debaty / ANKIETY I PODSUMOWANIA

Przekład to nie wszystko

Natalia Malek

Głos Natalii Malek w debacie "Kogo tłumaczyć".

strona debaty

Kogo tłumaczyć?

Z uwagą prześledziłam dotychczasowe wypowiedzi uczestników debaty “Kogo tłumaczyć?” i sądzę, że ten namysł, czyje książki zasługują na przetłumaczenie, jest warty pogłębiania. Proponuję jednak nieco przefrazować pytanie: nie kogo, ale dlaczego chcemy tłumaczyć?

Jest to pytanie o tyle ważne, że w sposób bardziej odpowiedzialny względem czytelnika pozwala na wybór autorów tłumaczonych, a tym samym zapoznawanych przez tłumaczki z polskimi czytelnikami i, dalece bardziej enigmatycznym, lecz koniec końców pożytecznym tworem, krytyką literacką. W tym sensie warto sobie zadać pytanie, do jakiego stopnia książki literackie, poetyckie czy krytyczno-filozoficzne mają zdolność prowokowania dyskusji i jakie obszary dyskusja ta jest w stanie objąć, a jakie pola raczej zmuszona będzie zostawić publicystyce bądź literaturze non-fiction. I tak, na przykład, opinia Marcina Michalskiego dotycząca zapoznawania tzw. “Zachodu” ze światem arabskim, bardzo rzeczowa i podpierająca się skrupulatnością statystyki, przybiera na początek formę oskarżenia o niekompetencję czy lenistwo umysłowe ludzi mediów, którzy kreują podszyty histerią lub fobią obraz arabskich społeczności. Jej autor pomija jednak aspekt rozdzielności tekstów medialnych: publicystycznych, reportażowych, skierowanych na doraźne cele polityczne z tekstami literackimi, które, jak sądzę, nie mają szans stać się fundamentem rozstrzygnięć w kwestii polityki międzykulturowej, choć naturalnie mogą je wzbogacić czy przyspieszyć ich podjęcie. Jestem zwolenniczką tej rozdzielności tekstów kultury z kilku względów, z których najważniejszy wydaje mi się ten, aby nie zaprzęgać literatury w kozi róg doraźności, bo to z jednej strony spłaszczy jej odczytania, a z drugiej unaoczni instrumentalne intencje “zaganiaczy”.

Zatem, najważniejszym pytaniem w przypadku tłumacza wydaje się: dlaczego chciałabym danego autora przybliżyć polskim czytelnikom? Komu będę w stanie “swojego” autora przybliżyć na tyle, żeby mój cel uświęcił powzięte środki? Projekt tłumaczeniowy to dla mnie coś więcej niż surowy, jakkolwiek oddany sprawie, przekład tekstu literackiego. Projekt tłumaczeniowy to poza przekładem książki także konsekwentne pobudzanie dyskusji na temat przełożonych autorki/a, przełożonej rzeczywistości, przełożonej fikcji i przełożonej relacji z polskim odbiorcą. Nierzadko tłumaczka literacka staje się ambasadorką, mimo że z własnego nadania, określonego typu mówienia o problemach dwóch lub więcej krajów, dwóch lub więcej społeczności. Zważywszy realia wydawnicze i okołowydawnicze w Polsce, lecz zapewne też w wielu innych miejscach i czasach, może być to zadanie niewdzięczne. Skąd zatem tłumaczka literacka ma czerpać swoją sprawczą siłę i napędzającą dalsze wysiłki, kapryśnie spływającą, gratyfikację? Według mnie dużo może wypłynąć z tego pierwszego, jasno postawionego, ale też raz po raz ponawianego, pytania: dlaczego będę tłumaczyć? A więc: dlaczego będę o tłumaczonych przez siebie autorkę/a walczyć?

Odpowiedź na to pytanie jest o tyle istotna, żeby uniknąć, nawet nieświadomego, flirtu z językiem “egzotyki” czy “eksploracji”, który to język oczywiście więcej obszarów nam zamknie niż otworzy. Przy okazji tłumaczenia ważniejsze wydają mi się punkty wspólne niż punkty rozdzielne między autorką/em a tłumaczką, a co za tym idzie między kulturami, z jakich do siebie piszą. Dlatego za każdym razem irytują mnie opinie, które zasadniczo można sprowadzić do “im bardziej egzotycznie, tym lepiej”, a które, jak chciałabym wierzyć, nie wynikają z niewrażliwości, lecz z nieuświadomienia sobie własnej pozycji względem tekstu, autorki/a i kultury, do kontaktu z którymi zaczynamy poprzez tłumaczenie dążyć. W tym kontekście chciałabym zaproponować coś zgoła odwrotnego: przekłady poprzedzone uzasadnieniem, w pełni świadome swojej władzy i niedowładów, lecz przede wszystkim mówiące czytelnikowi jasno, dlaczego dany tekst miał zdolność wzbudzić w tłumaczce (i analogicznie: wydawcy, autorach przed- i posłowia, itd.) taką determinację, że ta doprowadziła do udanej publikacji.

Moimi typami są książki-hybrydy, przekraczające ramy gatunkowe czy rodzajowe oraz ramy jednego języka. Nierzadko siłą rzeczy są pisane przez kobiety, nierzadko przez kobiety pozostawione na peryferiach bądź granicach kultur. Sądzę, że to pisanie “spomiędzy”, jak postulowała Gloria Anzaldúa, posiada magiczny wręcz potencjał, stwarza najlepsze pola do obserwacji, a przez to pobudza najintensywniej dyskusję o całkiem realnych problemach. Jest to typ pisania obcy nie tylko publicystyce, ale i klasycznie rozumianej powieści, i kanonicznie rozumianej literaturze ‘pięknej’. To typ równoczesnego odcięcia i podłączenia do wielu, równolegle istniejących światów. Podobne argumenty na korzyść tzw. literatur etnicznych (uwaga! termin odchodzi na naszych oczach do lamusa), funkcjonujących poza kanonem oficjalnych i uznanych dzieł literatury danego kraju, są raz po raz podnoszone. Ta wielokrotnie mitologizowana i odmitologizowana, jakoby naddana świadomość relacji społecznych i międzyludzkich, jaka staje się udziałem mniejszości mogłaby się stać przedmiotem naszego namysłu przy podejmowaniu decyzji: kogo tłumaczyć. Czy rekomenduję książki, które w krajach anglosaskich leżałyby na półkach z literaturą etniczną, a u nas z tzw. “literaturą świata”? Tak, jeśli trafią na odpowiedzialne tłumaczki. Czy się o to nie obawiam? W najmniejszym stopniu.