wywiady / o pisaniu

Często się gubię między językami

Anna Błasiak

Wioletta Grzegorzewska

6 odcinek cyklu wywiadów Wioletty Grzegorzewskiej zatytułowanego "Wyjechały – rozmowa z Anną Błasiak.

„Wyje­cha­ły” to nawią­zu­ją­cy swym tytu­łem i zawar­to­ścią do Wyje­cha­li, zbio­ru czte­rech „wygnań­czych” opo­wie­ści W. G. Sebal­da, cykl roz­mów Wio­let­ty Grze­go­rzew­skiej z pol­ski­mi artyst­ka­mi: pisar­ka­mi, tłu­macz­ka­mi, poet­ka­mi, któ­re wyje­cha­ły po wej­ściu Pol­ski do Unii Euro­pej­skiej i do tej pory miesz­ka­ją za gra­ni­cą.


Wio­let­ta Grze­go­rzew­ska: Do Anglii wyje­cha­łaś ponad dzie­sięć lat temu, w grud­niu 2003 roku. Jak wyglą­dał Twój pierw­szy tydzień w Lon­dy­nie?

Anna Bła­siak: Był gęsty, bo przy­je­cha­łam do pra­cy jako nia­nia i od razu trze­ba było zaka­sać ręka­wy. Choć z dru­giej stro­ny zna­łam już wte­dy Lon­don na wylot – od matu­ry przy­jeż­dża­łam w pra­wie każ­de waka­cje, żeby szko­lić angiel­ski – więc nie mia­łam poczu­cia, że jestem w jakimś total­nie obcym, ba, wro­gim miej­scu. Wręcz prze­ciw­nie. Odwie­dza­łam sta­re kąty, spo­ty­ka­łam się ze dobry­mi zna­jo­my­mi, zaglą­da­łam do ulu­bio­nych muze­ów, szpe­ra­łam w zaprzy­jaź­nio­nych księ­gar­niach i skle­pach z uży­wa­ny­mi CD. To było tro­chę tak, jak­by nagle roz­po­czę­ły się dłu­gie, rocz­ne waka­cje, pod­czas któ­rych trze­ba też było tro­chę popra­co­wać…

A jed­nak te „rocz­ne waka­cje” skoń­czy­ły się i coś zatrzy­ma­ło cię w Anglii na sta­łe. Z jakich powo­dów zde­cy­do­wa­łaś się zostać w Wiel­kiej Bry­ta­nii?

 Przez pierw­szych kil­ka mie­się­cy trzy­ma­łam się twar­do opcji, że po roku wra­cam. Zresz­tą wszyst­ko w Pol­sce zosta­wi­łam „zawie­szo­ne na haczy­ku” na rok – miesz­ka­nie, pra­cę, przy­jaź­nie, całe moje życie. Było do cze­go wra­cać. To było bar­dzo odświe­ża­ją­ce doświad­cze­nie, ten cały wyjazd – tak po pro­stu spa­ko­wać waliz­kę i wyje­chać, zosta­wia­jąc cały życio­wy „bagaż” za sobą, na eta­pie, gdy już się czło­wie­ko­wi wyda­je, że nic się nigdy nie zmie­ni. Albo tyl­ko nie­wie­le. Poja­wia się nawet myśl, że już nic NIE MOŻNA zmie­nić. Takie tam dywa­ga­cje w oko­li­cach trzy­dziest­ki… Faj­nie było sobie udo­wod­nić, że zapusz­cze­nie korze­ni w jed­nym miej­scu nie ozna­cza, że nie moż­na się już nigdzie indziej prze­sa­dzić, choć­by tym­cza­so­wo. Ale z dru­giej stro­ny wca­le nie chcia­łam w Anglii zostać dłu­żej, niż było zapla­no­wa­ne. Rok to rok. Po roku jest jesz­cze do cze­go wra­cać. A ja wra­cać chcia­łam.

Był wcze­sny kwie­cień, począ­tek wio­sny, pięk­na noc w Lon­dy­nie, gdzieś tak czwar­ta nad ranem. Jecha­łam sobie tak­sów­ką wzdłuż Hyde Par­ku i nagle ude­rzy­ła mnie myśl, że wła­ści­wie to mogła­bym tu żyć – nie tyl­ko przej­ścio­wo, waka­cyj­nie, ale na dłu­żej. Choć nie pozwa­la­łam ani sobie, ani niko­mu inne­mu użyć wte­dy ter­mi­nu „na sta­łe” lub tym bar­dziej „na zawsze”. To było jak ude­rze­nie pio­ru­na. Zanim jesz­cze zdą­ży­łam sobie na poważ­nie zadać pyta­nie, czy chcę wra­cać, w gło­wie wyklu­ła mi się już decy­zja: zosta­ję!

Gdy już wie­dzia­łam, że nie wra­cam – a przy­naj­mniej na razie nie – trze­ba było zacząć myśleć poważ­niej o tym, co ze sobą zro­bić. Przez cały pierw­szy rok nia­nio­wa­nia nie prze­sta­łam tłu­ma­czyć ksią­żek na pol­ski – głów­nie dla higie­ny psy­chicz­nej. Teraz zaczę­łam myśleć o kolej­nych stu­diach i szu­ka­niu inne­go rodza­ju pra­cy. Zaczął się dłu­gi etap wysy­ła­nia papie­rów do róż­nych muze­ów, ze skut­kiem zero­wym, aż do momen­tu, gdy skoń­czy­łam stu­dia na miej­sco­wym uni­wer­sy­te­cie. Wte­dy – tak o tym myślę – wyszłam ze „stre­fy cie­nia”…

 W jed­nym z wier­szy napi­sa­łaś: „Gdy przy­jeż­dża następ­ny skład/ linii Gre­at Western/ zno­wu jestem znikąd./ Zaczy­nam wra­sta­nie od nowa.” Czy czu­jesz się podob­nie jak Two­ja lirycz­na peel­ka? Pro­ces wra­sta­nia w obcy kraj nigdy się nie koń­czy albo trwa bar­dzo dłu­go. A może  to wła­śnie Anglia jest teraz Two­im miej­scem na Zie­mi?

Myślę, że jest jakaś pier­wot­na mądrość w przy­wią­za­niu czło­wie­ka do miej­sca. Może życie powin­no się prze­ży­wać tam, gdzie się czło­wiek uro­dził? Bo wystar­czy raz prze­nieść się z miej­sca na miej­sce, by już zawsze być zni­kąd, tro­chę spo­mię­dzy, jed­ną nogą tu, dru­gą tam. Nie ma powro­tu. Dla mnie taki pro­ces nastą­pił po raz pierw­szy – choć na mniej­szą ska­lę – gdy prze­pro­wa­dzi­łam się na stu­dia do War­sza­wy. Pamię­tam, jak mi było w tej War­sza­wie przez pierw­sze parę lat źle, jak się odgra­ża­łam, że wró­cę na pół­noc, kupię sobie dom na wsi i będę tam hodo­wać przy­sło­wio­wą rzod­kiew­kę. Ale gdy jecha­łam nad morze do rodzi­ców, to po dwóch dniach zaczy­na­łam się męczyć, bo tem­po życia było tam już dla mnie zbyt wol­ne, bo bra­ko­wa­ło mi moje­go radia, teatrów, muze­ów, moich ludzi, moich miejsc. Bo już nie byłam stam­tąd. Naj­nor­mal­niej w świe­cie bra­ko­wa­ło mi War­sza­wy.

Prze­pro­wadz­ka do Anglii to był podob­ny pro­ces, tyl­ko na dużo więk­szą ska­lę. Na począt­ku fascy­na­cja, zachły­śnię­cie się tym co nowe, inne, wszyst­kie te zdzi­wie­nia i osłu­pie­nia, szok kul­tu­ro­wy, potem żmud­ne wra­sta­nie, wie­le roz­cza­ro­wań, no i świa­do­mość, że – no wła­śnie – nie ma powro­tu. Nigdy nie wró­cę do Pol­ski, bo już nie jestem stam­tąd. Ale nie jestem też i stąd. I nigdy nie będę – bry­tyj­ski pasz­port nicze­go nie zmie­nia. To wra­sta­nie jest oczy­wi­ście pro­ce­sem, ale pro­ce­sem z góry ska­za­nym na poraż­kę, przy­naj­mniej czę­ścio­wą. Nie wiem wca­le, czy zosta­nę w Anglii na zawsze, ale wiem na pew­no, że już prę­dzej zacznę zno­wu od zera jesz­cze gdzieś indziej na zie­mi niż wró­cę do Pol­ski. Bo już nie jestem stam­tąd. No i mam już teraz wyide­ali­zo­wa­ny, nostal­gicz­ny obraz życia w Pol­sce – moc­no prze­kła­ma­ny, wiem to dosko­na­le – któ­re­go nie mia­ła­bym ocho­ty kon­fron­to­wać z rze­czy­wi­sto­ścią. Teraz już chy­ba mogę nawet powie­dzieć, że z Pol­ski nie jestem nawet bar­dziej niż nie jestem z Anglii. To jed­nak jest stop­nio­wal­ne. A czy tutaj wro­snę na tyle, by poczuć się „stąd”? Myślę, że to nie jest moż­li­we. Co nie zna­czy, że nad tym nie pra­cu­ję…

 Jako tłu­macz­ka wciąż żyjesz mię­dzy języ­ka­mi, wywle­kasz je na wszyst­kie stro­ny, jesteś zmu­szo­na do nie­ustan­nych porów­nań skład­ni, słow­nic­twa, idio­mów. Czy doświad­cze­nia zwią­za­ne z emi­gra­cją i pra­cą trans­la­tor­ską zmie­ni­ły two­je podej­ście do pol­sz­czy­zny?

I tak, i nie. Czę­sto się gubię mię­dzy języ­ka­mi. Coś mi się na przy­kład śni, i śni mi się w nie­wła­ści­wym języ­ku. Oso­by, miej­sca, sytu­acje wystę­pu­ją­ce w tym śnie, gdy­by mia­ły miej­sce poza snem, dzia­ły­by się w tym dru­gim języ­ku. Albo opo­wia­dam komuś o prze­czy­ta­nej książ­ce i cza­sem muszę się moc­no zasta­no­wić, żeby odpo­wie­dzieć na pyta­nie, czy czy­ta­łam ją po angiel­sku, czy po pol­sku.

A jed­no­cze­śnie, jako tłu­macz­ka, oso­ba na co dzień ope­ru­ją­ca w dwóch języ­kach, muszę być na język wyczu­lo­na. Od zawsze bawi­łam się w wyła­py­wa­nie tłu­mac­kich nie­ści­sło­ści przy oglą­da­niu fil­mów czy tele­wi­zji etc., etc. Teraz po pro­stu robię to w obie stro­ny, a nie tyl­ko na pol­ski. Nie­ste­ty – przy­zna­ję się bez bicia – coraz czę­ściej wyła­pu­ję takie języ­ko­wo-tłu­mac­kie błę­dy rów­nież u sie­bie. I tego napraw­dę nie zno­szę! Ale, cóż, to cena, jaką pła­cę za języ­ko­we roz­pię­cie. Osta­tecz­nie ope­ru­ję w dwóch języ­kach nie tyl­ko na pozio­mie codzien­no­ści, ale też kre­atyw­nie. Gdy sia­dam do pisa­nia, to za każ­dym razem muszę pod­jąć decy­zję, czy będę pisać po pol­sku, czy po angiel­sku. Zda­rza mi się też zacząć coś w jed­nym języ­ku, by po chwi­li, pra­wie nie­zau­wa­że­nie, przejść na ten dru­gi, bo… bar­dziej tu paso­wał.

Czy mój sto­su­nek do pol­skie­go się zmie­nił? Na pew­no, choć­by dla­te­go, że od dzie­się­ciu lat w Pol­sce nie miesz­kam. I choć czy­tam dużo po pol­sku, oglą­dam fil­my, sta­ram się być na bie­żą­co, to jed­nak bra­ku­je mi kon­tak­tu z nor­mal­nym, codzien­nym języ­kiem uli­cy. On się bar­dzo przez te dzie­sięć lat zmie­nił. Zmie­niał się, a ja w tym nie bra­łam udzia­łu. Mam tego bole­sną świa­do­mość. Zda­rza­ją mi się nawet w związ­ku z tym chwi­le pani­ki. Sta­ram się jed­nak z tą pani­ką wal­czyć i myśleć o pro­ce­sie wycho­dze­nia z języ­ka w spo­sób kon­struk­tyw­ny, pozy­tyw­nie. Taki wyko­śla­wio­ny pol­ski moż­na prze­cież twór­czo wyko­rzy­stać, obro­bić. Zawsze mia­łam skłon­ność do neo­lo­gi­zmów, to jak­by kolej­ny etap tego same­go pro­ce­su, praw­da? Zresz­tą dzię­ki temu, że moje podej­ście do pol­sz­czy­zny się zmie­ni­ło, w pew­nym sen­sie jestem jej bar­dziej chłon­na. Czy­tam w spo­sób mniej bier­ny niż kie­dyś, uczę się przy tym, wychwy­tu­ję co cie­kaw­sze smacz­ki i je sobie zako­do­wu­ję na póź­niej.

Po sied­miu latach emi­gra­cji mam pro­blem z kolej­no­ścią zaim­ków zwrot­nych w zda­niu, nad­uży­wam zaim­ków oso­bo­wych: ja, ty, oni; na siłę szu­kam orze­cze­nia w zda­niu, cza­sem nie rozu­miem mło­dzie­żo­we­go żar­go­nu, na przy­kład okre­śle­nie świersz­cze – cisza w roz­mo­wie, tani-arma­ni jako ciu­cho­land. Czy cie­bie też dzi­wią jakieś nowe pol­skie sło­wa albo idio­my? Jakie kon­kret­ne zmia­ny zacho­dzą w two­im „języ­ku pierw­szym” – jak­by powie­dział Hen­ryk Bere­za?

O, tego jest tyle! Bez inter­ne­tu i słow­ni­ka miej­skie­go chy­ba bym tłu­mac­ko zgi­nę­ła! Taki zmu­lant czy­li tępak, albo prze­ślicz­na paker­ha­la czy­li siłow­nia, czy lol w żal czy­li szczę­ście w nie­szczę­ściu. Mogła­bym tak dłu­go…

Nie­któ­re z tych języ­ko­wych wyna­laz­ków są po pro­stu pięk­ne, a przed inny­mi sta­ję jak przed ścia­ną w osłu­pie­niu i za nic nie jestem w sta­nie się prze­bić. To cie­ka­wy pro­ces, któ­ry przez ostat­nie dzie­sięć lat – czy­li ten okres, kie­dy miesz­kam już w Anglii – nabrał ogrom­ne­go przy­śpie­sze­nia. Albo może tyl­ko mnie się tak wyda­je, bo patrzę na to z boku?

Ta nowa pol­sz­czy­zna ma oczy­wi­ście dużo zapo­ży­czeń ze współ­cze­snej Lin­gua Fran­ca, czy­li angiel­skie­go (choć raczej w jego ame­ry­kań­skim niż bry­tyj­skim wyda­niu), lecz, co cie­ka­we, wyspiar­ski Pon­glish – rów­nież prze­cież połą­cze­nie pol­skie­go i angiel­skie­go – roz­wi­ja się w zupeł­nie innym kie­run­ku, bo opie­ra się na dosłow­nym tłu­ma­cze­niu angiel­skich słów, czę­sto idio­mów, na pol­ski, czę­sto połą­czo­nym z pol­ską trans­kryp­cją czę­ści angiel­skich wyra­żeń. Tu też zda­rza­ją się cudeń­ka, takie jak dawać hedej­ka czy­li spra­wiać kło­po­ty albo iść na ryta­jet czy­li na eme­ry­tu­rę. Lubię też Saisnburaka/Sainsburacza i Teska­cza czy Wątro­bo­wo (Liver­po­ol) i Glas­go­wi­ce.

Oczy­wi­ście, przez to, że miesz­kam w Anglii, Pon­glish jest mi bliż­szy niż zmia­ny zacho­dzą­ce w pol­sz­czyź­nie w Pol­sce, bo po pro­stu w tym tutaj bio­rę udział, jestem tego czę­ścią…

Podob­no Anders Bode­gård czy­tał na głos tekst przed przy­stą­pie­niem do tłu­ma­cze­nia go na język szwedz­ki. Czy ty też prak­ty­ku­jesz takie meto­dy, aby dobrze wsłu­chać się w ory­gi­nał?

Cał­kiem czę­sto, to rze­czy­wi­ście bar­dzo, ale to bar­dzo poma­ga. Wycho­dzą wte­dy pięk­nie wszyst­kie ali­te­ra­cje i ono­ma­to­pe­je, wszyst­kie ryt­my i melo­die tek­stu. Po co to sobie wyobra­żać, gdy moż­na to wysły­szeć?

Czy­tam też tekst póź­niej, w trak­cie tłu­ma­cze­nia, wie­lo­krot­nie, żeby zwe­ry­fi­ko­wać prze­kład. Czy­tam sobie i innym, żeby spraw­dzić, jak go odbie­ra­ją, czy coś nie zgrzy­ta, czy tekst brzmi tak, jak powi­nien.

Ostat­nio przy pew­nym tłu­ma­cze­niu tyle się naczy­ta­łam na głos, że gar­dło mi wysia­dło!

A czy pod­czas pra­cy nad prze­kła­dem kry­mi­na­łu 21:37 Mariu­sza Czu­ba­ja też mia­łaś jakieś trans­la­tor­skie przy­go­dy lub potycz­ki z języ­kiem?

Z Czu­ba­jem naj­więk­sza zaba­wa była przy prze­kła­dzie róż­nych spe­cy­ficz­nie pol­skich smacz­ków. No bo co zro­bić z taką na przy­kład „popie­łusz­ką”? Każ­dy Polak w pew­nym wie­ku, nawet jeśli nie zna poli­cyj­ne­go slan­gu czy gryp­se­ry, wyde­du­ku­je, że cho­dzi o bagaż­nik samo­cho­du. Nic nie trze­ba dopo­wia­dać, wyja­śniać. No i teraz weź coś z tym zrób w tłu­ma­cze­niu! Przy­pis nie wcho­dził w grę i osta­tecz­nie, po roz­mo­wie z wydaw­cą i auto­rem, sta­nę­ło na tym, że doda­je­my zda­nie w tek­ście, któ­re skró­to­wo obja­śnia kul­tu­ro­we i histo­rycz­ne odnie­sie­nia. A takich kwiat­ków było tam wię­cej! Są tam też licz­ne odnie­sie­nia do Pol­ski, za komu­ny i nie tyl­ko, róż­ne wiel­kie pły­ty, domy towa­ro­we i dwor­ce z lat 70. i 80., kato­wic­kie osie­dla, war­szaw­skie Pra­gi, cmen­ta­rze żoł­nie­rzy radziec­kich itp., itd. Jest też a to Krzysz­tof Kraw­czyk (a kon­kret­nie jego fry­zu­ra), a to Piotr Szcze­pa­nik, a to Doda i Michal­czew­ski, a to sacro­po­lo…

Był też inny pro­blem, poważ­niej­szy i tro­chę nie­spo­dzie­wa­ny. Tytuł powie­ści 21:37 to – tak się przy­naj­mniej wyda­je na począt­ku – odwo­ła­nie do dokład­nej godzi­ny śmier­ci Jana Paw­ła II. Potem jed­nak oka­zu­je się, że to myl­ny trop i cho­dzi o cytat z Biblii, z Księ­gi Eze­chie­la. W pol­skim tek­ście Czu­baj korzy­sta z Tysiąc­lat­ki. Oka­za­ło się jed­nak, że we wszyst­kich bar­dziej popu­lar­nych tłu­ma­cze­niach Biblii na angiel­ski – od Wyclif­fa przez Kró­la Jaku­ba po wszyst­kie now­sze prze­kła­dy – sto­su­je się inny podział na wer­sy, w efek­cie cze­go roz­dział 21. w ogó­le nie ma wer­su 37! Osta­tecz­nie uży­łam inne­go prze­kła­du, Com­ple­te Jewish Bible. Nie było to roz­wią­za­nie ide­al­ne, ale uzna­łam, że to naj­mniej­sze zło.

Prze­ło­ży­łaś też na język pol­ski kil­ka­dzie­siąt ksią­żek dla dzie­ci i mło­dzie­ży. Czy taka lite­ra­tu­ra z jej magicz­ny­mi świa­ta­mi wyma­ga szcze­gól­ne­go, uży­ła­bym nawet sło­wa „czul­sze­go”, podej­ścia od tłu­ma­cza?

Myślę, że tak. Choć pew­nie wie­lu tłu­ma­czy inne­go typu lite­ra­tu­ry by się ze mną nie zgo­dzi­ło…

Książ­ki dla dzie­ci, szcze­gól­nie tych młod­szych, zmu­sza­ją tłu­ma­cza do odgrze­by­wa­nia pokła­dów „dziec­ka w sobie”. Bez tego się nie da. Trze­ba się wylu­zo­wać, czę­sto trze­ba odejść od tek­stu ory­gi­nal­ne­go bar­dziej niż w przy­pad­ku pro­zy dla doro­słych. Jest też przy tym dużo świet­nej zaba­wy – z wymy­śla­niem odpo­wied­nich imion dla boha­te­rów, z języ­ko­wy­mi wywi­jań­ca­mi, rymo­wan­ka­mi, wygry­wa­niem podwój­nych zna­czeń słów i idio­mów.

Pamię­tam jed­ne moje waka­cje w Lon­dy­nie, gdy jesz­cze miesz­ka­łam w Pol­sce. Tłu­ma­czy­łam wte­dy książ­kę Anthony’ego Horo­wit­za z serii o bra­ciach Dia­men­tach. Jeź­dzi­łam po mie­ście auto­bu­sa­mi, wiecz­nie pochy­lo­na nad notat­ka­mi do książ­ki, szu­ka­jąc odpo­wied­nich słów, wyra­żeń. Horo­witz dużo bawi się języ­kiem, czę­sto ogry­wa idio­my. Jest w książ­ce sce­na, gdy boha­ter znaj­du­je się na wiel­kim polu psze­ni­cy w Holan­dii i zaczy­na­ją do nie­go strze­lać. A on wte­dy dow­cip­ku­je na temat Shred­ded Whe­at…

Tytuł książ­ki po angiel­sku to South by South East. Duża część akcji opie­ra się na zało­że­niu, że cho­dzi o podróż pocią­giem linia­mi South East. A na samym koń­cu dowia­du­je­my się, że Tim Dia­ment się prze­sły­szał, i tak napraw­dę cho­dzi­ło o aukcję (fik­cyj­ne­go) obra­zu Salva­do­ra Dali zaty­tu­ło­wa­ne­go Tsar’s Feast. Czy­li  nie South by South East, a Sotheby’s. Tsar’s Feast.

Dużo tam było takich tłu­mac­kich zagwoz­dek.

Two­je wier­sze sko­ja­rzy­ły mi się z twór­czo­ścią fran­cu­skie­go poety Phi­lip­pa Jac­cot­te­ta, tak jak on pró­bu­jesz prze­my­cić w krót­kich for­mach inten­syw­ne chwi­le z two­je­go życia. Czy mogła­byś opo­wie­dzieć o lirycz­nych poszu­ki­wa­niach, inspi­ra­cjach?

 To są zawsze momen­ty, takie migaw­ki, gdy nagle coś zupeł­nie zwy­kłe­go, codzien­ne­go, czę­sto widzia­ne­go tysiąc razy wcze­śniej przy­bie­ra inne bar­wy. Nagle coś się z czymś wizu­al­nie, dźwię­ko­wo albo zapa­cho­wo rymu­je i sta­je nowe. Cho­dzi o uchwy­ce­nie tych mikro olśnień, o zła­pa­nie ich jak na węd­kę. One są zwy­kle bar­dzo „ruchli­we” i bły­ska­wicz­nie ucie­ka­ją. Nauczy­łam się więc nosić przy sobie kawa­łek papie­ru i coś do pisa­nia, żeby je od razu zapi­sy­wać. A od paru lat coraz czę­ściej po pro­stu wkle­pu­ję takie migaw­ko­we notat­ki w tele­fon, by potem nad nimi pra­co­wać, już na spo­koj­nie, obra­biać je. I zwy­kle dopie­ro wte­dy się prze­ko­nu­ję, czy z takiej notat­ki lub gar­ści nota­tek będzie wiersz, czy nie. Bywa róż­nie.

 Jakie jest Two­je ulu­bio­ne miej­sce w Anglii?

Róż­ne nad­mo­rza. Lubię bry­tyj­skie wybrze­że za to, że potra­fi być tak róż­ne, tak zmien­ne i zróż­ni­co­wa­ne, takie dra­ma­tycz­ne cza­sa­mi. Kocham pol­skie bia­łe, piasz­czy­ste pla­że, tam się wycho­wa­łam, ale teraz uczę się bry­tyj­skich plaż, piasz­czy­stych i kamie­ni­stych, uczę się ska­li­stych kli­fów, zato­czek, uczę się Tur­ne­row­skie­go świa­tła w Tha­net. Tu jest wię­cej kon­tra­stu, wię­cej dra­ma­tur­gii, cza­sem tro­chę wysty­li­zo­wa­nej, ale i tak moc­nej.

O autorach i autorkach

Anna Błasiak

(Anna Hyde) studiowała historię sztuki na UW, filmoznawstwo na UJ i zarządzanie instytucjami kultury na Uniwersytecie Londyńskim. Poezję publikowała w „Więzi”, „Kwartalniku Artystycznym”, „Dekadzie Literackiej” i „Odrze” (po polsku) oraz na stronie wydawnictwa „Off_Press” (po angielsku). Tłumaczy z polskiego na angielski oraz z angielskiego na polski. Na polski przełożyła ponad trzydzieści książek, przede wszystkim prozę dla dzieci i młodzieży. Jej pierwsze tłumaczenie prozatorskie na angielski to powieść kryminalna Mariusza Czubaja 21:37 (Stork Press, 2013). W Polsce ukazał się też jej przekład na angielski książki Jerzego Szczudlika Pam pam pam, a w tym roku wyjdzie jego kolejna część. W przeszłości pracowała w muzeach i w radiu, redagowała pisma kulturalne, pisała o sztuce, filmie i teatrze.

Wioletta Grzegorzewska

Pseudonim Wioletta Greg; urodzona w 1974 roku w Koziegłowach. Po ukończeniu filologii mieszkała w Częstochowie, a następnie na wyspie Wight w Wielkiej Brytanii. Opublikowała kilka tomów poetyckich, wybór wierszy i próz Wzory skończoności i teorie przypadku/ Finite Formulae and Theories of Chance (wiersze przełożył Marek Kazmierski), minibook Polska prowincja (wraz z Andrzejem Muszyńskim), książkę prozatorską Guguły, której adaptację (w Polsce i w Mołdawii) wystawiał białostocki Teatr Dramatyczny (reż. Agnieszka Korytkowska-Mazur). Laureatka Złotej Sowy Polonii w Wiedniu oraz finalistka nagród literackich: Nike, Gdynia oraz międzynarodowej The Griffin Poetry Prize w Kanadzie. Przekładana na angielski, hiszpański, kataloński, francuski i walijski.

Powiązania

Trzeba było zamienić niemoc w moc

wywiady / o pisaniu Irit Amiel Urszula Chowaniec Wioletta Grzegorzewska

7 odci­nek cyklu wywia­dów Wio­let­ty Grze­go­rzew­skiej zaty­tu­ło­wa­ne­go „Wyje­cha­ły” – roz­mo­wa Urszu­li Cho­wa­niec i Wio­let­ty Grze­go­rzew­skiej z Irit Amiel.

Więcej

Parytety, kwoty i gender mainstreaming – wszystkie chwyty dozwolone

debaty / ankiety i podsumowania Wioletta Grzegorzewska

Głos Wio­let­ty Grze­go­rzew­skiej w deba­cie „Jesz­cze jed­na dys­ku­sja o pary­te­tach”.

Więcej

Sny nocy letniej nad Wootton Creek

felietony / cykle PISARZY Wioletta Grzegorzewska

4 odci­nek cyklu „Wyspa” autor­stwa Wio­let­ty Grze­go­rzew­skiej.

Więcej

Wyjechały: „Cudze łóżka”

wywiady / o pisaniu Kamila Pawluś Wioletta Grzegorzewska

4 odci­nek cyklu wywia­dów Wio­let­ty Grze­go­rzew­skiej zaty­tu­ło­wa­ne­go „Wyje­cha­ły” – roz­mo­wa z Kami­lą Paw­luś.

Więcej

Wyjechały: „Pułapki emigrantki”

wywiady / o pisaniu Urszula Chowaniec Wioletta Grzegorzewska

3 odci­nek cyklu wywia­dów Wio­let­ty Grze­go­rzew­skiej zaty­tu­ło­wa­ne­go „Wyje­cha­ły” – roz­mo­wa z Urszu­lą Cho­wa­niec.

Więcej

Wyjechały: „Zawsze będę miała dwa domy”

wywiady / o pisaniu Marzena Stefańska-Adams Wioletta Grzegorzewska

2 odci­nek cyklu wywia­dów Wio­let­ty Grze­go­rzew­skiej zaty­tu­ło­wa­ne­go Wyje­cha­ły – roz­mo­wa z Marze­ną Ste­fań­ską-Adams

Więcej

Wyjechały: „Całe życie temu”

wywiady / o pisaniu Marta Dziurosz Wioletta Grzegorzewska

1 odci­nek cyklu wywia­dów Wio­let­ty Grze­go­rzew­skiej zaty­tu­ło­wa­ne­go „Wyje­cha­ły” – roz­mo­wa z Mar­tą Dziu­rosz

Więcej

Nie nasi barbarzyńcy, nie nasi klasycyści?

debaty / ankiety i podsumowania Wioletta Grzegorzewska

Głos Wio­let­ty Grze­go­rzew­skiej w deba­cie „Mie­li­śmy swo­ich poetów”.

Więcej

Pisałabym wiersze tym, co chcą zbyt wiele* – o debiutach kobiet w pierwszej dekadzie nowego wieku

debaty / ankiety i podsumowania Wioletta Grzegorzewska

Głos Wio­let­ty Grze­go­rzew­skiej w deba­cie „Poeci na nowy wiek”.

Więcej