recenzje / ESEJE

Kto marzy o mieszkaniu gdzie?

Filip Matwiejczuk

Recenzja Filipa Matwiejczuka towarzysząca premierze książki Rekuhkara Karoliny Sałdeckiej, wydanej w Biurze Literackim 27 grudnia 2021 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Kim jest Cle­tius Oha­ma­ra? W książ­ce to miesz­ka­niec ame­ry­kań­skich bay­ou, któ­ry marzy o miesz­ka­niu w Pol­sce. Po wpi­sa­niu w Google imie­nia i nazwi­ska znaj­du­ję kil­ka pro­fi­li Lin­ke­dIn, ale myślę, że to nie trop. A czym jest tytu­ło­wa rekuh­ka­ra? Oprócz tego zna­la­złem w książ­ce Sał­dec­kiej wie­le innych słów, ale nie ma sen­su, żebym wyja­śniał je już na począt­ku, tak wszyst­kie naraz. Zamiast tego wolał­bym wokół nich nie­co poklu­czyć.

Oha­ma­ra

 Jesz­cze raz. Kto to jest Cle­tius Oha­ma­ra? Nie cho­dzi o pana z Lin­ke­dln. Inna stro­na poda­je, że ist­nie­je jesz­cze dru­ga oso­ba o takich per­so­na­liach, ale jej już nie da się zna­leźć. Jesz­cze gdzie indziej dowie­dzia­łem się, że naj­wię­cej Oha­ma­rów żyje w USA, na dru­gim miej­scu jest Wiel­ka Bry­ta­nia, a na trze­cim Nige­ria. Ale boha­ter książ­ki miesz­ka w Pol­sce; wia­do­mo to stąd, że wiersz o tytu­le „Cle­tius Oha­ma­ra śni” zaczy­na się od wer­su, że „miesz­ka w Pol­sce z wła­snej woli”. On tu pra­cu­je, a w pra­cy spo­ty­ka się z rasi­stow­ski­mi przy­ty­ka­mi na temat jego wyglą­du.

Czy istot­na jest tyl­ko obcość tego nazwi­ska? Wiersz „Cle­tius Oha­ma­ra pisze” zawie­ra mot­to z „Wier­sza” Fran­ka O’Hary („Naglą­ca kart­ka na moich drzwiach pro­si­ła: ‘Zadzwoń do mnie […]’”). „O’Hara”, „Oha-ma-ra”, ewi­dent­nie zamie­rzo­na zbież­ność. A co ona mówi? O’Hara był poetą metro­po­lii i nie­uchwyt­no­ści. Oha­ma­ra też jest poetą (w koń­cu, jak wia­do­mo z tytu­łu wier­sza, pisze) i żyje w skom­pli­ko­wa­nym, pędzą­cym świe­cie, któ­re­mu daje świa­dec­two. Pyta­nie, czy mot­to posta­wił on, czy ta sama siła, któ­ra zaty­tu­ło­wa­ła wiersz? Utwór O’Hary jest cie­ka­wym odno­śni­kiem. Zaczy­na się od alar­mu­ją­ce­go komu­ni­ka­tu, a dalej jest opi­sa­na podróż czło­wie­ka nie­do­sto­so­wa­ne­go do pręd­ko­ści świa­ta. Nim się obej­rzy, już nasta­je jesień, a gospo­darz i tak jest ser­decz­ny, zaś po kil­ku mie­sią­cach przyj­mu­je przy­pad­ko­wo zapro­szo­ne­go gościa. Z kolei Oha­ma­ra ma podob­ne pro­ble­my, ale jego gospo­da­rze nie są tak ser­decz­ni. Mówi: „jeste­śmy ludź­mi od ponie­dział­ku do piąt­ku w pew­nych godzinach/ póź­niej nie­ko­niecz­nie”. Tutaj poja­wia się zna­czą­ca kwe­stia. Czas dla O’Hary to pędzą­ca mate­ria i wobec niej zacho­wu­je się sowi­zdrzal­sko, podró­żu­je po cza­sie i miej­scach jak fla­ner, nie­śpiesz­nie. Oha­ma­ra nie ma tak łatwo, on musi pra­co­wać na etat, a w tym sys­te­mie czas dla nie­go jest tyl­ko, gdy pra­cu­je, nato­miast kie­dy go nie ma, musi myśleć o swo­im cie­le („[nie widzi] swo­je­go cia­ła pocią­ga go/ dys­tro­fia pęche­rzy­ka żół­cio­we­go­per­fo­ra­cja dwu­nast­ni­cy byle najeść się do syta”), mar­twić się i upy­chać w cia­snym nie-cza­sie eks­taz. Zapew­nia je sobie używ­ka­mi: „wte­dy kie­dy daje­my upust/ wali­my do lustra tanią bry­nę” albo – w wier­szu „Cle­tius Oha­ma­ra tań­czy” – „[tań­czy] zum­bę i nie może prze­stać”. Nie­ste­ty te uciecz­ki nie speł­nia­ją swo­jej funk­cji, ponie­waż od razu są hamo­wa­ne przez myśli o innych pra­gnie­niach: „chciał­by mieć samo­chód satys­fak­cję pieniądze/ miesz­ka­nie z ład­nym wnę­trzem i dużo dużo/ szczę­ścia”. Ale za to jego sny i myśli ucie­ka­ją.

Sny o Pol­sce

 Wspo­mnie­nie nowo­jor­skie­go poety może nasu­nąć kolej­ny trop (prze­pra­szam, ale muszę tu zacząć od spo­rej dygre­sji). Może to jest luź­ne sko­ja­rze­nie, ale wyda­je mi się, że nie bez­za­sad­ne. Poeta w Nowym Jor­ku Fede­ri­ca Gar­cíi Lor­ki, zbiór pisa­ny na emi­gra­cji przez hisz­pań­skie­go poetę. Lor­ca prze­by­wał w Nowym Jor­ku, nie znał języ­ka angiel­skie­go, był kom­plet­nie obcy („ja, poeta bez rąk,/ zgu­bio­ny w tłu­mie, któ­ry rzyga”[1]). Może w Ame­ry­ce, tak jak Cle­tius Oha­ma­ra, marzył o życiu gdzie indziej? To tutaj pisał o upa­da­niu cywi­li­za­cji, ale znaj­do­wał też pew­ną uciecz­kę. Podob­no co rano odwie­dzał dziel­ni­cę Har­lem, by spo­ty­kać czar­nych, wio­dą­cych inne życie niż bia­li nowo­jor­czy­cy. Naj­bar­dziej inte­re­so­wa­ło go to, jak tań­czą, dla­te­go codzien­nie pró­bo­wał podej­rzeć ich tań­czą­cych, a w ten spo­sób chciał się dowie­dzieć, o czym myślą. Muzy­ka i taniec mia­ły mu mówić wię­cej o uczu­ciach i myślach niż sło­wa (co jest jak naj­bar­dziej zro­zu­mia­łe, jeśli będzie­my pamię­tać, że bra­ki języ­ko­we unie­moż­li­wia­ły mu wer­bal­ną komu­ni­ka­cję; w ten spo­sób szu­kał innej dro­gi zro­zu­mie­nia ludzi). To miesz­kań­com Har­le­mu poświę­cił „Odę do kró­la Har­le­mu”. W tym wier­szu „chłop­cy omdle­wa­ją na krzy­żu leni­stwa”, tutaj języ­kiem obmy­wa się rany milio­ne­rów, ale król Har­le­mu i lud Har­le­mu są ponad iner­cją bia­łych ludzi cywi­li­za­cji Zacho­du. Wspo­mnę sło­wa Frant­za Fano­na: „Bo dla nas cia­ło nie stoi w opo­zy­cji do tego, co wy nazy­wa­cie duchem. My jeste­śmy w świe­cie. Niech żyje para Człowiek–Ziemia!”[2], a tak­że: „oto Murzyn zre­ha­bi­li­to­wa­ny, «sto­ją­cy przy ste­rze», wła­da­ją­cy świa­tem za pomo­cą intuicji”[3] oraz „Jako cza­row­nik, krad­nę Bia­łe­mu «pewien świat», stra­co­ny dla nie­go i tych, któ­rzy są jego maści”[4]. W tej myśli i takiej posta­wie Lor­ca dopa­try­wał się ratun­ku dla wyalie­no­wa­ne­go czło­wie­ka Zacho­du. Osta­tecz­nie uda­ło się hisz­pań­skie­mu poecie uciec na Kubę.

Jak jed­nak ten obszer­ny wtręt ma się do Cle­tiu­sa? Cle­tius Oha­ma­ra to „poeta w Luizja­nie”, „poeta w bay­ou”; co praw­da nie śni o Hisz­pa­nii, ale marzy o Pol­sce. Co praw­da tań­czy i nie może prze­stać (jak chciał­by widzieć czar­ne­go Ame­ry­ka­ni­na Lor­ca), ale wte­dy myśli o opa­no­wy­wa­niu kro­ków, „w tym sie­bie”, a potem o pie­nią­dzach, mająt­ku mate­rial­nym i o zamia­ta­niu pod­jaz­du. Nie ma ryt­mu, nie ma uczuć i intu­icji, tu nie będzie rewo­lu­cji (ale zespo­łu 1984). Ale dla­cze­go Oha­ma­ra, mając tyle moż­li­wo­ści eska­pi­zmu, lądów emi­gra­cji wewnętrz­nej, wybie­ra aku­rat ten pol­ski? Bo może. Opcji jest wie­le: może duch Wie­sła­wa Myśliw­skie­go (zna­ny nam z wier­sza „Cle­tius Oha­ma­ra spo­ty­ka ducha”) mu to pod­po­wie­dział? Może kie­dy patrzył na mapę, uznał, że pol­ski ląd jest na tyle odle­gły, żeby to do nie­go ucie­kać myśla­mi? Albo to z racji tego, że jest boha­te­rem wier­szy w języ­ku pol­skim i mówi w języ­ku pol­skim? A może to tyl­ko mu się śni­ło i aku­rat padło na Pol­skę? Mogę spe­ku­lo­wać, ale wyda­je mi się, że każ­da odpo­wiedź jest zado­wa­la­ją­ca.

Rekuh­ka­ra

Nie­sa­mo­wi­ta spra­wa! Już wyja­śniam. Kie­dy szu­ka­łem infor­ma­cji o niej w języ­ku pol­skim, zna­la­złem tyl­ko zapo­wiedź książ­ki Karo­li­ny Sał­dec­kiej. Z tego, co się dowie­dzia­łem z anglo­ję­zycz­nych źró­deł, jest to spe­cy­ficz­ny rodzaj śpie­wu upra­wia­ny przez lud Ajnów zamiesz­ku­ją­cy Japo­nię (i tu wątek pol­ski: Bro­ni­sław Pił­sud­ski sil­nie się zwią­zał z Ajna­mi, w tym – mię­dzy wie­lo­ma inny­mi – stwo­rzył słow­nik ich języ­ka). Teraz posił­ku­ję się Wiki­pe­dią. Do wyko­na­nia rekuh­ka­ry dwie kobie­ty sia­da­ją naprze­ciw sie­bie. Jed­na ukła­da dło­nie w tubę i „odda­je” swój głos dru­giej kobie­cie, by – z zamknię­tą krta­nią – modu­lo­wa­ła jego bar­wę i ton. Podob­no w 1976 roku umar­ła ostat­nia znaw­czy­ni tej sztu­ki. Skoń­czy­łem posił­ko­wać się Wiki­pe­dią, włą­czy­łem fil­my na YouTu­be. Zna­la­złem tyl­ko czte­ry fil­my i pole­ce­nia obej­rze­nia śpie­wu gar­dło­we­go Inu­itów (bar­dzo podob­ny, rów­nież wyko­ny­wa­ny przez kobie­ty, ale bez skła­da­nia rąk). Na fil­mach wyglą­da to ina­czej, niż mówi­ła inter­ne­to­wa ency­klo­pe­dia, tutaj oby­dwie kobie­ty ukła­da­ją dło­nie (na jed­nym nagra­niu jest to dwo­je męż­czyzn). Myślę, że mogą to być rekon­struk­cje, sko­ro ostat­nia znaw­czy­ni umar­ła, ale kto wie; trze­ba by w tej kwe­stii prze­pro­wa­dzić kwe­ren­dę, lecz to nie na teraz. Ten śpiew jest dziw­ny, dycha­wicz­ny. Pod jed­nym fil­mem ta prak­ty­ka nie jest opi­sa­na stric­te jako śpie­wa­nie, ale jako zaba­wa, gra.

Ale dla­cze­go to tytuł książ­ki Karo­li­ny Sał­dec­kiej? To jakaś meta­fo­ra? Może zamiast gdy­bać, się­gnę do tek­stu, zresz­tą jeden wiersz jest tytu­ło­wy:

Rekuh­ka­ra

te dziw­ne kra­je powin­ny pozni­kać
ze wszyst­kich map z naj­star­szych atla­sów
gło­sy umilk­nąć
ramio­na wyblak­nąć na mniej cze­ko­la­do­we albo cho­ciaż żół­te
jak u mamy Lou kie­dy padła na pia­sek przy stud­ni
żeby póź­niej prze­nieść się
do dusz­nej klit­ki szpi­ta­la w pobli­żu Galve­ston

gdy­by uda­ło się pozdej­mo­wać zło­to z ich kostek
nosa i szyi
tyl­ko tro­chę
jesz­cze tro­chę
te dziw­ne kobie­ty mogły­by nas kar­mić

To brzmi jak reak­cja zdzi­wio­ne­go i zamknię­te­go na inno­ści inter­nau­ty. Być może Cle­tius Oha­ma­ra zabłą­dził w sie­ci i tra­fił na nagra­nia, jakie przed chwi­lą widzia­łem. Sło­wa „te dziw­ne kra­je powin­ny poznikać/ ze wszyst­kich map” to dość kse­no­fo­bicz­ne podej­ście, naj­wi­docz­niej Cle­tiu­so­wi bar­dzo nie­wy­god­nie z tym, że ist­nie­je kul­tu­ra abso­lut­nie inna od zna­nych mu tra­dy­cji. Tak samo mógł­by pomy­śleć o Pol­sce. „gło­sy umilk­nąć” – iry­tu­je go ten śpiew? A może to inne gło­sy? „gdy­by uda­ło się pozdej­mo­wać zło­to z ich kostek” – ale jakie zło­to? Nie widzia­łem go na nagra­niach. „te dziw­ne kobie­ty mogły­by nas kar­mić” – cie­ka­we. Czym jest zło­to, któ­re­go zdję­cia doma­ga się pod­miot wier­sza? Czy kobie­ty, któ­re je noszą i któ­re mają kar­mić Cle­tiu­sa oraz jego rodzi­nę, to te, któ­re śpie­wa­ją? Nie mam w tej kwe­stii żad­nej jasno­ści. Może Cle­tius spoj­rzał na te nagra­nia i zaczął ucie­kać myśla­mi – myślał o innych kobie­tach, boga­tych kobie­tach, one zaś wymie­sza­ły mu się z Ajn­ka­mi i zoba­czył oso­bli­we kobie­ty ubra­ne w zło­to? Myślał też wte­dy o cho­rej mat­ce Lou, o szpi­ta­lu pod Galve­ston. Być może też o swo­im gło­dzie, sko­ro przy­szło mu do gło­wy, że „dziw­ne kobie­ty”, roze­bra­ne już ze zło­ta, „mogły­by nas kar­mić”. A Cle­tius wie­le nie wyma­ga, według wier­sza „Cle­tius Oha­ma­ra myśli” „pla­gi i potop” pozwa­la mu prze­trwać wyłącz­nie chleb z keczu­pem.

A więc dla­cze­go ten tytuł tomu? Rekuh­ka­ra to dla nas obcość, to dziw­ność, ale też pod­nie­ta dla wyobraź­ni. Myślę, że to naj­lep­sza odpo­wiedź, jakiej mogę udzie­lić na to pyta­nie.

 Inni boha­te­ro­wie

Kie­dy Cle­tius moczył nogi (w wier­szu „Cle­tius Oha­ma­ra moczy nogi”), myślał o sło­wach ojca. Nie był to dla nie­go naj­lep­szy czas, ponie­waż zmar­ła jego żona. „to co upo­lu­jesz jest two­je mówił ojciec/ resz­ta nie ist­nie­je musisz prze­trwać albo skocz już/ z okna jak dzia­dek Samu­el wuj Nate ciot­ka Edna i mały Ske­et” – tak brzmia­ły te sło­wa. Życie w bie­dzie w bay­ou musi być napraw­dę smut­ne, sko­ro miesz­ka­ją­ca tam rodzi­na skła­da się z tak wie­lu samo­bój­ców.

Mar­nie, cór­ka Cle­tiu­sa, nie ma łatwo (nie­ja­ką ale­go­rią jej trud­no­ści jest spo­sób, w jaki oso­ba pol­sko­ję­zycz­na odczy­ta­ła­by jej imię za pierw­szym razem). Jest cór­ką bie­da­ka i samo­bój­czy­ni. Musi szo­ro­wać pokła­dy w por­cie, żeby prze­żyć. Być może nikt nie trak­tu­je jej poważ­nie, sko­ro jej imie­nia nikt nie chce zapa­mię­tać i myli je z imie­niem „Min­nie”. „któ­re­goś dnia pra­wie zna­la­zła miłość” – jak mówi wiersz „Mar­nie” – „oka­za­ło się jed­nak że jej skóra/ śmier­dzi mułem i ryba­mi od tej pory budzi się z dłońmi/ zaci­śnię­ty­mi na bio­drach”. Musia­ła zostać uwie­dzio­na w por­cie, zgwał­co­na, a po wszyst­kim strą­co­na do wody: „w środ­ku ma/ roz­bi­tą butel­kę” – prze­ra­ża­ją­ce.

W wier­szu pod tytu­łem „Edna Hamp­ton” pozna­je­my bli­żej wspo­mi­na­ną już samo­bój­czy­nię, ciot­kę Ednę. Jest to skraj­na hipo­chon­drycz­ka, a do tego lepiej się czu­je – para­dok­sal­nie – kie­dy cier­pi. Tęsk­ni za komu­ną (ale za jaką? taką w Luizja­nie? – wspo­mnia­na jest co praw­da Kuba, ale nie jako miej­sce jej pocho­dze­nia, ale jako waka­cyj­ny cel; być może to kolej­ny moment, w któ­rym rze­czy­wi­stość się roz­pły­wa i nie pierw­szy raz zle­wa z reala­mi Pol­ski, tak jak wte­dy, kie­dy wspo­mi­na się kar­dy­na­ła Dzi­wi­sza) i sły­szy jakieś nie­wy­ja­śnio­ne dźwię­ki w tele­fo­nie, co dopro­wa­dza ją do sza­łu. Para­no­ja? Uro­je­nia? Para­no­ja i uro­je­nia?

Mat­ka i ojciec prze­wi­ja­ją się dość nie­po­strze­że­nie i wyłącz­nie jako rodzi­ce. Ojciec, jak już wcze­śniej cyto­wa­łem, daje swo­je­mu syno­wi życio­wą – i do tego gorz­ką – lek­cję. Prze­trwaj albo popeł­nij samo­bój­stwo – dziw­ne sło­wa jak na ojca. Musiał być okrut­ny. Według jego lek­cji ist­nie­je tyl­ko to, co się zdo­bę­dzie, nic wię­cej nie ma. Jeśli nie prze­trwa­nie za wszel­ką cenę, to defe­ne­stra­cja, jak inni prze­gra­ni. O mat­ce napo­mknię­to w wier­szu „Mama” – jesz­cze w dwóch innych tek­stach jest mowa o mat­ce, ale uwa­żam, że nie cho­dzi w nim o mat­kę Cle­tiu­sa; w przy­pad­ku „Mama” spra­wa też nie jest jasna, ale ponie­waż nie ma tu jasnych zna­ków oznaj­mia­ją­cych, iż opi­sy­wa­na postać nie jest mat­ką Cle­tiu­sa, i z uwa­gi na magicz­no-cie­le­sny cha­rak­ter tre­ści, jestem skłon­ny uwa­żać, że to postać z oko­lic bay­ou. Pozna­je­my ją wyłącz­nie jako sta­re, dziw­ne cia­ło. Do tego zosta­ła porów­na­na do kecal­ko­atla – olbrzy­mie­go pte­ro­zau­ra o roz­pię­to­ści skrzy­deł sza­co­wa­nej do oko­ło 15,5 metrów; rekon­struk­cje wyglą­du tego gada wyglą­da­ją dość eks­cen­trycz­nie – nie­zwy­kle dłu­ga szy­ja zakoń­czo­na wiel­kim łbem z olbrzy­mim dzio­bem i suchot­ni­cze cia­ło opię­te szorst­ką skó­rą zwi­sa­ją­cą ze skrzy­deł. Dowia­du­je­my się, że mat­ka chcia­ła mieć dobrze zbu­do­wa­ną barie­rę lipi­do­wą, żeby jej skó­ra nigdy nie wyglą­da­ła sta­ro. Potem jej isto­ta jest porów­na­na do pie­rza­ste­go węża, Quet­zal­co­atla, istot­ne­go boga ple­mion Mezo­ame­ry­ki (sło­wo „kecal­ko­atl” to nie tyl­ko dino­zaur, ale też fone­tycz­ny spo­sób wymo­wy imie­nia współ­twór­cy świa­ta). Nie umiem się powstrzy­mać przed sko­ja­rze­niem tego z ojcem-pta­kiem ze Skle­pów cyna­mo­no­wych Schul­za. Mat­ka nie jest już czło­wie­kiem, sta­ła się ponad­ludz­ką, świę­tą isto­tą. „na jej cie­le nara­sta­ją słod­kie wał­ki intryg” – z tego może­my wnio­sko­wać o jej oso­bo­wo­ści, prze­bie­gło­ści, ale też wład­czo­ści (trze­ba nie lada moż­li­wo­ści spraw­czych, żeby z takie­go miej­sca pro­wa­dzić umie­jęt­ne intry­gi).

Nie chcę opo­wia­dać dokład­nie o wszyst­kich posta­ciach. Myślę, że nie będzie sen­su przy­bli­żać wid­mo­wych posta­ci kar­dy­na­ła Dzi­wi­sza i Wie­sła­wa Myśliw­skie­go, ponie­waż są nam dosko­na­le zna­ne, a o ich funk­cjach już wspo­mnia­łem. Mogę pod koniec przy­wo­łać Bena di Mam­bro, kole­gę Oha­ma­ry z wier­sza „Cle­tius Oha­ma­ra i jego kole­ga”, z któ­rym dzie­li bie­dę, spę­dza z nim czas i zaja­da się z nim sta­wo­no­ga­mi.

Cze­mu słu­ży ta ple­ja­da boha­te­rów? Rekuh­ka­ra jest powie­ścią o rodzi­nie Oha­ma­ry. Każ­da z posta­ci ma swo­ją histo­rię, cele i bolącz­ki, ale Cle­tius jest marzy­cie­lem i ma połą­cze­nie z innym świa­tem – z Pol­ską, czy­li tak­że z nami, czytelnikami[5].

Cia­ło

W książ­ce Sał­dec­kiej czę­sto jest mowa o cie­le. Widać je poprzez ból, choć­by po tym, jak Mar­nie zosta­je zgwał­co­na; w wier­szu „Easy peasy” zosta­je opi­sa­na pozy­cja do defe­ka­cji „w kuc­ki” (naj­zdrow­szy spo­sób wypróż­nia­nia), wątek cie­le­sny poja­wia się też, kie­dy Cle­tius je albo myśli o jedze­niu. Zna­ko­mi­tym obra­zem tych kwe­stii jest wiersz „Cle­tius Oha­ma­ra nie widzi”, gdzie wła­sne cia­ło zosta­je prze­sło­nię­te przez cho­ro­by i głód. To cie­ka­we, że scho­rze­nia i łak­nie­nie nie nale­żą do cia­ła. Susan Son­tag esej Cho­ro­ba jako meta­fo­ra zaczy­na­ła od kon­sta­ta­cji, że „Cho­ro­ba jest noc­ną stro­ną życia”[6], że to inny kraj, inny świat, do któ­re­go nie nale­żą cia­ła zdro­we. Cle­tius nie­ste­ty nie dzie­li w tym pań­stwie sytu­acji Vir­gi­nii Woolf z tek­stu O cho­ro­wa­niu, gdzie mogła zwie­dzać prze­strze­nie eska­pi­zmu i poezji oraz dry­fo­wać myśla­mi (choć jątrzą­cy­mi się w cho­rym cie­le). Mimo wszyst­ko marzy, tro­chę marzy, myśli o wie­ku trzech lat, łowie­niu rybek w stru­my­ku, pięk­nym świe­cie i mat­czy­nym cie­ple. Takie fan­ta­zje prze­ry­wa uczu­cie gło­du i zapa­le­nie bło­ny ślu­zo­wej żołąd­ka. Oha­ma­ra nie widzi cia­ła, bo jego cia­ło nie jest po to, żeby mógł sobie je uświa­da­miać, jego cia­ło słu­ży do cier­pie­nia i gło­du. Tutaj Cle­tius też jest nędza­rzem, nie ma pra­wa do bycia cho­rym cia­łem, a jedy­nie do cier­pie­nia.

Przez tek­sty prze­zie­ra ponad­to cia­ło mat­ki. Zarów­no keca­ko­atl z „Mamy”, jak i kobiet­ki-mat­ki z „Prze­ży­ją nas mira­bel­ki” to orga­ni­zmy abso­lut­nie zde­for­mo­wa­ne przez słu­że­nie wyłącz­nie funk­cji pro­kre­acji. Są gro­te­sko­we i absur­dal­ne w swo­ich funk­cjach, a ich for­ma utrud­nia im egzy­sten­cję. Ostat­ni wers „to daje im do myśle­nia o wol­no­ści” jest gorz­ką puen­tą opi­su ich sta­tu­su socjo­bio­lo­gicz­ne­go.

Inne wier­sze

 W cało­ści znaj­dzie­my kil­ka wier­szy, któ­re nie łączą się (albo łączą, choć w nie­ja­sny i nie­zro­zu­mia­ły spo­sób) z opo­wie­ścią o Cle­tiu­sie Oha­ma­rze, są to kolej­no: „Easy peasy”, „Hal­ne”, „Syre­ny”, „La chu­te”, „Reki­niąt­ko”, „Zaśpiew”. Sta­no­wią one pew­ne inter­mez­za lirycz­ne, znaj­du­ją się poza rze­czy­wi­sto­ścią Rekuh­ka­ry, są pew­ne­go rodza­ju dygre­sja­mi i zabu­rze­nia­mi w mate­rii opo­wie­ści o bied­nej rodzi­nie z bay­ou. Są to lirycz­ne uciecz­ki od tema­tu, w stro­nę chwi­lo­wych reali­za­cji tonów lirycz­nych. Myślę, że nie ma potrze­by, bym szcze­gól­nie się nad nimi roz­wo­dził i opi­sy­wał funk­cję każ­de­go z osob­na. Rzecz była­by to może i cie­ka­wa, ale zaję­ła­by spo­ro miej­sca, a jeśli są to uciecz­ki w lirycz­ne wytchnie­nie, to idąc ich śla­dem, sam uciek­nę.

 Roz­wa­ża­nia na koniec

 To była dość roz­le­gła wędrów­ka inter­pre­ta­cyj­na, teraz pora na wnio­ski. Po dro­dze pomy­śla­łem o innym poten­cjal­nym zna­cze­niu tytu­łu – to może być śpie­wa­nie sie­dzą­cych naprze­ciw sie­bie dwóch wyobra­żo­nych świa­tów. Może to fan­ta­zja na temat ste­reo­ty­po­wo, egzo­tycz­nie poj­mo­wa­nej bie­dy, a w tej fan­ta­zji poja­wia­ją się sny Cle­tiu­sa na temat kra­ju autor­ki. Oby­dwie allo­to­pie oddzia­łu­ją na sie­bie, a skut­kiem tego jest nad­wy­rę­że­nie mate­rii reali­zmu w utwo­rze, wobec cze­go przed­sta­wia­na rze­czy­wi­stość sta­je się umow­na. Jest dycha­wicz­na jak rekuh­ka­ra.

Może­my się zasta­na­wiać, czy zasad­ne jest two­rze­nie przez bia­łą autor­kę opo­wie­ści o czar­nej spo­łecz­no­ści. Myślę, że wciąż punk­tem odnie­sie­nia może być „Oda do kró­la Har­le­mu” Lor­ki. Hisz­pań­ski poeta marzył o egzo­tycz­nej, uto­pij­nej enkla­wie w Sta­nach Zjed­no­czo­nych. Sał­dec­ka stwo­rzy­ła egzo­tycz­ną, anty­uto­pij­ną enkla­wę, swo­isty nega­tyw tego, co zro­bił hisz­pań­ski poeta. Niech w tej kwe­stii decy­zja nale­ży do czy­tel­nicz­ki, ponie­waż rzecz jest nie­ja­sna. Przy­po­mi­na mi się poemat „Pamię­ci moich uczuć” Fran­ka O’Hary, gdzie nowo­jor­czyk gro­ma­dził ogrom egzo­tycz­nych klisz; od tego ogro­mu obra­zy sta­wa­ły się absur­dal­ne i jaka­kol­wiek wina spo­wo­do­wa­na egzo­ty­za­cją ule­ga­ła zawie­sze­niu. „Pamię­ci moich uczuć” wyśmie­wa wła­sną kon­wen­cję. Myślę, że Rekuh­ka­ra robi coś podob­ne­go.

Na koniec nie mogę nie wspo­mnieć o sty­lu. Karo­li­na Sał­dec­ka swo­bod­nie korzy­sta z poety­ki absur­du i kiczu. Poprzez sto­so­wa­nie kon­wen­cji, któ­re na pierw­szy rzut oka wyda­ją się nija­kie (jak to z kam­pem bywa), i skom­pli­ko­wa­ne struk­tu­ry kon­struk­cyj­ne poet­ka podej­mu­je ryzy­kow­ną grę z czy­tel­nicz­ką. Kto wycho­dzi z niej obron­ną ręką?


Przy­pi­sy:
[1] Powsta­je pyta­nie, czy w świe­tle tego odczy­ta­nia poten­cjal­ne prze­kła­dy na języ­ki obce nie będą musia­ły wpro­wa­dzać innych kra­jów, rodzi­mych tłu­ma­czom, na miej­sce Pol­ski?
[2] S. Son­tag, Cho­ro­ba jako meta­fo­ra, AIDS i jego meta­fo­ry, przeł. Jaro­sław Anders, Kra­ków 2016.
[3] F.G. Lor­ca, Wier­sze i wykła­dy, Wro­cław 2019, s. 173.
[4] F. Fanon, Czar­na skó­ra, bia­łe maski, Kra­ków 2020, s. 140.
[5] Tam­że, s. 141.
[6] Tam­że, s. 142.

O autorze

Filip Matwiejczuk

Urodzony w 1996 roku w Mrągowie. Publikował wiersze w „Wizjach", „Małym Formacie", „8. Arkuszu Odry" i w „Nowej Orgii Myśli”. Teksty krytyczne publikował w „Małym Formacie” i w „Kontencie”.

Powiązania

Kolonizowanie ziemi, czyli kościół i supermarket

recenzje / ESEJE Filip Matwiejczuk

Recen­zja Fili­pa Matwiej­czu­ka książ­ki Iko­no­klazm Jana Rojew­skie­go, któ­ra uka­za­ła się w Biu­rze Lite­rac­kim 17 grud­nia 2018 roku.

Więcej

Rekuhkara

nagrania / transPort Literacki Karolina Sałdecka

Czy­ta­nie z książ­ki Rekuh­ka­ra z udzia­łem Karo­li­ny Sał­dec­kiej w ramach festi­wa­lu Trans­Port Lite­rac­ki 27. Muzy­ka Hubert Zemler.

Więcej

Rozmowy na koniec: odcinek 6 Karolina Sałdecka

nagrania / transPort Literacki Antonina Tosiek Jakub Skurtys Karolina Sałdecka

Szó­sty odci­nek z cyklu „Roz­mo­wy na koniec” w ramach festi­wa­lu Trans­Port Lite­rac­ki 27.

Więcej

Zaśpiew

recenzje / KOMENTARZE Karolina Sałdecka

Autor­ski komen­tarz Karo­li­ny Sał­dec­kiej w ramach cyklu „Wiersz w dro­dze”, towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Rekuh­ka­ra, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 27 grud­nia 2021 roku.

Więcej

Potrzebowałam mówić głosem czarnoskórego mężczyzny

wywiady / o książce Karolina Sałdecka Katarzyna Szaulińska

Roz­mo­wa Kata­rzy­ny Szau­liń­skiej z Karo­li­ną Sał­dec­ką, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Rekuh­ka­ra, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 27 grud­nia 2021 roku.

Więcej

Rekuhkara

utwory / zapowiedzi książek Karolina Sałdecka

Frag­men­ty zapo­wia­da­ją­ce książ­kę Rekuh­ka­ra Karo­li­ny Sał­dec­kiej, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 27 grud­nia 2021 roku.

Więcej