utwory / premiery w sieci

Wyrazy literackie

Łucja Dudzińska

Premierowy zestaw wierszy Łucji Dudzińskiej.

Sekret wyrazów literackich

I

On ma sekret zakli­na­nia słów. (Wie­my o zakli­na­niu
węży, zakli­na­niu koni). Meta­fo­ry mogą przy­bli­żać
i odda­lać. Poeta jak pla­ne­ta krą­ży wokół sed­na,

krą­ży wokół sen­su. Czy bycie wia­ry­god­nym ozna­cza
mówie­nie tyl­ko praw­dy, któ­ra czę­sto wszyst­ko nisz­czy?
Samot­ność zapo­mi­na­nia sta­je się pamię­cią, dyplo­ma­cją.

Naj­trud­niej będzie prze­cze­kać ból zanim poja­wi się
pusta prze­strzeń. Widać jak maska wże­ra się w twarz,
a rze­czy­wi­stość jest tuż pod maską i tuż nad nią.

II

Masz sekret zakli­na­nia słów. Pró­bu­ję deko­do­wać
za pośred­nic­twem „sze­ściu” zmy­słów. Inter­pre­tu­ję
zda­nia i poglą­dy. Niech pozwo­lą wypla­tać reflek­sje.

Obser­wu­ję cień. Cho­dzi mię­dzy drze­wa­mi. Mija
samot­ne ław­ki, krę­te ścież­ki wśród traw. Doni­kąd
pro­wa­dzą też pro­ste dro­gi. Ruchli­we auto­stra­dy

woła­ją: daj się pro­wa­dzić! Za dźwię­ko­chłon­ną ścia­ną
nara­sta hałas, szum, kul­mi­na­cja pra­gnień przy­po­mi­na
jak nad­miar przy­szło­ści przy­tła­cza teraź­niej­szość.

III

Mam sekret zakli­na­nia słów. Co z nim zro­bię jesz­cze
nie wiem. Bez­u­stan­nie pozna­ję i stwa­rzam się od nowa
(na prze­kór Bogu i ludziom). Cele­bru­ję zło­tą szka­tuł­kę,

czy­ta­jąc chmu­ry na nie­bie. Mil­cze­nie tego nie zapo­mni,
wypo­mni, wspo­mni czas. Zbie­ra­nie maku­la­tu­ry sprzy­ja
inkar­na­cji w drew­no, któ­re zie­le­nie­je. Uczy się mimi­kry.

Trze­ba kar­mić psz­czo­ły, zja­dać sło­dycz na wagę sma­ku
i cenę wzro­ku. Wyrzu­cać do kosza błysz­czą­ce papier­ki,
wyry­wać bia­łe kart­ki z korze­nia­mi, by odkryć tajem­ni­cę.


Samotność kinomana

Dużo piszę. Niech obraz posia­da ten myk – kadr
inte­lek­tu. Tę sztucz­kę zbu­do­wa­ną ze świa­do­mo­ści,
aby sku­piać roz­sy­pa­ne sło­wa, sym­bo­le, zna­ki i bli­zny.

Nie wystar­czy zdać rela­cję z wizji albo z uczu­cia.
Zręcz­nie mie­szać w czar­nym kape­lu­szu, gdzie jest
ukry­ta codzien­ność, czar­no-bia­ły film oby­cza­jo­wy.

Trze­ba cze­kać. Wysko­czy z nie­go real­ny kró­lik, gołąb
nie­po­ko­ju wyfru­nie. Wypad­nie wstąż­ka; nie­skoń­czo­na
Wstę­ga Möbiu­sa albo będzie to mone­ta, brzę­czą­ca
pustym dźwię­kiem (próż­nej przed­wcze­snej publi­ka­cji).

War­tość słów nie prze­mi­ja z cza­sem. Zmie­nia się ich
moda, spo­sób wypo­wie­dzi; sku­pie­nie uwa­gi w zda­niu
lub na czar­no-bia­łych foto­gra­fiach. Zasta­na­wiam się –

kie­dy rodzi się poeta? Pod­czas samot­no­ści two­rze­nia?
W obec­no­ści w tłu­mie? A może w zapa­trze­niu kino­ma­na,
bez­żen­ne­go w masie pustych krze­seł, w biblio­tecz­nej sali.


Game over

Odkła­dam tomik prze­czy­ta­ny „jed­nym tchem” – czy­li
w 15 minut i to pra­wie sześć­dzie­się­cio­stro­ni­co­wy. Czu­ję nie­do­syt,
tyl­ko nie wiem cze­go – cza­su czy poezji? Może by tak
czy­tać przez te 15 minut jeden wiersz, wra­cać do nie­go

znów i jesz­cze. Zasta­na­wiać się: co poeta miał na myśli?
(raczej nie­istot­ne, ja myślę cał­kiem ina­czej). Czy­tam
esej Orliń­skie­go na temat „ośmie­lo­nej wyobraź­ni”. Mam
przed ocza­mi miej­sce, gdzie pło­nie powie­trze, sty­gną
chmu­ry, meta­lo­wa kon­struk­cja kopu­ły usi­łu­je prze­su­nąć

czas. Śli­zga się po porę­czy. Nie widać słoń­ca; odbi­ja się
w spa­da­ją­cych z nie­ba oczach. Twarz to nasza prze­strzeń,
któ­ra wię­cej zro­zu­mie. Jest wszech­obec­na nad mia­stem
jak bla­sza­ny baner. Zasta­na­wiasz się, co jest pod powie­ką
– czy tyl­ko miesz­kań­cy, domy, samo­cho­dy, uli­ce?


Sen. Masa

Roz­prze­strze­nia się mgła, zagar­nia wie­żow­ce kre­tów.
Czerń zwy­cię­ża, doty­ka głę­bo­ko. Tam cięż­ko
oddy­cha­ją zwie­rzę­ta i ludzie (w opa­skach na oczach),
ze sto­pe­ra­mi w uszach. Dro­ga śli­ni się do pobły­sku
reflek­to­rów, do roz­grza­ne­go powie­trza. Ćmy, moty­le,
muchy zagar­nia­ją blask i śmierć, bo życie,
prze­glą­da się w kro­pli świa­tła.

Psy zawsze wyły, kie­dy ktoś umie­rał. Mówi­li: to
do księ­ży­ca, gdyż sierp ści­na gło­wy nim zasną.
Nie moż­na mówić źle o zmar­łych, niech sie­ją maki.
Pamięć scho­wa­my w skó­rza­nych fute­ra­łach,
w tek­tu­ro­wych pudeł­kach po butach. Ule­pi­my ich
ze śnie­gu i mro­zu. Niech odro­dzą się z żalu i krwi
upusz­czo­nej z gęstej masy; z wnętrz­no­ści tłu­mów
– tak jak powsta­ją wier­sze.


słucham deszczu

wie­czór
koły­san­ka z dzie­ciń­stwa wypeł­nia moje oczy
zbie­ra się w środ­ku prze­ły­kam śli­nę
język mil­czy zaję­ty dziu­rą po wyrwa­nym zębie
– pew­nie mam głu­pią minę…
powin­nam się scho­wać
ukryć myśli zaszyć głę­bo­ko w sobie
czu­ję się bez­rad­na –
tak jak­bym mia­ła dziu­rę w mózgu peł­ną wody

pły­wa­ją tutaj papie­ro­we stat­ki
zło­żo­ne z zapi­sa­nych kar­tek
– czy­tam wyra­zy na bur­cie
muszę wsiąść do któ­re­goś
odpły­nąć

entli­czek pen­tli­czek bęc!

(wiersz napi­sa­ny pod koniec lat osiem­dzie­sią­tych)

O autorze

Łucja Dudzińska

Poetka, animatorka kultury, wydawca, redaktor serii wydawniczej oraz pomysłodawczyni, organizatorka akcji literackich, konkursów, wystaw, spotkań – z wykształcenia ekonomistka, pedagog (Akademia Ekonomiczna). Od wielu lat pisze wiersze, utwory dla dzieci, prozę, ale dopiero od 2008 roku zaczęła publikować swoją twórczość. Laureatka kilkudziesięciu ogólnopolskich konkursów poetyckich. Tłumaczona na pięć języków. Autorka książek poetyckich: z mandragory (Łódź 2013), Membrana. Cyrkulacje (Szczecin 2014), OB – Krew i woda (Poznań 2015), Tupanie. Ze sobą po drodze (Poznań 2016), Miedziaki. Znalezione (Elbląg 2016). Z jej inicjatywy w 2011 roku powstała ogólnopolska Grupa Literyczna (literacko-artystyczna) Na Krechę, której jest kuratorem. Podjęła współpracę z Literatur-Kollegium Brandenburg e.V. w wyniku czego odbyło się 20 spotkań w Niemczech i w Polsce promujących antologię Dzieciństwo w Polsce – Kindheit in Deutschland. Od. stycznia 2015 wiceprezes Fundacji Centrum Rozwoju Kultury i Edukacji, od września 2016 startuje z Fundacją Otwartych Na Twórczość (FONT). Jest członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Mieszka w Poznaniu.