18/10/21

Kartoteka 25: Debiuty (15)

Joanna Mueller

Strona cyklu

Kartoteka 25: Debiuty
Joanna Mueller

Urodzona w 1979 roku. Poetka, eseistka, redaktorka. Wydała tomy poetyckie: Somnambóle fantomowe (2003), Zagniazdowniki/Gniazdowniki (2007, nominacja do Nagrody Literackiej Gdynia), Wylinki (2010), intima thule (2015, nominacje do Nagrody Literackiej m.st. Warszawy i do Silesiusa), wspólnie z Joanną Łańcucką Waruj (2019, nominacje do Silesiusa i Nagrody im. W. Szymborskiej) oraz Hista & her sista (2021, nominacja do Silesiusa), dwie książki eseistyczne: Stratygrafie (2010, nagroda Warszawska Premiera Literacka) i Powlekać rosnące(2013) oraz zbiór wierszy dla dzieci Piraci dobrej roboty (2017). Redaktorka książek: Solistki. Antologia poezji kobiet (1989–2009) (2009, razem z Marią Cyranowicz i Justyną Radczyńską) oraz Warkoczami. Antologia nowej poezji (2016, wraz z Beatą Gulą i Sylwią Głuszak). Członkini grupy feministyczno-artystycznej Wspólny Pokój. Mieszka w Warszawie.

Przemysław Suchanecki, Wtracenie i inne wiersze, Stronie Śląskie 2019

Jedną z najbardziej mocarnych, performatywnych fraz z debiutanckiego tomu Przemka Suchaneckiego – fraz, które we mnie rezonują jak mantry – jest ta puentująca wiersz „EBA”:

Wywołuję Šalamuna,
wywołuję Karpowicza,
wywołuję wszystkie niespokojne składnie.

Nurt šalamunowski dla mnie mniej, Karpowicz – wiadomo – bardzo ważny, najistotniejsza jednak jest niespokojna składnia, którą autor Wtracenia rozwija w pierwszym (a dla wtajemniczonych także w drugim, jeszcze nieopublikowanym) tomie na własnych, dalekich od cudzych głosów, warunkach.

Twórczość Suchaneckiego wydaje mi się przede wszystkim wytrwałą, cierpliwą, nieustępliwą pracą nad sobą: nad sobą w życiu i nad sobą w języku. Brzmi to banalnie, bo przecież wiem i wy wiecie, że poezja nie jest cudem, tylko ciężką, nieopłacalną robotą – jednak w tym przypadku chodzi mi nie o wyrabianie dupogodzin przy pisarskim biurku, ale o trud „wtracania się” w sfery nie tylko poetyckie, lecz także etyczne, polityczne, społeczne, filozoficzne, egzystencjalne zgoła. Sam autor – w filozofii otrzaskany bardziej ode mnie – skrzywi się pewnie na te ostatnie, i słusznie. Ja zresztą również zgrzytam zębami na konieczność dawania wierszom Suchaneckiego mojego komentatorskiego naddatku – bo są pełne i bez tego, więc po co je naruszać i zagłuszać?

No dobrze, ale o jaką pracę nad sobą mi chodzi? A choćby o taką, która odbywa się w sposób zarazem pełny spokoju i niepokojący w poniższym wierszu:

Leżeć widzenie

Może ułożę się z ręką pod głową,
a wtedy ona da mi aloe vera
i będą grały gwiazdy?

(Czy mam taką moc, gdzieś z dołu do góry i z góry na dół?)

I widzę przejście w tej scenie, bo była
cisza w łączeniu wagonów w rękawicach
i poruszenie kątowników w tyle tira,
był też miękki lęk, by stal nie spadła z suwnic
na piersi,
na gardło
i w nic.

Tekst ten to „takie leżenie- myślenie jak ja lubię”, by zacytować Mirona Białoszewskiego, którego patronat jest chyba w poezji Suchaneckiego najbardziej wyraźny (choć z nazwiska „niewywołany”). W tym przypadku wyleżana zostaje wizja wręcz krzyżowa, bo przecież osie wertykalna i horyzontalna schodzą się ze sobą w wyraźny znak – pozioma linia to leżący człowiek, pionowa zostaje nakreślona w rzuconym nawiasowo pytaniu: „(Czy mam taką moc, gdzieś z dołu do góry i z góry na dół?)”.

Jest w tej scenie jednak przejście: od wizji prawie mistycznej, strzelistej, ale też luzacko „aloesowej” – do twardej stali realu. O ile w pierwszej strofie podmiot wykonuje pracę przez buchalterię dnia codziennego waloryzowaną raczej nisko („leniuch leży i myśli”), o tyle w trzeciej części wiersza praca ma już całkiem konkretny wymiar – wagony, tir, suwnice i kątowniki, wreszcie zagrażająca życiu stal. Pięknie kreśli Suchanecki działające tu opozycje: żelastwo jest twarde, a lęk miękki, zgrzyt wagonów i suwnic wwierca się w uszy zgrzytem, a przecież łączenie wagonów odbywa się w zupełnej ciszy.

Poezja Przemysława Suchaneckiego jest dla mnie taką właśnie pracą: łączeniem słów w ciszy, za pomocą minimalistycznych środków językowych, z precyzją wywiedzioną z wiedzy o tym, że każdy nieostrożny ruch może zmiażdżyć gardło. Poeta umie słowa ważyć i „wyleżeć”, pozwala sobie odejmować mowę, ale też się w nią wtrąca i z niej się wytraca, i tak zwycięża:

w cieniu głośnej partykuły językiem bez złudzeń
na kartce którą zaraz zrzucę z wrzasku w głębokość mandali.