debaty / ANKIETY I PODSUMOWANIA

Z uwagi na tekst: podsumowanie

Przemysław Rojek

Podsumowanie debaty "Z uwagi na tekst".

strona debaty

Z uwagi na tekst

Debata „Z uwagi na tekst” (tytuł zasugerowany Arturowi Burszcie przez Marcina Świetlickiego) została pomyślana jako dyskusja towarzysząca kolejnemu projektowi Biura Literackiego – konkursowi Poezja do śpiewania, którego uczestnicy muszą wykonać (skomponować i nagrać) utwór do tekstu jednego ze współczesnych polskich tekstów poetyckich, zgromadzonych na tę okoliczność w specjalnym konkursowym Banku wierszy. Finał konkursowych zmagań przewidziany jest na jubileuszową, dwudziestą edycję festiwalu Port Literacki, ale my zapytaliśmy już teraz: co sprawia, że jeden tekst poetycki nadaje się do zaśpiewania, a inny nie? I dalej: czy dobre słowa piosenki to jedynie kwestia odpowiedniej poetyckiej jakości, czy też efekt fortunnego splotu słowa, muzyki, aranżacji? Czy każdy udany tekst piosenkowy może zacząć wieść życie jako wiersz? Kto ze współczesnych poetów mógłby sprawdzić się jako tekściarz? Czy możliwa jest do pomyślenia dobra piosenka bez dobrego tekstu? I wreszcie: czy współczesna polska poezja jest w ogóle śpiewalna?

Oczywiście – odpowiedzi naszych dyskutantów nie ograniczały się do prostego udzielenia odpowiedzi na szkicowo zasygnalizowane we wprowadzeniu kwestie; ale też debata to nie ankietowy kwestionariusz upstrzony na marginesie miejscami na postawienie krzyżyka… Plonem naszej wspólnej dywagacji jest siedem wypowiedzi zwracających uwagę na bardzo różne i często na co dzień pomijane aspekty relacji między tekstem i muzyką. Spróbujmy skrótowo podsumować kluczowe miejsca refleksji uczestników debaty.

Paweł Tański – krytyk literacki i historyk literatury – zwraca uwagę (posiłkując się rozpoznaniami Simona Firtha), że wyśpiewana jako tekst piosenki poezja wytrzymuje próbę druku z bardzo prostego powodu: ponieważ wcześniej była pomyślana jako przeznaczony do książki wiersz. Jeśli jednak okazuje się, że – na odwrót – słowa piosenki nie sprawdzają się w lekturze, to wcale nie musi to świadczyć o ich literackiej słabości: druk nie jest jedynym medium obiegu poezji, nasz gatunek od wieków przyzwyczajony jest do tego, że część tekstów cyrkuluje wyłącznie w wersji oralnej i w niczym nie odejmuje im to prawa do bycia nazywanymi poezją. Od siebie pozwolę dodać, że doskonale paradoks ten widać w odniesieniu do niektórych realizacji poezji dramatycznej: jeden z największych rozziewów estetycznych mojej kompetencji literackiej dotyczy tekstu Wyzwolenia Stanisława Wyspiańskiego – to, co ze sceny brzmi tak mocno i uwodzicielsko, w czytaniu wypada miałko, nużąco i irytuje swą katarynkową banalnością rytmiczną…

Kolejny wypowiadający się w debacie krytyk literacki, Tymoteusz Milas, koncentruje się na fenomenie muzycznym, w którym ścisła zależność między tekstem a muzyką jest rzeczywiście najlepiej widoczna, czyli na hip-hopie. Ważkość tej relacji w odniesieniu do rapu zasadza się, zdaniem Milasa, na dwóch elementach: na prymarności słowa, najczęściej ciążącego ku radykalnej światopoglądowej ważkości i ku maksymalizacji ładunku emocjonalnego, jak również na tym, że w rapie – przy jego świadomym redukowaniu podkładu muzycznego do pierwotnego doświadczenia rytmu, często wtórnego, samplowo-elektronicznego pochodzenia – to właśnie głos wokalisty przejmuje na siebie rolę prowadzącego instrumentarium. Jako ktoś, kto (starszy od Milasa o mniej więcej dekadę) mógł oglądać na własne oczy początki nadwiślańskiego hip-hopu, mogę wyłącznie sekundować rozpoznaniom autora: jakkolwiej rap nigdy nie stał się en bloc moim ulubionym gatunkiem (choć często i z nieskrywaną przyjemnością wracam uchem do nagrań Cypress Hill, Beastie Boys, Pablopavo czy Tworzywa Sztucznego), to za czasów licealnego buntu nawiedzałem pierwsze organizowane w moim mieście koncerty raperów. I robiłem to dokładnie z tych powodów, o których wspomina Milas: bo choć nie zawsze była to moja muzyka, to zawsze były to moje teksty, opisujące w znanym mi spektrum języka problemy, które były również moimi problemami, borykające się z trapiącymi również mnie frustracjami. Nie da się ukryć, że to właśnie rap dla pokolenia dorastającego w pierwszych latach III Rzeczpospolitej odegrał identyczną rolę głosu doświadczenia kolektywnego, jak dla generacji stanu wojennego punk rock; i rządził się identycznymi prawami – jako gatunek prosty, plebejsko demokratyczny, skupiał się na budowaniu tekstowej wspólnoty przeżyciowej, ustawionej w kontrze do całej reszty świata.

Istota kolejnego tekstu, krytyczki literackiej Malwiny Mus, zawiera się już w samym tytule: „sens ze współuczestnictwa”. Zdaniem autorki, jeśli tekst piosenki funkcjonuje jako literatura, to na prawach absolutnie anarchicznych: znosząc wszelkie hierarchizacje, kwalifikacje, typologie, daleko poza granicami wyznaczanymi przez władzę kantowskiego sądu estetycznego. Dzieje się tak dlatego, że wykonanie wiersza jako piosenki przenosi literaturę z przestrzeni lektury w dominium wydarzenia. Dla porządku doprecyzujmy (co Mus przyjmuje za oczywistość), jakie obciążenia kryją w kategorii wydarzenia: najistotniejszy rdzeń etymologiczny tego rzeczownika to dar, czyli coś nieoczekiwanego: możemy kogoś ob-dar-ować, czyli dać mu coś, czego się nie spodziewa; coś komuś możemy dar-ować, czyli wybaczyć (niezależnie od tego, czy ten ktoś na wybaczenie zasługuje), możemy wreszcie zostać dar-czyńcą, czyli kimś świadczącym nieoczekiwaną pomoc materialną. Zawsze jednak, obcując z darem, znajdujemy się w sytuacji niespodziewanej, zaskakującej, niemożliwej do przewidzenia. Piosenka jako wydarzenie to źródłowe doświadczenie ekstazy, coś jednokrotnego i za każdym powtórzeniem innego; to dotarcie do źródłowej sceny literatury, którym jest rytualne, wspólnotowe przeżywanie tekstu.

Krzysztof Gajda – którego kompetencji w zakresie refleksji nad relacją między poezją tekstu i poezją piosenki nie trzeba nikomu z czytelników książek Biura Literackiego rekomendować: to właśnie Gajda zredagował wydaną w Biurowej serii 33. Piosenki na papierze książkę Na skrzyżowaniu słów Krzysztofa „Grabaża” Grabowskiego – naszą debatę potraktował w sposób najbardziej bodaj dosłowny i postanowił wprost udzielić odpowiedzi na zawarte we wprowadzeniu pytania. W jakim stopniu zwracamy uwagę na tekst piosenki? W takim, w jaki pozwala nam na to sytuacja słuchania – a na tę składa się każdorazowo tak niepoliczalna ilość zmiennych, że aktywne słuchanie pozostaje pojęciem wymykającym się każdej definicji. Czy piosenka potrzebuje dobrego tekstu? Oczywiście tak, ale znów: kłopotów nastręcza każda próba zdefiniowania, co znaczy „dobry” tekst, a co jest uzależnione – przynajmniej – od celu danego utworu i od momentalnej preferencji (także emocjonalnej) słuchającego. Czy współczesna poezja nadaje się do śpiewania? Oczywiście tak – zwłaszcza że zaśpiewać można literalnie wszystko… Gajda posiłkuje się tu przykładem klasycznych już eksperymentów Piwnicy pod Baranami, ale od siebie dodałbym przykład bardziej trywialny: każdy, kto choć raz uczestniczył w rytuale przyogniskowych śpiewanek z gitarą (a uczestniczył każdy, choć nie każdy się do tego przyzna), z pewnością pamięta przynajmniej jeden taki moment, kiedy wobec braków repertuarowych zaczyna się wyśpiewywanie (?) regulaminów pola namiotowego lub etykiety z puszki konserw… Moment ten – doprecyzujmy dla tych nielicznych, którzy jednak nie uczestniczyli i nie przeżyli – ściśle wiąże się z sytuacją, gdy (by na prawach eleganckiego eufemizmu powołać się na kwestię wielkiego Stratfordczyka) wraz ze zmniejszającą się ilością krwi w alkoholu ochota rośnie odwrotnie proporcjonalnie do możliwości…

Wypowiedzi Edwarda Pasewicza i Filipa Zawady są bardziej lapidarne – ale tym cenniejsze, że ich autorzy łączą w swej twórczości (z równym powodzeniem) kompetencje muzyka i poety. Zdaniem Pasewicza, każda poezja – byleby posiadała rytm – nadaje się do śpiewania, a co więcej, historia muzyki zna wiele przykładów, kiedy genialne opracowanie muzyczne było w stanie wyratować nienajlepszy tekst. Zawada z kolei proponuje czytelnikom żartobliwą opowieść o niemożności oderwania się od przypadkowo zasłyszanych w radiu fraz…

I wreszcie wypowiedź Marcina Sendeckiego, z której warto przytoczyć taki oto fragment, dobrze podsumowujący całą naszą debatę: „Jak zrobić z wiersza dobrą piosenkę? Nie wiadomo. Który wiersz sprawdzi się z muzyką? Nie wiadomo. Zależy od wiersza. Zależy od muzyki. I nie tylko od muzyki. Piosenka to niemal szkolny przykład struktury niedającej się sprowadzić do sumy poszczególnych jej elementów: tekstu, muzyki, aranżacji, głosu oraz – tu włączają się elementy często nieuchwytne – sprawnej promocji, przypadku, utrafienia w aktualne potrzeby publiczności i tak dalej, i temu podobne.”

O AUTORZE

Przemysław Rojek

Nowohucianin z Nowego Sącza, mąż, ojciec, metafizyk, capoeirista. Doktor od literatury, nauczyciel języka polskiego w krakowskim Liceum Ogólnokształcącym Zakonu Pijarów, nieudany bloger, krytyk literacki. Były redaktor w sieciowych przestrzeniach Biura Literackiego, laborant w facebookowym Laboratorium Empatii, autor – miedzy innymi – książek o poezji Aleksandra Wata i Romana Honeta.