debaty / ankiety i podsumowania

Własny głos

Grzegorz Chojnowski

Głos Grzegorza Chojnowskiego w debacie "Jaką Pol(s)kę zobaczyli z drugiej strony lustra".

strona debaty

Jaką Pol(s)kę zobaczyli z drugiej strony lustra

Był jakiś czas temu w prze­strze­ni gaze­to­wej spór mię­dzy Mał­go­rza­tą Kali­ciń­ską a Igna­cym Kar­po­wi­czem. Zda­je się, że to wła­śnie facet zacze­pił poczyt­ną autor­kę, któ­ra wcze­śniej skry­ty­ko­wa­ła nomi­no­wa­ne do Nike książ­ki (za smęt i sza­rość). No i zaczę­ło się wza­jem­ne łaja­nie. Że Kar­po­wicz wca­le nie taki uta­len­to­wa­ny, że Kali­ciń­ska źle pisze. W koń­cu dia­log ucichł, docze­ku­jąc się też traf­ne­go pod­su­mo­wa­nia w felie­to­nie Huber­ta Klim­ko-Dobrza­niec­kie­go pt. Mistrz i Mał­go­rza­ta. Dobrza­niec­ki punk­tu­je (zwra­ca­jąc się do męż­czy­zny): „Pan w życiu nie sprze­da tylu ksią­żek co Pani Mał­go­rza­ta. A Pani Mał­go­rza­ta nigdy nie będzie w sta­nie samo­dziel­nie napi­sać jed­nej porząd­nej lite­rac­ko stro­ny. Odbior­cy pisa­nia Pani Mał­go­rza­ty wie­dzą tyle na temat fabry­ki mącz­ki ryb­nej pod Gole­nio­wem, co odbior­cy pro­zy Mistrza o domach nad roz­le­wi­skiem – też pod Gole­nio­wem”. No wła­śnie, roz­dź­więk jest. Czy płcio­wy?

Kali­ciń­ską nale­ży trak­to­wać – rzecz jasna – sym­bo­licz­nie, jako repre­zen­tant­kę całej fali kobiet-auto­rek, publi­ku­ją­cych dziś dużo, czę­sto, w pre­sti­żo­wych wydaw­nic­twach, nawet żyją­cych z pisa­nia (i wyda­wa­nia) cał­kiem nie­źle. Rok temu gwiaz­dą sta­ła się Anna Fic­ner-Ogo­now­ska, sam widzia­łem, jak w dniu pre­mie­ry jej naj­now­szej (świą­tecz­nej) książ­ki, gro­no pań sta­wi­ło się z wypie­ka­mi na twa­rzy w jed­nym z empi­ków po dzie­ło ulu­bio­nej pisar­ki. Lecz tak­że pamię­tam, jaki tłum czy­tel­ni­czek przy­był na spo­tka­nie autor­skie z Janu­szem Leonem Wiśniew­skim, wro­śnię­tym już moc­no w uczu­cio­wy nurt pop-lite­ra­tu­ry. Męż­czyź­ni rów­nież piszą love sto­ries, zda­jąc sobie zresz­tą spra­wę, że mistrza­mi nie są. Z dru­giej stro­ny (lustra), kobie­ty świet­nie rywa­li­zu­ją z auto­ra­mi w innym popu­lar­nym gatun­ku, thril­le­rze czy kry­mi­na­le. Przed dzie­sią­tą edy­cją Nagro­dy Wiel­kie­go Kali­bru Mar­cin Świe­tlic­ki śmiał się w radio­wym wywia­dzie ze mną, słusz­nie prze­wi­du­jąc, iż zno­wu wygra kobie­ta (z czte­rech roz­dań od 2010 roku trzy razy nagro­da wędro­wa­ła do pisar­ki, ostat­nio do debiu­tant­ki Mar­ty Guzow­skiej).

No ale ist­nie­je – przy­znaj­my – cią­gle pewien podział na książ­ki męskie i nie­mę­skie lub, jak kto woli, kobie­ce i nie­ko­bie­ce. I wła­śnie w lite­ra­tu­rze popu­lar­nej widocz­ny naj­wy­raź­niej. Facet (z wyjąt­kiem Janu­sza Leona Wiśniew­skie­go) Domu na roz­le­wi­skiem czy Ali­bi na szczę­ście (trzy­ma­jąc się wyżej wymie­nio­nych nazwisk z best­sel­le­ro­we­go topu) by jed­nak nie napi­sał. Bo per­spek­ty­wę ma inną. Opis wydaw­cy do powie­ści Fic­ner-Ogo­now­skiej mówi wie­le: „To w jej nad­mor­skim domu, gdzie na para­pe­cie doj­rze­wa­ją pomi­do­ry, a kuch­nia pach­nie szar­lot­ką i sokiem mali­no­wym, Hania odnaj­du­je utra­co­ny spo­kój, odzy­sku­je wia­rę w miłość i daje sobie wresz­cie pra­wo do bycia szczę­śli­wą”. Komen­tarz tzw. inter­naut­ki na stro­nie wydaw­nic­twa: „Książ­ka (…) spra­wia, że pra­nie cze­ka na pra­so­wa­nie”. Takie powie­ści uka­zu­ją się wszę­dzie na świe­cie, adre­so­wa­ne do kobiet, są przez nie czy­ta­ne, bo opo­wia­da­ją o żeń­skich potrze­bach i pra­gnie­niach (jak gło­si slo­gan pew­nej sie­ci skle­pów kosme­tycz­nych). Femi­nizm dzia­ła, zdo­by­wa kolej­ne przy­czół­ki w spo­łe­czeń­stwie, daje o sobie znać coraz sil­niej w publicz­nej sfe­rze, ale nie samym femi­ni­zmem żyć moż­na. Czy to rezul­tat wie­ków patriar­chal­nej histo­rii kul­tu­ry, czy jakaś natu­ral­na skłon­ność kon­kret­nej płci – tego na razie nie wie­my, jak­kol­wiek by dzia­łacz­ki i badacz­ki gen­der prze­ko­ny­wa­ły. Dziw­ne losy Jane Eyre cią­gle lepiej sku­pia­ją kobie­ce pro­ble­my niż Strach przed lata­niem. Może nie jedy­nie pro­ble­my, lecz tak­że tęsk­no­ty.

Oczy­wi­ście, poja­wia się jesz­cze w dys­ku­sji o lite­ra­tu­rze kobiet zagad­nie­nie następ­ne: jak pisać o kobie­tach. W czym kie­dyś Manu­ela Gret­kow­ska lep­sza była od Kata­rzy­ny Gro­cho­li, a teraz Joan­na Bator od Kata­rzy­ny Ener­lich, na przy­kład? Niby wia­do­mo, ale czy lite­ra­tu­ro­znaw­cy mają rze­czy­wi­ście wię­cej rozu­mu od czy­tel­ni­ków (czy­tel­ni­czek)? Rynek też mówi praw­dę, nie żyje­my wśród jakichś zin­dok­try­no­wa­nych idio­tek, któ­re w licz­bie kil­ku­set tysię­cy kupu­ją powie­ści o szczę­ściu i marze­niach. Mar­ta Syr­wid w Zaple­czu wkła­da w usta (myśli) swo­jej dwu­dzie­sto­pa­ro­let­niej boha­ter­ki takie zda­nie: „Boję się, że siła odśrod­ko­wa moje­go DNA wci­śnie mnie w przy­go­to­wa­ne dla mnie miej­sce po mamie”, a Kata­rzy­na Micha­lak w Ogro­dzie Kami­li każe słu­chać tytu­ło­wej dziew­czy­nie kaza­nia cio­ci: „Pamię­taj, Kamil­ko, że dom to miłość tych, któ­rzy w nim miesz­ka­ją. Bez niej będą tyl­ko czte­ry ścia­ny, choć­by nawet naj­pięk­niej­sze. Pusta sko­ru­pa. Dopie­ro, gdy wypeł­nisz ją czu­łym sło­wem i śmie­chem dzie­ci, sta­nie się domem”. „Dobrze, że cio­cia przy­po­mnia­ła jej o tej praw­dzie – pomy­śli Kami­la. – Tyl­ko skąd wziąć ten śmiech dzie­ci, sko­ro kan­dy­da­ta na ojca jakoś nie ma?” – zapy­ta od razu. No i któ­ra z wer­sji komu bar­dziej przy­pa­da do oso­bo­wo­ści?

Justy­na Bar­giel­ska zwie­rza się w żeń­skiej czę­ści niniej­szej deba­ty: „Noto­rycz­nie nara­żam się na śmiesz­ność, pogar­dę, wyra­zy zaże­no­wa­nia, nie­chęć, dekla­ra­cję znu­że­nia tym, że moje pisa­nie jest takie kobie­ce, że jest w nim tyle dzie­ci i nie­do­pi­na­nie budże­tu”. A wyda­wa­ło­by się, iż Bar­giel­ska, co rusz zauwa­ża­na przez juror­skie gre­mia i nagra­dza­na poet­ka i pisar­ka, nie ma na co narze­kać, jeśli idzie o dowar­to­ścio­wa­nie. Czyż jed­nak – daj­my na to – Hen­ryk Sien­kie­wicz nie spo­ty­kał się z podob­ną reak­cją za noto­rycz­ne i ste­reo­ty­po­we podej­mo­wa­nie tema­tów naro­do­wych? Inna spra­wa, czy się tym przej­mo­wał. W dzi­siej­szej lite­ra­tu­rze pisa­nej przez autor­ki odbi­ja się kobie­ta i kobie­cość w prze­róż­nych prze­ja­wach, wymia­rach i roz­mia­rach. Jed­ne są uro­dzi­we, dru­gie pięk­ne, te wal­czą o spra­wę, tam­te tyl­ko (?) o wła­sne życie. I nie są w tych mode­lach twór­czo­ści ani pierw­sze, ani ostat­nie. Mają za to (w porów­na­niu z poprzed­nicz­ka­mi) szczę­ście praw­dzi­we mówić bez pseu­do­ni­mu swo­im gło­sem, we wła­snym poko­ju, wybór tre­ści i for­my nale­ży do nich, i cho­ciaż wie­le jest jesz­cze do zro­bie­nia w poli­ty­ce, pra­wie i eko­no­mii, w lite­ra­tu­rze panu­je w dzi­siej­szej Pol­sce abso­lut­ne rów­no­upraw­nie­nie. Może nawet ze wska­za­niem na kobie­ty, bo to one czy­ta­ją wię­cej niż face­ci.