debaty / ankiety i podsumowania

Fragmenty z roku 2013

Kamil Nolbert

Głos Kamila Nolberta w debacie "Biurowe książki roku 2013".

strona debaty

Biurowe książki roku 2013

Trzy­dzie­ści czte­ry nowe książ­ki. To dużo, powie­dział­bym, że wystar­cza­ją­co dużo, bym mimo szcze­rych chę­ci nie zdą­żył zaj­rzeć do wszyst­kich, do któ­rych bym chciał. Na szczę­ście kil­ka z nich już cze­ka na jed­nej z półek na swój czas, więc nic stra­co­ne­go. W każ­dym razie – nie mogąc mówić o cało­ści wydaw­ni­cze­go dorob­ku z ostat­nie­go roku – posta­ram się powie­dzieć coś o tych kil­ku książ­kach (dodam – poetyc­kich), któ­re ostat­nio zro­bi­ły na mnie naj­więk­sze wra­że­nie.

*

Na począ­tek Auden (i Sośnic­ki). Niby zna­ny, ale jakiś nowy. Bo czy 44 wier­sze w tłu­ma­cze­niu Barań­cza­ka i zbio­ro­wy tom wyda­ny nakła­dem Wydaw­nic­twa Lite­rac­kie­go, kon­se­kwent­nie zresz­tą pomi­ja­ją­ce póź­ne wier­sze Aude­na, mogą sta­no­wić repre­zen­ta­tyw­ny wybór twór­czo­ści tego poety? Jak na jed­ne­go z naj­waż­niej­szych poetów XX wie­ku, trze­ba przy­znać, dość skrom­ne to pró­by przy­swo­je­nia tego pisar­stwa pol­sz­czyź­nie.

Im bar­dziej ktoś odczu­wał ten brak, z tym więk­szym zain­te­re­so­wa­niem witać powi­nien tom W podzię­ko­wa­niu za sie­dli­sko. Mogli­by­śmy w tym miej­scu zasta­na­wiać się, czy ta skąd­inąd mała ksią­żecz­ka może zna­czą­co wpły­nąć na wyobra­że­nia pol­skich czy­tel­ni­ków o poezji auto­ra Tar­czy Achil­le­sa. Mogli­by­śmy, ale doni­kąd by nas ta dro­ga nie zapro­wa­dzi­ła – bo nowy tom nie tyle nie może, co raczej nie chce, nie rości sobie takich pre­ten­sji. Auden zosta­je tu dopo­wie­dzia­ny, uzu­peł­nio­ny, a nie opo­wie­dzia­ny od nowa.

W zamian za wyrze­cze­nie się for­mu­ły książ­ki-pomni­ka Dariusz Sośnic­ki przed­sta­wia nam spój­ny kom­po­zy­cyj­nie i tema­tycz­nie cykl liry­ków – otrzy­mu­je­my Aude­na pry­wat­ne­go, oto­czo­ne­go miej­sca­mi, przed­mio­ta­mi i ludź­mi dla sie­bie naj­waż­niej­szy­mi (wszyst­kie wier­sze opa­trzo­ne są dedy­ka­cja­mi), nadal jed­nak zanu­rzo­ne­go w kul­tu­rze, w swo­ich lek­tu­rach etc. Auden odgry­wa przed nami rolę gospo­da­rza, bie­rze nas za rękę i opro­wa­dza po domu (i to nie tyl­ko tym kon­kret­nym, w austriac­kim Kirch­tet­ten). I choć jako czy­tel­ni­cy jeste­śmy w nim jedy­nie gość­mi, gospo­darz posta­rał się o dobre przy­ję­cie.

(Pew­nie wypa­da­ło­by wygło­sić jesz­cze pochwa­łę tłu­ma­cza, powiem jed­nak tyl­ko tyle: jeśli ktoś chce w peł­ni doce­nić tyta­nicz­ną wręcz pra­cę, jaką wyko­nał Sośnic­ki, wystar­czy by choć przej­rzał ory­gi­nał i na wła­sną rękę spró­bo­wał prze­do­stać się przez labi­rynt Aude­now­skiej skład­ni – dość powie­dzieć, że nie jest to wca­le takie pro­ste.)

*

Był kla­syk, jest i debiu­tant – Szy­mon Słom­czyń­ski ze swo­im tomem Nad­jeż­dża. Głos to chy­ba naj­le­piej usta­wio­ny ze wszyst­kich lau­re­atów tego­rocz­ne­go Poło­wu: pew­ny swe­go warsz­ta­tu, pew­ny tego, co chce powie­dzieć, bo, że coś chce powie­dzieć, a nie zaba­wiać nas tyl­ko, to nie ule­ga wąt­pli­wo­ści. Roz­li­cza nas (i sie­bie), tro­chę kpi, tro­chę prze­drzeź­nia, iro­nicz­nie przy­glą­da się współ­cze­sne­mu świa­tu, by gdzie indziej oka­zać się empa­tycz­nym, współ­czu­ją­cym. Do bólu reali­stycz­ny, ale nigdy nie dosłow­ny – gra­ni­ca (znów) zosta­je prze­kro­czo­na w stro­nę życia. Ja to kupu­ję – wsia­dam do samo­cho­du i cze­kam, dokąd mnie Słom­czyń­ski zawie­zie, mając przy tym świa­do­mość, że musi­my jechać szyb­ko, na „wyso­kich obro­tach”, by dokądś w ogó­le doje­chać, a tym bar­dziej, by na mecie zja­wić się na pierw­szym miej­scu; cza­sem tyl­ko nacho­dzą mnie oba­wy, że na któ­rymś z zakrę­tów po pro­stu nie wyro­bi, poje­dzie pro­sto i roz­bi­je­my się o ścia­nę, jak to na ulicz­nym torze w Mona­ko bywa. Ale oba­wy te odsu­wam na razie w przy­szłość, póki co wolę cie­szyć się jaz­dą.

*

War­to by tu dopi­sać jesz­cze Fili­pa Zawa­dę. Na okład­ce ryba, w tytu­le sowy, a wewnątrz książ­ki wszę­dzie kury, kogu­ty, obok nich jesz­cze gołę­bie, nie­to­pe­rze, roba­ki, mrów­ki i ludzie. Dotąd nie wiem, co wła­ści­wie z tymi Świet­ny­mi sowa­mi począć: pohu­ki­wa­nia ich brzmią ład­nie, choć cokol­wiek nie­jed­no­znacz­nie, nie­po­waż­nie i poważ­nie jed­no­cze­śnie, jak­by pró­bo­wa­ły się uchy­lić kla­sy­fi­ka­cji, same sobie zaprze­czyć. A prze­cież jed­nak dość wyraź­nie wybrzmie­wa tu dra­mat nie­okre­ślo­no­ści życia, śmier­ci, czło­wie­ka czy Boga. Nie wia­do­mo, czy są feng shui, czy nie są. Może tak, może nie, „albo wszyst­ko naraz”. W koń­cu „zja­wi­ska nie są pre­cy­zyj­ne”, ale sko­ro pada pyta­nie, musi paść jakaś odpo­wiedź, jaka­kol­wiek by ona nie była, bo prze­cież:

W prze­ci­wień­stwie do kur,
ludzie nie potra­fię nie mówić o tym,
o czym się nie da.

*

Gdzieś tam jesz­cze sły­chać echo, a wła­ści­wie Echa, gło­su dobrze już nam prze­cież zna­ne­go, zapa­mię­ta­ne­go. Razem z nim wra­ca­ją z prze­szło­ści miej­sca i ludzie, wra­ca, nie­do­świad­czo­na bez­po­śred­nio, ale wpi­sa­na w te miej­sca (Oświę­cim i oko­licz­ne pola, dro­gi), histo­ria. I co dalej? Coś w tych echach, w tym gło­sie nie­po­koi, coś nie chce dać nam spo­ko­ju. Jak­by nadal ist­nia­ło zagro­że­nie, któ­re może się urze­czy­wist­nić, ale osta­tecz­nie tak groź­nie wybrzmie­wa­ją­cy Zwia­stun koń­czy się sło­wa­mi:

Na razie rząd wierzb
nad suchym kory­tem rze­ki
na razie nikt się nie zja­wił.

Na razie (w tym tomie) zaj­mu­je Bono­wi­cza prze­szłość, przy­szłość pozo­sta­je nie­ja­ko zamknię­ta. Jesz­cze nie czas, na razie?

*

Wła­ści­wie to tyle, na koniec jesz­cze życzę sobie (innym oczy­wi­ście też) wyda­nia w Biu­rze kolej­ne­go wiel­kie­go tomu zbie­ra­ją­ce­go tłu­ma­cze­nia poezji obco­ję­zycz­nej, bo to jedy­na rzecz, któ­rej mi w tym roku wyraź­nie zabra­kło.

O AUTORZE

Kamil Nolbert

Urodzony w 1992 roku. Doktorant w Zakładzie Historii Literatury Polskiej po 1918 roku w IFP UWr, gdzie przygotowuje rozprawę o twórczości Piotra Sommera. Recenzje publikował m.in. w "Toposie". Interesuje się krytyką literacką i dwudziestowieczną poezją, o której czasem rozmawia i pisuje. Mieszka we Wrocławiu.