20/01/20

Zbigniew Herbert, Kamyk

Tadeusz Dąbrowski

Strona cyklu

W metaforze
Tadeusz Dąbrowski

Urodzony w 1979 roku,  poeta, eseista, redaktor dwumiesięcznika literackiego „TOPOS”. Publikuje m.in. w „The New Yorker”, „Paris Review”, „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. Ogłosił siedem tomów wierszy, ostatnio Środek wyrazu (a5, 2016), oraz powieść Bezbronna kreska (Biuro Literackie, 2016). Laureat m.in. Nagrody Fundacji Kościelskich (2009) oraz Nagrody Fundacji Kultury Polskiej, którą otrzymał od Tadeusza Różewicza. Tłumaczony na ponad dwadzieścia języków. Mieszka w Gdańsku.

Zbigniew Herbert
Kamyk

Kamyk jest stworzeniem
doskonałym

równy samemu sobie
pilnujący swych granic

wypełniony dokładnie
kamiennym sensem

o zapachu który niczego nie przypomina
niczego nie płoszy nie budzi pożądania

jego zapał i chód
są słuszne i pełne godności

czuję ciężki wyrzut
kiedy go trzymam w dłoni
i ciało jego szlachetne
przenika fałszywe ciepło

– Kamyki nie dają się oswoić
do końca będą na nas patrzeć
okiem spokojnym bardzo jasnym

„Kamyk” to wiersz fenomenologiczny. Zapis prób ujrzenia przedmiotu samego w sobie, takiego, jakim jest.

Poeta to ten, kto nadaje światu znaczenie – powie ktoś. Owszem. Ale poetą jest także ten, który walczy o prawdę, zdejmuje z rzeczywistości zasłonę fałszu, demistyfikuje, odziera ze sztucznej tajemnicy.

Źródłem sztucznej tajemnicy bywa wyobraźnia. Lecz również język, który zasłania tyle, ile odsłania, prowadzi i gubi, oczyszcza spojrzenie oraz mydli oczy. Bo czy obłokom, ptakom, wreszcie: kamykowi nie jest obojętne, jak je nazwiemy? One świetnie sobie radzą bez naszych definicji, systematyk, klasyfikacji, a nawet bez Słownika Symboli Władysława Kopalińskiego. Bez naszych słów-szufladek, ponieważ pojedyncze nawet słowo, nazwa własna czy pospolita, już jest szufladką, woalką, panelem, który przykrywa fragment świata. Lub imituje go jak piksel.

Herbert, próbując odzyskać czystość widzenia dziecka, zapominając o wszystkich symbolicznych i filozoficznych konotacjach kamienia (a jest ich mnóstwo: kamień u szyi, kamień filozoficzny, serce z kamienia etc.) – chcąc go zredukować do stadium fenomenu, opisuje… kamienność kamyka: „równy samemu sobie” – czytamy – i trudno się z tym nie zgodzić, „wypełniony kamiennym sensem” – i to prawda. A co to niby za sens? – spytamy. „Kamienny” – odpowie poeta i będzie miał rację. A zapach? „Niczego nie przypomina” – stwierdza bohater Herberta. Tylko tyle opisu, ile pozwala wywieść z siebie sam kamień. Idealny opis – rzeczowy, suchy, po kamiennemu – chłodny.

Poeta wyszedł z siebie: z pokoju swoich codziennych przyzwyczajeń, poznawczej rutyny, w jaką wpędziła go edukacja i ogólnie kultura z jej mitologią i ikonosferą. Wyszedł w końcu także z języka poetyckiego, czyli takiego, który skłonny jest do porównywania i uwznioślania. Poeta wyszedł z siebie ku kamieniowi i stał się kamieniem. Ale czy na pewno?

A może kamień stał się poetą? Może „rzetelny” Herbertowski opis kamienia ma się nijak do jego istoty, pasuje do niego jak pięść do oka? Przecież „zapał” i „chłód” kamienia to cechy na poły ludzkie. Kilka wersów dalej pojawia się jeszcze metafora „ciało kamienia”.

Wydaje się, a raczej jest to pewne, że w toku obserwacji kamień nabywa cech tego, który go bada i rzekomo „na zimno” opisuje, tego, który chciał „do końca patrzeć na kamyk okiem spokojnym bardzo jasnym”.

Kamyk stał się zwierciadłem, w nim odbiło się widzenie poety albo, trzymając się mojej metafory: kamyk stał się okiem.

Mimo najszczerszych starań, by stanąć po stronie przedmiotu, i tak nie wydobędziemy się z antropocentryzmu, z odruchu narzucania światu własnej woli. Rzeczywistość zawsze będzie dla nas lustrem, a my nigdy nie powstrzymamy języka w jego dążeniu do zawłaszczania świata.

To, że poezja potrafi nam tę prawdę w piękny sposób uzmysłowić, stanowi o jej niezbywalności dla każdego, kto chce przeżywać swoje życie świadomie. Czytaj: pokornie.