recenzje / ESEJE

Mapa podróży przez światy Nicka Cave’a

Robert Ziębiński

Recenzja Roberta Ziębińskiego, towarzysząca premierze książki Rewolta w niebie Nicka Cave’a w tłumaczeniu Filipa Łobodzińskiego, wydanej w Biurze Literackim 29 sierpnia 2022 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

To był rok 2009. Wcze­sna jesień. Lon­dyn, dziel­ni­ca: Ken­sing­ton. Naj­droż­sza miej­sców­ka w mie­ście. Tu miesz­ka­ją oli­gar­cho­wie, Elton John i Geo­r­ge Soros. A po środ­ku sto­ję ja. Trzy­dzie­sto­la­tek z Pol­ski. Sto­ję pod hote­lem, w któ­rym noc kosz­tu­je tyle, ile wyno­si nasza śred­nia kra­jo­wa. Palę ner­wo­wo papie­ro­sa za papie­ro­sem. Nagle ktoś doty­ka deli­kat­nie moich ple­ców. Odwra­cam się. Męż­czy­zna przy­glą­da mi się. Po chwi­li uśmie­cha się sze­ro­ko.

– Sta­ry, masz ognia?

Przez chwi­lę mil­czę. Zatka­ło mnie. Oto bowiem stoi przede mną ksią­żę ciem­no­ści. Powód mojej wyciecz­ki i pako­wa­nia się w te rejo­ny Lon­dy­nu. Nick Cave. W dło­ni trzy­ma skrę­ta. Poka­zu­je mi. Odpo­wia­dam, że jasne, mam ognia. Cave obrzu­ca mnie jesz­cze raz spoj­rze­niem.

– Jesteś następ­ny? – pyta.

– No, chy­ba tak – odpo­wia­dam nie­pew­nie.

– To wypal­my i chodź­my do robo­ty.

Pali­my sobie w mil­cze­niu, a ja myślę, jakim cudem tu tra­fi­łem. Musi­cie zro­zu­mieć jed­no – byłem fanem. Od cza­su, kie­dy wyrzu­co­no mnie z prób­nej matu­ry za to, że przy­sze­dłem ubra­ny jak Cave na okład­ce pły­ty Ten­der Prey, powie­dział­bym, że nawet psy­cho­fa­nem. Kie­dy więc oka­za­ło się, że zosta­łem zapro­szo­ny na wywiad z Cave’em z oka­zji pre­mie­ry jego powie­ści Śmierć Bunny’ego Mun­ro, osza­la­łem. Przy­go­to­wy­wa­łem pyta­nia, ukła­da­łem wyma­rzo­ną roz­mo­wę w gło­wie. Oczy­wi­ście przy­go­to­wy­wa­łem się jesz­cze w inny spo­sób. Jako że Cave od dekad pod­kre­ślał, że sza­nu­je tyl­ko ludzi w gar­ni­tu­rach, i sam nie poja­wiał się publicz­nie w innym ubra­niu, wycią­gną­łem naj­lep­szy gar­ni­tur, jaki mia­łem. Czar­ny jak ser­ce dia­bła.

A potem nastą­pi­ły dwie nie­spo­dzian­ki. Po pierw­sze, oka­za­ło się, że jeden z dzien­ni­ka­rzy nie dole­ciał do Lon­dy­nu i poda­ro­wa­no mi jego czas. Po dru­gie, Cave, któ­ry miał być demo­nem nie­na­wi­dzą­cym dzien­ni­ka­rzy, oka­zał się mitem. Przede mną stał sym­pa­tycz­ny facet, któ­re­mu zale­ży na nowej powie­ści. Sie­dzie­li­śmy w wiel­kiej hote­lo­wej biblio­te­ce, dys­ku­tu­jąc o mani­fe­ście Vale­rie Sola­nas (S.C.U.M. Mani­fe­sto), któ­ry był jed­ną z naj­waż­niej­szych inspi­ra­cji Cave’a, kie­dy nagle zapy­tał on pro­sto z mostu:

– Powiedz, ale szcze­rze, jak czy­ta się po pol­sku ostat­nią część Bunny’ego?

Tu nale­ży wam się pew­ne wyja­śnie­nie. W ostat­niej czę­ści powie­ści mamy motyw wizyj­ny. W zasa­dzie cała jest zapi­sem dziw­nych wizji boha­te­ra.

I tu poja­wia się pro­blem. Przez chwi­lę mil­czę, Cave przy­glą­da mi się uważ­nie, a po chwi­li rzu­ca:

– Czy­li w tłu­ma­cze­niu to nie brzmi. Wszyst­ko mia­ło swój rytm, ale tłu­ma­cze­nia… One, sta­ry, zabi­ja­ją. Zabi­ja­ją rytm.

Miał rację. I nie cho­dzi o to, że tłu­ma­cze­nie Bunny’ego było złe. Nie było. Po pro­stu obłęd tek­stu Cave’a wypa­ro­wał. Zastą­pi­ły go pol­skie sło­wa, któ­re odda­wa­ły treść, ale nie odda­wa­ły spe­cy­fi­ki. Wie­lu tłu­ma­czy dosko­na­le zro­zu­mie, o czym mowa. Czy­tel­ni­ków tak­że. Róż­ni­ce języ­ko­we bar­dzo czę­sto są nie do prze­sko­cze­nia. Zwłasz­cza gdy sta­je się przed wybo­rem – być wier­nym sło­wom auto­ra czy jego myślom i kon­cep­cjom.

Kie­dy kil­ka dni temu zadzwo­nił do mnie Filip Łobo­dziń­ski z proś­bą o napi­sa­nie kil­ka zdań o Cave’ie, jego tek­stach i tłu­ma­cze­niach Fili­pa, ta scen­ka wró­ci­ła do mnie niczym bume­rang. Wte­dy, w hote­lo­wej biblio­te­ce, o tym nie pomy­śla­łem, ale dziś, kie­dy znam tłu­ma­cze­nia Fili­pa i jego podej­ście do tek­stu – tak, on był­by ide­al­nym tłu­ma­czem Śmier­ci Bunny’ego Mun­ro. Ide­al­nym, bo tam trze­ba dokład­nie takie­go podej­ścia do tek­stu, jakie ma Filip. Wier­ność idei, kon­cep­cji auto­ra, ale nie koniecz­nie sło­wom. Ale o tym póź­niej.

Nigdy chy­ba do tej pory nie przy­da­rzy­ło mi się coś takie­go. Sytu­acja, w któ­rej pozna­łem obu auto­rów książ­ki, o któ­rej piszę.

Z Fili­pem też wią­że się pew­na aneg­do­ta. Rów­no dwa­dzie­ścia lat temu prze­kro­czy­łem próg war­szaw­skiej redak­cji „Prze­kro­ju”. My, nie­do­bit­ki kra­kow­skiej redak­cji, pró­bo­wa­li­śmy się zna­leźć w war­szaw­skiej rze­czy­wi­sto­ści. Ze sła­bym skut­kiem – nie oszu­kuj­my się. Pośród wie­lu obcych mi twa­rzy poja­wi­ła się też taka, któ­rą koja­rzy­łem. Twarz Fili­pa. Pamię­tam, że Paweł Dunin-Wąso­wicz zabrał mnie na stro­nę i powie­dział: „Tyl­ko nie mów mu nic o Dudu­siu, nie­na­wi­dzi tego”. Może i dobrze zro­bił, bo fak­tycz­nie Łobo­dziń­ski koja­rzył mi się z Dudu­siem. I pew­nie, jako że mia­łem dwa­dzie­ścia trzy-czte­ry lata, wypa­lił­bym coś w sty­lu: „Znam cię z seria­lu”. Ale nie wypa­li­łem. Za to w pod­czas roz­dzie­la­nia tema­tów rzu­ci­łem: „Hej, ale wycho­dzi nowa pły­ta Elvi­sa Costel­lo (When I Was Cru­el)”. „No to coś napi­sze o nim Filip”. Cios w twarz. Ej, to ten koleż­ka z seria­li ma się lepiej znać na Costel­lo niż ja? Znał się. A ja byłem igno­ran­tem i gów­nia­rzem. Oczy­wi­ście w ramach wście­kło­ści zaczą­łem szu­kać infor­ma­cji o tym Łobo­dziń­skim i nagle spły­nę­ła na mnie świa­do­mość, któ­rej z jakiś powo­dów nie mia­łem. Raz, że Filip się zna dużo lepiej. Dwa, że poza gra­niem w mło­dzie­żo­wych seria­lach jako dziec­ko, zro­bił rze­czy, o któ­rych ja wte­dy mogłem śnić. Aaa, no a na koń­cu odkry­łem, że Filip nie tyl­ko jest świet­nym dzien­ni­ka­rzem, ale przede wszyst­kim – tłu­ma­czem. A Klub Dumas Pére­za-Rever­te­go, któ­rym się zachwy­ca­łem (ale nie zachwy­ca­łem się jego ekra­ni­za­cją) to jego tłu­ma­cze­nie.

Nigdy tego Fili­po­wi nie mówi­łem, ale wte­dy, mając te dwa­dzie­ścia parę lat, wyle­czył mnie z igno­ran­cji. Nie trze­ba znać każ­de­go i wie­dzieć o wszyst­kich wszyst­kie­go – ale war­to, zanim otwo­rzy się usta i kogoś skry­ty­ku­je, wie­dzieć coś o tym kimś. Niby oczy­wi­ste, ale nie dla wszyst­kich.

Od tam­tej pory, mam wra­że­nie, jeste­śmy z Fili­pem dobry­mi kole­ga­mi. Kole­ga­mi. Pra­co­wa­li­śmy w „New­swe­eku”, wspie­ra­my się, jak może­my, w tru­dach twór­czych (ja pro­szę go o kon­sul­ta­cje tłu­ma­cze­nio­we albo tłu­ma­cze­nia jakiś pio­se­nek, on zaś cza­sa­mi pro­si mnie o grze­ba­nie w biblio­tecz­ce w poszu­ki­wa­niu cyta­tów z ksią­żek, o któ­rych wie, że je mam).

Pierw­szy raz jed­nak znaj­du­ję się w sytu­acji, kie­dy mam napi­sać o książ­ce kole­gi, któ­ry wybrał pio­sen­ki i wier­sze moje­go uko­cha­ne­go (pamię­ta­cie? „psy­cho­fan”) muzy­ka, sam je prze­tłu­ma­czył… Rzecz nazy­wa się Rewol­ta w nie­bie, i nie trze­ba być geniu­szem, żeby domy­ślić się, że autor­ski wybór Łobo­dziń­skie­go będzie zupeł­nie inny niż był­by mój. Że poja­wią się wąt­pli­wo­ści…

A potem zaczą­łem czy­tać.

A potem wszyst­kie oba­wy znik­nę­ły.

Jasne jest, że Nick Cave Fili­pa Łobo­dziń­skie­go to zupeł­nie inny Nick Cave niż mój, niż Twój, fanie Cave’a, któ­ry czy­tasz te sło­wa. Inny. Każ­dy z nas ma swo­je ulu­bio­ne pio­sen­ki. Każ­dy z nas ma swo­je ulu­bio­ne tek­sty. Może­my oko­pać się w swo­ich wizjach, swo­ich emo­cjo­nal­nych potrze­bach i wypo­wie­dzieć Łobo­dziń­skie­mu woj­nę. Albo… Może­my wywie­sić bia­łą fla­gę i zro­bić krok ponad swo­je upodo­ba­nia.

W Rewol­cie w nie­bie Łobo­dziń­ski sta­nął przed nie­zwy­kle kar­ko­łom­nym wyzwa­niem. Musiał wybrać trzy­dzie­ści trzy utwo­ry. Uło­żyć je tak, aby nie tyl­ko poka­zy­wa­ły jego upodo­ba­nia, ale przede wszyst­kim – poka­zy­wa­ły Cave’a. Jego dro­gę. Jego per­cep­cję. Wraż­li­wość. Prze­mia­ny. Bo każ­dy arty­sta się zmie­nia. Ale i każ­dy ma to coś, swój, nazwij­my to, korzeń. Albo lepiej – źró­dło. Źró­dło, z któ­re­go wypły­wa rze­ka. To, jak uło­ży się jej bieg, zale­ży od wie­lu, bar­dzo wie­lu czyn­ni­ków. Cza­sa­mi pły­nie jed­no­staj­nie, w tym samym ryt­mie, aż w koń­cu wpły­wa do morza i koń­czy swój bieg. Cza­sa­mi (i tak jest w przy­pad­ku Cave’a) wybie­ra dro­gę peł­ną zakrę­tów, zawi­ja­sów, zmie­nia­jąc nie raz i nie dwa swo­je kory­ta.

Rewol­ta w nie­bie to pró­ba stwo­rze­nia mapy tej rze­ki. Opi­sa­nia jej mean­drów, ale bez wda­wa­nia się w deta­le. Filip wybie­ra po jed­nej pio­sen­ce z albu­mu. Od The Boys Next Door, przez The Bir­th­day Par­ty, Bad Seeds, Grin­der­ma­na, po solo­we nagra­nia do fil­mów.

Począ­tek jest pro­sty i pełen wście­kło­ści. Cave, któ­ry wyra­stał z pun­ko­wej sce­ny, w swo­ich pierw­szych tek­stach głów­nie krzy­czy. W prze­ci­wień­stwie jed­nak do star­szych kole­gów z bry­tyj­skich pun­ko­wych zespo­łów, jego nie inte­re­so­wa­ło spo­łe­czeń­stwo, nie inte­re­so­wa­ła go poli­ty­ka ani anar­chia. Cen­trum świa­ta Nic­ka Cave’a był on sam, a wybra­ne przez Fili­pa tek­sty („Kli­ni­ka”, „Przed­miot kpin” czy „Ham­let Pach, Pach, Pach”) to zapis myśli wście­kłe­go dzie­cia­ka. Na sie­bie, na to, że nie pasu­je do świa­ta, na to, że ota­cza­ją go kre­ty­ni.

Krą­ży wie­le legend o tym, jak zacho­wy­wał się Nick Cave na począt­ku karie­ry. Nie­na­wi­dził dzien­ni­ka­rzy (jest kil­ka aneg­dot o tym, jak bił dzien­ni­ka­rzy pod­czas wywia­dów), kochał hero­inę (podob­no to w ogó­le cud, że żyje), a jego siłą napę­do­wą była wście­kłość. I to w tych tek­stach widać. To się czu­je.

Do tego czuć coś jesz­cze. Coś, co dwie deka­dy póź­niej znik­nie.

Cha­os.

Nick Cave był żywym cha­osem.

Mógł zmie­niać zespo­ły. Mógł two­rzyć arcy­dzie­ła (jakim bez­sprzecz­nie jest album A Fir­st­born is Dead), ale wszyst­kim rzą­dził cha­os. Cze­go naj­lep­szym dowo­dem było odwo­ła­nie przez Cave’a jed­nej z tras kon­cer­to­wych. Miesz­kał wte­dy w Ber­li­nie. Mie­li jechać bodaj do Lon­dy­nu. Na lot­ni­sku oka­za­ło się, że Cave nie ma pasz­por­tu. Naj­pierw zro­bił wiel­ką awan­tu­rę o to, że został okra­dzio­ny, potem inter­we­nio­wał kon­sul Austra­lii, a na koniec oka­za­ło się, że Nick zosta­wił pasz­port pod podusz­ką w poko­ju, bo bał się, że ina­czej go zgu­bi.

Oczy­wi­ście nie zna­czy to, że rze­ka pły­nę­ła cały czas tak samo. Łobo­dziń­ski z począt­ko­wych lat Cave­’a z zespo­łem Bad Seeds wybrał utwo­ry, któ­re kapi­tal­nie poka­zu­ją, jak muzyk powo­li zaczy­nał pano­wać nad swo­ją nie­na­wi­ścią i wście­kło­ścią. Przed powsta­niem Bad Seeds Cave na przy­kład ciskał kamie­nia­mi w Boga. Zresz­tą tytuł tego zbio­ru to Rewol­ta w nie­bie, od pio­sen­ki „Muti­ny in Heaven”. W niej Nick sta­je twa­rzą w twarz z Bytem/Bogiem i, jak przy­sta­ło na bun­tow­ni­ka, gro­zi mu pię­ścia­mi.

Pięć lat póź­niej patrzy na Boga z drże­niem, prze­ra­żo­ny ogro­mem jego mrocz­nej i posęp­nej mocy. Myślę o „Tupe­lo”. Ten utwór to jeden z klu­czy do twór­czo­ści Cave’a gdzieś do roku 2005. Mamy tu nie tyl­ko tek­sto­we pochy­la­nie się nad Bogiem, ale i muzycz­ny hołd dla blu­esa.

Pun­ko­wiec i blu­es? A cze­mu nie. Cave nigdy fascy­na­cji tą muzy­ką nie ukry­wał i nawet gdy fil­tro­wał swo­je­go blu­esa przez post­pun­ko­wy jazgot, to zawsze była w tym dusza. Poza tym, prze­cież siło­wa­nie się, czy to wście­kłe, czy to ule­głe z Bogiem, to też blu­es.

Tu na chwi­lę bym się zatrzy­mał. Filip bowiem dorzu­cił jesz­cze z pierw­szej pły­ty Bad Seeds utwór tytu­ło­wy – tu prze­tłu­ma­czo­ny jako „Z tą do wiecz­no­ści” („From Her to Eter­ni­ty”).

Wspo­mi­na­łem punk roc­ka, wspo­mi­na­łem blu­esa, wście­kłość, nie­na­wiść. Ale pomi­ną­łem jed­ną rzecz. Rzecz, któ­rą Cave wpro­wa­dził do swo­jej twór­czo­ści jak­by mimo­cho­dem i bocz­ny­mi drzwia­mi. Czu­łość.

Jasne, że „Z tą do wiecz­no­ści” to pieśń o cho­ro­bli­wym pod­glą­da­czu. Ale to też pieśń nie­zwy­kle czu­ła. Poka­zu­ją­ca jesz­cze jed­no obli­cze Cave’a, czy raczej jego muzycz­ną fascy­na­cję – lirycz­ne pie­śni Leonar­da Cohe­na. Debiu­tanc­ki album Bad Seeds otwie­rał zresz­tą genial­ny cover Cohe­na „Ava­lan­che”. „Z tą do wiecz­no­ści” to tak­że pieśń cohe­no­wa, wyra­sta­ją­ca bez­po­śred­nio z fascy­na­cji Cave’a utwo­rem „Paper-thin Hotel”. Tam pod­miot lirycz­ny sie­dział w poko­ju hote­lo­wym, któ­re­go ścia­ny były cien­kie jak papier, i kato­wał się, słu­cha­jąc odgło­sów sek­su, jaki upra­wia jego uko­cha­na. U Cave’a pod­glą­dacz, czy bar­dziej pod­słu­chi­wacz jak u Leonar­da, wije się z bólu, gdy sły­szy, jak dziew­czy­na cho­dzi boso po miesz­ka­niu, a klep­ki skrzy­pią…

Cohen, Bóg, blu­es, wście­kłość. Takim kory­tem pły­nie rze­ka w gło­wie i ser­cu Cave’a. Taką poka­zu­je ją Filip. Nie mógł wybrać lep­sze­go nume­ru z pły­ty Your Fune­ral… My Trial niż „Kuglarz”. „Boży tron”, czy­li kon­tro­wer­syj­ne tłu­ma­cze­nie „Mer­cy Seat” (dla­cze­go kon­tro­wer­syj­ne, za chwi­lę). Aż po „Bar O’Malleya”. Dla­cze­go? Bo wyda­nie Mur­der Bal­lads zamy­ka pewien etap w twór­czo­ści Cave’a. Podob­nie jak i w życiu.

Był rok 1996. Cave prze­trwał pra­wie trzy deka­dy uza­leż­nie­nia od hero­iny i w koń­cu sta­nął na nogi. Koń­czy się jego burz­li­wy zwią­zek z Vivia­ne Car­ne­iro (burz­li­wy bar­dziej dla niej), a Nick nie­ba­wem pozna miłość życia – obec­ną żonę, Susie Bick.

Demo­ny idą spać. Wście­kłość ustę­pu­je melan­cho­lii. Bunt – cie­ka­wo­ści i zada­wa­niu pytań.

W tym okre­sie twór­czo­ści Cave’a poja­wia­ją się tzw. cave­oscep­ty­cy, któ­rzy wąt­pią w praw­dzi­wość mro­ku, wście­kło­ści i bun­tu muzy­ka. Muzy­ka, któ­ry, dodaj­my, jest po czter­dzie­st­ce i ma łat­kę czło­wie­ka, któ­ry prze­żył naj­wię­cej zapa­ści z wszyst­kich muzy­ków roc­ko­wych (tak, wię­cej niż Keith Richards). Nick doj­rze­wa. Łobo­dziń­ski cel­nie wybie­ra utwo­ry to poka­zu­ją­ce. Deli­kat­ne, miło­sne „Czar­ne wło­sy”, feno­me­nal­ne, znów dys­ku­tu­ją­ce z Bogiem „Śnieg gru­by na pięt­na­ście stóp”. Z tym ostat­nim wią­że się zresz­tą cie­ka­wa obser­wa­cja. Pio­sen­ka pocho­dzi z albu­mu No More Shall We Part. Albu­mu, o któ­rym powie­dzieć, że był genial­ny, to nie powie­dzieć nic. Ale… też i „albu­mu zdra­dy”. Albu­mu, na któ­rym zmia­na kory­ta rze­ki wywo­ła­ła u orto­dok­syj­nych fanów drgaw­ki. A poszło o rzecz banal­ną. Naukę śpie­wu.

Tak, Nick Cave zapi­sał się na lek­cje śpie­wu. Jego głos brzmi czy­sto. Dźwięcz­nie. Nie drży. Nie ma śla­du po pun­ko­wym bała­ga­nie. A co waż­niej­sze – zni­ka cha­os.

Cave znów się zmie­nia.

Może ina­czej.

Cave gra i śpie­wa mniej wię­cej o tym samym. Zmie­nia się jego podej­ście. Roz­tar­gnie­nie (w Pol­sce nazwa­li­by­śmy to „jakoś­to­bę­dzizm”) ustę­pu­je miej­sca sku­pie­niu. Pod­czas tra­sy pro­mu­ją­cej Ten­der Prey nawa­lo­ny jak sto­do­ła Cave spa­dał ze scen. Pod­czas tras pro­mu­ją­cych No More czy Noc­tu­ra­mę Cave sza­lał na sce­nie, ale i nie­sa­mo­wi­cie pano­wał nad wszyst­kim dooko­ła.

Kon­ty­nu­uje romans z muzy­ką fil­mo­wą. Pisze sce­na­riu­sze. Kory­to roz­cho­dzi się na wie­le mini­ko­ry­tek. I Łobo­dziń­ski to poka­zu­je. Poka­zu­je też, jak zmie­nia­ją się tek­sty Cave’a. Powo­li koń­czy się etap gawę­dziar­stwa. Etap snu­cia. Poja­wia się coraz wię­cej żon­gler­ki sło­wa­mi. Odej­ście od kon­kre­tu w stro­nę abs­trak­cji. To wciąż są genial­ne, peł­ne uczuć i emo­cji tek­sty, ale trosz­kę inne. Pięk­ne widać to w wybra­nej ze ścież­ki dźwię­ko­wej do fil­mu Pro­po­zy­cja dylo­gii „Jeź­dziec”.

Na boku Cave sza­le­je z pun­ko­wo-psy­cho­de­licz­no-blu­eso­wym Grin­der­ma­nem, ale i tam, mimo zadzior­nej este­ty­ki, tek­sty zmie­rza­ją w stro­nę punk­to­wej wizyj­nej abs­trak­cji.

I tu zata­cza­my koło. Pamię­ta­cie, w moim lek­ko mega­lo­mań­skim wstę­pie pisa­łem o wywia­dzie i pyta­niu Cave’a o tłu­ma­cze­nie. Z tego okre­su pocho­dzi też powieść Śmierć Bunny’ego Mun­ro. Ta feral­na część wizyj­na ma wie­le wspól­ne­go tak z testa­mi Grin­der­ma­na („Bez cip­ki mam dół”), jak pie­śnią „Skar­bie, ja pło­nę”. I tu wiel­ki ukłon dla Fili­pa. To jest ten język. To jest ten nerw. Jak oddać sło­wo­tok Cave’a, jego ciąg sko­ja­rzeń, dziw­nych meta­for? Popa­trz­cie, jak zro­bił to Łobo­dziń­ski. Cave był­by dum­ny.

Filip też może. Czu­je Cave’a. Potra­fi wejść w każ­de kory­to jego myśli i nadać mu kształt po pol­sku.

I nawet – tu wra­cam do kon­tro­wer­syj­ne­go „Boże­go tro­nu” – gdy nie zga­dza­my się z ideą Łobo­dziń­skie­go, trud­no nie przy­znać mu racji. Bóg jest miło­sier­dziem. Dzię­ki tej zmia­nie tekst brzmi jesz­cze bar­dziej zło­wiesz­czo. A za pro­sty myk, żeby tłu­ma­cze­nie „E.V.I.L/G.O.O.D.” zapi­sać po hisz­pań­sku jako „O.D.I.O./A.M.O.R.”, nale­ży się Łobo­dziń­skie­mu medal. Choć jako tłu­macz tro­chę już ich ma.

A wra­ca­jąc do Cave’a. W 2015 roku jego świat i mała sta­bi­li­za­cja, jaką zbu­do­wał na prze­strze­ni lat 1996–2015, nagle się roz­pa­da. Czter­na­ste­go lip­ca z kli­fu pod domem spa­da syn Nic­ka, Arthur. Miał pięt­na­ście lat. Testo­wał, jak dzia­ła LSD. Zmarł.

Cave pęka. Roz­pa­da się.

Śmierć dziec­ka trak­tu­je jako karę za wła­sne grze­chy (lata uza­leż­nień).

Roz­pa­cza.

A potem rzu­ca się w wir pra­cy.

Pio­sen­ki, któ­re wte­dy powsta­ją, są jesz­cze bar­dziej zdy­scy­pli­no­wa­ne. Jesz­cze bar­dziej abs­trak­cyj­ne i jesz­cze bar­dziej czu­łe.

Nie ma innej oso­by w Pol­sce, któ­ra mogła­by je prze­tłu­ma­czyć. Tyl­ko Łobo­dziń­ski, bo tyl­ko on może wia­ry­god­nie wejść w skó­rę ojca, któ­ry stra­cił dziec­ko. Tyl­ko on może oddać ten ból, bo on go zna. I to w ostat­nich tek­stach w Rewol­cie w nie­bie się czu­je. Jest nie­mal nama­cal­ne.

Bałem się Rewol­ty w nie­bie. Zgo­dzi­łem się pisać o niej tro­chę z kur­tu­azji, a tro­chę z sym­pa­tii. Kie­dy skoń­czy­łem czy­tać ten tomik i zaczą­łem o nim pisać, wie­dzia­łem, że nie będzie w tym, co napi­szę, ani sło­wa kur­tu­azji. Dużo sym­pa­tii, bo obu panów nie­zwy­kle cenię. Ale przede wszyst­kim: będą te zda­nia. Rewol­tą w nie­bie Łobo­dziń­ski doko­nał cze­goś nie­zwy­kłe­go – stwo­rzył mapę podró­ży przez świa­ty Nic­ka Cave’a. Poka­zał, jak z nie­po­zor­ne­go źró­deł­ka, któ­re wyplu­wa z sie­bie wście­kle wodę, powsta­ła nie­zwy­kle pięk­na, ogrom­na rze­ka. Ma swo­je zakrę­ty, kil­ka razy zmie­nia bieg, ale podróż nią to podróż do nie­zwy­kłe­go, mrocz­ne­go, roz­dzie­ra­ją­ce­go ser­ca, ale i pięk­ne­go świa­ta. Każ­dy, kto będzie zaczy­nał swo­ją przy­go­dę z rze­ką zwa­ną „Nick Cave”, dzię­ki pra­cy Fili­pa nie uto­nie i się nie zagu­bi. Będzie szedł wzdłuż brze­gów, podzi­wia­jąc nie­zwy­kle wido­ki.

I tego Wam zazdrosz­czę. Tej pierw­szej, dzie­wi­czej prze­chadz­ki.

O autorze

Robert Ziębiński

Rocznik 1978. Dziennikarz, pisarz, miłośnik jazzu. Przez prawie dekadę pracował w dziale kultury „Newsweek Polska”, pisał dla „Tygodnika Powszechnego”, „Gazety Wyborczej”, „Rzeczpospolitej”, „Przekroju” i „Nowej Fantastyki”, współprowadził audycję „Gra wstępna” w Antyradiu. W latach 2017-2019 kierował redakcją „Playboya”. Autor dwóch unikatowych na skalę europejską książek o Stephenie Kingu: Stephen King: instrukcja obsługi (2019) i Sprzedawca strachu (2014), a także kryminałów, powieści grozy i powieści dla młodzieży.

Powiązania

Rewolucje słów

recenzje / ESEJE Paweł Tański

Recen­zja Paw­ła Tań­skie­go, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Rewol­ta w nie­bie Nic­ka Cave’a w tłu­ma­cze­niu Fili­pa Łobo­dziń­skie­go, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 29 sierp­nia 2022 roku.

Więcej

Barbarzyńca w gmachu świętości

recenzje / KOMENTARZE Filip Łobodziński

Autor­ski komen­tarz Fili­pa Łobo­dziń­skie­go, towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Rewol­ta w nie­bie Nic­ka Cave’a w prze­kła­dzie Fili­pa Łobo­dziń­skie­go, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 29 sierp­nia 2022 roku.

Więcej

25, a nawet 33 pytania do Filipa Łobodzińskiego

wywiady / o książce Filip Łobodziński Paweł Tański

Roz­mo­wa Paw­ła Tań­skie­go z Fili­pem Łobo­dziń­skim, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Rewol­ta w nie­bie Nic­ka Cave’a w tłu­ma­cze­niu Fili­pa Łobo­dziń­skie­go, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 29 sierp­nia 2022 roku.

Więcej

Książki z Biura: Odcinek 17 Rewolta w niebie

nagrania / kartoteka 25 Filip Łobodziński Nick Cave

Sie­dem­na­sty odci­nek cyklu Książ­ki z Biu­ra. Nagra­nie zre­ali­zo­wa­no w ramach pro­jek­tu Kar­to­te­ka 25.

Więcej

Muzyka słowa: Rewolta w niebie

nagrania / kartoteka 25 Filip Łobodziński Nick Cave Wacław Zimpel

Filip Łobo­dziń­ski w towa­rzy­stwie Wacła­wa Zim­pla czy­ta utwo­ry z książ­ki Rewol­ta w nie­bie Nic­ka Cave­’a. Nagra­nie zre­ali­zo­wa­no w ramach pro­jek­tu Kar­to­te­ka 25.

Więcej

Rewolta w niebie (2)

utwory / zapowiedzi książek Filip Łobodziński Nick Cave

Frag­men­ty zapo­wia­da­ją­ce książ­kę Rewol­ta w nie­bie Nic­ka Cave’a w prze­kła­dzie Fili­pa Łobo­dziń­skie­go, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 28 sierp­nia 2022 roku.

Więcej

Rewolta w niebie

utwory / zapowiedzi książek Filip Łobodziński Nick Cave

Frag­men­ty zapo­wia­da­ją­ce książ­kę Rewol­ta w nie­bie Nic­ka Cave’a w prze­kła­dzie Fili­pa Łobo­dziń­skie­go, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 22 sierp­nia 2022 roku.

Więcej