Śmierć jako siła napędowa twórczości
debaty / ankiety i podsumowania Marta SokołowskaOdpowiedzi Marty Sokołowskiej na pytania Tadeusza Sławka w „Kwestionariuszu 2022”.
WięcejFragmenty książki Marty Sokołowskiej Imperium Dzieci, która ukazuje się w Biurze Literackim 12 lipca 2021 roku, a w wersji elektronicznej 3 stycznia 2022 roku.
1
B‑Maria stała na najszczęśliwszym moście najpiękniejszego miasta pod słońcem, a to przecież niejedyny szczęśliwy most w Mieście Dzieci.
Radość malowała się na twarzach mijanych ludzi, duma człowieka z czynu człowieka i podziw dla myśli ludzkiej. Szkliła się trawa na moście, bujały słoneczniki splątane łodygami i dzwoniły po szynach wagony jeden za drugim, a z okien śnieżnobiałego tramwaju, do którego wskoczyła B‑Maria, rozciągał się widok na rozlane jezioro.
Pędziła przez miasto połączone metrem i korzeniami drzew, zieloną metropolię, która była nie cmentarzem, lecz sadem ozdobionym domami między łąką a niebem, szczelną przyrodą, której się nikt nie przyglądał.
Dom bezpieczny, dom spokojny ukołysany był piosenką dla najmłodszych. Mieszkały tu rodziny trwale rozświetlone bogactwem i młodzież oddana zabawie. Wypełnione ludźmi bulwary tętniły radością, życie niosło się po Mieście Dzieci, a było to życie pełne cudów. Noce wypełniały się wspólnym śnieniem o dobrym świecie dobrych ludzi, którzy nie dodawali do świętego czasu dzieciństwa ani jednej złej chwili.
Miasto Dzieci nie było zwykłym miastem, lecz przestrzenią bez trosk, wolnym rośnięciem natury i ludzi, było stolicą Imperium Dzieci – dumą i wzorem do naśladowania dla innych miast.
Szczęśliwe chwile płynęły niezauważalnie, czas odczuwało się dzięki patrzeniu w kalendarz i odsłuchiwaniu komunikatu, co sześć równych godzin, doba w dobę.
Teraz tramwaj umilkł i umilkły piosenki na wietrze, niewielkie ekrany umieszczone na wiatach i ścianach domów zajaśniały słowo-obrazem. „Nigdy dość przypominania, kim jesteśmy i kim bylibyśmy, gdyby nie Imperium” – rozpoczął się przekaz. Najpierw cenne chwile na wskrzeszenie zastygłych wspomnień, potem historia powstania Imperium.
– Gdzież podziały się czasy żałoby? Minęły bezpowrotnie! Nie wrócą, nie zagarną młodości! Nie obrócą w perzynę marzeń! Zostały w pamięci ogarniętej wstydem za tych, którzy spojrzeli za siebie i odczuli winę. Ostatecznie pokona nas nie przyroda, nie szkodliwe nawyki, ale zawodna pamięć! – zapulsował ekran.
Głos niósł się we wszystkich językach i twardniała myśl o minionym niebezpieczeństwie wiszącym nad ludźmi.
– Jak żyło się, zanim powstało Imperium Dzieci? – zagrzmiały słowa, a paski grozy biły po oczach. – Brakowało radości, zawiły i ohydny świat wołał z przeszłości. Uczciwość stopiła się z występkiem, życzliwość z zazdrością. Domy, szkoły i miejsca pracy produkowały istoty samotne, żyjące w strachu przed przegraną w wyścigu o przeżycie. Dzieciom wypełniano czas od rana do nocy, by jako dorośli zarabiali pieniądze, za które nie mogli się najeść do syta. Ich wrażliwość spotykała się z okrutnym śmiechem. Dzieci stawały się placem boju i przedmiotami przekładanymi z kąta w kąt, zawracały głowę, gdy trzeba było iść za ciosem, miały być cicho i nie przeszkadzać dorosłym w zagłuszaniu ich pragnień. Osamotnieni opiekunowie uczyli niczyje dzieci sztuki przetrwania. Mówili: „nie czuj”, „nie kochaj” i „nie bądź naiwne”. Wytrząsali miłość do przyrody i radość z drobnych spraw. Niemowlęta, maluchy, nastolatki trzymane były godzinami bez słońca i świeżego powietrza. Dzieci-zabawki, dzieci-niewolnicy, dzieci-marionetki…
Szybko zmieniały się obrazy popychane słowami.
– Ludzie karmieni okrucieństwem, opowieściami o powszechnym terrorze i rzeziach, obojętnieli. Świat się wykolejał i musiał wymyślić się na nowo, jeśli chciał przetrwać. Tliła się nadzieja, że ratunek nadejdzie od tych ładnych i wykształconych, ale oni zajęci byli swoimi sprawami. Wtedy pojawiła się A‑Caryca.
Ekran rozjaśnił się aureolą, z niej wyłoniła się kobieca postać w płaszczu i sznurowanych butach, włosy zaczesała do tyłu i związała na karku, ciemne oczy, brwi i usta znaczyły punktami gładką twarz.
– Zacznijmy od początku – powiedziała.
Mówiła prostymi słowami. Mówiła to, o czym myśleli inni. Jej idea była przepełnionym nadzieją głosem pokonanych, zwracała się przeciw egoizmowi i niesprawiedliwości. Ludzie w tramwaju chłonęli głos jakby pierwszy raz. Nieprzesłodzone dźwięki niosły się między głowami i układały wspólnotę tramwaju w zgrabny kopczyk.
– W marszu o przetrwanie patrzymy na najsilniejszych, wzrokiem omijamy słabych. Walczymy z tym, czego zmienić się nie da, z nawykami dziecięctwa zmienionymi w charakter. Jeśli dzieciństwo naznacza nas na całe życie, to szczęśliwe dzieciństwo czyni z nas szczęśliwych dorosłych. Dziecko jest najważniejsze. Jeśli ludzie oduczą się je kochać, jedyne, co im pozostanie, to pragnienie przetrwania, bezduszne i za wszelką cenę, kosztem tych, którzy nie mówią, nie dlatego, że nie cierpią, ale dlatego, że nie zostają wysłuchani. Chcesz szczęścia dla siebie, nie krzywdź słabszego, a im ktoś jest słabszy, tym usilniej nie rób mu krzywdy.
Ekrany zmieniły nastrój, rozjaśniły się fonty liter. Słowa krzepiły jak cukier.
– Wtedy ruszył marsz. Marsz dzieci. Wielki marsz dzieci – powiedziała lektorka. – Na jego czele górował schorowany maluch w rękach A‑Carycy, a ona zwróciła się do dzieci dużych i małych, aby wyszły z domów, ze szkół i z podwórek, i przemówiły. Tak jak potrafią.
Łamał się obraz, puchł przekaz wzbogacony archiwaliami i treściwym napisem. Za każdym razem inny, atrakcyjny i interaktywny, wiernie oddawał historię Imperium.
Dzieci niosły balony i śpiewały piosenki, wykradały ze sklepów słodycze, deptały trawniki i rzucały kamieniami, ogarnięte pragnieniem niszczenia tego, co nie daje się określić, bo żywe i ładne, nienaruszalne i wyobrażone. Kilkuletnie dzieci szły pod rękę ze starszym rodzeństwem, dzieci miast i wsi, te wychuchane i te zarobione, ulice wypełniały się zabawą, śpiewem, grabieżą i krzykiem.
Pragnienie zemsty kazało im wołać: „Nie powstrzymacie nas!”, „Nie kupicie nas!”, w leniwym, odurzającym tempie destrukcja i gniew zalały drogi. Pęczniał marsz dzieci gotowych iść po swoje w oszałamiającej masie. Kilkuletnie włamywały się do sklepów, kilkunastoletnie rzucały puszkami z farbą. Było ich coraz więcej i więcej, potrzeba wyrównania rachunków z dorosłymi stała się upragnionym przymusem. Te, które zostały w domach, odmówiły pełnienia funkcji dziecięcych, to się stawało trudne do wytrzymania.
„Pamięć to coś więcej niż pomniki i rocznice, pamięć to ciało, które boli, i sny, które zmieniają się w koszmar” – pomyślała B‑Maria. „Pamięć to pieszczota porozrywanej skóry, poklejonej byle jak. Pamięć to szczypcami rozerwane mięso wypełnione ropą i bólem, blizny niedające się ukryć”. Na ekranie dzieci odmawiały litanię skarg, i gdy zaczęły, nie umiały przestać. Nie było jak zamknąć im ust ani powstrzymać drżenia ramion.
I znowu pojawiła się A‑Caryca. Chwyciła wspólne marzenia, a w jej dłoniach zasnęła straszna pamięć.
– Niech dzieci będą z wami! – powiedziała.
– Dzieci będą z wami! – obietnica niosła się z ekranu do ekranu.
– Nadchodzi Imperium Dzieci – dodała A‑Caryca.
Imperium Dzieci nadeszło nieznoszącym sprzeciwu krokiem i A‑Caryca zniknęła w tłumie młodych ciał. Dla siebie nie chciała nic. Koło dzieci stanęli zwykli ludzie, tacy, którzy mieli dość kłamstw i niesprawiedliwości. Ludzie skrzywdzeni, rozumiejący potrzebę odnalezienia wspólnoty przebaczenia i budowania nowego porządku.
Lektorka ugniatała myśli wspomnieniami. Mit założycielski Imperium musiał wypowiedzieć się do końca.
– Dziecko, każde dziecko było najważniejsze. Uprzywilejowanie jego potrzeb na nowo określiło hierarchię społeczną, przewartościowało wieczny porządek na taki, który doprowadził do powszechnego dobrobytu i sprawiedliwości.
„To prawda” – pomyślała wzruszona B‑Maria. Przypomniała sobie niezliczoną liczbę pouczających filmów, które nigdy się nie nudziły, a każdy oświetlał inny fragment wspólnej historii Imperium. I teraz opowieść zmierzała do szczęśliwego zakończenia.
– Pionierka Idei Ocalonego Dziecka zbudowała Imperium nie wokół waluty, religii lub żądzy podbojów, ale wokół istoty człowieczeństwa, pragnienia posiadania i troski o potomstwo – szumiał ekran. – Mała historia zastąpiła wielką historię, szczęśliwa teraźniejszość unieważniła przeszłość wojen i przemocy. Od teraz będziemy dobrzy, powtarzaliśmy z nadzieją.
Słowa spadały kroplami, a sens lał się niczym wezbrana rzeka.
– Dzieci potrzebowały miłości i troski ‒ siła prostych słów torowała drogę do imperialnych serc. ‒ A‑Caryca w swoim geniuszu postawiła na opiekunów, to w nich dostrzegła kluczową rolę w realizacji szlachetnych postulatów. Wspierano tych, którzy byli gwarantami przestrzegania zasad Imperium. Odrzucano wichrzycieli.
Drżał ledowy numer wagonu, za szybą wisiały chmury – ozdoba nieba. B‑Maria wpatrywała się w baby ring, to tu odbywała się rozmowa o Imperium, w ciągle nowy, zaskakujący sposób. Czy to geniusz A‑Carycy, czy siła obrazów poszukujących oczu sprawiały, że ani na chwilę nie chciało się odrywać wzroku od baby ringu.
– Nieprawość ludzka zniknęła w uzdrawiającym pocie ‒ odetchnęła lektorka. ‒ A‑Caryca dała się poznać jako wytrawna znawczyni ludzkich słabości, prestidigitatorka w cudowny sposób unicestwiająca bolączki życia, cierpliwa działaczka ośmieszająca przeciwników idei. Imperium swoim zasięgiem ogarnęło całą ziemię, stając się wyznacznikiem powszechnego dostatku i spokoju. W chwili przyjęcia Idei Ocalonego Dziecka dla wszystkich zaczynał się dobry czas. A‑Caryca stworzyła raj, w zamian poprosiła o niekrzywdzenie słabszych i nieustanne dążenie do doskonałości. Czy to cena zbyt wygórowana?
Dramatyczne pytanie zakończyło film na baby ringu i znowu zadźwięczały suwy tramwajowe.
B‑Maria dotknęła nadgarstka, bo to, co niewypowiedziane, znajdowało się przy mankiecie jej koszuli – skromny dowód przywiązania do idei Imperium Dzieci, estetyczny i praktyczny baby ring. Nie było to jedynie urządzenie zacieśniające więź z mocarstwem, ale element czterostopniowej struktury społecznej, do której wszyscy należeli. Taki warunek powszechnego szczęścia postawiła A‑Caryca – zgodne dostosowanie się do śmiałego wyzwania, ponieważ tylko wspólny trud dawał szansę wyjścia z tradycji obłędu i bezprawia.
Baby ring B‑Marii mienił się na zielono, takich w tramwaju było najwięcej. Jako dorosła osoba ze statusem B żyła przyjemnie i bezpiecznie, mogła starać się o zgodę na rodzicielstwo i zmianę statusu na wyższy. Mogła, lecz nie musiała. Gdyby pozostała B, żyłaby życiem szczodrym. Jeśliby zechciała zostać A‑rodzicem, przeszłaby – przy życzliwym wsparciu Imperium – wieloetapowe szkolenie i egzaminy. Bycie rodzicem weryfikowano sprawdzianem kompetencji. Każdemu przysługiwały trzy próby. Gdyby wynik testu był pozytywny, B‑Maria otrzymałaby status A, pozwolenie na dziecko i złoty, błyszczący baby ring na rękę. „Niech dziecko będzie z tobą!”
Gdyby próby trzykrotnie się nie powiodły, B‑Maria uzyskałaby status Q, neonowopomarańczowy baby ring i dożywotni zakaz posiadania dziecka. Należący do Q zachowywali pełnię praw obywatelskich oraz ograniczoną wolność wyboru pracy i mieszkania. B‑Maria spojrzała w kąt tramwaju, stał tam jeden z nich, z tikami nerwowymi, strach było patrzeć na człowieka. Wróciła do myśli, które porządkowały imperialną rzeczywistość.
Z niechęcią przypomniała sobie, że w Imperium istniała jeszcze grupa X. Należały do niej osoby, które skrzywdziły najmłodszych. W Imperium nie było więzień, ale X stawał się wygnańcem przepędzanym z miejsca na miejsce. Śmierć wieczna stawała się ostatecznym potępieniem za wykroczenie przeciwko porządkowi, a znakiem rozpoznawczym tułaczy był metaliczny baby ring.
Dzieci do pełnoletniości pozostawały pod ochroną, nosiły złote baby ringi i status A. Po ostatnich dziecięcych urodzinach – już jako dorośli – otrzymywali od A‑Carycy zielony baby ring, status B i moc prezentów na nową drogę życia: słoneczne mieszkanie oraz właściwe proporcje pracy i wypoczynku. Odtąd jako B mieli zasłużyć na złoty baby ring i prawo do dziecka. Mieli dorosnąć do siebie i stać się tym, kim A‑Caryca chciałaby, żeby byli: dumnymi A‑rodzicami lub szanowanymi przez Imperium B‑obywatelami.
Przestrzeganie norm było nagradzane. Dobro przekładało się na dobrobyt, mieszkańcy Miasta trzymali się pewnie, jakby coś wyjątkowego unosiło ich cielesną powłokę ponad ziemią. Odstąpienie od normy stygmatyzowało. Drogi ludzi ze statusami się przecinały, nikt nie wadził sobie nawzajem, tylko istoty z grupy X przebywały poza Imperium.
Najwyższe, niedające się znieść poczucie harmonii i szczęścia wypchnęło B‑Marię z tramwaju. Stanęła pod ścianą budynku, a chodniki wydały jej się przedłużeniem dziecięcych myśli.
– Niech dziecko będzie ze mną! – szepnęła tęsknie.
2
A‑Elżbieta szukała w korytarzach i pokojach A‑Fryderyka, ukochanego męża. Wreszcie runęła kulistym brzuchem w głąb fotela, wystawiła głowę i wydłużone nogi gmerające po pluszowych dywanach.
– Co się z nami porobiło, aż się spłakałam i serce mi trzepocze jak oszalałe, zwyrodnienie ludzkie nie ma granic – westchnęła.
– Ludzka wyobraźnia nie ma granic – podsunął A‑Fryderyk.
– Ludzka wyobraźnia ma granice.
– To, co słyszałem, przerosło ludzką wyobraźnię.
– To, czego nie słyszałam, było jeszcze gorsze.
– Najgorsze to, czego się domyśliłem.
Wszystkich niepokoiła zapowiedź nadchodzącej Ceremonii Oczyszczenia Imperium i nadliczba X wypchniętych poza życie. A‑Fryderyk odsunął obrazy, które zabierały radość. Teraz śpieszył na kolanach do ukochanej.
– Jak mój brzuch?
– Nasz – A‑Elżbieta zaśmiała się, tuląc serce do serca.
W domu A‑Elżbiety i A‑Fryderyka, rodziny ubogaconej dzieckiem oczekiwanym i drugim, już narodzonym, nie było sekretów. Mury nie pamiętały wojen, pokoje wyrastały jeden z drugiego, tarasy ściśle nachodziły na siebie, lustra odbijały to, co zdarzyło się chwilę wcześniej, ale była to twórcza i żmudna praca fachowców od cegieł i tynku, nie imperatorskich wizjonerów.
W A‑rodzinie wszystko się ze sobą zgadzało, panowało ciepłe, ale nie za gorące lato, i akurat zbierało się na wieczorny deszcz, który miał zwilżyć wieczór. Złoto, czy to z baby ringów, czy z zachodzącego słońca, a może z błyszczących owoców w sadzie, wznosiło wymiar duchowy na wyższy poziom. W miejscu, w którym marzenie zmieniło się w życie, nie było wyboru – trzeba było być szczęśliwym.
W centralnej części domu wisiał oprawiony w złociste ramy portret A‑Carycy, która w ten sposób przyjmowała wyrazy uznania od szczęśliwej A‑rodziny. Myliłby się jednak każdy, kto by pomyślał, że to chęć przypodobania się kazała przydźwigać wielki obraz, wtłoczyć w mosiężną ramę i powiesić na głównej ścianie salonu.
Z wiecznego natchnienia myślą A‑Carycy dobra energia szła do domostwa. Mimo że A‑rodzina żyła dniem codziennym, a A‑Caryca przebywała daleko od nich, siła jej spojrzenia pomagała dźwigać zwykły człowieczy los. Przestrzenią obecności A‑Carycy było życie A‑rodziny.
Zgodnie z wytycznymi Imperium Dzieci A‑człowiek nie służył społeczności, to społeczność służyła A‑ludziom. Mocarstwo powstało dla takich, jak A‑Elżbieta i A‑Fryderyk. Jego aparat został zaprojektowany w ten sposób, by utrzymać A‑rodziny w doskonałym łańcuchu przekazywania czułości. A‑człowiek może odnieść się jedynie do tego, co sam przeżył, dlatego celem Imperium było wyposażenie go w pozytywne doznania, oszczędzano mu gniewu i pogardy.
Projekt A‑Carycy uwzględniał wszystkie elementy pracujące na optymizm A‑rodziców. Boski algorytm, polegający na rozwinięciu starej maksymy, że jedno dziecko wychowywane jest przez całą wioskę, spisywał się znakomicie. W Imperium dziecko było otoczone troską przez wszystko, co składało się na świat: gatunki ludzkie i zwierzęce, cząstki ożywione i nieożywione, materia ziemskiej przyrody i odległych gwiazd. Wszyscy z jednakowym wytężeniem pracowali na szczęście dziecka, które kręciło się w brzuchu A‑Elżbiety. Dlatego gdy A‑Elżbieta zakrzyknęła o wróżbie na przyszłość, A‑Fryderyk się nie zdziwił. Sięgnięcie po wiedzę proroczą, żeby wyjaśnić swoją rolę w wielkim planie Imperium, nie należało do czynów zabronionych. Można było bez szkody dla Imperium włączać czynniki nadprzyrodzone, a także rozwijać życie o chwile, gdy dzikie fantazje ucieleśniały się i zamieniały w rzeczywistość. Wszystko z umiarem i wszystko dla dzieci. Wszystko zgodnie z zasadą: „Niech dziecko będzie z tobą!”.
– Po drodze do domu stała willa magoi – A‑Elżbieta rozpoczęła relację z wizyty u słynnej wróżki.
– Nie ma takiej drogi, przy której stoi willa magoi – zaprotestował łagodnie mąż.
– Na mojej drodze stała, więc weszłam w ciepło nagrzanych kamieni – postawiła na swoim A‑Elżbieta.
– Czy są nowe witraże o A‑Carycy?
– Piękny jest nieskończony żywot A‑Carycy na witrażach u magoi!
– Co powiedziała magoi?
– Prosiła, żebym żałowała złych myśli.
– Żałowałaś?
– Szczerze.
– Powiedziałaś o snach?
– O winie, która męczy – westchnęła A‑Elżbieta.
– O koszmarnych snach, w których wyniszczasz się winą – dopowiedział smutno ukochany.
– Trudno było znaleźć słowa opisujące stan kruszenia w środku.
– Co odpowiedziała magoi? – A‑Fryderyk kierował rozmowę na stosowny tor.
– Że sny się skończą, gdy urodzę dziecko.
– Odejdzie wina?
– Odejdzie strach przed światem, do którego ono się szykuje.
– Koszmary się skończą?
– Zaczną się nowe.
Niepokój wdzierał się do domostwa. Mimo mieniącego się złota, drzew owocowych i A‑Carycy spoglądającej pogodnie ze ściany, język torował sobie drogę do giezeł w głowie A‑Fryderyka.
– Jakie? – zapytał.
– Zajrzałyśmy w przyszłość, której nie odwrócisz.
– A w niej co?
– „W nowym świecie nie ma miejsca na stary świat”, przepowiedziała mi magoi.
– To oczywiste.
– Dodała: „Strzeżcie się, bo w bezbłędnych sytuacjach będzie dużo błędów”.
– Obce słowa wykluczające się nawzajem – A‑Fryderyk szukał pęknięcia w przepowiedni magoi.
– Zgłupiałam z ogólnej straszności – załkała A‑Elżbieta.
A‑Fryderyk przytulił ją, całował po włosach, szyi i ustach. Namawiał do szczęścia.
– To nie koniec. Magoi ostrzegła: „Nie widzisz tego, co na wyciągnięcie ręki”.
– A o dziecku co mówiła? – tylko dziecko interesowało mężczyznę.
– „Ono wróci, zanim skończy się to, co znane, i zacznie to, co nieznane”.
– To jej słowa? ‒ upewnił się.
– Co do sylaby.
Sylabizował zatem i szukał w zawiązkach słów pożytecznej wskazówki.
– Wróci, czyli utracimy? – do mężczyzny wreszcie dotarła groza słów magoi.
– Nie powiedziała.
– Co dalej? – czekał na pokrzepienie, które miało nie nadejść.
– Piłyśmy cierpki sok z jarzębiny.
„Zły znak” – pomyślał A‑Fryderyk. – „Zła wróżba na początek nieurodzonego życia. Gorzkie słowa i gorzki napój, złe słowa ośmielą złe czyny”.
– Powiedziała, że wszystko ułoży się zgodnie z zamysłem A‑Carycy – dodała A‑Elżbieta.
Skrzywił się. Akceptował fakt, że przyszłość nie musi być jak teraźniejszość, ale wstrząsnęło nim to, co usłyszał. Może to oczekiwanie Ceremonii Oczyszczenia, może nieumiejętność rozwiązania problemu w pracy, a może smak jarzębiny w ustach czy zła wieść o potomku sprawiły, że zrobiło mu się żałośnie na duszy. Nie chciał własnego dziecka wędrującego po obcych domach. Wiedział, że dokądkolwiek ono pójdzie, zrozumie myśl A‑Carycy. W Imperium bywało tak, że dzieci przekazywano z domów dobrych do tych jeszcze lepszych, lecz nie tego pragnął dla swojej A‑rodziny.
Posłyszał nagłe mamroty z dawnych spotkań z ojcem, który zatruwał chłodem. Ojciec, wędrowiec zdany na grzeczność tubylców, zaraził A‑Fryderyka pasją do odkrywania tego, co niezrozumiałe i niezmierzone. Dziś, nawet gdyby A‑Fryderyk mógł, nie umiałby wytłumaczyć ojcu swojej służby dla Imperium i dziedzictwa idei A‑Carycy. Dostrzegał dostatek ludzi dobrej woli, dobrostan szczodrze kapiący do wszystkich rąk, i czuł się wybrańcem szczęśliwego losu, ale nie wiedział, jak przekuć doświadczenie w opowieść dla ojca. Dziwnej wróżby też nie potrafiłby mu wytłumaczyć.
A‑Fryderyk zademonstrował wewnętrzny spokój, który zdecydował o jego karierze, siedział niewzruszony, choć jego myśli rozpanoszyły się po Imperium. Jakże niepokojący wydał mu się nagle świat.
Wrócił do tego, co zawsze go uspokajało ‒ dumy z siebie. A‑Fryderyk nie popierał szaleństwa naprawiania życia za wszelką cenę, a do miejsca, w którym się znajdował, doszedł dzięki opanowaniu i skrupulatności. Zamiast rozważań o tajemnicy życia wolał szarady logiczne, pragnął rozmyślać nad usterkami w systemie Imperium, które sprawiały, że energia informacyjna blokowała się w tych samych punktach w identycznym czasie. Tym się zajmował. Pracował w Ministerstwie Bezpieczeństwa, gdzie badał przyczyny zakłóceń emisji danych z baby ringów mieszkańców Imperium. Liczne testy pozwoliły wykluczyć wady techniczne systemu, pozostały mu fantazje o tajemniczych istotach zaburzających sygnał. W myślach pytał ojca o aktywność tajemniczych szkodników: „Kim były istoty, które zagrażały pokojowi Imperium, tato?”. A‑Fryderyk pytał, ale ojciec nie odpowiadał, głuchy na żądania syna. Poprawiał więc w nieskończoność algorytm systemu i za każdym razem dostrzegał nowy błąd. Mechanizm nie działał należycie i A‑Fryderyk mozolił się nad skazą. Od tych myśli źle spał i gorzej pracował, wikłał się w pytania prowadzące na manowce, lecz kto nie docieka, idzie łatwą drogą.
– Kto pilnuje pilnujących? – zapytał pewnego poranka w Ministerstwie Bezpieczeństwa.
Koledzy nie lubili jego powątpiewania w geniusz systemu, który ‒ jak uważali ‒ spisywał się wyśmienicie.
– System jest doskonały, a doskonałość nie wymaga poprawek – podejrzliwie spojrzeli na miłego kolegę.
– Nie mówię o poprawkach.
– A o czym, A‑Fryderyku?
– Chcę przyjrzeć się chwili, gdy gładko płynący sygnał intensyfikuje się na ułamek sekundy – mówił jakby w sekrecie.
– Chcesz się przyjrzeć czasowi?
– Z czego, jeśli nie z defektu, wynika nagłe wzmożenie?
– Zarzucasz Imperium defekt? – zapytali surowo.
Na marne szukał guzika uprzejmości.
– Radzimy odpuścić – powiedzieli już całkiem blisko jego twarzy.
Życzliwie wyrazili tę radę, przeciwnie do A‑Fryderyka, który wolałby usłyszeć coś innego.
– Myślałem, że mnie poprzecie – bał się ich pewności siebie.
– Chcesz się wykazać i pominąć nas w zaszczytach? Mało ci A, mało dziecka jednego i drugiego w ciele A‑Elżbiety, mało domu jak z bajki?
A‑Fryderyk nie był przygotowany na okrucieństwo krytycznych i bezpardonowych sformułowań.
– Macie rację co do zasady i wykonawstwa – zamruczał tylko po to, by zostawili go w spokoju.
Nie potrafił pracować, kiedy sprawy działy się równolegle, dlatego wybierał noce na poszukiwanie szczelin, w które wciskał instrumenty rozsadzające przyzwyczajenia. Teraz też szykował się do opuszczenia jasnego pokoju, już uruchamiał do podróży spokój zasklepiony w ciele.
Era dzieci zaczynała świtać. Zamarzył, żeby wyjąć z wnętrza A‑Elżbiety dziecko, które im bardziej nie mówiło, tym więcej miało do powiedzenia. Lecz czy dziecko zostałoby z nim? Pomyślał, że może wybrałoby A‑Elżbietę albo A‑Lilę, siostrę wierną własnym myślom.
Tęsknie patrzył na dziecko schowane pod szczęśliwą gwiazdą, oddech nienarodzonego mile ożywiał plan A‑Fryderyka. „Dzieci są ufne” – pomyślał. „Dzieci są beztroskie, dzieci są promienne” – odprężył się wreszcie.
Koronkowa robota stanowiąca dowód geniuszu A‑Carycy sprawiała, że w Imperium rodziły się tylko zdrowe maleństwa. To osiągnięcie było największym przełomem w historii ludzkości. Idealna mieszanka genów rodziców A‑klasy sprawiała, że każde narodziny stawały się wyczekiwanym cudem. Świętem dziecka radosnego. Radością dziecka mądrego. Mądrością dziecka należącego do A‑Carycy. To dzieci bez usterek, bez najmniejszej słabości, pozbawione obciążeń genetycznych i środowiskowych, zadbane od chwili poczęcia aż po przyjazny i kompetentny poród, były największym dobrostanem Imperium.
Zamarł.
Jeśli dziecko rodzi się idealne, a popsuć się może jedynie w zetknięciu z dorosłym, to podobnie może dziać się z systemem, który w warunkach laboratoryjnych działał bez zarzutu. Czy to znaczy, że system zacinający się tam, gdzie wzrok nie sięga, psują ludzie? Niegodziwcy wyrachowani i sprytni, zdolni zatrzeć za sobą ślady, niechętni Imperium, bo tylko tacy podaliby w wątpliwość dobro najmłodszych. Nie duszom potępionym, nie żywiołom natury, nie dzikim zwierzętom, ale ludziom wymykającym się systemowi powinien przyjrzeć się A‑Fryderyk.
Teraz zrozumiał wcześniejszy błąd ‒ analitycznym umysłem chciał pojąć system. Rozbierał go na drobne w czysto mechaniczny sposób. Szukał zmian natężenia prądu, anomalii ciążenia lub obecności istot pozaziemskich i zjawisk paranormalnych wpływających na zaburzenia sygnału z baby ringów. Źle! Nie system był wadliwy, lecz elementy ludzkie wchodzące w jego strukturę. Zamiast skupiać się na śladach sygnałów, powinien przyjrzeć się ludziom noszącym baby ringi.
Jeśli pobierze informacje i porówna je z przepływem danych, to uzyska odpowiedź na pytanie o dziurę, w której znikała cudowna myśl A‑Carycy. Połączy wiedzę z intuicją, postąpi tak, jak postąpiłby z dzieckiem. Tkliwością i uprzejmością zachęci system do współpracy. Podąży za wskazówkami, zawsze krok za nim, obserwując wyniki w milczeniu.
Rozmyślania uruchomiły wspomnienia. Przypomniał sobie maluchy maszerujące w krucjacie dziecięcej, odważne ponad miarę, dostrzegające bezprawie i walczące o prawdę. Nie chciał żyć w czasach, w których musiałby udowadniać swoje bohaterstwo albo żądać tego od najmłodszych. Imperium spragnione pokoju wpajało obywatelom i obywatelkom siłę doświadczania człowieczeństwa innego niż to z bronią w ręku. „O humanitaryzmie świadczy nie zdolność zwyciężania, ale umiejętność powstrzymywania się od walki” – głosiła A‑Caryca.
Odmowa walki stanowiła cnotę, i lepiej było umrzeć, niż przegrać, ale A‑Caryca nie pragnęła ofiary z ludzi, tylko ofiary z ich lęków. W swojej przenikliwości wiedziała, że dziecko prędzej przestanie kochać siebie niż dorosłych zmuszających je do marszu ku śmierci.
Smutne były te obrazy zaprzeszłych czasów, zanim A‑Caryca narzuciła światu ideę odnowy, i A‑Fryderyk z ulgą wrócił do jaśniejącej złotem A‑rodziny. Na chwilę jeszcze powędrował myślami do A‑Lili, ukochanej córki odpoczywającej w sypialni na piętrze.
– Moje słowa odbijały się od niej, jakbym mówił do siebie – poskarżył się A‑Elżbiecie.
– Wciąż nie zdrowieje?
– Śpi, czyli zdrowieje.
– Kochana A‑Lila, niech śpi.
Zmęczenie siadło mu na powieki. Też chciałby odpocząć, ale jak, skoro Imperium wzywało go do działania? Powlókł się do pokoju pracy. „A‑rodzice mają wobec Imperium nie tylko prawa, ale też obowiązki” – pomyślał, zbierając siły do nowego zadania.
12
B‑Maria spotkała się z A‑Lilą przy starym parku za Miastem Dzieci, a potem minęły nieczynną bramę i weszły w dziwny świat. Nie miała pewności, czy śni wesoły sen, czy doświadcza uzdrawiającego seansu. Odczuwała lekkość ciała uwolnionego od baby ringu, a może otumaniło ją obniżone ciśnienie podziemia. Wokół snuły się hybrydy o ciałach zwykłych ludzi i uśmiechach celebrytów, bo nosili się jak A, choć nie byli A. Nie wyglądali na A, ale mówili uprzejmie i władczo, całkiem jak A.
W podziemiu śmierdziało pralką, której długo nikt nie otwierał, w niej prało się używane ubrania, aż zamieniły się w pojedyncze nitki. Śmierdziało piwnicą, tu trzymane były kiełkujące ziemniaki. Śmierdziało przyprawami, aż kręciło się w głowie. Śmierdziało kadzidłami i chlorem, benzyną, smarem i octem. Tytoniem i trawką. Piżmem perfum, waniliowym pudrem i fermentującymi owocami.
Przychodziło tu wiele osób, gotowały na ogniu, grały w karty, w skrytych miejscach obdarowywały się pieszczotami, urządzały się po swojemu, a potem wychodziły na powierzchnię i milczały o wszystkim, co przeżyły.
A‑Lila wprowadziła B‑Marię do głównej sali podziemia, w niej siedziały trupie postaci ze świeczkami w dłoniach, kobiety przyglądały się ścianom oświetlonym żółtymi płomieniami, wsłuchiwały w monotonne mamroty.
– Są tu dzieci? – zapytała B‑Maria.
– Nie.
„Na razie nie ma” – dopowiedziała za A‑Lilę. Zrozumiała, skąd odświętny charakter spotkania, przyciszone głosy, jakby widma nie chciały budzić śpiącego gościa. Czekano na dziecko, tak jak czeka się na dobrą nowinę. „To nie jest prawdziwe życie, ale ich pragnienia są jak najbardziej prawdziwe, pochodzą z tamtego świata na górze” – zrozumiała B‑Maria.
Chodziły korytarzami. A‑Lila mówiła głośno, żeby przekrzyczeć rozmowy i muzykę. Zbliżyła usta do uszu kobiety.
– Jak odkryłam podziemie? Podobnie jak ty. Przyszłam z kimś, komu spodobało się, że nie rechotałam, gdy inni rechotali. Na początku brzydziłam się, bałam się drogi i tutejszych ludzi. Jednak coś silniejszego niż wstręt pchało mnie tutaj, aż wstyd przed ludźmi ustąpił, i wtedy… – A‑Lila nabrała powietrza.
– Co wtedy?
– Zobaczyłam kogoś, kto porusza się w mojej głowie, odbiera mi rozum, mnie mi odbiera, i usłyszałam głos.
„Duszno tu. To wszystko przez duchotę” – B‑Maria łapała powietrze. Najgorsze decyzje biorą się ze świszczącego oddechu i chorób płuc, które odcinają mózgowi tlen. Ludzie muszą mieć pretekst do oddychania głębiej niż normalnie, w przeciwnym razie pojawiają się monologi wypełnione zjawami, oszukańcze zwierzenia i apokaliptyczne wizje. Gęstniał ornament przypadkowych postaci, wśród nich błyszczały szczurze pyszczki i wielobarwne patie.
– Nie oszalałam – zapewniła A‑Lila.
– Skąd!
– Serce dzień w dzień mi waliło i ta katorga trwała tak długo, aż wmówiłam sobie samobójstwo… – kolejny głęboki oddech. – Wtedy ktoś powiedział, że podziemie zostanie ze mną nawet po śmierci. Wyobrażasz to sobie?
B‑Maria popatrzyła na nią, gdy stała rozgorączkowana, wymachując rękoma. Jej smutek nie wypłukiwał się wraz ze łzami. „To nastolatka, która przechodzi okres buntu i szuka dla siebie ekscytujących miejsc” – tłumaczyła sobie zachowanie dziewczyny.
– Zdecydowałam się żyć. I od ręki zniknęła choroba nad ranem, przestałam nadwidzieć, nadsłyszeć. Czułam, że podziemie mnie pokochało, teraz jestem gotowa oddać za nie życie!
– Podziemie cię pokochało?
– Mówią, że do każdego wcześniej lub później przychodzi duch tego miejsca. Do mnie przyszedł i powiedział, żebym dbała o siebie, dobrze się odżywiała i takie tam. A przecież gdyby był wszechwiedzącym duchem, wiedziałby, że niezdrowe odżywanie to mój najmniejszy problem – zaśmiała się A‑Lila.
– A największy?
– Są ludzie, którzy nie zgadzają się z tym, co dzieje się na powierzchni.
– Z czym?
– Z cierpieniem.
– Nie ma cierpienia w Imperium Dzieci.
– Nie ma?
– Wyrzuciliśmy cierpienie z każdej żyjącej komórki.
– Dekretem? – przerwała A‑Lila.
– Tak, dekretem zarządzono kres cierpienia.
– Tak mówi twój baby ring?
– Mój baby ring mówi to, co myślę.
– Mój mówi o zemście.
– Mścicie się?
– Widzieliśmy wiele, ale się nie mścimy.
– Kim jesteście?
– Odbiciem tego, co tam.
„Jesteście szaleńcami, którzy zbudowali alternatywny świat bez złudzeń, że to coś lepszego od oryginału” – zrozumiała B‑Maria.
Spodziewała się wesołych ludzi spędzających rozumnie czas, a spotkała oszołomów nieakceptujących swoich ograniczeń. „Jesteście ludzkością, której świat się nie przytrafił. Jesteście głębiną, w której chowacie się przed samymi sobą” – mogłaby im powiedzieć.
– Pomożemy ci przejść ostatni etap – usłyszała. – Wiemy, jak wygląda transfer od B do A.
Ludzie, którzy stanęli obok niej, wyglądali jak każdy tutaj: skromne ubranie dowodziło przynależności do B, ale odprężenie i śmiałość upodabniały ich do A. Zerknęła na nadgarstki, ale baby ringi były zasłonięte.
– Dostanę pozwolenie?
– To i tak bez znaczenia.
– Tylko na tym mi zależy.
– Teraz zależy ci na A, ale to się zmieni.
– Jeśli wiecie, jak wygląda transfer, powiedzcie.
– Większość ludzi poddaje się po pierwszej odmowie, reszta po drugiej – zaczął chłopak.
– Ministerstwo twierdzi, że ułamek chętnych podchodzi do trzeciej szansy, my uważamy, że nikt – dorzuciła dziewczyna.
– Nikt?
– Nikt.
– Jak to nikt?
– Poza tobą i kilkoma… – skrzywiła się.
– Tak o mnie myślicie?
– My, wszyscy tu zebrani, dostrzegamy szkodliwość tego czynu.
– To A‑Lila mnie namówiła – szepnęła B‑Maria w usprawiedliwieniu.
– To nie było trudne.
– Jesteście sektą?
– Jesteśmy rodziną.
– To wasz dom?
– To miejsce wolności i chaosu.
– Skąd wiecie, że im nie powiem?
– Co im powiesz?
– Wszystko.
– Cokolwiek im powiesz, nie będzie to wszystko – zaśmiali się.
– Wiedzą o was?
– Czy wiedzą o nas? – znowu ich rozbawiła.
– Wiedzą – rzuciła dziewczyna.
– Nie wiedzą – zaprotestował chłopak.
– Wiedzą, nie wiedzą. Nie ma nic złego w tym, że uciekamy przed Imperium.
– Czego chcecie za pomoc?
– Pomagamy bezinteresownie.
– To znaczy, że jesteście naiwni.
Rozproszyli się w szarości korytarza i dopadli ścian, to w nich wykuwali epigrafy. Może próbowali wydłubać z nich sekret, dlatego pastwili się nad kamieniem, a to, co wyryte, zamalowywali, na wieczną po nich pamiątkę.
„Gdzie jest A‑Lila? Gdzie wyjście?” – rozglądała się w nagłej pustce B‑Maria. Zmęczenie zamknęło jej oczy.
15
Winda wznosiła się na najwyższe piętro Ministerstwa Dzieci, gdzie urzędowała A‑Caryca. A‑Komendant jechał nią sam, a jednocześnie towarzyszyły mu spojrzenia osób śledzących ruchy jego ust i rąk, więc zacisnął wargi, a dłonie włożył do kieszeni.
Mechanizm wyłączył się pod dachem. W którą stronę A‑Komendant by nie skręcił, i tak doszedłby do opartego o pulpit strażnika. Ten przysunął czytnik do jego baby ringu i kiwnął głową. Matowe ściany i światła poukrywane w suficie prowadziły do strażniczki. A‑Komendant otworzył usta, które ta sprawdziła palcem.
Słyszał oddech, skrzypienie butów, trzask stawów w kolanach, siebie słyszał i ciało, które zatrzymało się przed ciemnymi drzwiami. Wychwycił dudniące serce. Poczuł zdrętwienie łydek, pustkę w głowie, ciężar egzystencji, wszystko mu przeszkadzało. „Niech dziecko będzie z tobą!” – powtarzał w niepewnej pamięci. „Niech dziecko będzie z tobą! Tak zacznę, a potem będę słuchał, może rozmowa rozwinie się sama? Niech dziecko będzie z tobą, A‑Caryco” – powtórzył niepewnie.
Baby ring zawibrował. To sygnał, by wejść. Nie wchodził. Powinien nacisnąć klamkę, przyciągnąć rączkę do siebie, zrobić krok, upewnić się, że drzwi zamknęły się za jego plecami, ale dalej stał w przeciągu. Chyba się bał. Zamiast dziejowego szczęścia miażdżył go punkcik strachu.
Odwrócił się i spojrzał na strażniczkę, uśmiechnęła się. Nie był pewien, czy do niego, czy do wspomnień o gościach mdlejących przed drzwiami A‑Carycy. „Idee Imperium Dzieci wymagają odwagi, nie ma w nich miejsca na mierzwę” – dodawał sobie otuchy. Tego mu było trzeba. Mówienia o sile, która go ośmieliła. Odwołania do dzieła zniewalającego nie tych, którym przypadło w udziale miejsce słabszych, bo te pola zasiano już trawą. To on był siewcą, jednym z wielu, ale najlepszym – w to wierzył.
– Powinniśmy być zdecydowani – usłyszał głos A‑Carycy po wejściu.
Przestronny gabinet wydał mu się wyciągnięty do sufitu, jakby znaleźli się w stożku, któremu odcięto wierzchołek. Okna wychodziły na niebo. Kilka wygodnych grafitowych foteli, stół, pusta karafka i szklanki z górskiego kryształu, wszystko osobne. Na jednym z siedzisk oświetlona cienkim strumieniem światła królowała A‑Caryca.
– Wątpią – dodała wyraźnie.
Wskazała fotel, który stał zbyt daleko, by A‑Komendant do niego doszedł, zanim ona wypowie kolejne zdanie. Stał więc na baczność, wciąż przy drzwiach. Wyprężony jak strzała, napięty jak struna, czuł się idiotycznie w tym samotnym warowaniu przy wejściu.
– Hasło „Zero cierpienia dzieci” okazało się pustym sloganem.
Pomyślał, że się przesłyszał.
– Czy chodziło o wytarte slogany? Czy o żywe słowa, które ośmielą do czynów? Jesteś w stanie dać Imperium coś więcej?
– Tak, A‑Caryco.
– Coś, co przekona wątpiących?
Mówiła, jakby go nie słyszała.
– Tak, A‑Caryco – spróbował głośniej.
– I nie chcesz nic w zamian?
– Nic dla siebie – wzruszenie zbierało się w gardle A‑Komendanta.
Odczekała, aż usiadł w fotelu.
– Przygotowujemy się do Wielkiej Ceremonii Ostatecznego Oczyszczenia Imperium Dzieci. Na zawsze wyeliminujemy głód, choroby, smutek i niesprawiedliwość. Spłacimy stare przewiny. Wynagrodzimy cierpliwych. Zaopiekujemy się słabymi.
– Niech dziecko będzie z tobą, A‑Caryco.
– Niech dziecko będzie z tobą, A‑Komendancie – odpowiedziała życzliwie.
Czułość otuliła go ciepłem. Teraz zrozumiał mądrość powitania, które odnosiło się nie do anonimowych dzieci na tak zwanym wielkim świecie, ale do każdego z nich z osobna. Przypomniał sobie chłopca sprzed wielu lat: ufnego, radosnego siebie na pierwszym Marszu Dumy Dziecka. To wtedy po raz pierwszy zobaczył A‑Carycę. Wyciągał ręce i płakał wraz z innymi, tak to zapamiętał, jako gromadne łkanie i pojedynczą tęsknotę za tą, która teraz siedziała naprzeciw niego. Zapragnął powołać swoich A‑rodziców na świadków niezaprzeczalnego powodzenia.
– Co ofiarujesz Imperium? – zapytała A‑Caryca.
„Siebie” – chciałby wykrzyknąć. Siebie, ale nie dla Imperium, lecz dla niej. Pragnął dla A‑Carycy zmieniać świat, pragnął zmieniać ludzi, siebie pragnął zmieniać w kogoś godniejszego, niż mógłby być, nikt go nie zatrzyma. Był A, to zobowiązuje. Ambicja, autorytet, aspiracja ‒ jego wyznanie wiary. Mógłby dać jej coś prawdziwego, bo Imperium brzydziło się kłamstwem, okrucieństwem i gniewem. Tak jak on.
A‑Caryca podniosła wzrok, ale nie patrzyła na A‑Komendanta. Wpatrywała się w kogoś za jego plecami. Nie śmiał się odwrócić, ktokolwiek tam był, miał pozostać dla niego dalekim nieznajomym.
– Zawsze wiem, gdy nadchodzi nowe, czuję, zanim inni poczują, i teraz powiem coś tylko tobie ‒ A‑Caryca ściszyła głos. ‒ Wypchnięte wahadło wraca do miejsca, z którego wyszło, od lewej do prawej i od prawej do lewej, z dołu do góry i znowu do głębi, od czucia do myślenia i z powrotem do zmysłów, od romantyzmu do pragmatyzmu, i ponownie do idei, od patrzenia przed siebie do patrzenia we wspomnienia i znowu w przyszłość, od nienawiści do miłości i odwrotnie do strachu, rozumiesz? Nieustanny ruch po swoich śladach, zawsze po to, by odkrywać nowe, coraz to nowsze obszary. I rzeczywiście, one są nowe nie tylko pozornie, wahadło bowiem nigdy idealnie nie wraca do tego samego punktu, zagarnia coraz to nową przestrzeń, i wraca do miejsc wcześniej nieznanych. W którym momencie dziejów człowieczych jesteśmy teraz, A‑Komendancie? Powszechne bombardowanie ludzkości szczęściem, na które ciężko pracowaliśmy, już nastąpiło. Co dalej? Potężna twórcza troska o ludzi, którzy nie mieli się do kogo zwrócić, gdzie jest obecnie? Dojrzeliśmy jako ludzie, dojrzeliśmy jako ludzkość, a jaki jest następny krok? Kto poprowadzi społeczność do kolejnego etapu? Kto przeprowadzi przez czasy barbarzyństwa, bo po czasach ładu zawsze przychodzi zniszczenie. Kto będzie tą światłą, oddaną Imperium osobą?
Czas przyspieszył i A‑Komendant stawał się coraz większą cząstką lepszej przyszłości, której nie umiał ogarnąć wyobraźnią. Nie zrozumiał rozkazu A‑Carycy, ale wiedział, że nie ma od niego odwrotu. Zastanawiał się, jak ma znaleźć ten punkt, w którym wahadło historii zacznie przechylać się w drugą stronę. Nie był pewien, czy on sam miałby poruszyć mechanizmem, czy jedynie śledzić jego bieg i w porę uchylić głowę.
Pojedyncze gesty nie niosły prawdy, tak jak pojedyncze słowa nie niosły prawdy, nic, co pojedyncze, nie zbliżało do całości, a wręcz ją zakłamywało, sprawiając, że całość przeglądała się w krzywym zwierciadle. A‑Komendant również nie potrafił złożyć w jedno mowy i ust A‑Carycy, małego pokoju i siebie, wirujących osobno w przestworzach.
A‑Caryca była od niego oddalona, a on usłyszał uderzenia nie swojego serca i odczuł chropowatość jej skóry. Zaciągnął się zawilgłym zapachem roztaczającym się wokół kobiety, kręciło mu się w głowie od doznań.
Wyobraził sobie siebie majaczącego w jej fotelu, ze wzrokiem utkwionym w daleką postać za plecami innego A‑Komendanta. Teraz dostrzegł wykręconą istotę, wzbudzającą w A‑Carycy szczęście obcowania z pięknem niedoskonałości.
– Na zawsze ty, A‑Caryco, ktokolwiek przyjdzie po tobie, stanie się tobą – wydusił w natchnieniu.
Innobyt A‑Carycy wyraził gorące pragnienie i zamilkł. Wydało mu się, że zajrzała w jego myśli i uśmiechnęła się do nich. Łzy wzruszenia zalały mu oczy, płakał, gdy wychodził, płakał, gdy siadał do biurka i słał na baby ring B‑Marii wezwanie na kolejne przesłuchanie.
Laureatka Nagrody Krakowa Miasta Literatury UNESCO, projektu wydawniczego Biura Literackiego „Pierwsza książka prozą” oraz konkursu „Dramat!” organizowanego przez Dwutygodnik i Teatr IMKA; dwukrotna finalistka konkursu Metafory Rzeczywistości poświęconego polskiej dramaturgii współczesnej, trzykrotna stypendystka Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, półfinalistka Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej. Autorka scenariusza i reżyserka filmu dokumentalnego, dramatów teatralnych oraz słuchowisk. Jej teksty zostały przetłumaczone na języki: angielski, rosyjski, niemiecki, białoruski i gruziński.
Odpowiedzi Marty Sokołowskiej na pytania Tadeusza Sławka w „Kwestionariuszu 2022”.
WięcejCzytanie z książki Imperium Dzieci z udziałem Marty Sokołowskiej w ramach festiwalu Stacja Literatura 26.
WięcejDrugi odcinek z cyklu „Rozmowy na torach” w ramach festiwalu Stacja Literatura 26.
WięcejDwunasty odcinek cyklu Książki z Biura. Nagranie zrealizowano w ramach projektu Kartoteka 25.
WięcejAutorski komentarz Marty Sokołowskiej w ramach cyklu „Powieść w drodze”, towarzyszący premierze książki Imperium Dzieci, która ukazuje się w Biurze Literackim 12 lipca 2021 roku.
WięcejRozmowa Aleksandry Byrskiej z Martą Sokołowską, towarzysząca premierze książki Imperium Dzieci, która ukazuje się w Biurze Literackim 12 lipca 2021 roku.
WięcejFragment zapowiadający książkę Marty Sokołowskiej Imperium Dzieci, która ukaże się w Biurze Literackim 28 czerwca 2021 roku.
WięcejCzytanie z książki Imperium Dzieci z udziałem Marty Sokołowskiej w ramach festiwalu Stacja Literatura 26.
WięcejDrugi odcinek z cyklu „Rozmowy na torach” w ramach festiwalu Stacja Literatura 26.
WięcejDwunasty odcinek cyklu Książki z Biura. Nagranie zrealizowano w ramach projektu Kartoteka 25.
WięcejRecenzja Filipa Łobodzińskiego towarzysząca premierze książki Marty Sokołowskiej Imperium Dzieci, która ukazuje się w Biurze Literackim 12 lipca 2021 roku.
WięcejAutorski komentarz Marty Sokołowskiej w ramach cyklu „Powieść w drodze”, towarzyszący premierze książki Imperium Dzieci, która ukazuje się w Biurze Literackim 12 lipca 2021 roku.
WięcejRozmowa Aleksandry Byrskiej z Martą Sokołowską, towarzysząca premierze książki Imperium Dzieci, która ukazuje się w Biurze Literackim 12 lipca 2021 roku.
WięcejFragment zapowiadający książkę Marty Sokołowskiej Imperium Dzieci, która ukaże się w Biurze Literackim 28 czerwca 2021 roku.
WięcejRecenzja Filipa Łobodzińskiego towarzysząca premierze książki Marty Sokołowskiej Imperium Dzieci, która ukazuje się w Biurze Literackim 12 lipca 2021 roku.
WięcejRozmowa Aleksandry Byrskiej z Martą Sokołowską, towarzysząca premierze książki Imperium Dzieci, która ukazuje się w Biurze Literackim 12 lipca 2021 roku.
Więcej