debaty / ANKIETY I PODSUMOWANIA

Gdzie one są?

Radosław Wiśniewski

Głos Radosława Wiśniewskiego w debacie „Jeszcze jedna dyskusja o parytetach”.

strona debaty

Jeszcze jedna dyskusja o parytetach

Anna Fidecka, Karolina Micor, Marzena Jakubowska, Łucja Abalar, Urszula Zajkowska, Aleksandra Wojtkiewicz, Zofia Zielińska, Iwona Kacperska, Marzanna Kielar, Katarzyna Hagmajer, Magdalena Nowicka, Karolina Brzóska, Joanna Hańderek.

1.
Imiona i nazwiska przywołanych powyżej poetek nic Państwu nie mówią? Mnie niestety już też mniej niż kilka lat temu. Gdzieś pogubiłem ich kolejne wiersze, książki wydane lub nie, adresy, kontakty, telefony. Relacje czasem się utrzymują, ale mam wrażenie, że literacko autorki zajęły się znikaniem. Były, debiutowały, zrobiły na mnie wrażenie – skoro pamiętam do tej pory te wiersze, a jednak nie mogę ich znaleźć od jakiegoś czasu. Nie wiem dlaczego. Może źle szukam. Być może za zamilknięciem każdej z nich kryje się zupełnie inna historia, a wielogłos nie nadaje się na efektowny sztych. Trudno, ale tekst miał być o czym innym, tak, oczywiście. O sprawach i procesach bardziej ogólnych.

2.
Zacznijmy od tego, że świat poezji jest maleńki, niepozorny i marginalny. Kiedy czytam w zagajeniu do dyskusji o tym, że rzekomo kobiety pomija się w planach wydawniczych, to zaraz sobie myślę, chwila chwila, jakie plany? Ile wydawnictw, zajmujących się poezją, ma jakiekolwiek plany? I ile jest tych wydawnictw? I jak można mówić o strukturach władzy, kiedy nie ma za bardzo czym rządzić? Mam wrażenie, że ostatnio ujawnione głosy w tej dyskusji są odbiciem tego, co się dzieje z dyskursem o poezji, tego jak poezja jest postrzegana, widziana i co się komu wydaje w kraju, gdzie – nigdy dość o tym przypominać – 63% obywateli w ostatnim roku nie przeczytało żadnej książki, a gdyby zapytać o poezję, to pewnie wynik wynosiłby 99%. Nie dziwne, że głosy o rzekomym – bo dowodów brak w głośnych i krzykliwych tekstach – powszechnym molestowaniu seksualnym kobiet w środowisku literackim wypływają przy okazji Festiwalu Poezji Silesius, skoro w zasadzie niewiele poza tym festiwalem zostało momentów, kiedy poezja jest dostrzegalna. To życie toczy się według kołowrotka nominacji, nagród, gali, wręczeń i w zasadzie poza tym już niemal go nie ma. A z nich dla poetów i poetek największa jest nagroda Silesius.

Żeby był spisek, zmowy milczenia, to gdzieś musiałyby być klejnoty, których męscy asasyni mieliby strzec, a gdzież owe skarbce w poezji się podziały? Czyż nie wiecie, że królowie i królowe tego gatunku nie tyle są nadzy, ile gołodupcami są – co nie wychodzi na to samo? Ekscytacja sięga zenitu przy okazji festiwalu, gdzie jeden, wybrany debiutant roku dostaje nagrodę w wysokości 20 tysięcy złotych polskich, czyli dwa razy mniej niż wynosi zaliczka dla bardziej znanego prozaika, czyli tyle, ile kosztuje w przybliżeniu siedem metrów kwadratowych w osiedlu na obrzeżach Wrocławia, albo używany dwunastoletni samochód, wyklepany przesz szwagra, podpicowany przez wujka. I to jest jeden z największych profitów w tej branży w kraju! I to wokół tego ten spisek czy może wokół honorariów na tych kilkunastu festiwalach literackich w Polsce za spotkania, na które przychodzi od dziesięciu do trzydziestu czytelników, a jak już jest czterdziestu, to istny tłum? Doprawdy – spisek? Wycinanie konkurencji? Konkurencji do czego? Moja teza jest taka – a jest równie słabo udokumentowana jak tezy przeciwne, tyle że tamte stroją się w szlachectwo i emancypacyjny szyk – że jeżeli jest chamstwo, molestowanie, brud oraz smród w środowisku, to panuje on nad pustką i ciemnią. I nie jest to wycinanie konkurencji, ale po prostu zwykłe chamstwo, które mówi „pokaż cycki” i śmieje się z udanego dowcipu. To chamstwo nie ma wpływów, takich realnych, których tajnymi mapami mogłyby sterować stada chłopskich molestantów. Zatem nawet jeżeli są i nagabują was, drogie koleżanki, to śmiejcie się z nich i nie lękajcie się obnażać ich publicznie – nie mają na nic wpływu, nic nie mogą wam dać, zabrać ani podarować, bowiem skarbiec tej republiki jest od dawna pusty. I wcale nie wiem, czy to rzekome lobby molestantów nie jest słabsze od lobby homoseksualnego, prawackiego, lewackiego czy polonistycznego. O, szczególnie przypatrzmy się możliwej, tajnej grupie spiskowej polonistów. Tutaj nawet nie muszę się wysilać specjalnie na argument, bowiem okazać się może dowodnie, że gdyby sprawdzić procentowy udział studentów, absolwentów i absolwentek filologii polskiej wśród jurorów, nagradzanych, nominowanych, krytykowanych i recenzowanych – okazałoby się, że cała ta scena poetycka to w gruncie rzeczy cichy apartheid, który sekuje wszelkich nie-polonistów od polonistów. A przecież ilość powiązań od studenta do profesora – jest dużo silniejsza, długotrwała niż wszelkich innych, gdy oni wszyscy z jednego cechu, jednej kuźni, jednego szynela.

3.
A skoro mówimy sobie o statystyce – zadałem sobie nieco trudu i próbowałem zweryfikować twierdzenie o tym, czy kobiety więcej czy też mniej piszą niż faceci. Bo gdyby okazało się, że tych kobiet piszących istotnie jest mniej niż facetów, to gdyby wprowadzić ścisłe parytety według zasady fifty/fifty, to okazałoby się, że mniejszość kobiet wielokrotnie musiałaby obskakiwać większość imprez, ich nazwiska, imiona by się opatrzyły, wiersze osłuchały, a faceci tkwiliby w kolejce jak po mieszkanie spółdzielcze w latach schyłkowego PRL i kwililiby. I już widzę te hasła reklamowe wydawnictw, festiwali, portali drwiących z parytetów. „U nas liczy się tekst, a nie płeć autora”, albo „tylko jakość” czy o zgrozo – „u nas sami faceci”. No właśnie – zadałem sobie zatem trud, by prześledzić listy zgłaszanych książek poetyckich do rozmaitych nagród (zgłaszanych, zatem nie podlegających innemu typowi selekcji jak formalnej) i liczba napisanych przez dziewczyny i kobiety książek waha się w zależności od roku i nagrody od 24 do 38%. Wygląda zatem na to, że rzeczywiście publikuje książki trochę mniej kobiet niż mężczyzn. Nie wiadomo, czy mniej pisze i stara się o publikację, ale śmiem twierdzić, że te dane coś już mówią. Przy czym to nie są oczywiście dane ostateczne. W przeciwieństwie do osób, które wiedzą, mają wyrobione zdanie oraz poczucie nieomylności niemal papieskiej, ja mam zawsze wątpliwości. Bo oczywiście można powiedzieć, że ów szklany sufit jest gdzie indziej, jeszcze przed wydaniem książki, albo po wydaniu, ale na etapie ustalania rozkładu sił promocyjnych i marketingowych wydawnictwa, przez co książka wydana, świetna, nie jest nigdzie zgłaszana i popychana promocyjnie. Tylko po co w takim razie wydawca miałby wydawać książkę, której potem nie chce tak czy inaczej sprzedać? A to wszystko ma oczywiście sens zakładając, że mówimy o wydawnictwach, które działają tak, jak się wszystkim wydaje, że działają, czyli na przykład inicjatorom tej dyskusji, czyli pracownikom Biura Literackiego. Czyli że wydawnictwa mają jakiś własny budżet, że coś zarabiają, sprzedają, układają plany i je realizują lub nie. To długa historia, ale moim zdaniem nie da się tak opisać sytuacji większości wydawnictw, które zajmują się poezją. To zupełnie inna opowieść i na inną okazję, ale to są zupełnie inne pojęcia i inna planeta. Być może i na tej planecie żyją jakieś paskudne potwory molestanty, o których napisała Maja Staśko – ale jeżeli tak, to jest bardzo prosta metoda ich zwalczania. Nie, nie chodzi o metodę sądowo-policyjną – ta jest bowiem długa, mozolna i wymaga od ofiary wiele hartu ducha oraz zebrania materiału dowodowego, bowiem komu wina nie została udowodniona – jest niewinny. Czyli ciężar dowodu spoczywa na oskarżającym, a nie oskarżonym, który musi dowieść niewinności. Są jednak – chciałbym w to wierzyć – mechanizmy w samym środowisku, może jeszcze nieuświadomione, ale skuteczne. Na przykład towarzyskie wykluczenie. W środowisku poetyckim, na marginesie marginesu – wykluczenie towarzyskie ma ciężar wykluczenia w ogóle. Tak, zaraz podniesie się krzyk, że zbyt wielu trzeba by wykluczyć. A ja odpowiem spokojnie – bardzo proszę, spróbujmy najpierw pojedynczo, dla przykładu. Pamiętam, że podobną akcję społecznego bojkotu pewnego autora organizowaliśmy z kolegą lat temu chyba dziesięć lub dwanaście. Zarzut był poważny, autor niespecjalnie umiał się z zarzutu wytłumaczyć, a i skłonności jego powszechnie były znane i uprawdopodobniały zarzut. Jakoś tak dziwnie się złożyło, że ówczesne lewicujące pismo i środowisko literackie tego autora dość czule przytulało, łezki ocierało i publikowało go co i rusz. My na wsi wycięliśmy go z antologii i nikt mu już ręki nie podał, chociaż bywało, że w towarzyskiej sytuacji zawisł był nad stołem z wyciągniętą ręką, albo znajomy lewicujący krytyk próbował nas w ramach żartu sobie przedstawić, niby ponownie, że wy się chyba nie znacie. Tak, ja wiem, to była inna, zła lewica, a moje oburzenie było ze wszech miar mieszczańskie oraz burżuazyjne. Facio gwałcił moje dobre samopoczucie klasy średniej i jego domniemane molestowanie miało inny wymiar niż mi się zdaje. Mnie się zdaje, po mojemu, wioskowemu, że to był prawdopodobnie (nigdy nie jestem i nie będę tego pewien) gnój. I trzeba go było ignorować. I tak trzeba robić, teraz i zawsze. I do tego nie jest potrzebny lewicowy, prawicowy czy centrowy światopogląd, sąd, parytety. Wystarczy zwykłe wyczucie chłopackiej przyzwoitości. Jak to śpiewa chłopacka kapela Lao Che w piosence Krzywousty: „No panowie, ignorować gnoja!”

4.
Postulat parytetu płciowego w dziedzinie dużo subtelniejszej niż ordynacja wyborcza do parlamentu brzmi nieco obskurancko. Kłopot widzę także w tym, jak ten parytet wyznaczyć, na jakim poziomie, ale też w tym, jak to niby te parytety wprowadzać praktycznie, jakim prawem narzucać, obyczajem i siłą egzekwować. Bo postulat nawet najsłuszniejszy trzeba ubrać w jakąś normę praktyczną. Jakich grup i organizacji parytet powinien dotyczyć? Jury miałoby komponować werdykty w zgodzie z parytetami? A jak miałby wyglądać parytet na przykład wśród organizatorów imprez literackich? Jakimi sposobami miałby być osiągany, jeżeli założymy, że np. gdy imprezę organizuje jedna z bibliotek – wśród organizatorów będą raczej same tylko kobiety. A jak wymusić parytet na organizacji pozarządowej, która z gruntu ma charakter ochotniczy i wolontaryjny? Zamiast zajmować się organizacją imprezy, organizatorzy chodziliby po domach i ulicach w poszukiwaniu parytetu w komitecie organizacyjnym, aby tylko był między nimi parytet? I jakimi mechanizmami wymuszać ten parytet? Zabronić organizacji imprez, które parytetu nie zachowują, czy delegalizować stowarzyszenia, w których on nie występuje? A skoro tak, to dlaczego na celownik brać tylko marginalne zjawisko imprez literackich? Może objąć – dlaczego nie – parytetem stowarzyszenia wędkarskie? Czy naprawdę parytet, w istniejącej – nie ma co ukrywać, że dość gęstej atmosferze – cokolwiek by załatwił? Czy od niego należy zaczynać czy może jednak nie od zmiany atmosfery – mozolnej, mało efektownej?

Parytet zawsze i wszędzie oraz za wszelką cenę – to postulat nierealizowalny, a do tego może się okazać przeciwskuteczny. Co nie znaczy, że nie ma takich miejsc, w których warto by było, żeby obowiązywał, a jego wprowadzenie nie powinno być specjalnie skomplikowane. Taką niszą są wszelkie gremia jurorskie, kapituły i sądy kapturowe, w których kobiet jak na lekarstwo. A to tam, gdzie istotnie jakieś pieniądze i wpływy są realnie dzielone, można by domagać się parytetu. Oczywiście raczej nieformalną presją niż mechanizmami prawnymi. Jeżeli chciałbym trochę świeżości w werdyktach tych kapituł, ich możliwej demokratyczności, to akurat parytet wśród decydujących o nagrodach i kierunku, w jakim na chwilę pada wąski snop światła z mediów – byłby wskazany. Jeżeli coś w poezji się decyduje – to tam, nie gdzie indziej. Można powiedzieć „niestety tam”, ale to temat na inną dyskusję, która na dokładkę chyba się kilka razy już odbyła. Pytajmy zatem wytrwale, pytajmy zawzięcie dlaczego:
– w kapitule nagrody literackiej Gdynia na siedem miejsc są tylko dwie kobiety,
– w jury nagrody literackiej Orfeusz nie ma ani jednej,
– w kapitule nagrody Szymborskiej (patronką jest poetka, kobieta, noblistka!) na siedem miejsc są tylko dwie kobiety,
– w jury nagrody literackiej dla autorki (sic!) Gryfia na cztery miejsca w kapitule jest tylko jedna kobieta,
– w jury nagrody Angelus na dziewięć miejsc w kapitule znowu tylko jedna kobieta (i znowu Justyna Sobolewska, no dajcież tej dziewczynie wytchnąć, są jeszcze inne świetne w krytyce literackiej!)
– w kapitule nagrody literackiej Nike na dziewięć miejsc tylko trzy są obsadzone przez kobiety.
Nie ma powodu za to pytać o nagrodę literacką Juliusz, gdyż tam na osiem miejsc w kapitule trzy są zajęte przez gniewne kobiety (to już coś!), ani o Nagrodę Literacką Miasta Stołecznego Warszawy – tam na siedem miejsc udało się obsadzić cztery kobiety. W nagrodzie literackiej Gombrowicza na siedem miejsc w kapitule też cztery są obsadzone przez kobiety (ale tam znowu jest Justyna Sobolewska, jak maszyna do czytania, no ludzie!). No i fajnie. Albo prawie fajnie.

5.
A na koniec – wszystkie moje uwagi nie oznaczają, że problemu nie ma. Bo jest – tylko nie wiem czy tam, gdzie wszyscy najgłośniej krzyczą „problem!”. Być może tam tylko najgłośniej krzyczą, ale niekoniecznie tam jest problem. Być może ci, którzy najgłośniej krzyczą „problem!”, a przy okazji „seks!”, wiedzą, że nic tak skutecznie nie wiąże uwagi na nadawcy komunikatu jak użycie w jakimikolwiek kontekście skojarzeń seksualnych. Wiedzą o tym sprzedawcy drewna kominkowego, pił mechanicznych i kabli koncentrycznych – dlaczego by inteligentni studenci, doktoranci i stypendyści o modnych lewackich poglądach nie mieliby o tym wiedzieć i tej wiedzy stosować? No nie ma takiego powodu, więc pewnie istnieje prawdopodobieństwo, że to robią. Zatem jedną rzeczą jest ten krzyk, porykiwania ochrypłe w internietach, a drugą i często dosyć luźno powiązaną – problem i próby jego zdiagnozowania oraz uleczenia. Mnie niepokoi coś, czego nie da się niestety ubrać w efektowne, dające od razu społeczną uwagę mówiącemu frazy. Chodzi mi o znikanie ze sceny bardzo ciekawych, młodych i starszych utalentowanych dziewczyn, które piszą i nagle ich nie ma, tracą moc, siłę przebicia, wolę, żeby coś powiedzieć, przekonanie, że to, co mają do powiedzenia, jest istotne. Najbardziej mnie bolą autorki, których już nie ma albo są, ale nie umiem ich zlokalizować na literackiej mapie. Zamilkłe po debiucie. Albo po drugiej książce, z projektem trzeciej w ręku. Nawet czasem je spotykam, pytam co słychać, namawiam na wydanie książki, na to, żeby wrócić do obiegu, bo to dobre teksty, cięte pióra, ciekawe spojrzenie, mocne frazy. Często słyszę wówczas – nie mam ciśnienia. A często w ogóle nie umiem zlokalizować po latach autorki, debiutującej niegdyś mocno, ciekawie, frapująco. I nie sądzę, by za to odpowiadało molestowanie seksualne w środowisku lub seksistowski spisek. Sądzę, że stoi za tym życie. A to życie w naszym kraju jednak jest bardziej przeciwko kobiecie niż przeciwko mężczyźnie, poza tym, że w ogóle bywa przeciwko człowiekowi. Ono w tajemny sposób powoduje – prawdopodobnie, bo na pewno tego nie wiem – że miejsca na wiersze jest coraz mniej, szczególnie gdy jest jeden żłobek na powiat, a do przedszkola premiowani są rodzice, którzy jednak oboje pracują, a z dwojga rodziców to najczęściej jednak kobieta mniej zarabia, więc kiedy przychodzi do trudnych rozważań co dalej z rodziną – to ona najczęściej rezygnuje z pracy, świata, życia na zewnątrz. To bardzo subtelny, ale przecież wytrwały mechanizm apartheidu, podtrzymywany niepozornymi decyzjami kolejnych władz, partii, koalicji. To gdzieś tutaj giną dziewczyny w codziennej szarpaninie. I to z tej perspektywy zastanawiają się być może i oceniają, że powrót do tej płytkiej rzeczki poezji ciurkającej gdzieś na uboczu dzisiejszego świata zwyczajnie się nie opłaca. Bo w tej rzeczce w zasadzie nie ma wody i nikogo jej wysychanie nie obchodzi. Nie dlatego, że w tej rzeczce okonie molestują płotki, ale dlatego, że po prostu nie obchodzi i już.

6.
Ale czasem myślę, że bardzo was brakuje. Chciałbym żebyście jednak wróciły. Z tego tu miejsca zatem wołam do was dziewczyny, wracajcie. I jeszcze raz wymienię tych kilka, trochę przypadkowych, jak zawsze, nazwisk i imion nieprzypadkowych poetek: Marzena Jakubowska, Anna Fidecka, Karolina Micor, Łucja Abalar, Urszula Zajkowska, Urszula Zajkowska, Aleksandra Wojtkiewicz, Zofia Zielińska, Iwona Kacperska, Marzanna Kielar, Katarzyna Hagmajer, Magdalena Nowicka, Joanna Hańderek, Karolina Brzóska. Wracajcie.