debaty / ankiety i podsumowania

Poesia sin fin!

Łukasz Dynowski

Głos Łukasza Dynowskiego w debacie „Ludzie ze Stacji”.

strona debaty

Ludzie ze Stacji: wprowadzenie

Poezja nie zmie­nia świa­ta, ale mój zmie­ni­ła. To w Stro­niu Ślą­skim, na Sta­cji Lite­ra­tu­ra 23, pozna­łem Kata­rzy­nę Szau­liń­ską, miłość moje­go życia, mój taniec, śpiew i kosmos.

Nie był to mój pierw­szy raz na Sta­cji – byłem rok i dwa lata wcze­śniej jako widz, ale tym razem jecha­łem do Stro­nia pełen uśmie­chu i nadziei. Nie tyl­ko dla­te­go, że oto mnie przy­ję­to do szko­ły poetów, to jest do Pra­cow­ni twór­czej, ale też dla­te­go, że wie­dzia­łem, że poznam Kasię. Skąd mi strze­lił do gło­wy pomysł, że jest to kobie­ta, z któ­rą chcę, nic a nic jesz­cze jej nie zna­jąc, spę­dzić resz­tę życia, niech pozo­sta­nie słod­ką tajem­ni­cą roz­tań­czo­nych, oczy­wi­ście roz­tań­czo­nych nago w słoń­cu pusty­ni, sił lite­ra­tu­ry.

Zbli­ży­ły nas – mię­dzy inny­mi – woda i gro­chów­ka Kon­ra­da Góry. Na domów­ce nasze­go Poło­wu prze­sie­dzie­li­śmy cały wie­czór w kącie poko­ju, wykro­je­ni z tego, co się dzia­ło w innych jego czę­ściach. Potem był Wro­cław, gdzie – wespół z panią Stach­nia­łek – spę­dzi­li­śmy kil­ka godzin na roz­mo­wach, piciu kawy i prze­ko­py­wa­niu Taj­nych Kom­ple­tów. A potem Kasia poje­cha­ła do War­sza­wy.

Żeby było jasne – kie­dy wyjeż­dża­ła, ten pomysł pozo­sta­wał tak samo postrze­lo­ny jak przed Sta­cją. Po festi­wa­lu było to już jed­nak posta­no­wio­ne – mój świat zmie­nił się na zawsze, cze­go nie mogłem nie zauwa­żyć, spa­ce­ru­jąc po wro­cław­skim Sta­rym Mie­ście. Jesz­cze przed Sta­cją Wro­cław wyda­wał mi się mia­stem kolo­ro­wym, żywym i ener­gicz­nym. Po tym, jak Kasia wyje­cha­ła, stał się zupeł­nie bez sen­su. W ułam­ku sekun­dy wszyst­ko się zaglit­cho­wa­ło i zsza­rza­ło. Pamię­tam roz­bi­cie, któ­re mi towa­rzy­szy­ło, kie­dy tego czy następ­ne­go wrze­śnio­we­go wie­czo­ra sze­dłem dobrze mi zna­ną, poko­ny­wa­ną nie­mal codzien­nie Świd­nic­ką, czu­jąc się nagle jak w obcym mie­ście. Ale pamię­tam też, że to wte­dy mnie oświe­ci­ło.

Long sto­ry short – w listo­pa­dzie byłem już miesz­kań­cem War­sza­wy. Czu­łem się, rzecz jasna, w tym praw­dzi­wie obcym mie­ście wyko­rze­nio­ny i roz­bi­ty na jesz­cze mniej­sze kawa­łecz­ki niż we Wro­cła­wiu. Ale kil­ka dni póź­niej jedli­śmy już z Kasią wegań­skie scha­bo­we i spo­ży­wa­li­śmy napo­je we Wrze­niu Świa­ta. Parą zosta­li­śmy w grud­niu.

Pro­ro­cze teraz wyda­ją się sło­wa Artu­ra Bursz­ty, któ­ry na roz­po­czę­ciu Sta­cji mówił pół żar­tem, pół serio, że „ileż to dzie­ci się uro­dzi­ło dzie­więć mie­się­cy po festi­wa­lu”. My z Kasią tro­chę zacze­ka­li­śmy – nasza Zosia uro­dzi­ła się szes­na­ście mie­się­cy po Sta­cji.

Istot­nie, „cza­sy nade­szły nowe”. Za co, tań­cząc nago w słoń­cu tego, co mnie spo­tka­ło na festi­wa­lu oraz po jego zakoń­cze­niu, mądrym i nie­zro­zu­mia­łym siłom lite­ra­tu­ry i życia rado­śnie dzię­ku­ję.

Poesia sin fin!

 

Dofi­nan­so­wa­no ze środ­ków Mini­stra Kul­tu­ry i Dzie­dzic­twa Naro­do­we­go pocho­dzą­cych z Fun­du­szu Pro­mo­cji Kul­tu­ry