Tomasz Mroczny. Szaleństwo dnia

13/09/2012 epika

Proza Blanchota jest kontynuacją nietradycyjnego pisarstwa powieściowego, zapoczątkowanego przez Roussela. Jego utwory to projekcja zanikania języka, łamania się narracji. Poprzez zatracanie podmiotu Blanchot kreuje świat, który wydostaje się z konwenansu sztywnych ram literackich.

Wydawca
Biuro Literackie
Miejsce
Wrocław
Wydanie
1
Data wydania
2009-03-16
Gatunek
Epika
Seria
Proza
Ilość stron
104
Format
160 x 225 mm
Oprawa
miękka
Papier
Munken Print Cream 1.5 90g
Projekt okładki
Nina Łupińska
Projekt opracowania graficznego
Artur Burszta
ISBN
978-83-60602-84-3
spis treści

Tomasz Mroczny (przekład Anna Wasilewska)
Szaleństwo dnia (przekład Andrzej Sosnowski)
Literatura jako negatyw „dziennego” świata (posłowie Anna Wasilewska)


Nota o Autorze

opinie o książce

Tomasz Mroczny uchodzi za najbardziej tajemniczą, enigmatyczną prozę Blanchota. Nieprzejrzystość tej prozy potęguje jeszcze użycie czy też nadużycie zaimków. Imiona postaci, stwarzające pozór tożsamości, powoli ustępują miejsca zaimkowi “ja”, żeby wkrótce ustąpić z kolei miejsca zaimkowi “on”, “ona”. Wymazywanie podmiotu jest prostym następstwem przekonania, że nie sposób zapanować nad językiem, że język panuje nad tym, kto się wypowiada. Blanchotowskie cogito, jak dostrzega Philippe Dulac, wyrażone formułą “Myślę, a zatem nie jestem”, podlega w jego prozie dramatyzacji. Utwory są swoistym zapisem zanikania podmiotu, jego uśmiercania w języku. Lektura prozy Blanchota to podróż przez labirynt nie tylko dla czytelnika, to także podróż przez labirynt dla tłumacza, który jest w mniej komfortowej sytuacji, bo nie może poprzestać na smakowaniu tej dziwnej potrawy, musi rozwikłać wszystkie zagadki.

Anna Wasilewska

Bohater Blanchota godzi się na warunki, jakie dyktuje tekst, godzi się na dyktat literatury. Od samego początku stawką jest jego życie – Blanchot mówi, że Tomasz znajduje się w podobnej sytuacji, co samiec modliszki. Domyślamy się, że kiedy tylko zapłodni tekst znaczeniem, zostanie pożarty. Jego przydatność jest ograniczona, jego poświęcenie nieskończone. Tekst wciąga go do swojego wnętrza, uwodzi i mami, zastawia sidła, które są dobrze widoczne, a mimo to Tomasz daje się złapać w pułapkę. W labiryncie zdań czeka na niego oko tekstu. Tekst zaczyna czytać w czytelniku, który jest bierny, urzeczony i odsłonięty.

Grzegorz Jankowicz

Lektura wymaga wysiłku. W przypadku Blanchota ten wysiłek wydaje się radykalny. Oto jeszcze jeden sposób interpretacji twórczości francuskiego pisarza: twórca jest rewolucjonistą. Nie tylko żąda anarchii, ale także oczekuje, że czytelnik pobiegnie za nim na barykady. Mamy tu bowiem szaleństwo w najczystszej postaci: przemiana obrazów i myśli we własne przeciwieństwo, labirynt bez początku i końca, nieskończoną rozmowę, a także głębokie rozczarowanie literaturą i wielką miłość do literatury. Pytanie, które się od razu narzuca, jest pytaniem o źródła i granice schizofrenii: czy można, w jednym tekście literackim, stać się jednocześnie Heglem, Kafką, Heideggerem, Levinasem i Celanem?
Można. Trzeba tylko wystarczająco mocno ich pokochać.

Marcin Orliński

Myślę, że Tomasz Mroczny Blanchota jest esejem o śmierci. Anna Wasilewska napisała, że śmierć Anny jest symboliczną prefiguracją śmierci języka. Anna jest dla Tomasza, by sparafrazować określenie Simone Weil, “dźwignią nieistnienia”, jej śmierć jest konieczna, by mogła pojawić się opowieść – ponieważ “żywi zawłaszczają swoich zmarłych”. W rzeczy samej jednak, śmierć języka musi zostać ukazana, by mogła objawić się opowieść o egzystencji. I to jest swoisty paradoks filozofii Blanchota – że aby opowiadać, trzeba uśmiercać, aby mogła zaistnieć opowieść, język musi umrzeć.

 

 

Michał Piętniewicz

Kiedyś ktoś powiedział, a potem też ktoś (…) powtórzył zdanie brzmiące mniej więcej tak: “ta twórczość (…) jest lepsza niż wszystko, co można o niej powiedzieć”. Teraz wystarczy także powtórzyć to zdanie odnosząc je prawomocnie do dwóch utworów Blanchota: Tomasza Mrocznego i Szaleństwa dnia, z których Biuro  Literackie złożyło jedną z najważniejszych dla mnie książek, którą czytam, i będę czytał zawsze, i od początku da capo senza fine

Paweł Paszek

Blanchot zabiera nas do krainy totalnej abstrakcji, gdzie cała historia staje się porwaną na kawałki anty-opowieścią skondensowaną do minimum. Dziejąca się niejako poza czasem dziwaczność prowokuje do myślenia, wyciągając czytelnika na filozoficzną głębię, z której nie sposób powrócić. Istnienie wszechobecnych – czy to za sprawą języka, czy ludzkiego postrzegania świata – dychotomii zostaje tutaj podważone i przekute w miksturę pełną sprzeczności i paradoksów. W poczuciu odrealnienia doświadcza się jednocześnie błogości i udręki, ciemności i światła, ciszy i rozdzierających dźwięków, ruchu i stagnacji, nicości i pulsujących wibracji. Nieświadomość łączy się ze świadomością, która stanowi nieznośne źródło strachu i nieustannych wątpliwości.

Zuza Kiełczykowska