02/01/15

Na nowy rok

Małgorzata Kolankowska

Strona cyklu

Ogród kobiety
Małgorzata Kolankowska

Hispanistka, medioznawca, tłumacz przysięgły. Doktor nauk humanistycznych w zakresie literaturoznawstwa. Adiunkt w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego.

Rozpoczął się kolejny rok. Jednymi z najczęściej powtarzanych słów są: „szczęście” i „szczęśliwy”. Życzymy szczęścia albo szczęśliwego nowego roku. Zastanawiam się, co mamy na myśli, wypowiadając te życzenia. Nie, nie będę przywoływać wielkich. Nie mam ani wystarczającej wiedzy, ani kompetencji. Ot, tak, po prostu, rozmyślam sobie na fali moich madryckich spotkań. Tak już mam, że każda podróż czegoś mnie uczy, a wrodzona zdolność do przyciągania niezwykłych ludzi i przypadków sprawia, że tematów do przemyśleń mi nie brakuje. Jakoś tak przyszło mi do głowy zapytać parę pisarek o to, co dla nich oznacza szczęście. Pytałam nie bez powodu. Przyjrzawszy się przetłumaczonym tekstom z pewnej perspektywy, stwierdziłam, że może tylko dwa z nich mówią o uczuciu zbliżonym do szczęścia, zaś pozostałe o bezustannym poszukiwaniu czegoś, co raczej należałoby nazwać sensem. Bohaterki opowiadań uwikłane są w różne role, wplątane w szereg zależności, które je zniewalają. Wszystkie wiją się, niczym muchy oblepione w pajęczej sieci, ale nawet jeśli udaje im się wydostać, droga do szczęścia jest wciąż odległa. Każda z nich czyni jak gdyby pierwszy krok, ale nie czuje tego czegoś w środku, nie ma w nich radości. W powieściach wspomnianych autorek pojawiają się podobne postacie. Postacie szukające sensu. Skąd taka obsesja? Poczucie zniewolenia konwenansami, normami, kulturą to spadek po dyktaturze frankistowskiej, kiedy to państwo w dużej mierze decydowało o tym, co i jak należy odczuwać. Państwo narzucało sposób myślenia, ubierania się, wbiło kobiety w wykrochmalone sztywne fartuszki i przywiązało do kuchni i dzieci, a mężowi włożyło do ręki koniec smyczy. Dla mężczyzn to był istny raj – mieli, co chcieli, brali, co chcieli, a jak nie, to klapsa w pupę i kobitka była posłuszna, a jak i to nie pomagało, to do księdza, żeby ją trochę wyprostował moralnie. I tak najpierw był tata i brat, później tata i mąż, a w końcu mąż i syn. O wszystko musiały prosić, na wszystko musiały uzyskać zgodę, nawet jeśli chciały zrobić prawo jazdy. O, właśnie tak było fajnie! A później przyszła transformacja ustrojowa i zazgrzytało, oj, zazgrzytało! Ciężko było przełknąć tę emancypacyjną żabę, ale trzeba było. Teraz wszyscy dbają o to, aby zachowywać się i wypowiadać się zgodnie z polityczną poprawnością, to znaczy traktować kobiety równo. Tak jak facetów. I będąc w Hiszpanii, w jednej z najpiękniejszych stolic europejskich, „doświadczyłam równouprawnienia”. Już tłumaczę: nigdzie, żaden mężczyzna nie ustąpił mi z drogi, nie mówię już o miejscu. Wolał na mnie wpaść, uderzyć głową, potknąć się, aby za wszelką cenę zachować się poprawnie. Tak, tak, kolega Hiszpan (wykładowca akademicki, profesor, etc.) wytłumaczył mi, że tak właśnie pojmują równouprawnienie, robią wszystko, żebyśmy nie poczuły się dyskryminowane. Piękne, czyż nie? Albo ze mną coś nie tak, albo komuś coś się pomieszało… Cóż… Wróćmy do szczęścia. One, kobiety, chyba nie miały czasu myśleć, co to znaczy. Wbito im do głowy, że szczęście to mąż u boku i gromadka dzieci. Kropka. Że spełnienie, że marzenia, że praca zawodowa, że kariera?… Bzdury! Masz chłopa, masz szczęście! A że nie taki on święty, jak ci opowiadali, to nieważne. Pisarki, z którymi rozmawiałam, twierdzą, że szczęście jako takie nie istnieje, że są tylko chwile, które można nazwać szczęśliwymi. To czas spotkania z bliskimi, piękny zachód słońca, narodziny dziecka, moment zakochania. Dla niektórych pisanie jest właśnie szczęściem – Laura Freixas, na przykład, pisała, gdy miała głęboką depresję. Pisanie to poszukiwanie sensu, a więc może szczęście oznacza odnalezienie sensu?… Może szczęście to układanka złożona ze szczęśliwych chwil – nie trwa przez cały czas, bo wciąż musimy dopasowywać kolejne elementy, które niekiedy się gubią? Na początku tego roku życzę tym, którzy zaglądają do „Ogrodu kobiety”, aby odnaleźli jak najwięcej tych szczęśliwych fragmentów mozaiki, bo ja wierzę, że można złożyć je w całość. Wtedy w środku czuje się ciepło.