17/08/20

Recesja

Grzegorz Wróblewski

Strona cyklu

Matrix
Grzegorz Wróblewski

Urodzony w 1962 roku w Gdańsku. Poeta, prozaik, dramatopisarz i artysta wizualny. Autor wielu książek (poezja, dramat, proza); ostatnio m.in. Miejsca styku (2018), Runy lunarne (2019), Pani Sześć Gier (2019), Tora! Tora! Tora! (2020), Cukinie (2021), Letnie rytuały (2022), Niebo i jointy (2023), książka asemic writing Shanty Town (2022), tłumaczony na kilkanaście języków, m.in. na język angielski (Our Flying Objects - selected poems (2007), A Marzipan Factory - new and selected poems (2010), Kopenhaga - prose poems(2013), Let's Go Back to the Mainland (2014), Zero Visibility (2017), Dear Beloved Humans (2023). Dwukrotnie wyróżniony w Konkursie na Brulion Poetycki (1990, 1992). Stypendysta Duńskiej Rady Literatury i Duńskiej Państwowej Fundacji Sztuki. Należy do Duńskiego Związku Pisarzy (Dansk Forfatterforening). Od 1985 roku mieszka w Kopenhadze.

Czy coś się zmienia? Przecież nic się nie zmienia. Lodowiec/promienie dopiero jak nadejdą
roboty. I tak się właśnie pocieszamy. W Polsce pojawiły się nieznane muchy, a w Kongo owca z głową łososia. Nie wpływa to jednak na spożycie… ponieważ fermentacja etc. Ten sam Matrix & akwarium (ze ślimakiem czyszczącym po trawieniu molinezji). Lekkie tylko, sezonowe falowania. Zmiana stołków, generacji. Wirus, ogólny bullshit, polityczne wampiry. Krawędź zawsze była blisko. Teraz też jest (bardzo) blisko… Poezja „zaangażowana” za bardzo się spociła-zaangażowała, przez co wyraźnie chyba przegrzała itd. Grunwald górą, podział na RFN i NRD (natomiast polska kapusta zawiera dużo-dużo witaminy C). Kto wyjeżdża, to nędzny zdrajca (i zbawiciel, mniej społecznej krytyki + tęczowych pasożytów), kto pozostał… ten idiota/nieudacznik, jakiś frajer i niemota, człowiek Wschodu, bogobojny insekt bez mózgowych fałd. „Ale my to mamy gdzieś” ‒ i wytrwale się liżemy, rozdzielamy medaliki, lajkujemy na Facebooku (goły odwłok poety/poetki 190 lajków, zasłonięty 122 lajki). Poezja zaangażowana, bizon & Grunwald forever! Woskowego złodziejaszka w ten sposób raczej nie wymienimy (ile lat jeszcze?). Wspaniała pszenica, a i buraki w tym roku doskonale obrodzą…

Razem z Krzyśkiem Jaworskim uznaliśmy, że najlepszą książką poetycką w Polsce w ostatnich latach był zbiór Anny Matysiak Tyle nieznanych ryb, nie mieliśmy tu żadnych większych wątpliwości. Autorka otrzymała nagrodę ‒ obraz FABRYKAMARCEPANA (klimat trochę psycho, ludzie mieli okazję go zobaczyć np. w Muzeum Literatury w Warszawie, Gdańskiej Galerii Guntera Grassa etc.), akryl 120 x 100 cm, wykonany przez autora tłumaczonego m.in. na język wietnamski . „Te ryby, o których mówi tytuł tomu, pływają w oceanie czasu, przepływają sekundy i eony” – jak błyskotliwie napisał na okładce książki Leszek Szaruga. Potem autorka wydała jeszcze dwa kolejne świetne zbiory, Tiergarten (2019) i wsobne maszynki (2020). W tym ostatnim tomie taki oto perfekcyjny rejestr:

Trwoga

zagłuszam negatywne prognozy furkotem procesorów
obliczam szybciej szybciej szybciej
że to się nie stanie
że inne maszynki rozpadną się wcześniej
a gwiazda macierzysta wybierze
mnie

Galaktyki! Wszędzie-nigdzie. Nad głowami i głęboko w smutnym brzuchu. Podobne trasy załapuje się najczęściej w świątyniach Shingonu, ale mogą czasem-czasem-czasem powstać także w innych „okolicznościach natury”. Inna sprawa, że nie wszyscy, będąc pospolitym konglomeratem bakterii uzbrojonych w numerek PESEL, są w stanie uświadomić sobie, że gotowana marchewka (od ciocio-wujko-producenta) wpływa negatywnie na nasz poziom glukozy. Nie każde białko może stać się minerałem… Pajęczarze musieli mieć obcykane strychy, a narciarze wiedzą, co to połamany ogon. Houk i wielki ukłon w stronę tej poezji!

Sylwester Gołąb, zbiór Nomada (2018). Bardzo dobrze się czyta! Nie jest to, mimo sugerującego tytułu, poezja definitywnie „nomadyczna”, którą tworzy choćby Marcus Slease lub Pierre Joris (hybrydy, kolaże językowe spowodowane ingerencją języków miejsc, które się nieustannie zmienia, przyswaja i odrzuca). Raczej echo, progresywna inspiracja bitnikami (egzystencjalizmem). Ale nie „centralnymi”, jak Gregory Corso czy Lawrence Ferlinghetti, bardziej może mniej linearnymi, takimi jak Jack Micheline czy A.D. Winans z San Francisco. Oczywiście z naturalnym przeniesieniem w czasie nastały, jak wiadomo, tzw. inne fazy księżyca. Nikt się już nie onanizuje przy okazji Drzwi percepcji Aldousa Huxleya. W Nomadzie charakterystyczne przyspieszenia: „jestem otwarty w człowieku / zrodzony z Kabały z flipperów w noc jaśniejących szaletów”. Mały zastrzyk ozdobnictwa („jaśniejące szalety”), ale chyba dość uzasadniony. Sprawdza się odpowiednio dozowany, szorstki klimat tych peregrynacji. Obserwacja, miałkość Ziemi. Twarze/sytuacje/przestrzeń nie zawsze nam przychylne za to komplikujące oddychanie. Syndrom osłabionej tożsamości, a może tak silnej, że nie mogącej się optymalnie poczuć w obcych nagle dekoracjach. „Więc nie biblioteka, lecz tkanka życia” ‒ pochopnie stwierdziłby krytyk/filolog, by po głębszej lekturze wycofać się z tego stwierdzenia. To nie liryczny dziennik jakiegoś naturszczyka, ale bardzo przemyślana, miejscami niezwykle erudycyjna ‘poetry’. Super autor & czekamy na kolejne tomy! Wiersz z Nomady:

Etos Patos

w Brugii piłem najlepsze piwo pszeniczne
na Grand-Place de Bruxelles w ilościach nadmiernych
tu poznałem człowieka który nazywał się
Etos Patos
postanowiłem napisać wiersz
w czasie nowiu z czerwonym oczkiem sygnetu

Na młodszych frontach, mimo tego zafajdanego/ambiwalentnego polskiego krajobrazu (a po części właśnie dlatego), dzieje się niekiedy coś sensownego („napisz w końcu słonecznie i pozytywnie”). Cieszy, że tak prężnie działają nowe pisma online, takie jak na przykład: „Wizje”, „Mały Format”, „Tlen Literacki”, „Plaża/ciemnia”, „Stoner Polski”, „Obszary Przepisane”, „Drobiazgi”. To są na bank bardzo wartościowe inicjatywy. Wzmacniają inne, klasykierskie już tytuły sieciowe, typu „Helikopter” czy „Wakat”. W tym układzie likwidacja pism papierowych zdaje się nieco mniej bolesna. Szkoda, że w ten sposób nie pociągnął „FA-art.”, brakuje go zdecydowanie. Dużo w porządku poezji! Dominik Bielicki, Patryk Kosenda, Marcin Jurzysta… W nieustannie dobrej formie Kamila Janiak i dający ponownie o sobie znać Marcin Sas. Rafał Gawin walczy z wiatrakami, wiele osób nie załapało jego poematu „Jem mięso”, myśląc, że to może tania promocja ozorków lub innej nalewki z krwi kaczek :). Niektórych „wegetarian, co wpierdalają schabowe” zbulwersował sam tytuł i nawet nie zajrzeli do środka tej książki…

I właśnie online, Karola Zielińska! Talent oczywisty, autorka jeszcze przed debiutem książkowym, coś w końcu inaczej napisanego, bez kopiowania Cummingsa czy naszego ulubionego Williama C. Williamsa (o lokalnych Norwidach/Herbertach nie wspominając). Jeśli już koniecznie jakieś ‘classics’ odnośniki, to być może imagizm i Louis Zukofsky. Albo Larry Fagin z NYC czy James Wright. Chyba właśnie tam, choć Karola Zielińska raczej nie zajmowała się gruntownie ich poezją. To jedynie moje podświadome wrażenie… Tutaj jeden z jej charakterystycznych, bardzo przejmujących wierszy minimalistycznych, który opublikowała w „Drobiazgach”:

//////////////////////////
nowe rośliny
nie wiedziałam
wierzyłam w
łagodne języki
przejście
dalej
ty
prowadzisz
zasypiamy latem
w samochodzie
po drodze
mdli
wypalony lakier
popiół
pod rośliny
i
nie mogę sobie
przypomnieć
co się stało
na końcu
że nastąpił

Minimalizm sytuacyjny ani śladu ‘rokoko’. Podróż między stanem snu i stanem czuwania. Coś na pewno się tam stało. Kiedy, komu i dlaczego? Autorka nie podarowała nam w prezencie łuku i kołczanu z zatrutymi strzałami. Kupidyn pozostał dla natchnionych koleżanek i kolegów…
Karola Zielińska jest także artystką wizualną (absolwentką ASP i Szkoły Filmowej w Łodzi). W lutym 2020 roku połączyliśmy siły i zrobiliśmy wspólny performance (poezja-wizja-dźwięk) w klubie Mózg w Bydgoszczy (dzięki przepotężne, Zuzanna Szmidt!). Być może uda nam się rzecz kontynuować. Chodzi jednak o logistykę. Miejsca są z wiadomych powodów przyblokowane, nie mają obecnie wystarczających środków na takie interdyscyplinarne wystąpienia.

Na temat działalności artystycznej (fotografia) i literackiej Wojtka Wilczyka powinno powstać szybko obszerne, szczegółowe opracowanie, gdzie głos zabraliby sensowni ludzie z przeróżnych obszarów nauki, takich jak filozofia, antropologia, socjologia etc. Czekam na to cały czas! Wilczyk to postać o zasięgu planetarnym, ktoś zdecydowanie wybitny… I radość duża, że po relatywnie niedawnym zbiorze Realizm (2017), mamy w 2020 roku kolejny zatytułowany Minimalizm. Dla mnie to maksymalny wydech i satysfakcja, kiedy mogę czytać te wiersze. Są zawsze istotne, tworzą dokument Ziemi, jej historii. Bez sensu byłoby uprawiać tu krytyczną żonglerkę, pisać o Reznikoffie etc. Wiadomo, że to światy obiektywistyczne i minimalizm. Oszczędność, zero fałszerki i wypraw w stronę śródziemnomorskiej pseudometafizyki. Gratulacje, Wojtek! Minimalizm to kolejna doskonała książka. Nie mam w niej jakiegoś jednego „faworyta”, bo wszystkie zamieszczone tam wiersze są moimi faworytami. Przykład:

Bomba atomowa

kierowca Instytutu Polskiego
w Tel Awiwie (emigracja marcowa –
krótki pobyt w Sztokholmie i dłuższy
w Kopenhadze) gdy w drodze z lotniska
Ben Guriona opowiadam mu o spotkanym
na pokładzie księdzu antysemicie mówi
że odkąd mieszka w kraju który posiada
silną armię i bombę atomową ma
takie sprawy w dupie

Często rozmyślam nad spójnością artystycznej trasy Wojtka Wilczyka. Nie było w niej nigdy jakiegoś słabego ruchu, zapadki, od samego początku silna świadomość i koncentracja. Na koniec jeszcze jeden wiersz Wilczyka, tym razem ze zbioru Eternit (2002), ostatnio mocno chodzi mi po głowie. Enjoy!!!

RECESJA

Na zaklejonych szarym papierem bilboardach
(korzystając z resztek słońca) od tygodnia
darmowo reklamuje się negatyw
tracącej liście akacji.

[2001]