debaty / ankiety i podsumowania

Przyszłość poezji – forma przetrwania czy pole eksperymentu?

Agnieszka Waligóra

Głos Agnieszki Waligóry w debacie „Granice literatury”.

strona debaty

Gdzie dziś kończy się literatura? Wprowadzenie do debaty „Granice literatury”

(w zana­drzu mam takie sło­wa, których nikt nie rozu­mie, tyl­ko ja, ale może być tak, że ktoś jesz­cze jed­nak je rozu­mie, i co wte­dy – wypo­wia­dać czy nie? S T R A CH)

Jarek Sku­rzyń­ski, „W raju się nie zgu­bisz”

Czy poezja ma jakąś przy­szłość? Ota­cza­ją­cy nas świat zda­je się temu prze­czyć: ujmu­jąc rzecz naj­pierw wąsko, śro­do­wi­sko­wo, dostrze­ga­my licz­ne trud­no­ści z wyna­gra­dza­niem osób piszą­cych, z „ufe­sti­wa­lo­wie­niem” i „una­gro­do­wie­niem” lite­ra­tu­ry przy jed­no­cze­snym spad­ku zain­te­re­so­wa­nia czy­tel­nic­twem liry­ki i osła­bie­niem kry­ty­ki lite­rac­kiej. Para­dok­sal­nie nie prze­kła­da się to na nie­do­bór samych tek­stów poetyc­kich: prze­ciw­nie, poja­wia­ją się licz­ne gło­sy, że w kon­tek­ście pisar­stwa zacho­dzi nad­pro­duk­cja. Wyda­je się więc, że tych, któ­rzy piszą, jest wie­lu, zaś tych, któ­rzy czy­ta­ją – znacz­nie mniej. Z jed­nej stro­ny może to sta­no­wić nie­po­ko­ją­cy sygnał roz­ple­nia­ją­cej się obse­sji auto­pre­zen­ta­cji w dzi­siej­szej kul­tu­rze (pisać każ­dy może, ale po co komu to czy­tać?), z dru­giej – jest prze­dłu­że­niem dobrze zdia­gno­zo­wa­nych pro­ble­mów orga­ni­za­cji szkol­nic­twa, finan­so­wa­nia kul­tu­ry czy ryn­ku książ­ki: lite­ra­tu­ra jest kosz­tow­na i wie­lu z nas po pro­stu nie stać na zapo­zna­wa­nie się ze wszyst­ki­mi nowo­ścia­mi. W tym sen­sie wszy­scy sta­ra­my się po pro­stu prze­trwać. Jed­ni trzy­ma­ją się kla­sycz­nej defi­ni­cji poezji, utar­tych ście­żek jej dys­try­bu­cji i liczą na nasta­nie lep­szych cza­sów (ostat­nio mie­li­śmy zresz­tą spo­ro dobrych tomów „sta­rej gwar­dii”: Mar­ci­na Bara­na, Mariu­sza Grze­bal­skie­go, Krzysz­to­fa Siw­czy­ka). Inni zaś eks­pe­ry­men­tu­ją, pod­wa­ża­ją obec­ny stan rze­czy i usi­łu­ją prze­su­wać gra­ni­ce, jak­kol­wiek – co posta­ram się poka­zać – gra­ni­ce i cele eks­pe­ry­men­tu moż­na postrze­gać róż­nie.

W szer­szym uję­ciu nasza śro­do­wi­sko­wa wal­ka o byt ma przy tym cał­kiem inny wymiar: jako spo­łe­czeń­stwo nie­ustan­nie mie­rzy­my się z roz­ma­ity­mi kry­zy­sa­mi, choć tyl­ko nie­któ­re z nich znaj­du­ją swe odbi­cie w lite­ra­tu­rze. Oczy­wi­ście, pro­ble­my z kli­ma­tem czy migra­cją wyda­ją się zin­ter­na­li­zo­wa­ne, a wie­le pisa­nych dziś ksią­żek ude­rza w tony apo­ka­lip­tycz­ne. Coraz wyraź­niej­szy sta­je się jed­nak ostry kry­zys neo­li­be­ra­li­zmu czy wie­lo­wie­ko­wo aktyw­nych mitów Ame­ry­ki, Euro­py i zjed­no­cze­nia naro­dów, któ­ry wca­le nie pro­wa­dzi do naro­dzin lewi­co­we­go, alter­glo­ba­li­stycz­ne­go porząd­ku. Poezja wyda­je się tym zain­te­re­so­wa­na tyl­ko w okre­ślo­nym stop­niu – w dużej mie­rze nie sta­wia sobie za cel opi­sa­nia tych ogrom­nych prze­mian i ogar­nię­cia lęków, któ­rym wszy­scy w związ­ku z nimi pod­le­ga­my; czę­sto jeste­śmy w tym sami. Trud­no nie dostrze­gać tu związ­ku z dzi­siej­szą popu­lar­no­ścią poetyk opar­tych przede wszyst­kim na este­tycz­nych wymia­rach doświad­cze­nia języ­ko­we­go i choć poszu­ku­ją one alter­na­tyw­nych świa­tów, w któ­rych nasz żywot był­by prost­szy, nie pod­su­wa­ją koniecz­nie per­spek­tyw na dziś: w tym sen­sie sys­tem sku­tecz­nie czy­ni z poezji rezer­wat, a ta przy­naj­mniej w pew­nym rozu­mie­niu daje się w nim zamy­kać.

Dodaj­my do tego fakt, że nasze moż­li­wo­ści sku­pie­nia uwa­gi są coraz mniej­sze, a same wytwo­ry kul­tu­ry łatwo roz­pły­wa­ją się w cią­głym stru­mie­niu infor­ma­cji, sty­mu­lan­tów i roz­pra­sza­czy. Wyda­wać by się mogło, że reme­dium na zalew owych łatwo przy­swa­jal­nych tre­ści jest coś, co rzu­ca wyzwa­nie naszym wła­dzom poznaw­czym, zatrzy­mu­jąc zain­te­re­so­wa­nie w okre­ślo­nym punk­cie – taką rolę powi­nien speł­niać wła­śnie arty­stycz­ny eks­pe­ry­ment, któ­ry z zało­że­nia szu­ka tego, co jesz­cze nie­zna­ne. Jed­nak poszu­ki­wa­nie cze­goś „poza” świa­tem, jeśli jest nakie­ro­wa­ne wyłącz­nie na auto­no­mię i pisa­ne­go tek­stu, i pod­mio­to­wo­ści oso­by piszą­cej, może mieć nie­przy­jem­ne kon­se­kwen­cje; w idei eks­pe­ry­men­tu zawsze mie­ścił się prze­cież jego wymiar polityczny[1]. Wyda­je się nato­miast, że cza­sem tra­ci­my tę cechę z oczu i sku­pia­my głów­nie na war­to­ściach este­tycz­nych, izo­lu­jąc nie­od­łącz­ne płasz­czy­zny funk­cjo­no­wa­nia dzie­ła. Wów­czas eks­pe­ry­ment tra­ci swo­ją siłę – mogli­by­śmy dys­ku­to­wać o tym sze­rzej na przy­kła­dzie twór­czo­ści Kra­kow­skiej Szko­ły Poezji, któ­rej cha­rak­ter sie­dem lat temu opi­sał Dawid Kujawa[2]. Czy coś się od tego cza­su zmie­ni­ło? Wyda­je mi się, że na pew­no warun­ki, w któ­rych roz­ma­wia­my. Przy obec­nym sta­nie kul­tu­ry i naszych moż­li­wo­ści przy­swa­ja­nia tre­ści wyklu­cze­nie kom­po­nen­tu wspól­no­to­we­go, o któ­rym wspo­mi­na kato­wic­ki kry­tyk, może mieć jesz­cze inne kon­se­kwen­cje: wier­sze pozba­wia­ne połą­czeń z naszym prze­ży­ciem rze­czy­wi­sto­ści czy szer­szą per­spek­ty­wą na świat mają szan­sę zle­wać się w blok moż­li­wy do prze­skro­lo­wa­nia jak rol­ki na Tik­To­ku, sta­jąc się po pro­stu odmien­ną for­mą roz­pra­sza­cza. Eks­pe­ry­men­ty świet­nie się zresz­tą prze­pro­wa­dza, ale trud­niej przy­swa­ja – odbior­cy są waż­nym punk­tem całej deba­ty: stąd moż­na poczuć nie­do­syt takich dzia­łań arty­stycz­nych, któ­re roz­sze­rza­ją reper­tu­ar naszych moż­li­wo­ści twór­czych i prze­su­wa­ją gra­ni­ce tego, co wia­do­me, ale jed­no­cze­śnie pod­le­ga­ją głę­bo­kiej dete­ry­to­ria­li­za­cji w sen­sie spo­łecz­nym, uwspól­nia­jąc doświad­cze­nia. Prze­strzeń arty­stycz­na, w któ­rej zato­mi­zo­wa­ne pod­mio­ty gra­ją w abs­trak­cyj­ną grę, to efe­me­ry­da i pro­wa­dzi doni­kąd – być może dla­te­go tak wie­le dziś dys­ku­tu­je­my o samych warun­kach dzia­ła­nia lite­ra­tu­ry, a nie samej lite­ra­tu­rze.

Nie popa­daj­my jed­nak w czy­sty pesy­mizm: nie jest to komen­tarz doty­czą­cy wszyst­kie­go, co dziś powsta­je, a dość dale­ko idą­ce uogól­nie­nie. Pozy­tyw­nym przy­kła­dem eks­pe­ry­men­tu może być cho­ciaż­by Stłuc. Kręgosłup Tyta­nii Skrzy­dło Anny Ada­mo­wicz – oby­śmy mie­li wię­cej kon­cep­tu­al­no­ści, któ­ra loku­je się tak bli­sko cia­ła. Z tego same­go powo­du doce­niam Flash crash Grze­go­rza Het­ma­na – jeste­śmy tam bli­sko świa­ta, choć cią­gle wyska­ku­je­my z nie­go w prze­strzeń iro­nicz­no-wizyj­ną – czy nowe książ­ki Mar­ci­na Czer­ka­so­wa: tam rze­czy­wi­stość funk­cjo­nu­je w for­mu­le nie­co wykrzy­wio­nej, upior­nej, poka­zu­jąc jed­nak upior­ność jako swo­ją imma­nent­ną cechę. Z zafa­scy­no­wa­niem wra­cam też nie­ustan­nie do zeszło­rocz­ne­go debiu­tu Domi­ni­ki Par­szew­skiej, Kink-meme, któ­ry mie­rzy się z dobrze zna­nym, a jed­nak cią­gle aktu­al­nym pro­ble­mem cza­su, jego upły­wu i być może nie­uchron­ne­go upad­ku: autor­ka nie poświę­ca się tam rady­kal­ne­mu eks­pe­ry­men­to­wa­niu, ale gra na nowo­me­dial­nym kon­cep­cie prompt-meme, czy­li tek­stów fanow­skich pisa­nych na zamó­wie­nie. Jej gest – awan­gar­do­wo-arier­gar­do­wy, wła­ści­wie retro w swym głów­nym zało­że­niu, bo kul­tu­ry fanow­skie zre­zy­gno­wa­ły już z podob­nych dzia­łań – odda­je głos mar­gi­na­li­zo­wa­nym posta­ciom kul­tu­ry i wpla­ta je w sub­tel­ną nar­ra­cję o histo­rii i zapo­mnie­niu, powra­ca­jąc też cią­gle do trud­nej teraź­niej­szo­ści.

Takie eks­pe­ry­men­ty – takie książ­ki poetyc­kie – mają szan­sę wyrwać nas ze stru­mie­nia bodź­ców: zaha­cza­ją nas w miej­scu, cią­gną nit­ki wier­sza aż do pod­szew­ki zasta­ne­go sta­nu rze­czy, pozwa­la­ją nam nie tyle utoż­sa­mić się z tym, co zapi­sa­ne w tek­ście, ile odnieść go do wła­sne­go doświad­cze­nia, roz­sze­rzyć je i umo­co­wać. Ist­nie­ją też jed­nak eks­pe­ry­men­ty nie­co wsob­ne, gra­ją­ce sobie a muzom. W teo­rii nie ma w tym nic złe­go – eks­plo­ro­wa­nie nowych poetyk, dróg wyra­zu czy inspi­ra­cji osta­tecz­nie słu­ży nam wszyst­kim. W prak­ty­ce jed­nak tyl­ko nikła część owych poszu­ki­wań oka­zu­je się fak­tycz­nie war­to­ścio­wa, a same wier­sze są po pro­stu nie­przy­stęp­ne w odbio­rze i osta­tecz­nie wysi­łek ich przy­swo­je­nia nie daje nam wie­le – ot, mamy szan­sę roz­wi­kłać kon­cept, o ile fak­tycz­nie znaj­dzie­my tyle samo­za­par­cia, aby się na nim sku­pić.

Śla­dy takie­go poetyc­kie­go sudo­ku widzia­ła­bym na przy­kład w W raju się nie zgu­bisz Jar­ka Sku­rzyń­skie­go – jest to książ­ka nie­omal gra­ficz­na, kon­kret­na, wcią­ga­ją­ca nas w podróż przez mrocz­ny las pełen lęków, pod­szy­ta sub­tel­ną świa­do­mo­ścią lek­kiej naiw­no­ści podob­ne­go eks­pe­ry­men­tu i gra­ją­ca na dość jasnych war­to­ściach. Świa­do­mość jest tam, no wła­śnie, sub­tel­na – stąd W raju, choć wdzięcz­na i wcią­ga­ją­ca, daje nam jed­no­ra­zo­wą przy­jem­ność czy­ta­nia i sto­sun­ko­wo szyb­ko roz­pły­wa się w stru­mie­niu licz­nych ksią­żek. Jesz­cze inny pro­blem mam z Line Micha­ła Myt­ni­ka – na pierw­szą książ­kę auto­ra patrzy­łam z sym­pa­tią; dru­ga, jak­kol­wiek wizu­al­nie cie­ka­wa, utrzy­ma­na w sty­lu gra­fi­ciar­sko-rytow­ni­czym, przy­no­si garść utrzy­ma­nych w nie­co memiar­skim tonie histo­rii o jedze­niu (chip­sów, łez, nie­ba) i smut­nych obser­wa­cji prze­strze­ni abo­mi­nal­nych (uli­ca, impre­za, toa­le­ta), któ­re nie pro­wa­dzą osta­tecz­nie zbyt dale­ko poza eks­plo­ra­cję sta­nu indy­wi­du­al­ne­go pod­mio­tu. Z pew­no­ścią moż­na w tej książ­ce coś odna­leźć – jed­nak to, co odnaj­du­je­my, przy ist­nie­ją­cej ska­li naszych wyzwań i pro­ble­mów, może wypaść sto­sun­ko­wo bla­do. Papier pozo­sta­nie papie­rem, eks­pe­ry­ment – kon­cep­cją este­tycz­ną, gra­ni­ce pozo­sta­ją gra­ni­ca­mi.

A sko­ro o papie­rze mowa: mimo pona­wia­nych obser­wa­cji, że obser­wu­je­my śmierć kart­ki papie­ru, dalej obse­syj­nie trzy­ma­my się jej jako nośni­ka lite­ra­tu­ry. Fetysz książ­ki towa­rzy­szy nam pomi­mo pro­kla­mo­wa­ne­go koń­ca galak­ty­ki Guten­ber­ga – sta­tus oso­by piszą­cej potwier­dza dopie­ro opu­bli­ko­wa­nie tek­stów dru­kiem, mimo jego ceny i eks­klu­zyw­no­ści (lub wła­śnie dzię­ki niej); kogo stać dzi­siaj na regu­lar­ne kupo­wa­nie ksią­żek i kto ma czas szu­kać ich w niszo­wych wydaw­nic­twach? Podob­ne kwe­stie – mediów lite­ra­tu­ry, defi­ni­cji pod­mio­tu two­rzą­ce­go, ety­ki pisar­skiej – wró­ci­ły ostat­nio w kon­tek­ście fer­men­tu wywo­ła­ne­go przez powszech­ny dostęp do sztucz­nej inte­li­gen­cji oraz w mniej­szym stop­niu dzię­ki popu­lar­no­ści lite­ra­tu­ry publi­ko­wa­nej lub ana­li­zo­wa­nej w mediach spo­łecz­no­ścio­wych. Przy­po­mi­na to nie­co zachły­śnię­cie się moż­li­wo­ścia­mi tzw. nowych mediów z począt­ku obec­ne­go tysiąc­le­cia: AI jako eks­pe­ry­men­tal­ne narzę­dzie two­rze­nia szyb­ko zaczę­to wyko­rzy­sty­wać do dzia­łań oko­ło­li­te­rac­kich (słyn­ny wywiad z Wisła­wą Szym­bor­ską czy spo­tka­nie z Tade­uszem Dąbrow­skim prze­pro­wa­dzo­ne w Teatrze Szek­spi­row­skim w Gdań­sku; poje­dyn­cze frag­men­ty autor­stwa AI zawar­te w tek­stach arty­stycz­nych). Wyko­rzy­sta­nie sztucz­nej inte­li­gen­cji do prze­pro­wa­dze­nia roz­mo­wy ze zmar­łą noblist­ką nie nosi­ło przy tym żad­nych spe­cjal­nych wymia­rów eks­pe­ry­men­tu – mogli­śmy po pro­stu posłu­chać ogól­ni­ko­wych wypo­wie­dzi wyge­ne­ro­wa­nych na pod­sta­wie ist­nie­ją­cych zapi­sów jej gło­su (pro­blem deep fake, istot­ny w podob­nych sytu­acjach, chy­ba się tu nie poja­wił – nikt nie miał chy­ba wąt­pli­wo­ści, że to po pro­stu uro­czy, choć nie­co zbęd­ny gest).

Nie­co cie­kaw­sze wyda­wa­ło się wyko­rzy­sta­nie AI do pro­wa­dze­nia spo­tka­nia autor­skie­go, jak­kol­wiek tak­że nie spo­wo­do­wa­ło ono więk­sze­go poru­sze­nia – poza może fak­tem, że w umo­wach dla osób pro­wa­dzą­cych spo­tka­nia cza­sem poja­wia się dziś zapis, że zobo­wią­zu­ją się one nie korzy­stać z podob­nej pomo­cy w przy­go­to­wa­niach. Jed­nym z cie­kaw­szych przy­kła­dów obec­no­ści sztucz­nej inte­li­gen­cji w lite­ra­tu­rze był dla mnie nato­miast Saros Soni Nowac­kiej, gdzie poja­wia się wiersz napi­sa­ny – jak zazna­cza sama autor­ka w przy­pi­sie do tek­stu – w opar­ciu o zada­ną Cha­to­wi GPT komen­dę „napisz bal­la­dę o tym, że sztucz­na inte­li­gen­cja zastą­pi­ła ludzi w pra­cy”. Bal­la­da brzmi nastę­pu­ją­co:

nikt już nie pamię­ta jak to daw­niej bywa­ło
gdyż już nie ma czło­wie­ka tyl­ko maszy­no­we ciało[3]

Jak czy­ta­my dalej w przy­pi­sie, resz­tę tek­stu trze­ba było usu­nąć (cie­ka­we, dla­cze­go?). Jest to o tyle inte­re­su­ją­ca sytu­acja, o ile poka­zu­je huma­no­cen­tryzm AI (przy innej oka­zji sama popro­si­łam chat GPT o napi­sa­nie tek­stu doty­czą­ce­go rela­cji ludzi i maszyn – stresz­czę: idą ręka w rękę ku postę­po­wi). Co jesz­cze bar­dziej zna­mien­ne – jest to dla mnie naj­bar­dziej zapa­da­ją­ca w pamięć fra­za z całe­go Saro­su, poza może puen­tą wier­sza: „Ryba na ścia­nie śpie­wa maca­re­nę („mam klu­cze śmier­ci i otchłani/ a wolał­bym miesz­ka­nie sie­dem minut od cen­trum tram­wa­jem”), bo zde­cy­do­wa­nie wyróż­nia­ją się na tle tomu swo­ją ryt­mi­ką: Nowac­ka w bar­dzo kon­se­kwent­ny spo­sób desta­bi­li­zu­je akcen­to­wa­nie wypo­wie­dzi przez prze­rzut­nie oraz prze­le­wa­nie się fraz wzmac­nia­ne przez brak inter­punk­cji, co spra­wia, że wier­sze są sto­sun­ko­wo kol­cza­ste. AI pisze zaś fra­zy okrą­glut­kie jak jabł­ko, choć cza­sem głup­ko­wa­te. Przy­kład moż­na inter­pre­to­wać na róż­ne spo­so­by; co kto lubi, ale w jakiś spo­sób poka­zu­je to róż­ni­cę w tek­stach gene­ro­wa­nych przez AI a pisa­nych przez czło­wie­ka.

W tym kon­tek­ście pozo­sta­je mi wyra­zić nadzie­ję, że AI pozo­sta­nie być może narzę­dziem, a myśle­nie o sztucz­nej inte­li­gen­cji jako o pod­mio­cie lite­ra­tu­ry nie roz­prze­strze­ni się; chcę wie­rzyć, że tak rozu­mia­na tech­no­lo­gia nie jest przy­szło­ścią sztu­ki. Jako pomoc może ona dać nam spo­ro, choć nie bez kosz­tów (pole­cam spraw­dzić, ile zaso­bów czer­pie zwy­kłe pyta­nie cha­ta GPT o rym albo syno­ni­my – ja po jed­nej komen­dzie „dla żar­tu” uzna­łam, że nie war­to), ale uzna­nie jej za instan­cję twór­czą wyda­je mi się cokol­wiek nie­po­ko­ją­ce. Uprze­dzam – nie ze wzglę­du na prze­ko­na­nie, że kre­acja powin­na być eks­klu­zyw­nie ludz­ka, a wszyst­kie nie­ludz­kie byty nie mają do niej dostę­pu. Prze­ciw­nie: AI jest wytwo­rem abso­lut­nie ludz­kim, kar­mio­nym ludz­ki­mi zasto­so­wa­nia­mi mowy i ponad­to kon­tro­lo­wa­nym przez bar­dzo kon­kret­ne ludz­kie siły. Jego dzie­ła tyl­ko w nikłym stop­niu sta­no­wią poza­ludz­ki eks­pe­ry­ment twór­czy – w znacz­nie więk­szej mie­rze są remik­sem ludz­kich prze­ko­nań i wiel­kich inte­re­sów. Wąt­ki takie­go myśle­nia, obej­mu­ją­ce przede wszyst­kim samą ideę algo­ryt­mu, widocz­ne są na przy­kład w karm Sary Akram – książ­ka trud­na, ale war­to doce­nić to, z czym się bie­rze za bary, oby­śmy czę­ściej tak budo­wa­li świa­do­mość.

Czy ozna­cza to, że powin­ni­śmy dalej kur­czo­wo trzy­mać się dru­ku, sta­rych metod dys­try­bu­cji i uni­kać nowych narzę­dzi two­rze­nia czy pre­zen­ta­cji sztu­ki? Nie­ko­niecz­nie: nie ma nicze­go złe­go w wyko­rzy­sty­wa­niu tech­no­lo­gii jako pomo­cy, a demo­kra­ty­za­cja dostę­pu do kul­tu­ry i roz­sze­rza­nie jej odbio­ru jest czymś zde­cy­do­wa­nie pozy­tyw­nym. Trze­ba jed­nak mieć świa­do­mość tego, w jaki spo­sób funk­cjo­nu­ją narzę­dzia, któ­ry­mi się w tym posłu­gu­je­my, oraz kto za nimi stoi. W tym kon­tek­ście nad­mier­ne zaufa­nie do AI oraz do mediów spo­łecz­no­ścio­wych, któ­re – choć cza­sem postrze­ga­ne jako dro­ga do ega­li­ta­ry­za­cji lite­ra­tu­ry – gro­ma­dzą i sprze­da­ją nasze dane, wyda­je się nie­bez­piecz­ne. Nie mam nic prze­ciw­ko insta­po­ezji, choć cza­sem jej cele defi­niu­je auto­pre­zen­ta­cja, czy kry­ty­ce lite­rac­kiej na Insta­gra­mie (gdzie ostat­nio aktyw­nie dzia­ła na przy­kład Zuzan­na Sala), mam jed­nak wie­le prze­ciw­ko Insta­gra­mo­wi – medium ma swo­je uwa­run­ko­wa­nia i ogra­ni­cze­nia. Szu­kaj­my więc takich prze­strze­ni, zarów­no meta­fo­rycz­nych, jak i mate­rial­nych, gdzie owe kon­tek­sty nie dzia­ła­ją lub nie dzia­ła­ją w podob­nej ska­li: eks­pe­ry­ment jest sio­strza­ną ideą kapi­ta­łu i może mu słu­żyć – może też jed­nak, jak zapew­ne chce­my wie­rzyć, sta­wiać mu opór i prze­kra­czać jego gra­ni­ce. Nasza prze­wa­ga pole­ga nie na tym, że potra­fi­my two­rzyć – kre­acja od daw­na sta­no­wi poję­cie prze­chwy­co­ne – lecz na tym, że może­my dzia­łać w ramach kry­tycz­nej świa­do­mo­ści, pod­wa­ża­jąc zasta­ny sta­tus quo. Gdy­by przy­szłość poezji mia­ła podob­ne cele, wyda­wa­ła­by się choć tro­chę jaśniej­sza.

Co więc robić? Poszu­ki­wać sprzy­mie­rzeń­ców poezji w innych dzie­dzi­nach sztu­ki: wpla­tać ją w per­for­men­sy, wizu­ali­za­cje, muzy­kę – pomyśl­my na przy­kład o serii tele­dy­sków nagra­nych przez WBPi­CAK do ani­ma­cji Oli Wasi­lew­skiej czy o poezji sla­mo­wej. Toczą­cą się nie­daw­no deba­tę doty­czą­cą sla­mu – z oso­ba­mi pod­wa­ża­ją­cy­mi jej przy­po­rząd­ko­wa­nie do poezji (Sonia Nowac­ka, Basia Rojek) i obroń­ca­mi jej poetyc­kie­go sta­tu­su (Dag­ma­ra Świer­kow­ska, Grze­gorz Jędrek) – czy­ta­łam, przy­znam, z pew­nym zdu­mie­niem. Nie przy­szło mi do gło­wy, żeby nego­wać war­tość spo­łecz­no-arty­stycz­ną sla­mu i innych tra­dy­cji spo­ken word z podob­nych teo­re­tycz­nych pozy­cji, choć oczy­wi­ście rozu­miem kry­ty­kę ich kon­kret­nych reali­za­cji.

Poezja od swe­go zara­nia jest prze­cież zwią­za­na z oral­no­ścią i muzycz­no­ścią (a nawet wobec nich wtór­na…). Jej nowo­cze­sna wizja, skon­cen­tro­wa­na na fety­szu wier­sza i książ­ki, jest histo­rycz­nie zmien­na, a cały urok sla­mu pole­ga na tym, że dopusz­cza on zarów­no reali­za­cje bar­dziej per­for­ma­tyw­ne, mniej nakie­ro­wa­ne na zawar­tość tek­sto­wą, jak i te sil­nie opar­te na tek­ście; wchła­nia zarów­no utwo­ry nośne wyłącz­nie w reali­za­cji sce­nicz­nej, jak i zna­ko­mi­te w cichej lek­tu­rze. Uni­fi­ko­wa­nie sla­mu do jed­no­li­te­go zja­wi­ska – jak­kol­wiek jego spo­łecz­no-towa­rzy­ski cha­rak­ter wytwa­rza pew­ne deco­rum – wyda­je mi się nie tyl­ko zbyt łatwym gestem kry­tycz­nym, czy­nio­nym raczej zza teo­re­tycz­ne­go biur­ka niż na pod­sta­wie fak­tycz­ne­go, regu­lar­ne­go śle­dze­nia sla­mo­wych wyda­rzeń, lecz tak­że prze­ocze­niem jed­nej z nie­wie­lu form dzi­siej­szej twór­czo­ści, któ­ra inte­re­su­je kogoś poza wąską bań­ką. Że na sla­mie wyjąt­ko­wo dużo usły­szy­my żar­tów o papie­żu i auto­te­ra­peu­tycz­nych wyznań – fakt. Sla­mem moż­na się prze­jeść tak moc­no, jak nie­zro­zu­mia­łym awan­gar­do­wym eks­pe­ry­men­tem, nie każ­da oso­ba sla­mu­ją­ca jest uta­len­to­wa­na i nie zawsze to, co zysku­je uzna­nie publicz­no­ści, ma naj­więk­szą war­tość dla tak zwa­nych pro­fe­sjo­na­li­stów. Jed­nak lite­ra­tu­ra ma tam życie i odbiór, a całe przed­się­wzię­cie przy­no­si nie­złe owo­ce. Książ­ki sla­mer­skie, jak­kol­wiek prze­dłu­ża­ją­ce w pewien spo­sób wspo­mnia­ną prze­ze mnie obse­sję dru­ku, potwier­dza­ją, że w kul­ty­wo­wa­niu twór­czo­ści oral­nej jest wie­le sen­su: spójrz­my na publi­ka­cje Aga­ty Afel­to­wicz, Woj­cie­cha Kobu­sa czy Opal Ćwi­kły (choć za tą ostat­nią aku­rat nie prze­pa­dam nad­mier­nie). Lite­ra­tu­ra jest doświad­cze­niem, któ­re powin­ni­śmy chcieć prze­ży­wać – inne dzie­dzi­ny sztu­ki mogą nam w tym pomóc. Cze­mu więc od nich ucie­kać?

Pre­zen­to­wa­nie lite­ra­tu­ry poza obie­giem książ­ko­wym wyda­je mi się więc jed­ną z naj­waż­niej­szych wska­zó­wek na przy­szłość. Wiem, że z tego nie będzie nagród ani sty­pen­diów, przy­naj­mniej do momen­tu, w któ­rym nie zin­ter­na­li­zu­je­my fak­tu, że książ­ka nie musi być naj­wła­ściw­szym miej­scem dla wier­szy; wiem, że pro­wa­dze­nie cza­so­pism lite­rac­kich czy otwar­tych plat­form to orka na ugo­rze (nie­od­ża­ło­wa­ne wyci­sze­nie „Kon­ten­tu”, wcze­śniej­sza sytu­acja „Opcji” i sze­re­gu innych ini­cja­tyw), jed­nak mody­fi­ka­cja spo­so­bów dys­try­bu­cji lite­ra­tu­ry wyda­je mi się wiel­ką szan­są dla czy­ta­nia (i publi­ko­wa­nia) poezji. Co poza tym? Rzu­cać piach w try­by, dete­ry­to­ria­li­zo­wać swo­je, aby sta­ło się nasze. Pod­wa­ża­nie pod­staw nigdy nie prze­sta­ło być hot – jeśli chce­my przy tym poeks­pe­ry­men­to­wać z media­mi lite­ra­tu­ry i narzę­dzia­mi jej two­rze­nia, zwróć­my się w stro­nę roz­waż­ne­go korzy­sta­nia z moż­li­wo­ści: poezja musi wyjść z rezer­wa­tu, uwa­ża­jąc jed­nak, z czym roman­su­je. Przy­szłość poezji – choć sku­tecz­nie ogra­ni­cza­na przez sys­tem – zale­ży w dużej mie­rze od nas.  Jeśli ją odda­my, sta­nie się deko­ra­cją w świe­cie tre­ści jed­no­ra­zo­we­go użyt­ku. Jeśli ją zatrzy­ma­my, może wciąż być miej­scem, w któ­rym język sta­wia opór – a razem z nim my sami.

Przy­pi­sy:

[1] Zob. np. D. Kuja­wa, Moż­li­we Świa­ty prze­ciw­ko reżi­mo­wi dywi­du­al­no­ści. Skąd wzię­ła się Nowa Faza i dla­cze­go może się oka­zać potrzeb­na nam wszyst­kim?, „Wakat” 2018, nr 4 (onli­ne: http://wakat.sdk.pl/mozliwe-swiaty-przeciwko-rezimowi-dywidualnosci-skad-wziela-sie-nowa-faza-dlaczego-moze-okazac-sie-potrzebna-nam-wszystkim/, dostęp: 16.08.2025).
[2] Zob. tam­że.
[3] S. Nowac­ka, Saros, War­sza­wa 2024, s. 28.

 

O AUTORZE

Agnieszka Waligóra

Literaturoznawczyni, krytyczka literacka i tłumaczka. Ukończyła filologię polską i filozofię. W 2022 roku obroniła na Wydziale Filologii Polskiej i Klasycznej Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu rozprawę doktorską poświęconą metarefleksyjności polskiej poezji najnowszej. Jej zainteresowania badawcze koncentrują się głównie wokół metodologii badań literackich, liryki XX i XXI wieku (jej kontekstów teoretycznych, filozoficznych i politycznych) oraz przekładoznawstwa. Laureatka Diamentowego Grantu na lata 2018-2022. Redaktorka naukowa książki Nowy autotematyzm? Metarefleksja we współczesnej humanistyce (Poznań 2021). Autorka monografii Nowy autotematyzm? Metarefleksja w poezji polskiej po roku 1989 (Kraków 2023). Teksty naukowe publikowała między innymi w „Porównaniach”, „Forum Poetyki”, „Wielogłosie”, „Przekładańcu” i „Przestrzeniach Teorii” oraz w monografiach wieloautorskich. Jej teksty krytyczne można znaleźć m. in. w „Twórczości”, „ArtPapierze”, „Kontencie”, „Notatniku Literackim” czy „Czasie Kultury”. Stale współpracuje z Wydawnictwem WBPiCAK w Poznaniu oraz angażuje się w poznańskie i ogólnopolskie życie literackie i kulturalne jako animatorka czy prowadząca spotkania  autorskie. (Współ)tłumaczyła na polski teksty Elaine Showalter, Emily Apter i Rity Felski.