debaty / ankiety i podsumowania

Operacje na zdarzeniach, czyli wszyscy jesteśmy krytykami

Malwina Mus

Głos Malwiny Mus w debacie "Krytyka krytyki"

strona debaty

Krytyka krytyki

Na posta­wio­ne przez orga­ni­za­to­rów deba­ty pro­wo­ka­cyj­ne pyta­nie: czy żyje­my w cza­sach koń­ca kry­ty­ki lite­rac­kiej?, odpo­wiem zde­cy­do­wa­nie: nie. Za zwia­stu­ny kry­zy­su nale­ża­ło­by bowiem uznać powszech­ne zain­te­re­so­wa­nie tema­tem, decen­tra­li­za­cję gło­su, mno­że­nie domo­ro­słych spe­cja­li­stów. Tym­cza­sem, czy moda na goto­wa­nie, ogól­no­do­stęp­ność pro­duk­tów i domo­we eks­pe­ry­men­ty kon­su­men­tów świad­czą o upad­ku sztu­ki kuli­nar­nej? Prze­ciw­nie! Klien­ci o wyro­bio­nym sma­ku sta­wia­ją więk­sze wyma­ga­nia zawo­do­wym kucha­rzom, a kry­tycz­nie uspo­so­bie­ni czy­tel­ni­cy – kry­ty­kom. Podob­ne zja­wi­ska zacho­dzą obec­nie rów­no­le­gle w bar­dzo wie­lu płasz­czy­znach, a roz­róż­nie­nie na sztu­kę wyso­ką i niską, sce­nę i codzien­ność stra­ci­ło rację bytu.

W samej natu­rze kry­ty­ki lite­rac­kiej leżą cechy, któ­re mogą być przy­czy­na­mi odczu­wa­nych współ­cze­śnie nie­po­ko­jów. Po pierw­sze, kry­ty­ka sta­no­wi wyostrzo­ną for­mę natu­ral­ne­go try­bu odbio­ru dzie­ła lite­rac­kie­go. Na ele­men­tar­nym pozio­mie kry­ty­kiem jest każ­dy czy­tel­nik. Tak było zawsze, z tym, że łatwy dostęp do ksią­żek posia­da­ły w ubie­głych dzie­się­cio­le­ciach i wie­kach jedy­nie wąskie gru­py spo­łecz­ne. Zatem – mniej­sza ska­la i mniej­sze moż­li­wo­ści tech­nicz­ne. Mno­gość rela­cji lek­tu­ro­wych, któ­re wypeł­nia­ją inty­mi­sty­kę (listy, pamięt­ni­ki), każe jed­nak domnie­my­wać, że nasi przod­ko­wie uczy­ni­li­by podob­ny uży­tek z blo­gów i innych kana­łów social media. Tu w grun­cie rze­czy nic się nie zmie­ni­ło. Po dru­gie, kry­ty­ka żywi się impre­sją, subiek­ty­wi­zmem. Nie ist­nie­ją obiek­tyw­ne kry­te­ria, któ­re pozwo­li­ły­by oddzie­lić dobre recen­zje od plew. Inte­re­su­ją­ce omó­wie­nia ZDARZAJĄ SIĘ kry­ty­kom zawo­do­wym, jak i ama­to­rom-pasjo­na­tom. Podob­nie jak jed­ni i dru­dzy popeł­nia­ją tek­sty miał­kie mery­to­rycz­nie.

O kry­ty­ce lubię myśleć jako o spo­tka­niu. Dobra recen­zja to spo­tka­nie, z któ­re­go coś wyni­ka, któ­re­go uczest­ni­cy są dla sie­bie god­ny­mi part­ne­ra­mi i oka­zu­ją sobie sza­cu­nek. Spo­tka­nie, w któ­rym żad­na ze stron nie kal­ku­lu­je, za to każ­da odczu­wa satys­fak­cję. Na takie spo­tka­nia kry­tyk i pisarz zawsze mają nadzie­ję, a rzad­ko oka­zję. Myślę, że dobry kry­tyk ma po pro­stu na kącie wię­cej takich spo­tkań.

Nie bez przy­czy­ny zary­so­wu­ję ten model upra­wia­nia kry­ty­ki – zawie­ra­ją­ca się w nim idea ega­li­ta­ry­zmu łączy się ze zja­wi­ska­mi zacho­dzą­cy­mi we współ­cze­snej kry­ty­ce lite­rac­kiej i każe myśleć o nich pozy­tyw­nie. W takiej per­spek­ty­wie nie­po­ko­ją­ca jest nie tyle wie­lość gło­sów, nie­kon­tro­lo­wa­ne mno­że­nie się mediów i podej­mo­wa­ne przez coraz szer­sze rze­sze odbior­ców kry­tycz­no­li­te­rac­kie pró­by, co wła­śnie wizja kry­ty­ki jako zawo­du eta­to­we­go. Kon­cep­cja kry­ty­ka z nomi­na­cji – oso­by, któ­ra JEST kry­ty­kiem, zamiast sta­rać się nim BYWAĆ jak naj­czę­ściej.

Jeśli obec­nie w kry­ty­ce lite­rac­kiej wyda­rza się coś nie­po­ko­ją­ce­go, to sądzę, że przy­czy­ną jest wła­śnie strach przed obni­że­niem ran­gi zaję­cia. Recen­zen­ci cza­sem ucie­ka­ją w her­me­tycz­ność (bynaj­mniej nie wyłą­czam z tego gro­na sie­bie), wyra­ża­ją swo­je myśli za pomo­cą kodu zro­zu­mia­łe­go jedy­nie dla wąskiej gru­py odbior­ców. W efek­cie zamiast recen­zji mądrych, powsta­ją recen­zje prze­mą­drza­łe, dość instru­men­tal­nie trak­tu­ją­ce rów­nież przed­miot omó­wie­nia. To spo­tka­nia, w ramach któ­rych jed­na stro­na sta­ra się udo­wod­nić swo­ją prze­wa­gę nad inny­mi uczest­ni­ka­mi. Jak wie­my z życia, nic poży­tecz­ne­go z tego nie wyni­ka.

Tęsk­niąc za mistrza­mi i zło­ty­mi cza­sa­mi, pomyśl­my o opi­niach, któ­re być może nie zapi­sa­ły się w recep­cji wie­lu utwo­rów wła­śnie ze wzglę­du na daw­ną cen­tra­li­za­cję dys­kur­su kry­tycz­no­li­te­rac­kie­go. Pamię­taj­my, że kry­tycz­na reflek­sja powin­na towa­rzy­szyć każ­dej lek­tu­rze – jest to zja­wi­sko natu­ral­ne i pozy­tyw­ne. Doceń­my pokor­ną ele­gan­cję, z jaką Wyka czy Bere­za kon­stru­owa­li swo­je wypo­wie­dzi – nakie­ro­wa­ni na auto­ra, czy­tel­ni­ka, oma­wia­ne dzie­ła, a nie wła­sną próż­ność. Uświa­dom­my sobie, jak cza­so­chłon­nym i pra­co­chłon­nym zaję­ciem jest kry­ty­ka lite­rac­ka – jej pod­po­rząd­ko­wa­nie celom mar­ke­tin­go­wym nigdy nie sta­nie się intrat­nym zaję­ciem i powszech­nym. Czy­taj­my recen­zje w cza­so­pi­smach spe­cja­li­stycz­nych, na blo­gach i por­ta­lach – we wszyst­kich tych obie­gach poja­wia­ją się inte­re­su­ją­ce gło­sy. Recen­zuj­my – śro­do­wi­sko lite­rac­kie jest mimo wszyst­ko na tyle zwar­te i uważ­ne, że dostrze­że i doce­ni talent. I nie mar­tw­my się zanad­to.