debaty /

Parytety niestety, czyli jak zwykle lament, krzyk i szukanie powodów

Oliwia Betcher

Głos Oliwii Betcher w debacie „Jeszcze jedna dyskusja o parytetach”.

strona debaty

Jeszcze jedna dyskusja o parytetach

Od lat toczy się bój, z którego ma wynikać, że poezja nie ma płci. Od lat czytelnicy (co, być może [!], ważne – czytelnicy-autorzy) powtarzają, że poezja dzieli się na dobrą i złą. Jednocześnie (o, paradoksie!) coraz bardziej słyszalne głosy o „problemie”. Protesty i happeningi podobne temu, który miał miejsce podczas tegorocznego festiwalu  Silesius. Happeningu, który pokazywał – właśnie, co? Miał pewnie być wyrazem solidarności. Wyszło jak zwykle – karykaturalnie. „Nie ma dziewczyn, to my je sobie poudawajmy! Niszczmy schematy, podziały, wykluczenia i stereotypy, i koniecznie róbmy to w najbardziej stereotypowy sposób. Przecież kobiety to sukienki! Stanowczo zabrakło krótkich sukienek! My, faceci, pokażmy krótkie sukienki, żeby pokazać, że nie postrzegamy koleżanek tylko przez pryzmat kiecek, odsłoniętych nóg i pełnego mejk-apu”. Zupełnie nie zaskakuje też dobór trzech postaci (nie wiem, czy  w takim wypadku  można użyć słów „mężczyźni”, aby nie  wywołać kolejnej wojny, wszak wtedy będę ich „dyskryminować ze względu na płeć”, prawda?). Trzech powiązanych  z ruchem nazywanym już nie tylko lewicowym, co zwyczajnie lewackim (subtelna różnica), trzech regularnie „na świeczniku” i tym razem „nie mogło przejść obojętnie” wobec „cudzej krzywdy”. Tak, oczywiście, cała ta szopka to na pewno z powodu krzywdy. Przypomnijmy! Krzywdy dziewczyn/kobiet, których wiersze sprowadza się do długości spódniczek lub rozmiaru biustu. Że pozwolę sobie na prywatę: jak dobrze, że nie czuję się dyskryminowaną poetką, bo musiałabym sobie współczuć takiej „obrony”.

Wszystko zaczęło się jednak od szkicu  Mai Staśko. Szkicu, w którym autorka pisze m.in.:

poetki jednak, nie wiedzieć czemu, często odmawiają lub rezygnują z udziału w wydarzeniach bądź ograniczają je do minimum.

I to ma być bunt? No tak, podejście w rodzaju  „jestem dziewczyną, jest za mało dziewczyn, więc nie chcę, nie będę”. Przywodzi  mi to na myśl przepychanki pod hasłem „moim marzeniem jest  śpiewać na Dniu Mamy, ale Agatka nie śpiewa, więc też nie będę, mogę śpiewać tylko z Agatką”, obecne, myślę, w każdej szkole podstawowej i przedszkolu. Jaka w tym logika: mam  być jedyną kobietą na spotkaniu, więc w ramach oprotestowywania ilości  kobiet wypiszę się. Świetnie. Lepiej, żeby nie było żadnej dziewczyny, niż żebym miała być sama!  Jeden minus jeden (1-1) daje okrągłe zero (0). Okrągłe zero to mniej niż jeden (tak gwoli wyjaśnienia, gdyby ktoś dalej miał problemy z matematyką).

Albo inaczej: pewnie, że wygodniej jest  prychać, obrażać się i „zabierać zabawki”, ale czy lepiej i rozsądniej?

Dodatkowo: a może po prostu, jakimś zbiegiem okoliczności, osobom, powiedzmy, ustalającym skład autorski na festiwalu podobały się te konkretne wiersze bez względu na płeć?

Czy  zatem osoby decyzyjne powinny, pod prośbą, groźbą, a nawet przymusem, wybrać „wiersze kobiece” dla zachowania równowagi? Czyli mają wybierać „najlepsze ze złych”, bo coś tam wkleić do książeczki należy? Ano właśnie. Książeczki. Festiwale i antologie – a przecież o parytety w nich chodzi w całym tym szumie ostatnich dni – tworzy się dla upamiętnienia (nieważne: danego okresu, sposobu pisania, tematyki). Cała afera zaczyna  wyglądać, jakby chodziło o to, żeby nie sprowadzać pisania kobiecego (w znaczeniu  „pisanego przez kobiety”, a nie „zwiewnego i rzewnego stylu”) do ich spódniczek, a jednocześnie pamiętać, żeby skrzętnie sprawdzać liczbę tychże spódniczek. Czyż nie kuriozum? Co najmniej kokieteria. „Lubcie nasze wiersze, nie patrzcie nam na spódniczki, ale jednocześnie pamiętajcie, że spódniczki się liczą”.

Maja Staśko stwierdziła:

Póki życie poetyckie w Polsce tworzone będzie w przygniatającej większości przez mężczyzn, póty nic się nie zmieni – i nawet bezczelna poetka lesbijka czy bezwzględny parytet niewiele mogą tutaj zdziałać [1].

Można by powiedzieć: przede wszystkim chodzi o prawo głosu kobiet. Jasne, mniejszość niemiecka/nazistowska/islamska/semicka też powinna  mieć prawo głosu! I zapytam: kto im zakazuje? Stare przysłowie pszczół mówi: kto chce, ten szuka sposobu, kto nie chce, szuka powodów.

Dowody? Choćby to: pojawił się – i swego czasu narobił „hałasu” – zbiór Solistki. Antologia poezji kobiecej, a całkiem niedawno do rąk czytelników trafiła książka Warkoczami. Antologia. Czemu wyszły? Bo mogły! Bo komuś się chciało.

I znowu oponent powie: ale decydują faceci, nie możemy nic zrobić! Bądźcie więc tak dobre, żeby nie dało się was pominąć. Po prostu. To bzdura czytać/nagradzać tomiki pod kątem końcówki fleksyjnej w nazwisku na okładce. I to mógłby być koniec. Pogadali, pogadali i wszystko zostanie po  staremu.

W dalszej części szkicu Staśko wychwala nową (skądinąd – w mojej opinii – kiepską i sporo słabszą od debiutanckiej) książkę Dominiki Dymińskiej, co wygląda trochę na chwalenie wyłącznie za płeć autorki. I to w szkicu, który  ma walczyć z seksizmem. Aż chce się żachnąć: „naprawdę?!” i zamknąć przeglądarkę.

Ale nie. Potem jeszcze, prawem domina, pojawia się tekst Jakuba Głuszaka. O ile pierwszy  (autorstwa Mai) można jeszcze rozumieć jako próbę wyrzucenia frustracji, chwilowy impuls itd. – wszak nawet stylistyka wypowiedzi na to wskazuje, to tutaj pojawia się „grubszy” kaliber. Szkic postrzegam jako zwyczajnie komiczny.

Felieton Staśko nazywany zostaje tam pisaniem o molestowaniu seksualnym. O ile dosyć powszechna  jest  anegdota (wszystkie rządzą się prawem plotki) o jednej ze znanych i cenionych poetek, jakoby twierdziła ona, że „spała z większością kolegów po piórze, bo jej to dodaje twórczej energii” (wykorzystała ich!), to nie wiem, jak w takim kontekście wytłumaczyć można fakt, że jednak gros nagradzanych i publikowanych osób płci niemęskiej to… zapracowane, często  nieumalowane kobiety z dziećmi bądź lesbijki. Poświeciły się dla sprawy? Przypadek? Nie sądzę, jak mówi przysłowie nastolatków polskich. Salwę śmiechu wywołało u mnie zdanie:

 nie chodzi tylko o niechciane czy nachalne zaloty, sprośne komentarze i obmacywanki, ale też o przymus i władzę – np. nad treścią recenzji albo wydaniem tomiku (…). [2]

Och! Teraz wszystkie piszące kobiety mogą czuć się bezpiecznie. Zwłaszcza te opętane nudną nadprodukcją. Od dziś zamiast interpretować negatywną recenzję jako „moja  książka się nie spodobała” bądź zwyczajnie „napisałam kiepską książkę” i wyciągać z tego nauki na przyszłość, mogą swobodnie zwalić winę na krytyka, bo przecież ich książka pełna błędów ortograficznych, stylistycznych i rzeczowych oraz zwykłych banałów i nieporadności, na pewno jest genialna, tylko krytyk, świnia  jedna, akurat woli dziewczyny z inną figurą/kolorem włosów/wiekiem.

Nie, drogie panie. Najpierw problem samego istnienia szkiców krytycznych. Recenzje w ogóle  piszą przede wszystkim znajomi, akolici wydawnictw, koledzy „z podwórka”. To jest równe dla każdej płci. Ewentualnie czasem pasjonaci albo dyżurni „polecacze”/„malkontenci”.

Trochę prywaty i przykładów.

Przy okazji jednej z poprzednich nominacji  do nagrody Nike dane mi było, nazwijmy to, nie sympatyzować z pewną nominacją. W rozmowie z, jak sądziłam wówczas, ambitnym i  niezależnym czytelnikiem, usłyszałam: „mam nadzieję, że X wygra, bo  jest moim kolegą” wypowiedziane w formie „analizy krytycznej” debiutanckiej książki. I jaki z tego  wniosek? Ano taki, że zachowanie mojego interlokutora jest nie tylko typowe, ale całkowicie zdrowe. Tak działają pewne mechanizmy w psychologii. Opinia zawsze jest czyjaś, a Ktoś, świadomie lub nie, napędzany jest między innymi przez swoje sympatie. Wypadek przy pracy, powiecie. OK. Inny przykład. Dwa lata wcześniej znany, lewicujący (!) poeta wypowiadał się o spotkaniu autorskim, na którym pełnić miał rolę moderatora dyskusji, tymi słowy: „nigdy nie ceniłem takiego pisania, ale mieszkam z X, a poza tym zapłacą mi za kilka głupot na jej temat, a aktualnie potrzebuję pieniędzy”. Normalna sprawa, powtórzę: wygłaszane opinie zawsze są czyjeś. I dodam: krytycy, nawet najbardziej niezależni (usiłujący być niezależni?), oczytani i nie, są tylko ludźmi, którzy nie żyją w bańce ochronnej. Powiedzmy sobie szczerze, biorąc udział w  imprezach  literackich, nie da się, prędzej czy później, kogoś nie poznać. A poznając kolejnych ludzi, nie da się kogoś tam po drodze nie polubić, z kimś się nie pokłócić, kogoś nie ocenić po pozorach. Zwyczajnie się nie da.

Ale wróćmy do  zabawnych wywodów pana Głuszaka, który to, jako rycerz dla uciśnionych koleżanek, wybiega przed szereg, żeby ich bronić orężem swojego ciętego języka. Mnie jakoś nie przestraszył. Zacytujmy:

widzę molestowanie i seksualne uprzedmiotowianie piszących kobiet jako część ogólniejszej choroby naszego literackiego grajdołka [3].

Ja widzę wspomniany wyżej nepotyzm, koniunkturalizm i „zajmowanie stołków” przez stałych wyjadaczy (ciągle te same twarze, męskie i żeńskie). Widzę zapraszanie/recenzowanie osób zapraszanych i recenzowanych na zasadzie „skoro jest modny, to go zaprosimy, przyciągnie widzów”. Widzę postawy typu „dostał nominację, to na pewno jest fantastycznym poetą” lub – co gorsza – „dostałem/łam nominację, jestem fantastycznym poetą/poetką”. Widzę w nastawieniu wielu piszących koleżanek (i kolegów!) niechęć, roszczeniowość, przy jednoczesnym braku  prób zrobienia czegoś, żeby jednak zostać zauważoną. Może, zamiast poświęcać uwagę na liczenie procentów, rozliczanie samej siebie z potencjalnego powodzenia u kolegów czy inne teoretyzowania, koleżanki powinny zabrać się ostro do roboty i działać? Oczywiście są chlubne wyjątki, które nie krzyczą „nie zaprosili mnie, bo jestem kobietą”, ale próbują robić coś same. Promują siebie i innych, starając się dotrzeć do szerokiego grona odbiorców, ale przede wszystkim piszą, tworzą. Przekładają jakże cenną energię na działania, a nie czcze dyskusje. Wszak żeby coś zmienić, trzeba coś robić, nie tylko deliberować. Jałowe podnoszenie larum, nawet w słusznej sprawie, nic nie wnosi, jeśli nie pociągnie za sobą działania. Nawet JEŚLI sytuacja  promocji kobiet w poetyckim grajdołku jest kiepska, od marudzenia jeszcze nikomu los się nie poprawił.

Dygresja goni dygresję, wróćmy zatem do tematu wypowiedzi pana Głuszaka. W jednym  (tylko albo aż!) punkcie zgadzam się z nim:

W sytuacji, kiedy niemal nie istnieją „szeregowi” czytelnicy współczesnej poezji, a zbiór odbiorców prawie całkiem pokrywa się ze zbiorem twórców i krytyków, praktycznie nie ma innych dróg do sukcesu poetyckiego niż środowiskowa. [4]

Problem dostrzegam w kilku aspektach:

a) stwierdzenia tego typu zaliczyć można od dawna do zbioru komunałów, oczywista oczywistość wypowiadana, aby tylko pomarudzić – poszukać powodów, że się tak egoistycznie odniosę do wcześniejszych akapitów mojej wypowiedzi;

b) o tym też już mówiłam – będąc w tzw. środowisku, trzeba – i jednocześnie nie sposób tego nie zrobić, choćby zupełnie „niechcący” – dać się poznać. Osobiście lub przez tomik. Trzeba po prostu zaistnieć w pamięci potencjalnych odbiorców naszego dzieła.

Głuszak ewidentnie pogrąża się, nazywając siebie, na poły żartobliwie/ironicznie, na poły w rozgoryczeniu, „autorem niemal całkiem przemilczanego tomiku, bardziej niż osoby będące «wewnątrz» skłonnym wiązać poetyckie powodzenie z kwestiami pozaliterackimi”. Znowu zabawne. A może wina leży, kolejny już raz się powtórzę, po stronie „starającego się” (tu również wydawcy)? Zwyczajnie trudno o żywą dyskusję i bogatą recepcję w przypadku książki, o której nikt nie słyszał (zachowując poprawność polityczną, powinnam powiedzieć: słyszało niewielu, żeby żadna osoba nie poczuła się nazwana Nikt). Książka to też produkt, potrzebuje reklamy, dystrybucji. A to w poezji polskiej (z wyjątkiem dwóch najprężniejszych wydawnictw) niestety kuleje. Bez względu na płeć autora, omawiane będą tylko książki, które można w jakiś sposób (im bardziej przystępny, tym lepiej), przeczytać. Po prostu.

Dalej:

Ponieważ żyjemy w seksistowskim patriarchacie, klikowate kumpelstwo męsko-męskie opiera się na wspólnym spożywaniu alkoholu i rozmawianiu o kobietach, a męsko-żeńskie – na seksie. [5]

Cóż za przykład kontaminacji! Wręcz ekwilibrystyka erystyczna. Otóż, drogi Panie Jakubie, prawda jest niestety okrutna: ponieważ nie żyjemy w bańkach mydlanych, karmieni samą li tylko sztuką, towarzyskie kontakty międzyludzkie zwykle sprowadzają się do wspólnego picia alkoholu, seksu czy  rozmów o innych ludziach. Od kiedy to w damskim gronie nie pojawiają się już rozmowy o tym, że nieobecna (albo nawet obecna) koleżanka ma nową sukienkę, przytyła, schudła, urodziła/wyskrobała dziecko, pojechała na urlop nie z tym ukochanym, co trzeba? Od kiedy to towarzystwa mieszane nie piją razem alkoholu? Otóż, Szanowny Obrońco Uciśnionych Niewiast, kobiety nie są kryształowe – ani nie bywają nieskalane, ani nie są kruche i biedne, wiecznie wykorzystywane przez złych, podłych, bezdusznych panów. Proszę mi wierzyć, rady typu:

szczególnie dla mężczyzn – dokształcanie się, pilnowanie swojego zachowania, dbanie o równowagę genderową, refleksja nad sposobami korzystania z władzy i brak wyrozumiałości dla nadużywających jej kolegów. [6]

nieco trącą myszką.

Spójrzmy na sprawę z nieco innej perspektywy. Historia zna co najmniej kilka przykładów  poetek piszących nowatorsko przy jednoczesnym zachowaniu iście kobiecej perspektywy (Sylvia Plath, Anne Sexton, Emily  Dickinson, czy bliżej: Anna Świrszczyńska, Krystyna Miłobędzka). Przykładów, w których zdobycie popularności zależało od męskiego gremium autorytetów, a jednak wiersze te nie przepadły w czeluściach niebytu, lecz zostały szeroko docenione (prędzej lub później, ale czy sztuce się spieszy?). Jasne, może to są wyjątki, może to proporcje jak z jedną poetką pośród dziewięciu poetów, ostatecznie nikt nie powiedział, że kobiet nie ma, krzyczy się natomiast, że jest za mało. Wszyscy jednak nie mieszczą się na podium. Z drugiej strony można też stworzyć niemałą listę (współczesnych bądź dawnych) twórców płci męskiej, o których, mimo niewątpliwie wysokiej wartości artystycznej ich twórczości, nie mówi się, nie zaprasza ich oraz nie wydaje się im tomów. Czy świadczy  to o ich prześladowaniu ze względu na płeć? Czy ktokolwiek trzeźwo myślący wysunąłby  takie stwierdzenie?

I tytułem końca przywołajmy tekst Marty Podgórnik: „nie napiszę/tych paru dobrych wierszy/bo już je napisali chłopcy”.

A może napisz, Kobieto, Mężczyzno. Napisz, Działaj. Istniejesz, jesteś. Więc wysil się jeszcze odrobinę. Przestań szukać winnych, przestań szukać powodów. Poszukaj sposobów.


Przypisy:
[1] Online: http://www.krytykapolityczna.pl/artykuly/czytaj-dalej/20160509/dlaczego-poeci-sa-wiecznie-niezaspokojeni (dostęp: 22.05.2016)
[2] Online: http://www.krytykapolityczna.pl/artykuly/czytaj-dalej/20160522/czy-czytelnicy-kolesie-poetow (dostęp: 22.05.2016)
[3] Tamże.
[4] Tamże.
[5] Tamże.
[6] Tamże.