debaty / ANKIETY I PODSUMOWANIA

Szeremeta i kobieta

Krzysztof Szeremeta

Głos Krzysztofa Szeremety w debacie "Jaką Pol(s)kę zobaczyli z drugiej strony lustra".

strona debaty

Jaką Pol(s)kę zobaczyli z drugiej strony lustra

Nigdy nie widziałem żadnego sensu w używaniu terminu „literatura kobieca” – być może dlatego, że nikt nigdy nie zdołał mi wytłumaczyć, czym miałaby być taka literatura. Taką traktującą o kobietach? Napisaną przez kobietę? Eksplorującą – jakkolwiek pojętą – kobiecość? Wszystko to wydaje mi się szemrane i nazbyt uproszczone, samą chęć zaś nakładania jakiejkolwiek łatki tylko i wyłącznie ze względu na płeć piszącego znajduję deprecjonującym i obraźliwym w obrębie samego aktu. Do tego smutne wydają mi się założenia twierdzące, że autor, który się określa za pomocą jednego partykularnego kryterium, za pomocą tej samej kategorii jest w stanie zdefiniować swoją twórczość, na zasadzie: jestem kobietą więc piszę literaturę kobiecą, jestem gejem więc piszę literaturę gejowską, jestem katolikiem więc piszę literaturę katolicką. W moich oczach tak trywialnie samookreślająca się literatura jednocześnie rankuje samą siebie, umieszczając się w pozycji, w której jednego słowa jest dość, aby ją wyrazić. Podobnie dziwią mnie taktyki emancypacyjne polegające na odseparowaniu się od jakkolwiek rozumianego mainstreamu – moda na prowadzenie dyskursu o literaturze „kobiecej” jest w moich oczach tak samo absurdalna, jak dążenia środowisk gejowskich do posiadania osobnej trybuny na Legii. To jest śmieszne jak fejsbukowe fanpejdże typu „Ruch Narodowy. Sekcja Romska”, tylko na innych oczywiście zasadach śmieszności. Do tego nie ma dla mnie nic zaskakującego w fakcie, że kobiety uprawiają literaturę – bynajmniej nie robią tego od wczoraj – jak i nigdy nie sądziłem, że występowanie takiego a nie innego organu płciowego na kartach powieści miałoby mieć jakieś kluczowe znaczenie. Dla mnie równie żenujące są, że się podeprę takimi przykładami, Nocne zwierzęta Patrycji Pustkowiak i Da capo Franczaka – niezależnie od tego, czym zwykli się bawić protagoniści tychże. I niezależnie od tego, w jakich miastach.

Trudno mi natomiast powiedzieć cokolwiek na temat sytuacji Polek jako takich, nie czuję się władny ani kompetentny, aby się wypowiadać, znam kilka Polek i miejsce tych kilku byłbym w stanie jakoś zarysować, ale Polska rozciąga się aż od głębokiego Podkarpacia po mroczne salony „Krytyki Politycznej”, gdzie moja eksperiencja nie sięga i zapewne nigdy nie sięgnie. Wiem natomiast, że istnieje kilka kobiet, których miejsce jest na najbardziej eksponowanych pozycjach w polskiej poezji. Przede wszystkim Marta Podgórnik, ale też Justyna Bargielska, Klara Nowakowska, Julka Szychowiak i jeszcze więcej, kobiety wszak są teraz nieustannie nagradzane, wystarczy parę miesięcy wstecz spojrzeć i zobaczyć nazwiska Krystyny Dąbrowskiej czy Karoliny Kułakowskiej, a jeśli sięgniemy jeszcze dalej, lista się mniej więcej proporcjonalnie wydłuży. Dlatego też bawiły mnie jeszcze w czasach świetności Nieszuflady aktywistki, przeszukujące literacki usenet pod kątem wszelkich przejawów imaginowanej dyskryminacji, wyrażającej się na przykład tym, że wspólnie z Jocherem prowadziłem spotkanie z Meleckim i we trzech byliśmy facetami. Tak samo im więcej poczynań współczesnych feministek (odwołując się do pytania zawartego w zagajeniu dyskusji: większość kluczowych postulatów feminizmu, tego old wave przynajmniej, została już wdrożona jakieś sto lat temu; a że tego nowego nie – to może tym lepiej?…) obserwuję, im więcej ich tekstów – dla beki bądź z przymusu – czytam, tym bardziej dziwię się, jak bardzo można być konsekwentnym w zakopywaniu się w coraz to bardziej fikuśnych absurdach. Co musiałem, pointując, wywlec, jako składowa elektoratu prawicy i prosty chłopak o banalnych zainteresowaniach, wśród których niepoślednie miejsca zajmują Liga Mistrzów i browar.