
O krok od porcelany
recenzje / ESEJE Agnieszka WaligóraRecenzja Agnieszki Waligóry, towarzysząca premierze książki Połów. Poetyckie i prozatorskie debiuty 2023, która ukaże się 1 lipca 2024 roku.
WięcejRecenzja Agnieszki Waligóry, towarzysząca premierze książki Łukasza Woźniaka Umalmu, wydanej w Biurze Literackim 10 lutego 2024 roku.
Debiutancką książkę Łukasza Woźniaka – poety, aktywisty i muzyka związanego z Wrocławiem – na pierwszy rzut oka łatwo można przypisać do nurtu poezji niezrozumiałej. W pewnym sensie jest to twórczość faktycznie trudna, ale w innym niezmiernie prosta: nie chodzi w niej bowiem o to, by doszukiwać się sensów w skomplikowanych połączeniach słów, ale raczej o to, by dać się ponieść nurtowi języka i zanurzyć w wykreowanym przez autora świecie.
Umalmu wytwarza specyficzne uniwersum czy też opisuje możliwą rzeczywistość w bardzo oryginalny sposób: niepowstrzymane flow języka ogarnia tu absolutnie wszystkie możliwe obrazy, zjawiska, doświadczenia i relacje, jakie tylko możemy zaobserwować lub wymyślić. Nawet jeśli nie zostały one ujęte bezpośrednio w wierszach, zaprojektowana przez Woźniaka liryczna przestrzeń sprawia wrażenie przedziwnego generatora, którego zasadą działania jest przyciąganie, mieszanie i splatanie kolejnych elementów bez dbałości o wskazanie logiki owych relacji, za to z fascynacją dotyczącą wyników podobnego eksperymentu. Najważniejszą rolę pełni tu oczywiście szeroko pojmowana natura – przede wszystkim ta roślinna; pojawiają się też jednak maszyny, przedmioty, miejsca, ludzie i procesy, w których funkcjonują. Zasadniczo więc Woźniak – działacz na rzecz ekologii – interesuje się niekoniecznie przyrodą jako zbiorem określonych bytów, ale całkiem filozoficznie pyta o naturę owych rzeczy i podstawy ich współbycia. Te zaś są płynne, plastyczne i zmienne; w omawianej książce każda istota odbija się w innej, wychodzi ze swych ram pojęciowych i wkracza w nieodkryte jeszcze sfery, nieustannie testując własną tożsamość.
Podobne słowa brzmią – zdaję sobie z tego sprawę – enigmatycznie, być może równie enigmatycznie, co ujmowana za ich pomocą poezja. Zaczepmy się więc o konkret, to znaczy przywołajmy wiersz – bardzo reprezentatywne będą tu dla nas „Pokrzywizny”:
Szukam kolorów na Ziemi wyławiając
osę ze zmielonej mirabelki. Widzę
jak twoje stopy kurzą ja
błonki najdrobniejszych śpiewów.
Łyczek więcej to ewolucja!
A mam też część co się troszczy.
W ogóle to gadałem dzisiaj
z bordo wy myśl asz.
Z tych stóp drugi język
zapłonie grzybnią.
Jabłka są dziś wyjątkowo.
Dzień jest dziś
wyją.
Wilki ludzkich miszmaszy.
Msze w kościele takie czasy.
Opróżniam nocleg dłońmi ssaka.
Muskam pola.
Mieszkam w walącym
nocniku. Rozkładam.
Myślę na pyszne kiście.
Dawno nie jeździłem na rowerze
chociaż kocham wiatr.
Nadciąga muzyka pięknych ludów.
Jestem neuroprzekaźnikiem musów.
W jelicie czai się przyjaciel snów.
Obgryzam nów znów.
Ubierasz się w piżamę której nie ma.
Ładujesz błoto na moją mordę.
Odlatujesz zagrożonym gatunkiem papużki
na świąteczny deser wiolonczeli.
Te obrazy malujesz podczas suszy
gdzie tur dyszy tłoczy dusz tusz tuczy mózg mus
zagubionej bransolety. Wziąłem ją
jak wygłodniały zwierz pamięci.
Teraz w lesie jest wilgotno.
Mam spuściznę biedy.
Duchowego pustostanu.
Krew mi jęczy.
Komar dręczy
a to tylko trochę przyjemności.
Trąbka jazzczłowieka mówi wciąż to samo:
samo się nie zrobi synu. Potrzebujesz
mięsa i kości
perki której udręka to rytm serca
zawiniętego w sreberko w pajęczynkę puszczy.
Recykling duszy to jedno krzesło pośród śliw
ślij prędko jak jesień liść licz na tętno drzwi.
Siedź albo bieg.
Dziś wieszam pokrzywy.
Na tym przykładzie możemy wyraźnie zobaczyć wskazane już jakości owej liryki, stanowiącej tętniącą, pulsującą sieć składników, niemożliwych do oddzielenia od środowiska wiersza. Dzieje się tak dlatego, że Łukasz Woźniak – jakkolwiek stwierdzenie to może wydać się truizmem – pracuje przede wszystkim w języku, który tyle opisuje świat, ile go współtworzy, aktywnie uczestnicząc w komponowaniu poetyckiego pejzażu. Do granic możliwości wyzyskana zostaje tu składnia i rytmika, choć nie zawsze są to zabiegi łatwe w lekturze – nie zawsze są też przyjemne: kolejne językowe łamańce wciągają nas w literacki wir, ale też zatrzymują w drodze, każąc powtórnie przeczytać kolejne wersy i zastanowić się, czy na pewno tak miało to brzmieć. Nie ma tu bowiem strachu przed środkami powszechnie uważanymi dziś za kontrowersyjne: metafor dopełniaczowych („zwierz pamięci”), rymów dokładnych, czasem homonimicznych („obgryzam nów znów”, „krew mi jęczy, komar dręczy”,) czy przesunięć w akcentach („Nadciąga muzyka pięknych ludów./ Jestem neuroprzekaźnikiem musów.). Posuńmy się jednak jeszcze dalej: Umalmu pełne jest niepoprawnych konstrukcji gramatycznych, czasem wypowiedzi nie łączą się ze sobą ani logicznie, ani gramatycznie („Dzień jest dziś/ wyją./ Wilki ludzkich miszmaszy”). Oczywiście zdarza się też, że Woźniak zadziwia pięknymi frazami („łkałem ziemię każdej drogi” z „Porwałem się runo mięs” albo „Co jeśli stworzyć opowieść pełną ran i nadziewać się na nie w rozkoszy?” ze „Zlepu”). Jednak to właśnie owe drastyczne, kłujące operacje na języku umożliwiają Woźniakowi ujęcie świata na alternatywnych zasadach, gdzie nie obowiązują nas żadne hierarchie. W tym sensie poeta jest słoworobem we wszelkich możliwych znaczeniach tego pojęcia: podobnych fraz nie powstydziłyby się zarówno historyczne awangardy z dwudziestolecia międzywojennego, jak i lingwiści XX i XXI wieku (pośród których warto oczywiście wskazać Joannę Mueller, niestrudzoną redaktorkę Umalmu).
Jednocześnie jednak poeta nie ogranicza się do historii, a jego pisarskich korzeni musimy doszukiwać się także poza literaturą: rytmika omawianych tekstów nader często pobrzmiewa bowiem rapowo lub hiphopowo, jak w „Zimnym śladzie”, co jest oczywiście znaczące w kontekście pozostałych artystycznych zainteresowań poety:
Jadę na skraj. Lecę na krach. Kruszę spazm.
Wydaje mi się że, bliżej mi do ciebie.
Jestem ogniem, kiedy trzeba żarem duszę
wspak, i chybię myślą jak tamburyn
albo roślin punk.
Śmieciu, kocham cię jak rat, biegnę dalej, traw
mam w płucach ślad. Traf chciał, że to perz,
przez ten śpiew czyham jak zwierz, na kolejny
wers, na zielony set. Robaku, widzę cię.
Spodnie w mech i trochę deszcz.
Jak len mnie przędź, ściśnij krzew, otwórz oczy.
Czasem jestem, dłużej w nocy.
Podobny zwrot ku muzyczności tekstu, czerpiący wyraźnie z tej przestrzeni kultury – nie tylko muzycznej – która w dalszym ciągu bywa odsuwana od głównego nurtu dyskusji o literaturze i literackości, można skojarzyć z innym interesującym głosem najmłodszej poezji, a mianowicie z twórczością Gustawa Owczarskiego. Trap krypt wydaje się równie mocno zafascynowany ucieczką od tradycyjnego ciągu przyczynowo-skutkowego czy dynamiki klasycznej narracji w stronę myślenia pojedynczymi, surrealistycznymi obrazami. Podobne konotacje mogłyby nas skierować także w stronę krakowskiej szkoły poezji – wydaje się jednak, że chodzi tu o różne wersje wyzwolonej wyobraźni: Woźniak ani przez moment nie rezygnuje z podbudowania swojej twórczości kontekstem społecznym, i choć nie jest to może wątek, który nasuwa się od razu, stanowi tu absolutną i nienaruszalną bazę. Jak rap jest elementem kultury niskiej, ulicznej, któremu odmawia się często artystycznej wirtuozerii, tak podmiot Umalmu definiuje siebie samego jako członka społecznych nizin i to właśnie ta perspektywa umożliwia mu krytyczne nastawienie wobec dzisiejszego modelu cywilizacji. Nieliczne opisy „ja”, które odnajdziemy w omawianej książce, skupiają się bowiem na kategorii twarzy, czy też – jak pisze autor – mordy, wyraziście sytuując narratora w strukturze społecznej. Pierwszy przykład tego typu mieliśmy w „Pokrzywiznach”, drugi zaś odnajdziemy w „Kruchości o wschodzie słońca”:
Pola pełne ciał i gryki.
Płynąć sobie w chrust. Stworzyć jakąś szczelinę, jeszcze
nie wiem, opatrzyć poranki? Odpuścić rozkminę, jaki to model, system, trauma?
Czuć
lato jak topnieją lody. Pa, styku pąk
przetrwania suszy. Pieśni ubytków.
Korozja to moja siostra.
Eksplozja to moja morda.
Ratuję czułość przed zapomnieniem. (sis)
Wznawiam wołam głodne psy. (fis)
Rozbieram ciemność zabetonowanej ciszy.
Ruszam w mus, bo matko, słodko. Owocku
tęgiej, ruchliwej rany.
W głowie kruszę porządek i choć stałość
to bajgiel
(pierwiosnek!),
najpierw nakarmię
bajzel. Piskliwe zgromadzenie topornej elo
kwintesencji – to jest czadowe, a w zasadzie
początek.
Kocham ubytki świecą krzywo.
Poryw o kruche gonię.
Słowo to nie wydaje się przy tym podkradzione ze słownika zachodniej abiektalności, zrównującej podmiot ludzki z podmiotem zwierzęcym – wszak w omawianym projekcie posiadanie mordy nie jest w gruncie rzeczy niczym uwłaczającym – lecz odsyła nas bezpośrednio do problematyki politycznej i społecznej, w której podmiot zajmuje, jak już wspominałam, bardzo konkretne miejsce. Fakt, że dotykają go rozmaite wykluczenia, najdobitniej obrazuje wiersz „Ktoś mi dzisiaj powiedział”, i zawarta w nim deklaracja przymusowego unieruchomienia:
Ktoś mi dzisiaj powiedział,
że piszę tak, jakbym nie mógł się zatrzymać. Więc ja mu, stary, ale gdzie
mam się zatrzymać? W tej pustocie, czterech ścianach, dymach, kominach,
paprykach w lutym? Siup w marchew z monokultury, dzieci znużone herbatą,
nawalone cukrem, chorym tripem tv, kiwi większe niż korpo triki, tipi
prosto z lubelszczyzny, plastikowe piramidy, żywe organizmy w galerii
handlowej? Człowieku, ja umieram na bezruch, na wszystkie kubły
w moim mieście, więc kiedy zamieniam się w jabłonę, a twoja dłoń chce
tylko owoców, usycham na zbitą pestkę.
Zatrzymam się, gdy wyszczekam sny.
Fakt, że podmiot chwilę później stwierdza, że nic nie jest w stanie go zatrzymać, nie stanowi przy tym niekonsekwencji ani ironicznej zmyłki. To raczej wskazanie na przytłaczające, tłamszące, paraliżujące konteksty naszej egzystencji w jej starciu ze światową polityką różnorakiego wyzysku, oraz skonfrontowanie ich z witalną i buntowniczą postawą „ja”, które – choć nieustannie powstrzymywane przez nieokreślone, a jednak łatwe do uchwycenia zewnętrzne siły – znajduje ujście dla swej energii za pomocą języka, odnajdującego najdziwniejsze powiązania i relacje w otaczającym go świecie. W tym sensie, jak słusznie zauważała Joanna Mueller, podmiot Umalmu jest szamanem, który kumuluje w sobie pierwotną moc sprzeciwu wobec tego, co złe, i zarazem celebruje to, co dobre: życie w jego różnorodnych formach i przeplotach. W owym witalizmie nie chodzi zatem o kapitalistyczny wzór rozwoju czy to podmiotu, czy to świata, oparty na zdobywaniu kolejnych zasobów, a raczej o dostrzeżenie tego, co łatwo ucieka w percepcji otaczającej nas przestrzeni; nie o nieskończony rozwój kosmosu, ale o dostrzeżenie nieskończoności w jego drobnym wycinku. Jest to więc poezja ściśle erotyczna, kierowana niepodległym wobec ekonomii pragnieniem czy popędem, który każe szukać sensu tam, gdzie zwykle dostrzegamy atrofię – także w miłości:
Kiedy to wszystko legnie,
ale tak naprawdę nie jak w filmie. Zabiorę cię na wiśnie.
Tam rozgniotę czerwone kule po horyzont, po torcik wielowarstwowy.
Stworzymy jakąś otulinę. Jeszcze nie wiem, jak się będziemy nosić,
albo za co będzie wejściówka. Może za miłość i może trochę pokory,
a potem popatrzymy sobie w piasek, kamienie, dzikie zwierzęta.
Weźmiemy się za taniec drzew, mowę koniczyn, pleśń ssaków, kolory
szkieł. Tafle wody zabiorą nas na winorośl. Będziemy się pleść, przeplatać,
kłócić. W końcu dotrzemy do miejsca, w którym to nie ma znaczenia.
Naszym ruchem będą koty, spadniemy z tego drzewa na cztery czwarte,
bo to proste i chwytliwe.
Każdy potrafi osiągnąć to ciche porozumienie, a jak nie, to pokłócimy się znowu,
no i wiesz, zaopiekujemy się sobą nawet
jak będzie susza. Na każdą mżawkę przygotujemy tysiąc wiader,
będziemy się śmiać i nastanie noc. Wskoczymy wszyscy do wioseł. Odpłyniemy
przy naturalnym świetle, ale wrócimy przed świtem, żeby nie zapomnieć,
że istniejemy. Policzki
będą pękate, a jak ktoś je nam naciśnie, wymienimy się powietrzem,
rośliny odpoczną. A kiedy już zaczniemy z nimi rozmawiać,
okaże się, że to nie musi być takie ostateczne,
trudne. Nawet pająki przestaną się wstydzić.
Rzeki wypełzną z ukrycia. Pojawi się głos, jakby z dołu. Załamiemy to oddzielenie.
Wpadniemy do środka i już się stamtąd
ruszymy.
Stąd poezję Łukasza Woźniaka powinno się czytać nie przez pryzmat logiki czy racjonalności, ale przez pryzmat afektywny: jest to twórczość, która odwołuje się raczej do naszego instynktu życia i przetrwania, oraz do głębokich, nieuświadomionych potrzeb rytuału, nie zaś do intelektualnych konstruktów. Nie znaczy to oczywiście, że jest ona refleksyjnie pusta: wręcz przeciwnie, widać w niej dyskusję z wieloma istniejącymi w zachodniej kulturze nurtami filozoficznymi. Specyficzną cechą owego pisarstwa jest natomiast to, że nie bojąc się szalonej wyobraźni, osadza ją ono w wyraźnych ramach, które nie potrzebują rozbudowanej teoretycznej podbudowy. Cele poezji wyznacza tu bowiem potrzeba rozwoju mimo wszystko: rozwoju, który nie kieruje się rozszalałą konsumpcją, ale nieposkromioną ciekawością i żywotnością – nawet jeśli wszystko wokół wydaje się zmierzać do zagłady.
Podsumowując recenzję, z konieczności dopasowaną do swego nieuchwytnego przedmiotu, który jawi się raczej w przeżyciu niż w analizie – a zatem skupioną przede wszystkim na oddaniu ram, w jakich należałoby książkę umieścić – należałoby chyba odwołać się do tytułu głośnego niedawno filmu: Wszystko wszędzie naraz, zmieniając jednak jego wydźwięk. Obraz Dana Kwana i Daniela Scheinerta w postmodernistycznym kluczu poszukiwał sensu spajającego mnogie równoległe światy towarzyszące naszej rzeczywistości, oferując nam ostatecznie ściśle komercyjne, proste rozwiązanie: wszystko, co istnieje, łączy miłość. Łukasz Woźniak nie jest postmodernistą, i choć kieruje nim podobna energia, trudniej byłoby ją skapitalizować: wszystko jest wszędzie i jednocześnie, ale funkcjonuje gdzieś obok tego czy pod tym, co narzuca nam tradycyjna komunikacja, ekonomia i upadające więzi społeczne. Skierować się ku temu musimy sami – poezja jedynie tworzy do tego środowisko.
Literaturoznawczyni, krytyczka literacka i tłumaczka. Ukończyła filologię polską i filozofię. W 2022 roku obroniła na Wydziale Filologii Polskiej i Klasycznej Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu rozprawę doktorską poświęconą metarefleksyjności polskiej poezji najnowszej. Jej zainteresowania badawcze koncentrują się głównie wokół metodologii badań literackich, liryki XX i XXI wieku (jej kontekstów teoretycznych, filozoficznych i politycznych) oraz przekładoznawstwa. Laureatka Diamentowego Grantu na lata 2018-2022. Redaktorka naukowa książki Nowy autotematyzm? Metarefleksja we współczesnej humanistyce (Poznań 2021). Autorka monografii Nowy autotematyzm? Metarefleksja w poezji polskiej po roku 1989 (Kraków 2023). Teksty naukowe publikowała między innymi w „Porównaniach”, „Forum Poetyki”, „Wielogłosie”, „Przekładańcu” i „Przestrzeniach Teorii” oraz w monografiach wieloautorskich. Jej teksty krytyczne można znaleźć m. in. w „Twórczości”, „ArtPapierze”, „Kontencie”, „Notatniku Literackim” czy „Czasie Kultury”. Stale współpracuje z Wydawnictwem WBPiCAK w Poznaniu oraz angażuje się w poznańskie i ogólnopolskie życie literackie i kulturalne jako animatorka czy prowadząca spotkania autorskie. (Współ)tłumaczyła na polski teksty Elaine Showalter, Emily Apter i Rity Felski.
Recenzja Agnieszki Waligóry, towarzysząca premierze książki Połów. Poetyckie i prozatorskie debiuty 2023, która ukaże się 1 lipca 2024 roku.
WięcejRecenzja Agnieszki Waligóry, towarzysząca premierze książki Czerwony śliski pałac Ievy Toleikytė w tłumaczeniu Dominiki Jagiełki, wydanej w Biurze Literackim 5 lutego 2024 roku.
WięcejRecenzja Agnieszki Waligóry, towarzysząca premierze książki jesteśmy pierwszą ciemnością tego lata Oli Lewandowskiej, wydanej w Biurze Literackim 15 stycznia 2024 roku.
WięcejRozmowa Przemysława Suchaneckiego z Łukaszem Woźniakiem, towarzysząca premierze książki Łukasza Woźniaka Umalmu, wydanej w Biurze Literackim 10 lutego 2024 roku.
Więcej