
Sylwetki i cienie
Przez Zanzibar i Arkadię do hotelu @lantyda – w Sylwetkach i cieniach Andrzej Sosnowski porywa czytelnika w rejs last minute tropem bohaterów, „ku lądom podbitym, bez umów o dzieło”. W tle snów dzwoniących czelestą buczą mikroprocesory, brunatny karzeł przechodzi przez niebo, w oddali słychać okrzyk „Eyjafjallajoekull”. Sosnowski otwiera drzwi do swego mitu.
REM
Dominoes (Domino)
Seans po historiach
Suma po seansach
Tymczasem nocujemy gdzie indziej
Sylwetki i cienie
[Dodatek]
Seans po historiach (jednym ciągiem)
[Epilog]
Nadzieja
Nota
W komentarzu do swojej poprzedniej książki poetyckiej pt. Poems Andrzej Sosnowski odsyłał do książki Marvina Harrisa Kult cargo. Kredyt i czas. (...) Problem tylko w tym, że owa książka nie istnieje (...). Ta procedura jest może symboliczna dla całej poezji Sosnowskiego, którego wiersze poprzez swoją hermetyczność, fajerwerki erudycji (...) cały czas gdzieś odsyłają, każąc myśleć, że sens jest gdzieś daleko poza nimi. W Sylwetkach i cieniach Sosnowski znalazł chyba jeszcze lepszy punkt odniesienia dla swojej poezji niż w Poems. Tę rolę pełni tu nie mniej ni więcej tylko koniec świata - czyli coś nawet bardziej nieuchwytnego, widmowego i z pewnością bardziej absorbującego niż nieistniejąca książka niejakiego Harrisa.
Mikołaj Gliński
(...) to przecież tomik, którego autor już w pierwszy linijkach chce zrzucić nas w wir znaczeń i "nieznaczeń". Wciągnąć w pościg za egzotycznymi wyrazami, zmusić do ucieczki przed generałami interpretacji. Tej poezji nie rozszyfrowuje się Schleglem, Heideggerem ani Derridą. Tej poezji w ogóle się nie rozszyfrowuje. "A co się robi?" Czyta na głos.
Michał Larek
Na tak skonstruowanym podłożu, widmowe ślady stanowią miejsca poślizgu w dążeniu do usensownienia tekstu. Jednak tylko ten poślizg jest warunkiem spotkania z widmem. Tom Sylwetki i cienie Andrzeja Sosnowskiego jest właśnie takim spotkaniem, rodzajem seansu z widami w przestrzeni ontologicznych powikłań. Konfrontacja jest tu nieunikniona.
Katarzyna Trzeciak