11/01/21

Kartoteka 25: Debiuty (5)

Joanna Mueller

Strona cyklu

Kartoteka 25: Debiuty
Joanna Mueller

Urodzona w 1979 roku. Poetka, eseistka, redaktorka. Wydała tomy poetyckie: Somnambóle fantomowe (2003), Zagniazdowniki/Gniazdowniki (2007, nominacja do Nagrody Literackiej Gdynia), Wylinki (2010), intima thule (2015, nominacje do Nagrody Literackiej m.st. Warszawy i do Silesiusa), wspólnie z Joanną Łańcucką Waruj (2019, nominacje do Silesiusa i Nagrody im. W. Szymborskiej) oraz Hista & her sista (2021, nominacja do Silesiusa), dwie książki eseistyczne: Stratygrafie (2010, nagroda Warszawska Premiera Literacka) i Powlekać rosnące(2013) oraz zbiór wierszy dla dzieci Piraci dobrej roboty (2017). Redaktorka książek: Solistki. Antologia poezji kobiet (1989–2009) (2009, razem z Marią Cyranowicz i Justyną Radczyńską) oraz Warkoczami. Antologia nowej poezji (2016, wraz z Beatą Gulą i Sylwią Głuszak). Członkini grupy feministyczno-artystycznej Wspólny Pokój. Mieszka w Warszawie.

Julia Szychowiak, Łóżko, w którym leżę, puste
[Po sobie, Wrocław 2007]

oraz

Sławomir Elsner, Ten człowiek
[Antypody, Wrocław 2008]

Dwie książki, nad którymi chcę się dzisiaj pochylić, to jedne z pierwszych pełnoprawnych debiutów będących pokłosiem organizowanego przez Biuro Literackie projektu Połów (poza osobnymi książkami ukazywały się arkusze oraz wychodzące do dziś almanachy). Oba tomy – Po sobie Julii Szychowiak i Antypody Sławomira Elsnera – zostały wyjątkowo dobrze przyjęte przez krytykę oraz gremia rosnących w siłę nagród literackich: Szychowiak otrzymała m.in. Wrocławską Nagrodę Poetycką Silesius w kategorii debiut (była to pierwsza edycja wydarzenia, rok 2009), a Elsnera nominowano zarówno do Silesiusa (rok później), jak i do Nagrody Nike, został też laureatem kutnowskiego konkursu dla debiutantów Złoty Środek Poezji.

Piszę jednak o tych dwóch książkach w perspektywie porównawczej nie tylko ze względu na konteksty zewnętrzne: sytuację wydania czy późniejsze laury i splendory. Bardziej interesuje mnie to, co oba debiuty spokrewnia od wewnątrz, a co na potrzeby niniejszego szkicu nazwałabym „sobowtórowością” podmiotów przemykających w wierszach Szychowiak i Elsnera. Spójrzmy na tekst z tomu Po sobie:

[Łóżko, w którym leżę, puste]

Łóżko, w którym leżę, puste,
czyjaś krew na poduszce. Sen byłby
szczęściem, gdyby wierzyć szczęściu.

Nie pamiętam tej kobiety, w której chodzę
i z którą sypiam. Cudzym oddycham, w cudze
włosy wsuwam dłonie. Kim piszę,
kim będę to czytać?

Szychowiak zadebiutowała w Biurze Literackim niedługo po tym, jak w tej samej oficynie ukazały się tom Po krzyku (2004, kolejne wydania – 2005) Krystyny Miłobędzkiej i jej wybór Zbierane (1960–2005) z 2006 roku. Ten kontekst, podobnie jak zbieżność tytułów (Po krzyku, Po sobie), są nieprzypadkowe – matronat poetki z Puszczykowa będzie ujawniał się także w kolejnych książkach Szychowiak: w ich pogłębiającej się zwięzłości, w delikatnych grach językowych, wreszcie w konstrukcji podmiotki, która nigdy nie jest pełna i spójna, zawsze raczej wychodząca z siebie lub siebie niedoganiająca, przesunięta w perspektywę „przed wierszem” lub „po sobie”, nie-styczna.

Taka również jest sytuacja osoby (czy może raczej „po-soby”) naszkicowanej kilkoma kreskami-wersami w powyższym tekście. Wszechobejmująca jest tu „nieswojość” prywatnych doznań – kiedy nawet to, co najintymniejsze (sen, oddech, własna ręka we włosach), okazuje się obce, skażone „cudzością”. W całej książce zresztą najbardziej dojmujące jest poczucie ujmowania – rozumianego jako odbieranie, okradanie, ogołacanie z czegoś własnego, ale też ujmowania obrazu w ramach i odbiciach: w odłamkach luster (w których zarazem mnożymy się i zanikamy), w szybach (które czynią z nas zjawy i sobowtóry), w mylonych z własnymi źrenicami wodnych taflach (pod powierzchnią których możemy całkiem zniknąć).

Sobowtórowe odbicia i zamiany tożsamości – stanowiące świetny materiał choćby dla interpretacji psychoanalitycznych – poruszają również poetycki mechanizm Antypodów Sławomira Elsnera. O ile jednak gry „nietożsamościowe” uprawiane przez Szychowiak są bardziej z ducha Miłobędzkiej, o tyle patronem sobowtórowych konstrukcji Elsnera wydaje się poeta równie mocno jak Miłobędzka „odzyskiwany” w tamtej dekadzie przez Biuro Literackie, a mianowicie Rafał Wojaczek. Obie poetki notują proces wytrącania się z siebie i wytracania własnej tożsamości (zapisują rozpad, rozpuszczanie się, rozproszenie, zanik), natomiast obaj poeci skupiają się raczej na żywiole walki, zmagania, antytezy i odwracania ról – stąd motyw „wymyślania siebie” (zamiast wytracania się) u autora Nie skończonej krucjaty („wymyśliłem Wojaczka i to właśnie jest mój wspólnik”) oraz figura antypodów u jego poetyckiego następcy.

Tytułowy motyw organizuje właściwie całą książkę Elsnera. Kolejne wiersze to obrazy mrocznego „ja z antypodów”, które prześladuje podmiot, przedrzeźnia go, a w końcu rozgaszcza się w jego wnętrzu i bierze nad nim górę:

Ten człowiek

dla W. Bonowicza

Ten człowiek, który we mnie mieszka,
jest obrażony i blady. Tego człowieka
trzeba prowadzić za rękę i przepraszać.
Kiedy się głośno skarży, zaklejam mu
usta czarną taśmą i przywiązuję
w okolicach tyłu głowy. Ten człowiek
wtedy płacze. (Proszę go: nie płacz.)
Tego człowieka nie interesują moje
prośby. Ten człowiek z płaczu
przechodzi w złość i się wyrywa.
Kiedy się wyrwie, rozrasta się.
Staje się większy ode mnie, zakleja mi
usta czarną taśmą i przywiązuje
w okolicach tyłu głowy. Wtedy ja
mieszkam w tym człowieku.

Elsner mistrzowsko wydobywa grozę procesu przepoczwarzania się (czy może „przepotwarzania”, jak to kiedyś ujęła bodajże Maria Cyranowicz) „ja” w „nie-ja”, ukazuje kafkowską ohydę „przezwajania się”, nicowania podmiotu na drugą stronę siebie. Jednak gdy patrzy się na Antypody z perspektywy roku 2020 – roku, w którym dokonało się wielkie „przepotwarzenie” ludzkich obliczy w maseczki i piksele na ekranach – a także kiedy czyta się książkę Elsnera w perspektywie wydanych ponad dekadę później debiutów (by przywołać choćby Robodramy w zieleniakach Patryka Kosendy, gdzie tożsamość została „przezwojona” tak doszczętnie, że czytelnikowi przepalają się wszystkie styki mózgowe) – wówczas gry nietożsamościowe Elsnera wydają się równie nostalgiczną i bezpieczną rozrywką, jak pykanie w Pac-Mana na Atari w porównaniu z braindance’owymi wszczepami w Cyberpunku. Dobrze jest – dla frajdy nostalgicznego rajdu – wrócić na Antypody, ale znacznie trudniej powrócić do myślenia antypodowymi całościami charakterystycznymi dla poezji tamtej dekady (by przywołać choćby Świat i Antyświat Tomasza Różyckiego z 2003 roku, ale też inne poetyckie fascynacje tamtego czasu). Szalony mechanizm wszczepów i rozszczepień uczynił z nas zupełnie innych czytelników, inne czytelniczki. Strach pomyśleć, co będzie dalej – za rok, za dwa, za dekadę. Temu strachowi bliższe jest myślenie „po sobie” niż rozumowanie „antypodami”. Dlatego jako lękowe motto na dalszą wędrówkę biorę frazę z wiersza Julii Szychowiak (i już mnie tu nie ma) – „kim piszę,/ kim będę to czytać?”.