, tylko ja, ale może być tak, że ktoś jeszcze jednak je rozumie, i co wtedy – wypowiadać czy nie? S T R A CH)
Jarek Skurzyński, „W raju się nie zgubisz”
Czy poezja ma jakąś przyszłość? Otaczający nas świat zdaje się temu przeczyć: ujmując rzecz najpierw wąsko, środowiskowo, dostrzegamy liczne trudności z wynagradzaniem osób piszących, z „ufestiwalowieniem” i „unagrodowieniem” literatury przy jednoczesnym spadku zainteresowania czytelnictwem liryki i osłabieniem krytyki literackiej. Paradoksalnie nie przekłada się to na niedobór samych tekstów poetyckich: przeciwnie, pojawiają się liczne głosy, że w kontekście pisarstwa zachodzi nadprodukcja. Wydaje się więc, że tych, którzy piszą, jest wielu, zaś tych, którzy czytają – znacznie mniej. Z jednej strony może to stanowić niepokojący sygnał rozpleniającej się obsesji autoprezentacji w dzisiejszej kulturze (pisać każdy może, ale po co komu to czytać?), z drugiej – jest przedłużeniem dobrze zdiagnozowanych problemów organizacji szkolnictwa, finansowania kultury czy rynku książki: literatura jest kosztowna i wielu z nas po prostu nie stać na zapoznawanie się ze wszystkimi nowościami. W tym sensie wszyscy staramy się po prostu przetrwać. Jedni trzymają się klasycznej definicji poezji, utartych ścieżek jej dystrybucji i liczą na nastanie lepszych czasów (ostatnio mieliśmy zresztą sporo dobrych tomów „starej gwardii”: Marcina Barana, Mariusza Grzebalskiego, Krzysztofa Siwczyka). Inni zaś eksperymentują, podważają obecny stan rzeczy i usiłują przesuwać granice, jakkolwiek – co postaram się pokazać – granice i cele eksperymentu można postrzegać różnie.
W szerszym ujęciu nasza środowiskowa walka o byt ma przy tym całkiem inny wymiar: jako społeczeństwo nieustannie mierzymy się z rozmaitymi kryzysami, choć tylko niektóre z nich znajdują swe odbicie w literaturze. Oczywiście, problemy z klimatem czy migracją wydają się zinternalizowane, a wiele pisanych dziś książek uderza w tony apokaliptyczne. Coraz wyraźniejszy staje się jednak ostry kryzys neoliberalizmu czy wielowiekowo aktywnych mitów Ameryki, Europy i zjednoczenia narodów, który wcale nie prowadzi do narodzin lewicowego, alterglobalistycznego porządku. Poezja wydaje się tym zainteresowana tylko w określonym stopniu – w dużej mierze nie stawia sobie za cel opisania tych ogromnych przemian i ogarnięcia lęków, którym wszyscy w związku z nimi podlegamy; często jesteśmy w tym sami. Trudno nie dostrzegać tu związku z dzisiejszą popularnością poetyk opartych przede wszystkim na estetycznych wymiarach doświadczenia językowego i choć poszukują one alternatywnych światów, w których nasz żywot byłby prostszy, nie podsuwają koniecznie perspektyw na dziś: w tym sensie system skutecznie czyni z poezji rezerwat, a ta przynajmniej w pewnym rozumieniu daje się w nim zamykać.
Dodajmy do tego fakt, że nasze możliwości skupienia uwagi są coraz mniejsze, a same wytwory kultury łatwo rozpływają się w ciągłym strumieniu informacji, stymulantów i rozpraszaczy. Wydawać by się mogło, że remedium na zalew owych łatwo przyswajalnych treści jest coś, co rzuca wyzwanie naszym władzom poznawczym, zatrzymując zainteresowanie w określonym punkcie – taką rolę powinien spełniać właśnie artystyczny eksperyment, który z założenia szuka tego, co jeszcze nieznane. Jednak poszukiwanie czegoś „poza” światem, jeśli jest nakierowane wyłącznie na autonomię i pisanego tekstu, i podmiotowości osoby piszącej, może mieć nieprzyjemne konsekwencje; w idei eksperymentu zawsze mieścił się przecież jego wymiar polityczny[1]. Wydaje się natomiast, że czasem tracimy tę cechę z oczu i skupiamy głównie na wartościach estetycznych, izolując nieodłączne płaszczyzny funkcjonowania dzieła. Wówczas eksperyment traci swoją siłę – moglibyśmy dyskutować o tym szerzej na przykładzie twórczości Krakowskiej Szkoły Poezji, której charakter siedem lat temu opisał Dawid Kujawa[2]. Czy coś się od tego czasu zmieniło? Wydaje mi się, że na pewno warunki, w których rozmawiamy. Przy obecnym stanie kultury i naszych możliwości przyswajania treści wykluczenie komponentu wspólnotowego, o którym wspomina katowicki krytyk, może mieć jeszcze inne konsekwencje: wiersze pozbawiane połączeń z naszym przeżyciem rzeczywistości czy szerszą perspektywą na świat mają szansę zlewać się w blok możliwy do przeskrolowania jak rolki na TikToku, stając się po prostu odmienną formą rozpraszacza. Eksperymenty świetnie się zresztą przeprowadza, ale trudniej przyswaja – odbiorcy są ważnym punktem całej debaty: stąd można poczuć niedosyt takich działań artystycznych, które rozszerzają repertuar naszych możliwości twórczych i przesuwają granice tego, co wiadome, ale jednocześnie podlegają głębokiej deterytorializacji w sensie społecznym, uwspólniając doświadczenia. Przestrzeń artystyczna, w której zatomizowane podmioty grają w abstrakcyjną grę, to efemeryda i prowadzi donikąd – być może dlatego tak wiele dziś dyskutujemy o samych warunkach działania literatury, a nie samej literaturze.
Nie popadajmy jednak w czysty pesymizm: nie jest to komentarz dotyczący wszystkiego, co dziś powstaje, a dość daleko idące uogólnienie. Pozytywnym przykładem eksperymentu może być chociażby Stłuc. Kręgosłup Tytanii Skrzydło Anny Adamowicz – obyśmy mieli więcej konceptualności, która lokuje się tak blisko ciała. Z tego samego powodu doceniam Flash crash Grzegorza Hetmana – jesteśmy tam blisko świata, choć ciągle wyskakujemy z niego w przestrzeń ironiczno-wizyjną – czy nowe książki Marcina Czerkasowa: tam rzeczywistość funkcjonuje w formule nieco wykrzywionej, upiornej, pokazując jednak upiorność jako swoją immanentną cechę. Z zafascynowaniem wracam też nieustannie do zeszłorocznego debiutu Dominiki Parszewskiej, Kink-meme, który mierzy się z dobrze znanym, a jednak ciągle aktualnym problemem czasu, jego upływu i być może nieuchronnego upadku: autorka nie poświęca się tam radykalnemu eksperymentowaniu, ale gra na nowomedialnym koncepcie prompt-meme, czyli tekstów fanowskich pisanych na zamówienie. Jej gest – awangardowo-ariergardowy, właściwie retro w swym głównym założeniu, bo kultury fanowskie zrezygnowały już z podobnych działań – oddaje głos marginalizowanym postaciom kultury i wplata je w subtelną narrację o historii i zapomnieniu, powracając też ciągle do trudnej teraźniejszości.
Takie eksperymenty – takie książki poetyckie – mają szansę wyrwać nas ze strumienia bodźców: zahaczają nas w miejscu, ciągną nitki wiersza aż do podszewki zastanego stanu rzeczy, pozwalają nam nie tyle utożsamić się z tym, co zapisane w tekście, ile odnieść go do własnego doświadczenia, rozszerzyć je i umocować. Istnieją też jednak eksperymenty nieco wsobne, grające sobie a muzom. W teorii nie ma w tym nic złego – eksplorowanie nowych poetyk, dróg wyrazu czy inspiracji ostatecznie służy nam wszystkim. W praktyce jednak tylko nikła część owych poszukiwań okazuje się faktycznie wartościowa, a same wiersze są po prostu nieprzystępne w odbiorze i ostatecznie wysiłek ich przyswojenia nie daje nam wiele – ot, mamy szansę rozwikłać koncept, o ile faktycznie znajdziemy tyle samozaparcia, aby się na nim skupić.
Ślady takiego poetyckiego sudoku widziałabym na przykład w W raju się nie zgubisz Jarka Skurzyńskiego – jest to książka nieomal graficzna, konkretna, wciągająca nas w podróż przez mroczny las pełen lęków, podszyta subtelną świadomością lekkiej naiwności podobnego eksperymentu i grająca na dość jasnych wartościach. Świadomość jest tam, no właśnie, subtelna – stąd W raju, choć wdzięczna i wciągająca, daje nam jednorazową przyjemność czytania i stosunkowo szybko rozpływa się w strumieniu licznych książek. Jeszcze inny problem mam z Line Michała Mytnika – na pierwszą książkę autora patrzyłam z sympatią; druga, jakkolwiek wizualnie ciekawa, utrzymana w stylu graficiarsko-rytowniczym, przynosi garść utrzymanych w nieco memiarskim tonie historii o jedzeniu (chipsów, łez, nieba) i smutnych obserwacji przestrzeni abominalnych (ulica, impreza, toaleta), które nie prowadzą ostatecznie zbyt daleko poza eksplorację stanu indywidualnego podmiotu. Z pewnością można w tej książce coś odnaleźć – jednak to, co odnajdujemy, przy istniejącej skali naszych wyzwań i problemów, może wypaść stosunkowo blado. Papier pozostanie papierem, eksperyment – koncepcją estetyczną, granice pozostają granicami.
A skoro o papierze mowa: mimo ponawianych obserwacji, że obserwujemy śmierć kartki papieru, dalej obsesyjnie trzymamy się jej jako nośnika literatury. Fetysz książki towarzyszy nam pomimo proklamowanego końca galaktyki Gutenberga – status osoby piszącej potwierdza dopiero opublikowanie tekstów drukiem, mimo jego ceny i ekskluzywności (lub właśnie dzięki niej); kogo stać dzisiaj na regularne kupowanie książek i kto ma czas szukać ich w niszowych wydawnictwach? Podobne kwestie – mediów literatury, definicji podmiotu tworzącego, etyki pisarskiej – wróciły ostatnio w kontekście fermentu wywołanego przez powszechny dostęp do sztucznej inteligencji oraz w mniejszym stopniu dzięki popularności literatury publikowanej lub analizowanej w mediach społecznościowych. Przypomina to nieco zachłyśnięcie się możliwościami tzw. nowych mediów z początku obecnego tysiąclecia: AI jako eksperymentalne narzędzie tworzenia szybko zaczęto wykorzystywać do działań okołoliterackich (słynny wywiad z Wisławą Szymborską czy spotkanie z Tadeuszem Dąbrowskim przeprowadzone w Teatrze Szekspirowskim w Gdańsku; pojedyncze fragmenty autorstwa AI zawarte w tekstach artystycznych). Wykorzystanie sztucznej inteligencji do przeprowadzenia rozmowy ze zmarłą noblistką nie nosiło przy tym żadnych specjalnych wymiarów eksperymentu – mogliśmy po prostu posłuchać ogólnikowych wypowiedzi wygenerowanych na podstawie istniejących zapisów jej głosu (problem deep fake, istotny w podobnych sytuacjach, chyba się tu nie pojawił – nikt nie miał chyba wątpliwości, że to po prostu uroczy, choć nieco zbędny gest).
Nieco ciekawsze wydawało się wykorzystanie AI do prowadzenia spotkania autorskiego, jakkolwiek także nie spowodowało ono większego poruszenia – poza może faktem, że w umowach dla osób prowadzących spotkania czasem pojawia się dziś zapis, że zobowiązują się one nie korzystać z podobnej pomocy w przygotowaniach. Jednym z ciekawszych przykładów obecności sztucznej inteligencji w literaturze był dla mnie natomiast Saros Soni Nowackiej, gdzie pojawia się wiersz napisany – jak zaznacza sama autorka w przypisie do tekstu – w oparciu o zadaną Chatowi GPT komendę „napisz balladę o tym, że sztuczna inteligencja zastąpiła ludzi w pracy”. Ballada brzmi następująco:
nikt już nie pamięta jak to dawniej bywało
gdyż już nie ma człowieka tylko maszynowe ciało[3]
Jak czytamy dalej w przypisie, resztę tekstu trzeba było usunąć (ciekawe, dlaczego?). Jest to o tyle interesująca sytuacja, o ile pokazuje humanocentryzm AI (przy innej okazji sama poprosiłam chat GPT o napisanie tekstu dotyczącego relacji ludzi i maszyn – streszczę: idą ręka w rękę ku postępowi). Co jeszcze bardziej znamienne – jest to dla mnie najbardziej zapadająca w pamięć fraza z całego Sarosu, poza może puentą wiersza: „Ryba na ścianie śpiewa macarenę („mam klucze śmierci i otchłani/ a wolałbym mieszkanie siedem minut od centrum tramwajem”), bo zdecydowanie wyróżniają się na tle tomu swoją rytmiką: Nowacka w bardzo konsekwentny sposób destabilizuje akcentowanie wypowiedzi przez przerzutnie oraz przelewanie się fraz wzmacniane przez brak interpunkcji, co sprawia, że wiersze są stosunkowo kolczaste. AI pisze zaś frazy okrąglutkie jak jabłko, choć czasem głupkowate. Przykład można interpretować na różne sposoby; co kto lubi, ale w jakiś sposób pokazuje to różnicę w tekstach generowanych przez AI a pisanych przez człowieka.
W tym kontekście pozostaje mi wyrazić nadzieję, że AI pozostanie być może narzędziem, a myślenie o sztucznej inteligencji jako o podmiocie literatury nie rozprzestrzeni się; chcę wierzyć, że tak rozumiana technologia nie jest przyszłością sztuki. Jako pomoc może ona dać nam sporo, choć nie bez kosztów (polecam sprawdzić, ile zasobów czerpie zwykłe pytanie chata GPT o rym albo synonimy – ja po jednej komendzie „dla żartu” uznałam, że nie warto), ale uznanie jej za instancję twórczą wydaje mi się cokolwiek niepokojące. Uprzedzam – nie ze względu na przekonanie, że kreacja powinna być ekskluzywnie ludzka, a wszystkie nieludzkie byty nie mają do niej dostępu. Przeciwnie: AI jest wytworem absolutnie ludzkim, karmionym ludzkimi zastosowaniami mowy i ponadto kontrolowanym przez bardzo konkretne ludzkie siły. Jego dzieła tylko w nikłym stopniu stanowią pozaludzki eksperyment twórczy – w znacznie większej mierze są remiksem ludzkich przekonań i wielkich interesów. Wątki takiego myślenia, obejmujące przede wszystkim samą ideę algorytmu, widoczne są na przykład w karm Sary Akram – książka trudna, ale warto docenić to, z czym się bierze za bary, obyśmy częściej tak budowali świadomość.
Czy oznacza to, że powinniśmy dalej kurczowo trzymać się druku, starych metod dystrybucji i unikać nowych narzędzi tworzenia czy prezentacji sztuki? Niekoniecznie: nie ma niczego złego w wykorzystywaniu technologii jako pomocy, a demokratyzacja dostępu do kultury i rozszerzanie jej odbioru jest czymś zdecydowanie pozytywnym. Trzeba jednak mieć świadomość tego, w jaki sposób funkcjonują narzędzia, którymi się w tym posługujemy, oraz kto za nimi stoi. W tym kontekście nadmierne zaufanie do AI oraz do mediów społecznościowych, które – choć czasem postrzegane jako droga do egalitaryzacji literatury – gromadzą i sprzedają nasze dane, wydaje się niebezpieczne. Nie mam nic przeciwko instapoezji, choć czasem jej cele definiuje autoprezentacja, czy krytyce literackiej na Instagramie (gdzie ostatnio aktywnie działa na przykład Zuzanna Sala), mam jednak wiele przeciwko Instagramowi – medium ma swoje uwarunkowania i ograniczenia. Szukajmy więc takich przestrzeni, zarówno metaforycznych, jak i materialnych, gdzie owe konteksty nie działają lub nie działają w podobnej skali: eksperyment jest siostrzaną ideą kapitału i może mu służyć – może też jednak, jak zapewne chcemy wierzyć, stawiać mu opór i przekraczać jego granice. Nasza przewaga polega nie na tym, że potrafimy tworzyć – kreacja od dawna stanowi pojęcie przechwycone – lecz na tym, że możemy działać w ramach krytycznej świadomości, podważając zastany status quo. Gdyby przyszłość poezji miała podobne cele, wydawałaby się choć trochę jaśniejsza.
Co więc robić? Poszukiwać sprzymierzeńców poezji w innych dziedzinach sztuki: wplatać ją w performensy, wizualizacje, muzykę – pomyślmy na przykład o serii teledysków nagranych przez WBPiCAK do animacji Oli Wasilewskiej czy o poezji slamowej. Toczącą się niedawno debatę dotyczącą slamu – z osobami podważającymi jej przyporządkowanie do poezji (Sonia Nowacka, Basia Rojek) i obrońcami jej poetyckiego statusu (Dagmara Świerkowska, Grzegorz Jędrek) – czytałam, przyznam, z pewnym zdumieniem. Nie przyszło mi do głowy, żeby negować wartość społeczno-artystyczną slamu i innych tradycji spoken word z podobnych teoretycznych pozycji, choć oczywiście rozumiem krytykę ich konkretnych realizacji.
Poezja od swego zarania jest przecież związana z oralnością i muzycznością (a nawet wobec nich wtórna…). Jej nowoczesna wizja, skoncentrowana na fetyszu wiersza i książki, jest historycznie zmienna, a cały urok slamu polega na tym, że dopuszcza on zarówno realizacje bardziej performatywne, mniej nakierowane na zawartość tekstową, jak i te silnie oparte na tekście; wchłania zarówno utwory nośne wyłącznie w realizacji scenicznej, jak i znakomite w cichej lekturze. Unifikowanie slamu do jednolitego zjawiska – jakkolwiek jego społeczno-towarzyski charakter wytwarza pewne decorum – wydaje mi się nie tylko zbyt łatwym gestem krytycznym, czynionym raczej zza teoretycznego biurka niż na podstawie faktycznego, regularnego śledzenia slamowych wydarzeń, lecz także przeoczeniem jednej z niewielu form dzisiejszej twórczości, która interesuje kogoś poza wąską bańką. Że na slamie wyjątkowo dużo usłyszymy żartów o papieżu i autoterapeutycznych wyznań – fakt. Slamem można się przejeść tak mocno, jak niezrozumiałym awangardowym eksperymentem, nie każda osoba slamująca jest utalentowana i nie zawsze to, co zyskuje uznanie publiczności, ma największą wartość dla tak zwanych profesjonalistów. Jednak literatura ma tam życie i odbiór, a całe przedsięwzięcie przynosi niezłe owoce. Książki slamerskie, jakkolwiek przedłużające w pewien sposób wspomnianą przeze mnie obsesję druku, potwierdzają, że w kultywowaniu twórczości oralnej jest wiele sensu: spójrzmy na publikacje Agaty Afeltowicz, Wojciecha Kobusa czy Opal Ćwikły (choć za tą ostatnią akurat nie przepadam nadmiernie). Literatura jest doświadczeniem, które powinniśmy chcieć przeżywać – inne dziedziny sztuki mogą nam w tym pomóc. Czemu więc od nich uciekać?
Prezentowanie literatury poza obiegiem książkowym wydaje mi się więc jedną z najważniejszych wskazówek na przyszłość. Wiem, że z tego nie będzie nagród ani stypendiów, przynajmniej do momentu, w którym nie zinternalizujemy faktu, że książka nie musi być najwłaściwszym miejscem dla wierszy; wiem, że prowadzenie czasopism literackich czy otwartych platform to orka na ugorze (nieodżałowane wyciszenie „Kontentu”, wcześniejsza sytuacja „Opcji” i szeregu innych inicjatyw), jednak modyfikacja sposobów dystrybucji literatury wydaje mi się wielką szansą dla czytania (i publikowania) poezji. Co poza tym? Rzucać piach w tryby, deterytorializować swoje, aby stało się nasze. Podważanie podstaw nigdy nie przestało być hot – jeśli chcemy przy tym poeksperymentować z mediami literatury i narzędziami jej tworzenia, zwróćmy się w stronę rozważnego korzystania z możliwości: poezja musi wyjść z rezerwatu, uważając jednak, z czym romansuje. Przyszłość poezji – choć skutecznie ograniczana przez system – zależy w dużej mierze od nas. Jeśli ją oddamy, stanie się dekoracją w świecie treści jednorazowego użytku. Jeśli ją zatrzymamy, może wciąż być miejscem, w którym język stawia opór – a razem z nim my sami.
Przypisy:[1] Zob. np. D. Kujawa, Możliwe Światy przeciwko reżimowi dywidualności. Skąd wzięła się Nowa Faza i dlaczego może się okazać potrzebna nam wszystkim?, „Wakat” 2018, nr 4 (online: http://wakat.sdk.pl/mozliwe-swiaty-przeciwko-rezimowi-dywidualnosci-skad-wziela-sie-nowa-faza-dlaczego-moze-okazac-sie-potrzebna-nam-wszystkim/, dostęp: 16.08.2025).
[2] Zob. tamże.
[3] S. Nowacka, Saros, Warszawa 2024, s. 28.
O AUTORZE
Agnieszka Waligóra
Literaturoznawczyni, krytyczka literacka i tłumaczka. Ukończyła filologię polską i filozofię. W 2022 roku obroniła na Wydziale Filologii Polskiej i Klasycznej Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu rozprawę doktorską poświęconą metarefleksyjności polskiej poezji najnowszej. Jej zainteresowania badawcze koncentrują się głównie wokół metodologii badań literackich, liryki XX i XXI wieku (jej kontekstów teoretycznych, filozoficznych i politycznych) oraz przekładoznawstwa. Laureatka Diamentowego Grantu na lata 2018-2022. Redaktorka naukowa książki Nowy autotematyzm? Metarefleksja we współczesnej humanistyce (Poznań 2021). Autorka monografii Nowy autotematyzm? Metarefleksja w poezji polskiej po roku 1989 (Kraków 2023). Teksty naukowe publikowała między innymi w „Porównaniach”, „Forum Poetyki”, „Wielogłosie”, „Przekładańcu” i „Przestrzeniach Teorii” oraz w monografiach wieloautorskich. Jej teksty krytyczne można znaleźć m. in. w „Twórczości”, „ArtPapierze”, „Kontencie”, „Notatniku Literackim” czy „Czasie Kultury”. Stale współpracuje z Wydawnictwem WBPiCAK w Poznaniu oraz angażuje się w poznańskie i ogólnopolskie życie literackie i kulturalne jako animatorka czy prowadząca spotkania autorskie. (Współ)tłumaczyła na polski teksty Elaine Showalter, Emily Apter i Rity Felski.
