debaty / ANKIETY I PODSUMOWANIA

Zasługa w CV

Łukasz Zatorski

Głos Łukasza Zatorskiego w debacie "Biurowe książki 2011 roku".

strona debaty

Biurowe książki 2011 roku

Z pewnością cieszy oko długość spisu książek, jakie zostały wydane przez Biuro Literackie w 2011 roku. Radość jest tym większa, o ile uświadomić sobie rozczarowującą prawdę, że w naszym kraju “oczywiste” jest wznoszenie obiektów sportowych, natomiast szkoły, biblioteki czy domy kultury muszą nieustannie nawoływać (ba, nieraz i błagać) o swe prawo do istnienia, o docenieniu ich działalności nawet nie wspominając. Szczęśliwie, autorzy i zespół Biura Literackiego nie zważają na tę atmosferę i zdecydowanie prą do przodu, o czym wszyscy mogliśmy się przekonać nasłuchując w mijającym roku literackich wieści z Przejścia Garncarskiego 2.

Zabierając głos w podsumowującej dyskusji, chciałbym najpierw zawrócić uwagę na proces pozytywnej dywersyfikacji, jaki zaszedł także i w tym roku w linii wydawniczej Biura. Dostaliśmy szansę na lekturę nie tylko świeżych i wznawianych tomów wierszy, ale również zbiory nowej prozy, szkice literaturoznawcze, wywiady z pisarzami oraz pierwszy (ale za to jaki) w historii wydawnictwa dramat – skoroszyt Kartoteki Tadeusza Różewicza. Różnobarwność tej oferty jednocześnie przyprawia o uśmiech oraz doprasza złorzeczeń na ograniczoną naturę wolnego czasu, w którym można by sprostać jej gościnnej obfitości.

Postanowiłem możliwie krótko, acz dobitnie opowiedzieć o kilku pozycjach, które były z mojego punktu widzenia najważniejsze dla odchodzącego na dniach kolejnego roku czytelniczej wędrówki.

Zaczynając od rzeczy przeszłej, rozradowały mnie Psalmy i inne wiersze Tadeusza Nowaka w opracowaniu Bohdana Zadury, o co zresztą wcale śmiało apelowałem w innej debacie Biura, “44. Poezja polska od nowa”. Jako że moje pragnienie zostało spełnione w tym względzie, pozwalam sobie liczyć na to, że ów tom wzbudzi także w innych czytelnikach głód jego poezji. Zarówno świat Nowaka, jego wrażliwość, ocena rzeczywistości, jak i wypływająca stąd fraza i sposób pisania, szybko zacierają się i odchodzą w niepamięć; ale być może to właśnie dzięki temu jego rymowane psalmy potrafią tak umiejętnie dziwić i niepokoić, odświeżając nasze nowoczesne umysły, nieufne wobec wymogów dyscypliny, regularności i rytmu. Wystarczy choćby kilka wierszy z tego tomu przeczytać samemu na głos, a następnie pobiec szybko do lustra, by się momentalnie przekonać, w jaki sposób ich śpiewność i prostota jest w stanie odmienić i “zgrechutyzować” nasze rysy twarzy.

Z gorących nowości polskiej poezji wspomnę Imię i znamię Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego, które po raz kolejny dowiodło jego niepospolitego talentu i uporu w obronie własnego języka. W wierszach tych znajdziemy pogmatwaną przez historię i geopolitykę przeszłość poety, która nieustannie o sobie opowiada, nakładając na siebie nawracające obrazy, gesty i słowa, czyniąc to w taki sposób, jakby czuła trwały niepokój przed dawaniem adekwatnego świadectwa pojedynczemu losowi. Dycki sprytnie ucieka przed nakładaniem na poezję dotychczasowych, patynujących zadań i powinności, lecz mimo wszystko nie chce rezygnować z pilności pisania i bycia poetą. Rozjaśnienie jego idiomu pisarskiego co rusz napotyka na trudności i opór, lecz ciężko jest powstrzymać wprawiony już raz w ruch wysiłek ciekawości.

Antologia poezji latynoamerykańskiej Umocz wargi w kamieniu Krystyny Rodowskiej uzupełnia lukę, jaką na polskim rynku wydawniczym jest niedostateczna obecność pisarzy, zwłaszcza zaś poetów, z regionu Ameryki Południowej i Środkowej. Całym sercem liczę na to, że po zamierzchłym, ale wciąż jeszcze przywoływanym na okładkach książek boomie na literaturę z tamtych stron, przyjdzie pora na równie masowe zaczytywanie się wierszami Pablo Nerudy, Eduardo Lizalde czy Roberto Juarroza. Poza tym obszerny i ciężki zbiór Rodowskiej, jak każda antologia tego typu w Biurze, trzymana przy twarzy wyrabia mięsień dwugłowy ramienia, często niesłusznie zaniedbywany przez ludzi czytających książki.

Na koniec wspomnę o Psach pociągowych Filipa Zawady, które dla mojego doświadczenia były wydarzeniem bez precedensu, jeżeli chodzi o formę krótkich, ponumerowanych miniatur prozatorskich, dzięki którym mamy okazję śledzić nietypową pasję autora, jakim jest nałogowe włóczęgostwo pociągami po Polsce. Ta kunsztownie pokiereszowana narracja zbliża się czasami do formy i faktury wiersza, by za chwilę oddalić to odczucie i ująć czytelnika obserwacją godną szkicu do dzieła o prawdziwie epickim i socjologicznym rozmachu. Bardziej niż książka Zawady wyrafinowana i subtelna jest Biała Ofelia Julii Fiedorczuk, pełna psychologicznych i międzyludzkich niuansów, opierająca się pokusie diagnozowania rzeczywistości przez łatwą siatkę społecznych i politycznych pojęć, pisania pod dyktando dyskursów krytycznych, dając w ten sposób czytelnikowi wciągnąć się w opowieść o kimś, kto stoi obok niego bądź też odwzajemnia spojrzenie w lustrze.