debaty / ANKIETY I PODSUMOWANIA

Nie bójmy się spierać

Marcin Orliński

Głos Marcina Orlińskiego w debacie "Krytyka krytyki".

strona debaty

Krytyka krytyki

Czy to nie dziwne, że kraj, w którym ludzie z byle powodu skaczą sobie do gardeł, cierpi na deficyt krytycznoliterackich sporów? Mamy świetnych krytyków i recenzentów, którzy komentują życie literackie na łamach czasopism literackich i serwisów internetowych, ale cóż z tego, skoro nie podejmują oni dialogu? Brakuje żarliwych polemik, porywających debat i bezpardonowych ataków na skostniałe instytucje literackie.

Mam wrażenie, że komentatorzy życia literackiego nie chcą lub nie potrafią wyjść poza swoją strefę komfortu. Krytycy wiążą się z określonymi wydawnictwami i czasopismami, recenzują tych autorów, których recenzować im wypada albo których recenzować jest bezpiecznie. Nie wychylają się, nie forsują odważnych tez na temat najnowszej literatury polskiej, nie podważają autorytetów. Nade wszystko nie potrafią ze sobą rozmawiać. Mam na myśli rozmowę w szerokim sensie tego słowa, rozmowę wykraczającą poza cytat lub nawiązanie. Rozmowę, w której obie strony bronią swoich stanowisk, walczą na argumenty, a jeśli trzeba – potrafią ustąpić. Może nie potrafimy już rozmawiać? A może – najzwyczajniej w świecie – się boimy? Słowa krytyki kieruję oczywiście również do siebie. Uczestniczę w życiu krytycznoliterackim i czuję się współodpowiedzialny za ten stan rzeczy.

Jak powinna wyglądać debata krytycznoliteracka? Warto wspomnieć zeszłoroczny spór, który wywołał tekst Andrzeja Franaszka Poezja jak bluza z kapturem. Szkic ukazał się w marcu 2014 roku na łamach „Gazety Wyborczej”. Na artykuł żywo zareagowali m.in. Julia Fiedorczuk, Maria Beszterda, Anna Kałuża, Joanna Orska, Alina Świeściak i Andrzej Wołosewicz. Echa tego sporu pobrzmiewały zresztą na literackich blogach, portalach literackich i w serwisach społecznościowych. Podobną dyskusję kilka lat wcześniej wywołał tekst Igora Stokfiszewskiego Poezja a demokracja, który został wydrukowany w „Tygodniku Powszechnym”. Polemikę podjęli wówczas m.in. Karol Maliszewski, Piotr Śliwiński, Marian Stala, Joanna Orska, Maria Cyranowicz, Tomasz Cieślak-Sokołowski i Anna Kałuża, których artykuły ukazywały się w kolejnych numerach tego czasopisma.

Powyższe dyskusje przywołuję jako przykład dobrej i rzetelnej debaty krytycznoliterackiej w przestrzeni publicznej. Codzienna praktyka krytyczna jest niestety zupełnie inna. Autorzy publikują recenzje, szkice i eseje najczęściej na łamach czasopism, z którymi na stałe współpracują, co sprawia, że docierają do bardzo wąskiej grupy odbiorców. Tekst krytycznoliteracki dotyczy zwykle jednej książki lub jednego zagadnienia. Tymczasem najciekawsza wydaje się właśnie dyskusja, a więc to wszystko, co dzieje się na styku różnych światopoglądów. Sytuacja dialogu pozwala pogłębić poruszaną problematykę i uszczegółowić analizę. Bo przecież właśnie o to chodzi w krytyce literackiej: żeby mnożyć interpretacje, zderzać punkty widzenia, różnicować oceny.

Problemy dzisiejszej krytyki nie ograniczają się tylko do tych, które wymieniłem powyżej. W podjęciu rzetelnego sporu przeszkadzają układy towarzyskie i ekonomiczne, jakie panują w środowisku literackim. O tej kwestii pisał niedawno na swoim blogu Rafał Gawin (Pięknie się nie zgadzać, czyli polska krytyka od nowa). Autor zwrócił uwagę, że w Polsce nie ma właściwie czegoś takiego jak konstruktywna krytyka negatywna. Paradygmat pisania dobrze albo wcale sprawia, że istniejący układ sił zostaje zabetonowany. Pierwsza liga niezależnie od dalszych rozgrywek umacnia swoją pozycję kosztem ligi drugiej czy trzeciej. Zwycięzcy biorą wszystko.

Sytuacja wydaje się paradoksalna, jeśli wziąć pod uwagę, że po 1989 roku krytyka literacka uległa szeroko rozumianej demokratyzacji. O ile część czasopism literackich przestała funkcjonować, o tyle inne, jak choćby „Twórczość”, „Odra” czy „Akcent”, zachowały swoją pozycję i wciąż stanowią przestrzeń twórczej wymiany myśli. Jednocześnie dzięki nowym czasopismom i stronom internetowym zwiększyła się liczba publikujących autorów, w tym recenzentów i eseistów. Można by oczekiwać, że realia rynkowe przyczyniają się do mnożenia głosów i postaw, tymczasem mamy nadprodukcję tekstów bezbarwnych, nieciekawych i nudnych, które po niewzburzonych wodach dyskursu dryfują samotnie i bez celu. A szkoda.

Jedyne, co wydaje mi się w tej sytuacji rozsądne, to zaapelować do koleżanek i kolegów zajmujących się krytyką literacką. Odważmy się podejmować spory i przedstawiać własny punkt widzenia, nawet jeśli czasem wiąże się to z wsadzeniem kija w mrowisko. Nie bójmy się wytykać błędów autorom, którzy prywatnie są naszymi znajomymi. Oceniajmy negatywnie autorów uznanych, jeśli na taką ocenę zasłużyli. Nie obawiajmy się krytykować książek wydawanych przez wydawnictwa, z którymi sami współpracujemy. Bądźmy rzetelni i uczciwi – uczciwi wobec rzemiosła i samych siebie. Być może wtedy pojawi się w obiegu krytycznoliterackim miejsce dla nowych perspektyw i rozpoznań.