debaty /

Parytety niestety, czyli jak zwykle lament, krzyk i szukanie powodów

Oliwia Betcher

Głos Oliwii Betcher w debacie „Jeszcze jedna dyskusja o parytetach”.

strona debaty

Jeszcze jedna dyskusja o parytetach

Od lat toczy się bój, z któ­re­go ma wyni­kać, że poezja nie ma płci. Od lat czy­tel­ni­cy (co, być może [!], waż­ne – czy­tel­ni­cy-auto­rzy) powta­rza­ją, że poezja dzie­li się na dobrą i złą. Jed­no­cze­śnie (o, para­dok­sie!) coraz bar­dziej sły­szal­ne gło­sy o „pro­ble­mie”. Pro­te­sty i hap­pe­nin­gi podob­ne temu, któ­ry miał miej­sce pod­czas tego­rocz­ne­go festi­wa­lu  Sile­sius. Hap­pe­nin­gu, któ­ry poka­zy­wał – wła­śnie, co? Miał pew­nie być wyra­zem soli­dar­no­ści. Wyszło jak zwy­kle – kary­ka­tu­ral­nie. „Nie ma dziew­czyn, to my je sobie pouda­waj­my! Niszcz­my sche­ma­ty, podzia­ły, wyklu­cze­nia i ste­reo­ty­py, i koniecz­nie rób­my to w naj­bar­dziej ste­reo­ty­po­wy spo­sób. Prze­cież kobie­ty to sukien­ki! Sta­now­czo zabra­kło krót­kich sukie­nek! My, face­ci, pokaż­my krót­kie sukien­ki, żeby poka­zać, że nie postrze­ga­my kole­ża­nek tyl­ko przez pry­zmat kie­cek, odsło­nię­tych nóg i peł­ne­go mejk-apu”. Zupeł­nie nie zaska­ku­je też dobór trzech posta­ci (nie wiem, czy  w takim wypad­ku  moż­na użyć słów „męż­czyź­ni”, aby nie  wywo­łać kolej­nej woj­ny, wszak wte­dy będę ich „dys­kry­mi­no­wać ze wzglę­du na płeć”, praw­da?). Trzech powią­za­nych  z ruchem nazy­wa­nym już nie tyl­ko lewi­co­wym, co zwy­czaj­nie lewac­kim (sub­tel­na róż­ni­ca), trzech regu­lar­nie „na świecz­ni­ku” i tym razem „nie mogło przejść obo­jęt­nie” wobec „cudzej krzyw­dy”. Tak, oczy­wi­ście, cała ta szop­ka to na pew­no z powo­du krzyw­dy. Przy­po­mnij­my! Krzyw­dy dziewczyn/kobiet, któ­rych wier­sze spro­wa­dza się do dłu­go­ści spód­ni­czek lub roz­mia­ru biu­stu. Że pozwo­lę sobie na pry­wa­tę: jak dobrze, że nie czu­ję się dys­kry­mi­no­wa­ną poet­ką, bo musia­ła­bym sobie współ­czuć takiej „obro­ny”.

Wszyst­ko zaczę­ło się jed­nak od szki­cu  Mai Staś­ko. Szki­cu, w któ­rym autor­ka pisze m.in.:

poet­ki jed­nak, nie wie­dzieć cze­mu, czę­sto odma­wia­ją lub rezy­gnu­ją z udzia­łu w wyda­rze­niach bądź ogra­ni­cza­ją je do mini­mum.

I to ma być bunt? No tak, podej­ście w rodza­ju  „jestem dziew­czy­ną, jest za mało dziew­czyn, więc nie chcę, nie będę”. Przy­wo­dzi  mi to na myśl prze­py­chan­ki pod hasłem „moim marze­niem jest  śpie­wać na Dniu Mamy, ale Agat­ka nie śpie­wa, więc też nie będę, mogę śpie­wać tyl­ko z Agat­ką”, obec­ne, myślę, w każ­dej szko­le pod­sta­wo­wej i przed­szko­lu. Jaka w tym logi­ka: mam  być jedy­ną kobie­tą na spo­tka­niu, więc w ramach opro­te­sto­wy­wa­nia ilo­ści  kobiet wypi­szę się. Świet­nie. Lepiej, żeby nie było żad­nej dziew­czy­ny, niż żebym mia­ła być sama!  Jeden minus jeden (1–1) daje okrą­głe zero (0). Okrą­głe zero to mniej niż jeden (tak gwo­li wyja­śnie­nia, gdy­by ktoś dalej miał pro­ble­my z mate­ma­ty­ką).

Albo ina­czej: pew­nie, że wygod­niej jest  pry­chać, obra­żać się i „zabie­rać zabaw­ki”, ale czy lepiej i roz­sąd­niej?

Dodat­ko­wo: a może po pro­stu, jakimś zbie­giem oko­licz­no­ści, oso­bom, powiedz­my, usta­la­ją­cym skład autor­ski na festi­wa­lu podo­ba­ły się te kon­kret­ne wier­sze bez wzglę­du na płeć?

Czy  zatem oso­by decy­zyj­ne powin­ny, pod proś­bą, groź­bą, a nawet przy­mu­sem, wybrać „wier­sze kobie­ce” dla zacho­wa­nia rów­no­wa­gi? Czy­li mają wybie­rać „naj­lep­sze ze złych”, bo coś tam wkle­ić do ksią­żecz­ki nale­ży? Ano wła­śnie. Ksią­żecz­ki. Festi­wa­le i anto­lo­gie – a prze­cież o pary­te­ty w nich cho­dzi w całym tym szu­mie ostat­nich dni – two­rzy się dla upa­mięt­nie­nia (nie­waż­ne: dane­go okre­su, spo­so­bu pisa­nia, tema­ty­ki). Cała afe­ra zaczy­na  wyglą­dać, jak­by cho­dzi­ło o to, żeby nie spro­wa­dzać pisa­nia kobie­ce­go (w zna­cze­niu  „pisa­ne­go przez kobie­ty”, a nie „zwiew­ne­go i rzew­ne­go sty­lu”) do ich spód­ni­czek, a jed­no­cze­śnie pamię­tać, żeby skrzęt­nie spraw­dzać licz­bę tych­że spód­ni­czek. Czyż nie kurio­zum? Co naj­mniej kokie­te­ria. „Lub­cie nasze wier­sze, nie patrz­cie nam na spód­nicz­ki, ale jed­no­cze­śnie pamię­taj­cie, że spód­nicz­ki się liczą”.

Maja Staś­ko stwier­dzi­ła:

Póki życie poetyc­kie w Pol­sce two­rzo­ne będzie w przy­gnia­ta­ją­cej więk­szo­ści przez męż­czyzn, póty nic się nie zmie­ni – i nawet bez­czel­na poet­ka les­bij­ka czy bez­względ­ny pary­tet nie­wie­le mogą tutaj zdzia­łać [1].

Moż­na by powie­dzieć: przede wszyst­kim cho­dzi o pra­wo gło­su kobiet. Jasne, mniej­szość niemiecka/nazistowska/islamska/semicka też powin­na  mieć pra­wo gło­su! I zapy­tam: kto im zaka­zu­je? Sta­re przy­sło­wie psz­czół mówi: kto chce, ten szu­ka spo­so­bu, kto nie chce, szu­ka powo­dów.

Dowo­dy? Choć­by to: poja­wił się – i swe­go cza­su naro­bił „hała­su” – zbiór Solist­ki. Anto­lo­gia poezji kobie­cej, a cał­kiem nie­daw­no do rąk czy­tel­ni­ków tra­fi­ła książ­ka War­ko­cza­mi. Anto­lo­gia. Cze­mu wyszły? Bo mogły! Bo komuś się chcia­ło.

I zno­wu opo­nent powie: ale decy­du­ją face­ci, nie może­my nic zro­bić! Bądź­cie więc tak dobre, żeby nie dało się was pomi­nąć. Po pro­stu. To bzdu­ra czytać/nagradzać tomi­ki pod kątem koń­ców­ki flek­syj­nej w nazwi­sku na okład­ce. I to mógł­by być koniec. Poga­da­li, poga­da­li i wszyst­ko zosta­nie po  sta­re­mu.

W dal­szej czę­ści szki­cu Staś­ko wychwa­la nową (skąd­inąd – w mojej opi­nii – kiep­ską i spo­ro słab­szą od debiu­tanc­kiej) książ­kę Domi­ni­ki Dymiń­skiej, co wyglą­da tro­chę na chwa­le­nie wyłącz­nie za płeć autor­ki. I to w szki­cu, któ­ry  ma wal­czyć z sek­si­zmem. Aż chce się żach­nąć: „napraw­dę?!” i zamknąć prze­glą­dar­kę.

Ale nie. Potem jesz­cze, pra­wem domi­na, poja­wia się tekst Jaku­ba Głu­sza­ka. O ile pierw­szy  (autor­stwa Mai) moż­na jesz­cze rozu­mieć jako pró­bę wyrzu­ce­nia fru­stra­cji, chwi­lo­wy impuls itd. – wszak nawet sty­li­sty­ka wypo­wie­dzi na to wska­zu­je, to tutaj poja­wia się „grub­szy” kali­ber. Szkic postrze­gam jako zwy­czaj­nie komicz­ny.

Felie­ton Staś­ko nazy­wa­ny zosta­je tam pisa­niem o mole­sto­wa­niu sek­su­al­nym. O ile dosyć powszech­na  jest  aneg­do­ta (wszyst­kie rzą­dzą się pra­wem plot­ki) o jed­nej ze zna­nych i cenio­nych poetek, jako­by twier­dzi­ła ona, że „spa­ła z więk­szo­ścią kole­gów po pió­rze, bo jej to doda­je twór­czej ener­gii” (wyko­rzy­sta­ła ich!), to nie wiem, jak w takim kon­tek­ście wytłu­ma­czyć moż­na fakt, że jed­nak gros nagra­dza­nych i publi­ko­wa­nych osób płci nie­mę­skiej to… zapra­co­wa­ne, czę­sto  nie­uma­lo­wa­ne kobie­ty z dzieć­mi bądź les­bij­ki. Poświe­ci­ły się dla spra­wy? Przy­pa­dek? Nie sądzę, jak mówi przy­sło­wie nasto­lat­ków pol­skich. Sal­wę śmie­chu wywo­ła­ło u mnie zda­nie:

 nie cho­dzi tyl­ko o nie­chcia­ne czy nachal­ne zalo­ty, spro­śne komen­ta­rze i obma­cy­wan­ki, ale też o przy­mus i wła­dzę – np. nad tre­ścią recen­zji albo wyda­niem tomi­ku (…). [2]

Och! Teraz wszyst­kie piszą­ce kobie­ty mogą czuć się bez­piecz­nie. Zwłasz­cza te opę­ta­ne nud­ną nad­pro­duk­cją. Od dziś zamiast inter­pre­to­wać nega­tyw­ną recen­zję jako „moja  książ­ka się nie spodo­ba­ła” bądź zwy­czaj­nie „napi­sa­łam kiep­ską książ­kę” i wycią­gać z tego nauki na przy­szłość, mogą swo­bod­nie zwa­lić winę na kry­ty­ka, bo prze­cież ich książ­ka peł­na błę­dów orto­gra­ficz­nych, sty­li­stycz­nych i rze­czo­wych oraz zwy­kłych bana­łów i nie­po­rad­no­ści, na pew­no jest genial­na, tyl­ko kry­tyk, świ­nia  jed­na, aku­rat woli dziew­czy­ny z inną figurą/kolorem włosów/wiekiem.

Nie, dro­gie panie. Naj­pierw pro­blem same­go ist­nie­nia szki­ców kry­tycz­nych. Recen­zje w ogó­le  piszą przede wszyst­kim zna­jo­mi, ako­li­ci wydaw­nictw, kole­dzy „z podwór­ka”. To jest rów­ne dla każ­dej płci. Ewen­tu­al­nie cza­sem pasjo­na­ci albo dyżur­ni „polecacze”/„malkontenci”.

Tro­chę pry­wa­ty i przy­kła­dów.

Przy oka­zji jed­nej z poprzed­nich nomi­na­cji  do nagro­dy Nike dane mi było, nazwij­my to, nie sym­pa­ty­zo­wać z pew­ną nomi­na­cją. W roz­mo­wie z, jak sądzi­łam wów­czas, ambit­nym i  nie­za­leż­nym czy­tel­ni­kiem, usły­sza­łam: „mam nadzie­ję, że X wygra, bo  jest moim kole­gą” wypo­wie­dzia­ne w for­mie „ana­li­zy kry­tycz­nej” debiu­tanc­kiej książ­ki. I jaki z tego  wnio­sek? Ano taki, że zacho­wa­nie moje­go inter­lo­ku­to­ra jest nie tyl­ko typo­we, ale cał­ko­wi­cie zdro­we. Tak dzia­ła­ją pew­ne mecha­ni­zmy w psy­cho­lo­gii. Opi­nia zawsze jest czy­jaś, a Ktoś, świa­do­mie lub nie, napę­dza­ny jest mię­dzy inny­mi przez swo­je sym­pa­tie. Wypa­dek przy pra­cy, powie­cie. OK. Inny przy­kład. Dwa lata wcze­śniej zna­ny, lewi­cu­ją­cy (!) poeta wypo­wia­dał się o spo­tka­niu autor­skim, na któ­rym peł­nić miał rolę mode­ra­to­ra dys­ku­sji, tymi sło­wy: „nigdy nie ceni­łem takie­go pisa­nia, ale miesz­kam z X, a poza tym zapła­cą mi za kil­ka głu­pot na jej temat, a aktu­al­nie potrze­bu­ję pie­nię­dzy”. Nor­mal­na spra­wa, powtó­rzę: wygła­sza­ne opi­nie zawsze są czy­jeś. I dodam: kry­ty­cy, nawet naj­bar­dziej nie­za­leż­ni (usi­łu­ją­cy być nie­za­leż­ni?), oczy­ta­ni i nie, są tyl­ko ludź­mi, któ­rzy nie żyją w bań­ce ochron­nej. Powiedz­my sobie szcze­rze, bio­rąc udział w  impre­zach  lite­rac­kich, nie da się, prę­dzej czy póź­niej, kogoś nie poznać. A pozna­jąc kolej­nych ludzi, nie da się kogoś tam po dro­dze nie polu­bić, z kimś się nie pokłó­cić, kogoś nie oce­nić po pozo­rach. Zwy­czaj­nie się nie da.

Ale wróć­my do  zabaw­nych wywo­dów pana Głu­sza­ka, któ­ry to, jako rycerz dla uci­śnio­nych kole­ża­nek, wybie­ga przed sze­reg, żeby ich bro­nić orę­żem swo­je­go cię­te­go języ­ka. Mnie jakoś nie prze­stra­szył. Zacy­tuj­my:

widzę mole­sto­wa­nie i sek­su­al­ne uprzed­mio­to­wia­nie piszą­cych kobiet jako część ogól­niej­szej cho­ro­by nasze­go lite­rac­kie­go graj­doł­ka [3].

Ja widzę wspo­mnia­ny wyżej nepo­tyzm, koniunk­tu­ra­lizm i „zaj­mo­wa­nie stoł­ków” przez sta­łych wyja­da­czy (cią­gle te same twa­rze, męskie i żeń­skie). Widzę zapraszanie/recenzowanie osób zapra­sza­nych i recen­zo­wa­nych na zasa­dzie „sko­ro jest mod­ny, to go zapro­si­my, przy­cią­gnie widzów”. Widzę posta­wy typu „dostał nomi­na­cję, to na pew­no jest fan­ta­stycz­nym poetą” lub – co gor­sza – „dostałem/łam nomi­na­cję, jestem fan­ta­stycz­nym poetą/poetką”. Widzę w nasta­wie­niu wie­lu piszą­cych kole­ża­nek (i kole­gów!) nie­chęć, rosz­cze­nio­wość, przy jed­no­cze­snym bra­ku  prób zro­bie­nia cze­goś, żeby jed­nak zostać zauwa­żo­ną. Może, zamiast poświę­cać uwa­gę na licze­nie pro­cen­tów, roz­li­cza­nie samej sie­bie z poten­cjal­ne­go powo­dze­nia u kole­gów czy inne teo­re­ty­zo­wa­nia, kole­żan­ki powin­ny zabrać się ostro do robo­ty i dzia­łać? Oczy­wi­ście są chlub­ne wyjąt­ki, któ­re nie krzy­czą „nie zapro­si­li mnie, bo jestem kobie­tą”, ale pró­bu­ją robić coś same. Pro­mu­ją sie­bie i innych, sta­ra­jąc się dotrzeć do sze­ro­kie­go gro­na odbior­ców, ale przede wszyst­kim piszą, two­rzą. Prze­kła­da­ją jak­że cen­ną ener­gię na dzia­ła­nia, a nie czcze dys­ku­sje. Wszak żeby coś zmie­nić, trze­ba coś robić, nie tyl­ko deli­be­ro­wać. Jało­we pod­no­sze­nie larum, nawet w słusz­nej spra­wie, nic nie wno­si, jeśli nie pocią­gnie za sobą dzia­ła­nia. Nawet JEŚLI sytu­acja  pro­mo­cji kobiet w poetyc­kim graj­doł­ku jest kiep­ska, od maru­dze­nia jesz­cze niko­mu los się nie popra­wił.

Dygre­sja goni dygre­sję, wróć­my zatem do tema­tu wypo­wie­dzi pana Głu­sza­ka. W jed­nym  (tyl­ko albo aż!) punk­cie zga­dzam się z nim:

W sytu­acji, kie­dy nie­mal nie ist­nie­ją „sze­re­go­wi” czy­tel­ni­cy współ­cze­snej poezji, a zbiór odbior­ców pra­wie cał­kiem pokry­wa się ze zbio­rem twór­ców i kry­ty­ków, prak­tycz­nie nie ma innych dróg do suk­ce­su poetyc­kie­go niż śro­do­wi­sko­wa. [4]

Pro­blem dostrze­gam w kil­ku aspek­tach:

a) stwier­dze­nia tego typu zali­czyć moż­na od daw­na do zbio­ru komu­na­łów, oczy­wi­sta oczy­wi­stość wypo­wia­da­na, aby tyl­ko poma­ru­dzić – poszu­kać powo­dów, że się tak ego­istycz­nie odnio­sę do wcze­śniej­szych aka­pi­tów mojej wypo­wie­dzi;

b) o tym też już mówi­łam – będąc w tzw. śro­do­wi­sku, trze­ba – i jed­no­cze­śnie nie spo­sób tego nie zro­bić, choć­by zupeł­nie „nie­chcą­cy” – dać się poznać. Oso­bi­ście lub przez tomik. Trze­ba po pro­stu zaist­nieć w pamię­ci poten­cjal­nych odbior­ców nasze­go dzie­ła.

Głu­szak ewi­dent­nie pogrą­ża się, nazy­wa­jąc sie­bie, na poły żartobliwie/ironicznie, na poły w roz­go­ry­cze­niu, „auto­rem nie­mal cał­kiem prze­mil­cza­ne­go tomi­ku, bar­dziej niż oso­by będą­ce «wewnątrz» skłon­nym wią­zać poetyc­kie powo­dze­nie z kwe­stia­mi poza­li­te­rac­ki­mi”. Zno­wu zabaw­ne. A może wina leży, kolej­ny już raz się powtó­rzę, po stro­nie „sta­ra­ją­ce­go się” (tu rów­nież wydaw­cy)? Zwy­czaj­nie trud­no o żywą dys­ku­sję i boga­tą recep­cję w przy­pad­ku książ­ki, o któ­rej nikt nie sły­szał (zacho­wu­jąc popraw­ność poli­tycz­ną, powin­nam powie­dzieć: sły­sza­ło nie­wie­lu, żeby żad­na oso­ba nie poczu­ła się nazwa­na Nikt). Książ­ka to też pro­dukt, potrze­bu­je rekla­my, dys­try­bu­cji. A to w poezji pol­skiej (z wyjąt­kiem dwóch naj­pręż­niej­szych wydaw­nictw) nie­ste­ty kule­je. Bez wzglę­du na płeć auto­ra, oma­wia­ne będą tyl­ko książ­ki, któ­re moż­na w jakiś spo­sób (im bar­dziej przy­stęp­ny, tym lepiej), prze­czy­tać. Po pro­stu.

Dalej:

Ponie­waż żyje­my w sek­si­stow­skim patriar­cha­cie, kli­ko­wa­te kum­pel­stwo męsko-męskie opie­ra się na wspól­nym spo­ży­wa­niu alko­ho­lu i roz­ma­wia­niu o kobie­tach, a męsko-żeń­skie – na sek­sie. [5]

Cóż za przy­kład kon­ta­mi­na­cji! Wręcz ekwi­li­bry­sty­ka ery­stycz­na. Otóż, dro­gi Panie Jaku­bie, praw­da jest nie­ste­ty okrut­na: ponie­waż nie żyje­my w bań­kach mydla­nych, kar­mie­ni samą li tyl­ko sztu­ką, towa­rzy­skie kon­tak­ty mię­dzy­ludz­kie zwy­kle spro­wa­dza­ją się do wspól­ne­go picia alko­ho­lu, sek­su czy  roz­mów o innych ludziach. Od kie­dy to w dam­skim gro­nie nie poja­wia­ją się już roz­mo­wy o tym, że nie­obec­na (albo nawet obec­na) kole­żan­ka ma nową sukien­kę, przy­ty­ła, schu­dła, urodziła/wyskrobała dziec­ko, poje­cha­ła na urlop nie z tym uko­cha­nym, co trze­ba? Od kie­dy to towa­rzy­stwa mie­sza­ne nie piją razem alko­ho­lu? Otóż, Sza­now­ny Obroń­co Uci­śnio­nych Nie­wiast, kobie­ty nie są krysz­ta­ło­we – ani nie bywa­ją nie­ska­la­ne, ani nie są kru­che i bied­ne, wiecz­nie wyko­rzy­sty­wa­ne przez złych, pod­łych, bez­dusz­nych panów. Pro­szę mi wie­rzyć, rady typu:

szcze­gól­nie dla męż­czyzn – dokształ­ca­nie się, pil­no­wa­nie swo­je­go zacho­wa­nia, dba­nie o rów­no­wa­gę gen­de­ro­wą, reflek­sja nad spo­so­ba­mi korzy­sta­nia z wła­dzy i brak wyro­zu­mia­ło­ści dla nad­uży­wa­ją­cych jej kole­gów. [6]

nie­co trą­cą mysz­ką.

Spójrz­my na spra­wę z nie­co innej per­spek­ty­wy. Histo­ria zna co naj­mniej kil­ka przy­kła­dów  poetek piszą­cych nowa­tor­sko przy jed­no­cze­snym zacho­wa­niu iście kobie­cej per­spek­ty­wy (Sylvia Plath, Anne Sexton, Emi­ly  Dic­kin­son, czy bli­żej: Anna Świrsz­czyń­ska, Kry­sty­na Miło­będz­ka). Przy­kła­dów, w któ­rych zdo­by­cie popu­lar­no­ści zale­ża­ło od męskie­go gre­mium auto­ry­te­tów, a jed­nak wier­sze te nie prze­pa­dły w cze­lu­ściach nie­by­tu, lecz zosta­ły sze­ro­ko doce­nio­ne (prę­dzej lub póź­niej, ale czy sztu­ce się spie­szy?). Jasne, może to są wyjąt­ki, może to pro­por­cje jak z jed­ną poet­ką pośród dzie­wię­ciu poetów, osta­tecz­nie nikt nie powie­dział, że kobiet nie ma, krzy­czy się nato­miast, że jest za mało. Wszy­scy jed­nak nie miesz­czą się na podium. Z dru­giej stro­ny moż­na też stwo­rzyć nie­ma­łą listę (współ­cze­snych bądź daw­nych) twór­ców płci męskiej, o któ­rych, mimo nie­wąt­pli­wie wyso­kiej war­to­ści arty­stycz­nej ich twór­czo­ści, nie mówi się, nie zapra­sza ich oraz nie wyda­je się im tomów. Czy świad­czy  to o ich prze­śla­do­wa­niu ze wzglę­du na płeć? Czy kto­kol­wiek trzeź­wo myślą­cy wysu­nął­by  takie stwier­dze­nie?

I tytu­łem koń­ca przy­wo­łaj­my tekst Mar­ty Pod­gór­nik: „nie napiszę/tych paru dobrych wierszy/bo już je napi­sa­li chłop­cy”.

A może napisz, Kobie­to, Męż­czy­zno. Napisz, Dzia­łaj. Ist­nie­jesz, jesteś. Więc wysil się jesz­cze odro­bi­nę. Prze­stań szu­kać win­nych, prze­stań szu­kać powo­dów. Poszu­kaj spo­so­bów.


Przy­pi­sy:
[1] Onli­ne: http://www.krytykapolityczna.pl/artykuly/czytaj-dalej/20160509/dlaczego-poeci-sa-wiecznie-niezaspokojeni (dostęp: 22.05.2016)
[2] Onli­ne: http://www.krytykapolityczna.pl/artykuly/czytaj-dalej/20160522/czy-czytelnicy-kolesie-poetow (dostęp: 22.05.2016)
[3] Tam­że.
[4] Tam­że.
[5] Tam­że.
[6] Tam­że.