debaty / ankiety i podsumowania

Poezja własna

Zuzanna Witkowska

Głos Zuzanny Witkowskiej w debacie "Biurowe książki roku 2013".

strona debaty

Biurowe książki roku 2013

O Annie Świrsz­czyń­skiej Biu­ro Lite­rac­kie pisze, że „jest jed­ną z naj­bar­dziej nie­do­ce­nio­nych auto­rek pol­skiej lite­ra­tu­ry”. Potwier­dza­ją to moje zbio­ry anto­lo­gii poezji pol­skiej róż­nej maści i róż­nych prze­dzia­łów cza­so­wych. W spi­sie tre­ści żad­nej z nich nie figu­ru­je nazwi­sko poet­ki, a kolek­cję mam spo­rą. O tej autor­ce raczej się nie pisa­ło, nie mówi­ło, nie wspo­mi­na­ło. Zale­d­wie koja­rzy­łam nazwi­sko i kil­ka wier­szy. Kona ostat­ni czło­wiek spa­dło na mnie jak grom z jasne­go nie­ba, uświa­da­mia­jąc mi spo­rą igno­ran­cję w tema­cie współ­cze­snej poezji pol­skiej, któ­rą – uwa­ża­łam – znam cał­kiem nie­źle. Po prze­czy­ta­niu wspo­mnia­ne­go tomu, moja pew­ność sie­bie zna­czą­co stop­nia­ła. Oka­za­ło się, że przez lata omi­ja­ła mnie poezja nader śmia­ła, wyjąt­ko­wa, odręb­na języ­ko­wo: poezja wobec sie­bie wła­sna.

„(…)
Chwy­tam się wszyst­kie­go,
Żeby się nie zapaść
W prze­paść.”

(Wszyst­kie chwy­ty dozwo­lo­ne).

Sęk w tym, że gra­fo­ma­nia to nie jest, jest to czy­sta poezja – ale poezja tro­chę nie z tej zie­mi. Brzmią w niej nuty, całe fra­zy, całe zwrot­ki, poezji połu­dnio­wo­ame­ry­kań­skiej oraz Dale­kie­go Wscho­du. Z dru­giej stro­ny sły­chać tu i Wojacz­ka, ale zupeł­nie odar­te­go z roman­ty­zmu, któ­re­go autor­ka nie­mal nie doty­ka. Nie­mal, bo jed­nak gdzieś w tych odar­tych do cna z czu­ło­ści i wszyst­kie­go co ład­ne, jest gdzieś ukry­te pra­gnie­nie, wręcz wycie o to, by przy­szło wszyst­ko co prze­ciw­ne śmier­ci, brzy­do­cie, roz­kła­do­wi, bra­ku przy­wią­za­nia, upodle­niu.

Tom Kona ostat­ni czło­wiek jest książ­ką trud­ną, któ­rą chce się odło­żyć na pół­kę (ale prze­cież dopie­ro po prze­czy­ta­niu) i nigdy do niej nie wra­cać, jak nie chce się wra­cać do myśli o śmier­ci, a przy­naj­mniej o śmier­ci tak real­nej i nie­he­ro­icz­nej, nie tyl­ko ludz­kiej, ale odno­szą­cej się do wszyst­kie­go, co żyje. To poezja świ­dru­ją­ca na wylot, zosta­wia­ją­ca po sobie ciem­ną pla­mę, któ­rej – nie wiem, za wcze­śnie wyro­ko­wać – być może nie da się usu­nąć. Być może to jeden z powo­dów zagrze­ba­nia tej twór­czo­ści: zapo­mnie­nia, żeby nie przy­po­mi­nać, nie pra­co­wać z tą lite­ra­tu­rą – wąt­pię, czy jest to pra­ca przy­jem­na.

To bar­dzo waż­ne, że Biu­ro Lite­rac­kie wyda­ło tę książ­kę. Trze­ba też przy­znać redak­to­ro­wi, Kon­ra­do­wi Górze, słusz­ność wybo­rów w kwe­stii skom­po­no­wa­nia tomu. Uda­ło się stwo­rzyć spój­ną całość, w któ­rej cień stwo­rzo­ny przez autor­kę płyn­nie prze­pły­wa z kart­ki na kart­kę, jak gdy­by ist­niał napraw­dę.