książki / PROZA

Żukowo

Agata Dyczko

Fragmenty książki Agaty Dyczko Żukowo, która ukaże się w Biurze Literackim w 2024 roku.

Biuro Literackie

jeśli czte­ry myszy prze­bie­gły przez dro­gę
jeśli czte­ry myszy
domy i obo­ry scho­wa­ne są za wznie­sie­niem
bo sil­ne wia­try cią­gną oko­li­cę za tra­wę i drze­wa
i wszyst­ko
cią­gnię­te jest z zacho­du na wschód

pochy­lił się szpa­ler drzew przy dro­dze
pochy­li­ła się cała wieś
wyła podwó­rzem
i świ­sta­ła szpa­ra­mi i okna­mi
o kilo­metr stąd tań­czy­ło i stra­szy­ło
morze
aż pla­ży nie było
ale nikt nie patrzył, bo wszy­scy byli tu

czte­ry myszy prze­bie­gły
kot z psem bawi­li się
kro­wy patrzy­ły na sie­bie w cichych obo­rach
cze­ka­ły

kobie­ty we wsi były cho­re
pięć sióstr leża­ło na tap­cza­nach
i pięć domów im się przy­glą­da­ło
ze ścian patrzy­li przod­ko­wie i jezus

drze­wa i księ­życ w nie­bie­skim ogrój­cu i papro­cie na meblo­ścian­kach
goto­wał się rosół i lał w nie­miec­ką por­ce­la­nę, któ­rej nikt nigdy nie kupił
dym z komi­nów ucie­kał szyb­ko na wschód
podwó­rza wyły
luź­ne bla­chy rezo­no­wa­ły w powie­trzu
jak świę­te

Zamiesz­ka­ły­śmy we wsi, któ­rej ścia­ny zosta­ły wypa­lo­ne w cegiel­niach gór­nej Odry jesz­cze przed woj­ną. We wsi były trzy duże sta­da krów, jed­na gospo­dy­ni hodo­wa­ła kacz­ki i kury, były dwa lisy, któ­rych ścież­ki cią­gnę­ły się po polach, mię­dzy lasem a wsią i dalej, przez wieś w stro­nę morza. Były ruiny cmen­ta­rza żydow­skie­go, a przy­naj­mniej wia­do­mo, że kie­dyś tam był, bo macew uży­to do wzmoc­nie­nia wypłu­ki­wa­ne­go przez rze­kę frag­men­tu wału. Zosta­ły tyl­ko nie­rów­no­ści grun­tu, kępy traw i drze­wa. Był wał, któ­ry odgra­dzał rze­kę od pól. Były pola, któ­re na sta­rych mapach ozna­cza­no jako jezio­ro, ale nie­miec­ka melio­ra­cja zamie­ni­ła je w żyzne pastwi­ska poprze­ci­na­ne gęstą sie­cią rowów. (Jak chcesz dojść do lasu, musisz prze­sko­czyć przez rów jakieś dwa­dzie­ścia razy). Tyl­ko jed­na gospo­dy­ni we wsi trzy­ma­ła świ­nie, kie­dyś we wsi było ich znacz­nie wię­cej. To ona zacho­ro­wa­ła jako pierw­sza, ta od świń, po niej kolej­ne, wszyst­kie w cią­gu czte­rech mie­się­cy.

Był most.

Przy­je­cha­ły­śmy do wsi mostem przez rze­kę, weszły­śmy do pierw­sze­go domu. Jedli­śmy rosół zgro­ma­dze­ni wokół cho­rej, któ­rą w łóż­ku, wspar­tą na podu­chach, kar­mi­ła jej naj­star­sza cór­ka.

Było spo­koj­nie i przy­jaź­nie. Było nie­wy­mow­nie smut­no. Kot patrzył na nas przez szy­bę, trzy­ma­jąc w pysku jed­ną z czte­rech myszy. Zosta­ły trzy. Pomy­śla­ły­śmy obie naraz, ja i moja towa­rzysz­ka, i spo­tka­ły­śmy się wzro­kiem. Kobie­ta odsło­ni­ła wiel­kie zaban­da­żo­wa­ne koń­czy­ny i zaczę­ła szlo­chać. I wszy­scy zapła­ka­li.

Ukry­wa­łam wzru­sze­nie pod nało­giem, sta­łam na podwó­rzu i pali­łam. Na nie­bie krą­żył heli­kop­ter. Z domu jak gra­nat wypadł syn gospo­da­rzy, biegł tak szyb­ko, że nie zdą­żył wyha­mo­wać, i wła­ści­wie zatrzy­mał się na mnie. Miał oko­ło sie­dem­na­stu lat, zadarł gło­wę. Patrzy­li­śmy. Na sznur­ko­wej dra­bi­nie wypusz­czo­nej z maszy­ny dyn­da­ły czte­ry małe figur­ki. Zamiast pocze­kać, aż hałas ucich­nie, posta­no­wił wykrzy­czeć mi wyja­śnie­nie do ucha.

– Ćwi­czą! Robią pętlę nad naszym domem. Obser­wu­ję to! – chwa­lił się.


– I świ­niom jest u mnie dobrze. Wiesz, skąd wiem? A bo się nad tym zasta­na­wiam.

– Zasta­na­wiam się – powtó­rzy­ła, zwięk­sza­jąc natę­że­nie gło­su, brzmiał teraz jak z mów­ni­cy albo z ambo­ny. Papie­ros przy­kle­jo­ny do ust sam trzy­mał się twa­rzy, styl twar­dzie­li z daw­nych lat.

– Myśla­łam nad tym nie raz i nie pięt­na­ście razy – kon­ty­nu­owa­ła. – Nigdy żad­na świ­nia swo­ich mło­dych nie zagry­zła. Tu, u mnie. A to się zda­rza. Mia­łam pięć lat, hodo­wa­li­śmy macio­rę. Mat­ka w małej komór­ce ją trzy­ma­ła, tro­chę sia­na rzu­co­ne­go na zie­mię, gru­bym sznu­rem się ją poucza­ło, jak gry­zła, bo czę­sto gry­zła – Dłoń powę­dro­wa­ła do twa­rzy. Papie­ros sie­dział w pod­kur­czo­nych jak szpo­ny pal­cach. Patrzy­łam na pożół­kły od dymu palec. – Oświ­ni­ła się. Naj­star­sza z nas mia­ła pil­no­wać, bo macio­ra po poro­dzie bywa nie­spo­koj­na i krzyw­dę może zro­bić mło­dym. Jan­ka chwi­lę posie­dzia­ła, poszu­ra­ła i poszła na kwiat­ki. Lubi­ła zry­wać, ukła­dać bukie­ty, albo zry­wać się od nas, od obo­wiąz­ków. Powie­dzia­ła nam, żeby­śmy pil­no­wa­ły. Usa­dzi­ła nas wszyst­kie trzy. Sie­dzia­ły­śmy prze­ra­żo­ne w tej ciem­nej komór­ce, ja, Eliz­ka i Hali­na. Hala opo­wia­da­ła, że jak tam wej­dzie­my, za barier­kę, to taka świ­nia może nam rękę zjeść, i buzie z kawał­kiem oka. Ela pła­ka­ła. Pro­sia­ki się dar­ły. Potem zro­bi­ło się zamie­sza­nie, na podwór­ku zaba­wa jakaś była. Wte­dy macio­ra wszyst­kie mło­de zagry­zła, pode­pta­ła. Część nawet zja­dła. Praw­dę Hala mówi­ła. Mogła poką­sać. No i co. Co powiesz? Wina, nie wina? Nawet gdy­by­śmy pil­no­wa­ły, jak mama przy­ka­za­ła, to kto macio­rze zabro­nił­by cze­go. – Uśmiech­nę­ła się. – Wszyst­kie dosta­ły­śmy za to bicie. Tak było u mamy. Nie pyta­ła. Kto się nawi­nął, dosta­wał. Taka była jej spra­wie­dli­wość. – mówiąc to, scho­wa­ła szy­ję i cof­nę­ła bro­dę, jak­by pró­bo­wa­ła unik­nąć cio­su nie­wi­dzial­nej ścier­ki albo trzon­ka mio­tły. – Trzy­ma­ła moc­no za rękę do góry. Tak to robi­ła, dru­gą tłu­kła. – Spoj­rza­ła na mnie, a potem od razu gdzieś w bok i znów na mnie. Mru­gnę­ła – Po moje­mu to jest tak: macie­rzyń­stwo to wybór, możesz wziąć, możesz nie brać. Albo jak ta macio­ra, masz takie­go sznu­ra w domu i na ple­cach i wte­dy wybo­ru nie ma. Wte­dy nie i nie. Rozu­miesz cze­mu. U mnie sta­ry był tym sznu­rem, dla­te­go nie pozwa­la­łam na nowe życie. To moje osią­gnie­cie jest. Koty tak, rodzi­ły bez koń­ca. Świ­nie tak, bo on się do świń nie zbli­żał. Brzy­dził się. – Strzą­snę­ła popiół z papie­ro­sa. Kot odsko­czył spod stóp w ostat­niej chwi­li. Dłu­gi komin żaru roz­padł się na kle­pi­sku. Wiatr roz­wiał iskry – Świń się brzy­dził, zamiast do zwie­rząt, szedł do lasu, wcho­dził i wra­cał z peł­nym wia­drem. Grzy­by, jago­dy, co chcia­łaś. Czło­wiek czort, a las znał, potra­fił. I las go darzył. To dziw­ne praw­da? Cza­sa­mi chcia­ło­by się, żeby ktoś był do koń­ca zły. A ludzie się nie dają. Nawet gadzi­ny mają swo­je miej­sca. I on miał las, a tutaj, w domu, to była pomył­ka. Ech! – Sze­ro­kim łukiem prze­cię­ła powie­trze, jak­by zbi­ja­ła lecą­cą pił­kę, domy­śli­łam się, że był to gest, któ­rym posy­ła męża, a wła­ści­wie wspo­mnie­nie o nim, pro­sto do dia­bła.

– Teraz mam dziec­ko, teraz moż­na – zga­si­ła swój głos, stuk­nął w okrą­głe kamie­nie, kocie łby, któ­ry­mi Nie­miec wyło­żył podwór­ko. Zacią­gnę­ła się ostat­ni raz, pod sam filtr. Splu­nę­ła. Wygię­ła się w koco­wym koko­nie i wrzu­ci­ła kie­pa do sło­ika.

– Kie­dy odcho­dzi mąż tyran, cho­le­ryk, alko­ho­lik, wie­lu rze­czy uczysz się od nowa. Z począt­ku myślisz, że nie dasz rady. Do bicia, do zło­ści i stra­chu, do ukry­wa­nia się moż­na się przy­zwy­cza­ić. Do wła­snych kłamstw, bo się kła­mie, innym, sobie, żeby było lżej A potem tyran odcho­dzi, oka­zu­je się, że jest życie poza tym ukła­dem. To jest zawsty­dza­ją­ce, bar­dzo… Ale jak przej­dziesz przez ten wstyd, połkniesz tę gliz­dę, zagry­ziesz pia­chem, to możesz uczyć się żyć od nowa. I to już jest cał­kiem nie­zła zaba­wa. Nie nauczysz się wszyst­kie­go, wie­le cie­bie zosta­nie takiej nie-do-koń­ca, ludzie cię będą uni­ka­li. Tak. Raczej tak. Więc wybie­rasz, cze­go się nauczysz, a co odpusz­czasz. Ja się nauczy­łam miło­ści – powie­dzia­ła i jej twarz, jak­by na potwier­dze­nie, zabłysz­cza­ła jak mosięż­ny skarb. – Wcze­śniej nie umia­łam tego pra­wie wca­le. No i kto, no i co? Wia­do­mo. Świ­nie mnie uczy­ły.

– A mat­ka?

– Co?

Pyta­łam o miłość i macie­rzyń­stwo. O mat­kę w tym wszyst­kim. O swo­ją mat­kę, ale naj­bar­dziej o sie­bie – cór­kę.

– Nie. – Splu­nę­ła jak Clint Eastwo­od, zmru­ży­ła oczy i poki­wa­ła gło­wą, powo­li, jak w wester­nie. Zawie­si­ła spoj­rze­nie dale­ko, gdzieś w pozba­wio­nej ostro­ści dali. Lubi­łam tę chłod­ną pozę. Co się dzi­wić, wokół cią­gnę­ły się pła­skie rów­ni­ny i tor­fo­wi­ska dzi­kie­go zacho­du, lewy gór­ny róg mapy, osob­ny, pozo­sta­ją­cy w jakimś dystan­sie do cen­trum, komu­kol­wiek by to cen­trum chwi­lo­wo nie pod­le­ga­ło. „Przy­dał­by się buja­ny fotel, dla niej, dla mat­ki, dla cór­ki” – pomy­śla­łam. Już nie pali­my, wypra­co­wa­ły­śmy sobie nato­miast chwi­lę mil­cze­nia, z gło­wa­mi opar­ty­mi o bia­łą, nagrza­ną połu­dnio­wym słoń­cem ścia­nę domu. Oddy­cha­my głę­bo­ko i regu­lar­nie. Mat­ka drga, aż ją pod­rzu­ca, raz i potem dru­gi raz. Przy­sy­pia.


Do poko­ju wpa­dły dwie osy. Ojciec drgnął.

– Pozwól im. – Zatrzy­ma­ła go gestem.

Pod­la­ty­wa­ły po kolei do mebli i przed­mio­tów, bada­ły jeden po dru­gim, z góry na dół ana­li­zo­wa­ły zawar­tość meblo­ścian­ki. Wącha­ły. Szu­ka­ły schro­nie­nia przed zim­nem, a może źró­dła słod­kie­go zapa­chu. Albo obie te rze­czy naraz. Prze­strzeń napeł­ni­ła się gło­śną wibra­cją owa­dzich skrzy­deł. W poko­ju nadal znaj­do­wa­ło się dzie­sięć, może dwa­na­ście kotów. Zaspa­ne, porzu­co­ne, jak kochan­ki prze­bu­dzo­ne ze snu w salo­nie opium, w pół­u­śmie­chu, pół­otwar­ciu puste­go oka. Sunę­ły przez prze­strzeń, cią­gnąc za sobą bez­wład­ne tyl­ne łapy, i w ten spo­sób roz­cią­ga­ły się do impo­nu­ją­cych, nie­moż­li­wych roz­mia­rów. Roz­glą­da­ły się za łyd­ka­mi, o któ­re jesz­cze przed chwi­lą moż­na się było otrzeć. Pod­no­si­ły gło­wy i cze­ka­ły na dło­nie, któ­re powin­ny im spaść im na łby, zła­pać za kar­ki, grzbie­ty i podra­pać pup­ki. Część, z wła­ści­wym kotom sto­icy­zmem, runę­ła na dywan i wyli­zy­wa­ła sobie futro, inne wpa­try­wa­ły się w nie­bo powy­żej okna i deli­kat­nie strzy­ka­ły szczę­ką. „Kkkkk”, mały koci kle­kot. Zmru­ży­łam oczy. Za oknem lata­ły nie­to­pe­rze, dwa lub trzy, wzno­si­ły się i opa­da­ły, przy­spie­sza­ły na łuku, żeby wysko­czyć z nie­go jak ze skocz­ni. Ta prak­tycz­na stra­te­gia, któ­ra pozwa­la­ła im zja­dać ostat­nie tej jesie­ni owa­dy, wyglą­da­ła jak naj­pięk­niej­sza i naj­przy­jem­niej­sza for­ma poru­sza­nia się na świe­cie. Rap­tow­ne zwro­ty i bez­wład­ne opa­da­nie, przy­spie­sze­nia i zawie­sze­nia, pętle, piki w dół i esy-flo­re­sy po ciem­nym nie­bie. Mija­ły się w locie, prze­la­tu­jąc cen­ty­me­try od sie­bie, a potem w dwie róż­ne stro­ny ruchem przy­po­mi­na­ją­cym taniec wstąż­ki. Zni­ka­ją i poja­wia­ją się na innym frag­men­cie nie­ba, rysu­jąc zło­śli­we mapy. „Dro­ga do skle­pu? Pro­ste, pój­dziesz w lewo, w pra­wo i w dół. Kor­ko­ciąg w dół i odbi­cie dwa­dzie­ścia cen­ty­me­trów nad zie­mią”. Pokaz myśliw­ców z gięt­ki­mi prze­gu­ba­mi. Osy zamil­kły, zna­la­zły okru­chy cia­sta wdep­ta­ne w dywan, sku­ba­ły i liza­ły okle­jo­ne sło­dy­czą wło­ski. Bia­ły kot z rudą łapą w przy­cza­je­niu je obser­wo­wał, a potem wsko­czył na łóż­ko i zachwiał się, był jesz­cze bar­dzo mło­dy, za mło­dy, by ogar­niać balans sta­rych sprę­żyn wer­sal­ki. Patrzył teraz z wyso­ko­ści to na osy, to na gospo­da­rzy i to się wszyst­ko kodo­wa­ło w jego kocim mózgu, zda­wa­ło się, że bar­dziej pochła­nia infor­ma­cje, niż je łączy. Ale już nie­ba­wem, meto­dą prób i błę­dów, pozna więk­szość kocie­go świa­ta. Meto­dą prób i błę­dów, porów­nań i strat stwo­rzy umow­ne ukła­dy sił, podzie­li świat na kate­go­rie: ofia­ry, przy­ja­cie­le, kar­mi­cie­le, zaba­wy. Nocą może mu się przy­śnić, że ska­cze na owa­da, pyta­nie, jak po takiej kon­fron­ta­cji będzie się czuł jego nos. Na dłuż­szą metę bez­sze­lest­ne­go mor­der­cy w kocie powstrzy­mać się nie da. Moż­na nato­miast ogra­ni­czać szko­dy.

Kobie­ta dała znak mężo­wi, wła­ści­wie tyl­ko okrę­ci­ła twarz, w jego stro­nę. Prze­su­nął jej cia­ło, sil­nym ramie­niem objął w pasie, uniósł, dru­gą ręką pod­su­wa­jąc podusz­kę pod jej łokieć; teraz sie­dzia­ła nie­mal pio­no­wo. Jesz­cze raz popra­wił koł­drę, opa­tu­lił, brze­gi zawi­ja­jąc tak, żeby chłod­ne powie­trze z otwar­te­go okna nie dosta­wa­ło się pod spód. Oto­czo­na pucho­wą pie­rzy­ną wyglą­da­ła teraz jak lar­wa. Lar­wa z wyjąt­ko­wo ład­ną twa­rzą i zadba­ny­mi wło­sa­mi. „Tutaj, w tym salo­nie, w tym momen­cie nie pan, nie król, a lar­wa była spra­wo­wa­ła rzą­dy” – pomy­śla­łam. Nie­to­pe­rze zapę­tla­ły przy­jem­no­ści na ciem­nym już nie­bie. Coś łazi­ło po dachu, sta­re dachów­ki, kamycz­ki, i ukry­te przez wro­ny orze­chy grze­cho­ta­ły nad gło­wa­mi. Świę­te bla­chy ode­zwa­ły się raz i dru­gi, zry­wał się wiatr. Będzie wia­ło.

Ćma odkle­iła się od lam­py i pró­bo­wa­ła wle­cieć w twarz mat­ki. Ona też dostrze­ga­ła ten blask, prze­szło mi przez myśl. Kobie­ta krzyk­nę­ła, dmuch­nę­ła z całej siły nosem, wydę­ła usta. A potem zaśmia­ła się z tego, jak ćmy już nie było. Śmia­ła się dłu­go, łasko­ta­ła sie­bie swo­im wła­snym śmie­chem.

– Ty awan­tur­ni­co. Daj żyć.

O autorze

Agata Dyczko

Reżyserka teatralna, twórczyni słuchowisk, osoba pisząca. Współpracuje z Teatrem Wielkim w Warszawie i Operą Wrocławską. W Radiu Kapitał, w ramach „Pasma dla Ziemi”, prowadzi audycję zatytułowaną „w pasiece taty dyczko”. Lubi przyglądać się miejscom i ich mieszkańcom, interesują ją sytuacje wielogatunkowe, w szczególności relacje i negocjacje. Ceni sobie wyobrażanie niemożliwych społeczności, ciał i połączeń. Nigdy nie przestanie czytać o zwierzętach, w szczególności o ich myśleniu i czuciu, jest ciekawa narządów zmysłów, których sama nie posiada. Chciałaby zacząć nurkować.

Powiązania

Rozmowy na koniec: odcinek 32 Marcin Czerniawski, Agata Dyczko, Karolina Krasny, Ewa Tondys-Kohmann, Łukasz Wojtysko

nagrania / transPort Literacki Różni autorzy

Trzy­dzie­sty dru­gi odci­nek z cyklu „Roz­mo­wy na koniec” w ramach festi­wa­lu Trans­Port Lite­rac­ki 28. Muzy­ka Resi­na.

Więcej

Nowe poetyckie i prozatorskie głosy z polski 2023

nagrania / transPort Literacki Różni autorzy

Czy­ta­nie z książ­ki Połów. Poetyc­kie i pro­za­tor­skie debiu­ty 2022 z udzia­łem Mar­ci­na Czer­niaw­skie­go, Aga­ty Dycz­ko, Miło­sza Fle­sza­ra, Jaku­ba Gra­bia­ka, Jaku­ba Gut­kow­skie­go, Karo­li­ny Kra­sny, Joan­ny Łępic­kiej, Ewy Ton­dys-Koh­mann, Łuka­sza Woj­tysk i Ame­li Żyw­czak w ramach festi­wa­lu Trans­Port Lite­rac­ki 28. Muzy­ka Resi­na.

Więcej

Wciąż czcimy pomniki ciemiężycieli, zbieramy się w lasach, by śpiewać do przebranych za bóstwa plantatorów i morderców, posłuszeństwo wobec władzy i silnego wrośnięte mamy w grubą od doświadczeń skórę

wywiady / o pisaniu Agata Dyczko Łukasz Wojtysko

Roz­mo­wa Łuka­sza Woj­ty­ski z Aga­tą Dycz­ko, lau­re­at­ką pro­jek­tu „Połów. Pro­za­tor­skie debiu­ty 2022”.

Więcej

Historia jednego akapitu: Stado

recenzje / KOMENTARZE Agata Dyczko

Autor­ska impre­sja Aga­ty Dycz­ko, lau­re­at­ki pro­jek­tu „Połów. Pro­za­tor­skie debiu­ty 2022”.

Więcej

Połów. Poetyckie i prozatorskie debiuty 2022 (proza)

utwory / zapowiedzi książek Różni autorzy

Frag­men­ty zapo­wia­da­ją­ce książ­kę Połów. Poetyc­kie i pro­za­tor­skie debiu­ty 2022, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 14 sierp­nia 2023 roku.

Więcej

Sześćset stron do końca świata

wywiady / o pisaniu Agata Dyczko Ewa Tondys-Kohmann

Roz­mo­wa Aga­ty Dycz­ko z Ewą Ton­dys-Koh­mann, lau­re­at­ką pro­jek­tu „Połów. Pro­za­tor­skie debiu­ty 2022”.

Więcej

Rytuały przeżywania smutku

recenzje / ESEJE Lucyna Nawarecka

Recen­zja Lucy­ny Nawa­rec­kiej, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Aga­ty Dycz­ko Żuko­wo, któ­ra uka­za­ła się w Biu­rze Lite­rac­kim 8 lip­ca 2024 roku.

Więcej

Dojrzeć międzygatunkowy transfer

recenzje / ESEJE Aleksandra Grzemska

Impre­sja Alek­san­dry Grzem­skiej na temat pro­zy Aga­ty Dycz­ko, lau­re­at­ki pro­jek­tu „Połów. Pro­za­tor­skie debiu­ty 2022”.

Więcej