26/12/16

Wiewiórka i dziobak

Lynn Suh

Strona cyklu

Wytłumaczenia
Lynn Suh

Urodzony w 1982 roku w Bostonie, USA. Tłumacz współczesnej poezji polskiej. Były redaktor naczelny czasopisma poświęconego współczesnej poezji amerykańskiej i polskiej, WIDMA. Jego eseje, przekłady i wiersze są publikowane m.in. w "Berlin Quarterly", "biBLiotece", "Fence", "Kontencie" i "Versopolis". Obecnie mieszka w Seulu w Korei Południowej i jest doktorantem na Wydziale Polonistyki na Hankuk University of Foreign Studies.

i przyznaję: mój bóg (Piotr Przybyła)

i przyznaję: mój bóg (dla elektroników z polibudy: nikt, dla ciebie być może shopping) ma polifoniczny dzwonek na usprawiedliwienie swojej nieobecności na tablicy rejestracyjnej DJ 47897 i przy mnie, choć mailowałem do niego: konfetti moje, pomóż mi odnaleźć balonową rewolucję w moich ściętych włosach (z białą flagą, tak na wszelki wypadek pochmurnego dnia, gdy już nie wiadomo, gdzie jest kres strumyka: u źródła czy w rzece);

i przyznaję: pragnę odczytać czarne skrzynki moich myśli, znaleźć wśród nocnej ciszy serwerów choćby ładowarkę do sztucznego węchu, drzewo jakieś, dom, syna. wróć: ładowarkę do płuc dzikiego ptactwa – tudzież, od biedy, wiewiórek z Oklahomy, bo ograniczenia są potrzebne jak mleko w proszku;

i przyznaję: często wyobrażam sobie, że jestem lodówką, albo przynajmniej analogowym sygnałem o następującej treści pokarmowej: Ibiza. wiem. z perspektywy kosmosu to jest zawsze o wiele za mało. co innego: miłość. nawet nie filatelistyka, a miłość.

and i confess: my god (by Piotr Przybyła)

and i confess: my god (a non-entity for electric engineers from the polytechnic, for you possibly shopping) has a polyphonic bell for the justification of his own non-existence on license plate DJ 47897 and by my side although I emailed him: my confetti, help me find the bubblegum revolution in my haircut (with the white flag, just in case of an overcast day, when who knows where the end of the stream is: at the source or at the river);

and i confess: i desire to read the black boxes of my thoughts, to find servers in the silent night even if it’s a charger for an artificial sense of smell; some kind of tree, house, son. let’s rewind: the charger for the lungs of wild birds – likewise of squirrels from Oklahoma at least, because limitations are essential like powdered milk;

and i confess: i often imagine that i’m a refrigerator, or at least an analogue signal forthe following content which has been digested: Ibiza. i know. from the perspective of the cosmos this is always way too little. on the other hand: love. not even stamp collecting, but love.

*

Ładowanie wiewiórek z Oklahomy na pewno trwałoby dłużej niż ładowanie wiewiórek z Polski, bowiem wiewiórki amerykańskie są na ogół większe, ale też, jak wiadomo, bardziej agresywne. Ponadto, zupełnie przypadkiem, często znajdują mieszkanie na kampusach uniwersytetów, gdzie ludzie zakochują się w nich od pierwszego wejrzenia i dokarmiają je obficie. Przede wszystkim jednak wiewiórki amerykańskie są szare, co dyktowało moje wyobrażenie o wiewiórkach w ogóle aż do momentu, w którym przeprowadziłem się do Polski. W Polsce, w Łazienkach Królewskich w Warszawie, po raz pierwszy w moim życiu zobaczyłem czerwone wiewiórki. Czerwone, albo raczej rdzawo-pomarańczowe (który to kolor prędzej budził skojarzenie z sierścią jelenia); ich uszy były długie i pierzaste. Moje funkcje poznawcze prawie eksplodowały i natychmiast stanęły w sprzeczności z moimi semiotycznymi wyobrażeniami, bez ostrzeżenia, skutkując zmianą paradygmatu. Lekka przesada? Nie. Byłem pod zupełnym wrażeniem i stojąc jak idiota pełen podziwu powiedziałem: „Ale fajnie!”, lub coś zbliżonego po angielsku (z pewnością Samuel Coleridge przewrócił się w grobie się, słysząc taką reakcję). Moje pojmowanie królestwa zwierząt i świata poszerzyło się tamtego dnia. A propos królestwa zwierząt, Europejczycy na pewno mieli podobne, choć znacznie silniejsze doświadczenie, gdy po raz pierwszy ujrzeli dziobaka – patrząc na dziób kaczki, ogon bobra, łapy wydry, musiało im się zdawać, że oto przyroda stroi sobie z nich żarty.

Wiersze Piotra Przybyły z jego tomu Apokalipsa. Afterparty miały na mnie taki destabilizujący wpływ, gdy zetknąłem się z nimi po praz pierwszy. Zwróciłem uwagę na dające się rozpoznać szczegóły jak ładowarka, płuca, dzikie ptaki i wiewiórki z Oklahomy, mleko w proszku, zanurzone w nierozpoznawalnej całości: „wróć: ładowarkę do płuc dzikiego ptactwa – tudzież, od biedy, wiewiórek z Oklahomy, bo ograniczenia są potrzebne jak mleko w proszku” [let’s rewind: the charger for the lungs of wild birds – likewise of squirrels from Oklahoma at least, because limitations are essential like powdered milk]. Spróbowałem ująć to w słowa tak po prostu, czując się beznadziejnie, kurczowo trzymając się słownika. Dalej przeczytałem: „często wyobrażam sobie, że jestem lodówką, albo przynajmniej analogowym sygnałem o następującej treści pokarmowej: Ibiza.” [i often imagine that i’m a refrigerator, or at least an analogue signal for the following content which has been digested: Ibiza.] W obliczu takich wersów tłumacz wzrusza ramionami i wzdycha, czując, że rozsądek kruszy mu się na kawałki.

Bo przecież poezja Przybyły stanowi nową geometrię semiotyczną, która wykracza poza świat logiki. Taka poezja doprowadza do szału, ewentualnie do nowej percepcji lirycznej – co chyba jest bez różnicy, gdyż obie te drogi są drzwiami do maszynerii naszego umysłu, do naszych własnych czarnych skrzynek, które rejestrują różne rzeczy wokół nas, jak ładowarka, czy mleko w proszku, kolorowe reklamy owego mleka na szarym tle budynków, a na dodatek jaskrawe znaki amerykańskiej hegemonii wszędzie wokół, chińskie produkty, dzikie ptaki, lodówka. Nie ma sposobu na uniknięcie tej mieszaniny, która jest naszą… apokalipsą i after-party późnego kapitalizmu, jak zdaje się sugerować Przybyła. I jeżeli tłumaczenie jest najlepszym sposobem czytania, jak kiedyś słyszałem, to naprawdę bardzo się cieszę, gdyż warto czytać taką świadomość świata.