debaty / WYDARZENIA I INICJATYWY

Impresje z Portu 2014: podsumowanie

Przemysław Rojek

Podsumowanie debaty "Impresje z Portu 2014".

strona debaty

Impresje z Portu 2014

Podsumowywanie debaty zawsze jest przedsięwzięciem ryzykownym, obciążonym wieloma niebezpieczeństwami. Pierwsze – główne – to pytanie, jak to w ogóle zrobić, jaka forma okaże się najwłaściwsza dla tych właśnie refleksji. Wyciągnąć własne wnioski, uogólnić i zsyntetyzować, potraktować własne pisanie jako jeszcze jeden głos, głos poniekąd drugiego stopnia, pracujący w obszarze tego samego tematu, acz na innym tekstowym materiale? A może jeszcze bardziej: może zgrabnym łukiem ominąć dyskretnie zgromadzone opinie i powrócić do punktu wyjścia, do wprowadzenia, by je rozszerzyć, przeformułować, pokusić się o większą suwerenność? A może na odwrót: wydobyć kilka najważniejszych zdań, myśli z każdego jednego głosu i jakoś razem tym wszystkim zasamplować, chowając się za dyskretną maską moderatora i prezentera?… No tak – ale to dopiero początek ryzyka, bo zaraz pojawia się choćby konieczność znalezienia sposobu na to, by pominąć jak najmniej, by punkty widzenia dyskutantów jak najsumienniej uszanować, by w objętości nieprzesadnie obszernej zniekształcić jak najmniej, zawrzeć jak najwięcej…

Wszystkie te kwestie z obszaru metodologii pisania podsumowań przy tej debacie albo rosną do poziomu beznadziejnych nierozstrzygalników, albo (co w sumie na to samo wychodzi) całkowicie tracą na ważności. Bo przecież nie bez powodu ta debata nazwana została impresjami z Portu: nie zapiskami, wspomnieniami, wnioskami, refleksjami, osądami, ale właśnie impresjami. A impresję albo się przyjmuje jako taką, albo nie – jest ona wszak czymś tak ulotnym, niekonkretnym, epifanicznym i znikliwym, że przestaje znaczyć to, co znaczyła, dokładnie w tej samej chwili, w której dobrnęliśmy do ostatniej kropki. Oczywiście wyłącznie po to, by przy każdej kolejnej lekturze obrastać kolejnymi niepowtarzalnymi sensami wciąż na nowo.

Jeśli jednak można zaryzykować jakieś jedno zdanie syntezy, to brzmiałoby ono tak, że wszyscy dyskutanci (choć każdy na innym poziomie intuicyjności/samoświadomości) bezbłędnie rozpoznali właśnie tę – by tak rzec – na wskroś impresyjną naturę impresji. A skąd taka opinia? A stąd, że przy czytaniu wszystkich tych głosów najbardziej zwraca uwagę nie to, co się komu na Porcie podobało (albo i nie), ale zmagania z formą, z poszukiwaniem najwłaściwszego języka opisu swego Portowego doświadczenia. Jak to wyszło?

W kolejności nadsyłania (i publikowania) głosów – mniej więcej tak: Joanna Roś patrzy na Port przez pryzmat swoich lektur tekstów gromadzonych w Tawernie, co Tawernę cieszy, a przy okazji wydaje się tym bardziej zasadnym, że ten stowarzyszony z Portem i Biurem Literackim portal społecznościowy na różne sposoby tegorocznemu festiwalowi towarzyszył; żeby jednak nie było za prosto, Autorka swoje zapośredniczone oglądanie Portu zapośrednicza raz jeszcze, tym razem w czytaniu Obecności, zbioru felietonów Antoniego Słonimskiego. Rafał Rutkowski stawia na prowokacyjną naiwność, wystudiowaną nieporadność, stylizując swoją pośpieszną przebieżkę przez festiwalowe dni i noce na relację oka prymitywnie nieuzbrojonego. Przemysław Janiszek trochę niby żartuje, ironizuje, gra Portowymi znaczeniami, ale przecież i tak jest nade wszystko liryczny i emocjonalny. Jolanta Nawrot – by posłużyć się frazą z Wesela Wyspiańskiego – snuje dramat, jak najpoważniej, oddając komentatorski głos manekinom, które ze sceny wrocławskiego Teatru Współczesnego towarzyszyły znakomitej większości festiwalowych wydarzeń. Maciej Sławulski mocuje się z formą dziennika okrętowego, ze zdania na zdanie coraz bardziej pokrętnego i tracącego panowanie nad znaczeniami. Judyta Gulczyńska stawia na dobrze rozumiany, w najlepszym tego słowa znaczeniu dziennikarski konserwatyzm formy. Urszula Gałązka też byłaby w podobnym sensie konserwatywna, ale cieszy ją koronkowy ornament dygresji, ponowoczesna jouissance nieoczkiwanych skojarzeń rozpleniających się od pozornie oczywistych obserwacji. Michał Pranke ustawia przed czytelnikiem lustro, w którym odbija się fragment poetycki i ten tak jakby prozatorski, choć przecież poetycki nie mniej niż tamten wierszowany. Kamil Kasprzak nawleka na pozorowaną impresyjną chronologię koraliki impresji pomniejszych, mieniące się odcieniami dalekimi od spodziewanych…

Aha, byłbym zapomniał: Port tak w sumie to chyba podobał się, mniej lub bardziej, wszystkim.

O AUTORZE

Przemysław Rojek

Nowohucianin z Nowego Sącza, mąż, ojciec, metafizyk, capoeirista. Doktor od literatury, nauczyciel języka polskiego w krakowskim Liceum Ogólnokształcącym Zakonu Pijarów, nieudany bloger, krytyk literacki. Były redaktor w sieciowych przestrzeniach Biura Literackiego, laborant w facebookowym Laboratorium Empatii, autor – miedzy innymi – książek o poezji Aleksandra Wata i Romana Honeta.