debaty / ANKIETY I PODSUMOWANIA

Poszukiwania, konfrontacje, zgoda

Patrycja Wojkowska

Głos Patrycji Wojkowskiej w debacie "Biurowe książki roku 2013".

strona debaty

Biurowe książki roku 2013

Zabranie głosu w tej debacie nastręcza mi wiele trudności, gdyż nie sposób mi pisać o wszystkim, co zostawiło we mnie jakiś ślad (jak w przypadku Prześwitów Jorie Graham czy Ech Wojciecha Bonowicza), nakarmiło mnie dynamizmem i pozornie pozytywną energią (tomik Nadjeżdża Szymona Słomczyńskiego) czy nawet skonfrontowało się z moją intymną sferą (mowa o kobietach w świecie, o ich negliżu psychiczno-ideologiczno-społecznym w obszernym tomie Szybko przez wszystko Justyny Bargielskiej). Niemal zapomniałam wspomnieć o Świetnych sowach Filipa Zawady, o ich współzależnych cząstkach semantyczno-składniowych dotyczących człowieka, a składających się na „kurnik” – bardzo śmieszne. Żałowałabym, gdybym nie wyróżniła Manatek Bogusława Kierca, którego twórczość i zawarte w niej teatralizację oraz mądrość tak bardzo sobie cenię.

Tak, to głównie poezja serwowana przez redaktorów Biura Literackiego, wyczulonych na smaczki, sprawia, że moja zachłanność rośnie i wyjadam wszystko do ostatniej literki. Wydawnictwo to całkiem nieźle odnajduje się na współczesnym rynku wydawniczym. Nie jest jedyną placówką publikującą poezję, ale można ją jednak uznać za niepowtarzalną również ze względu na jakość wydawanych książek (dobry papier, okładki ze skrzydełkami, świetna grafika Wojtka Świerdzewskiego korespondująca z tematyką wierszy). Aż nie dziw, że tomiki (nie tylko tegoroczne) zdobywają powszechne uznanie wśród czytelników z różnego przedziału wiekowego. Kto powiedział, że poezja jest przeznaczona wyłącznie dla smutasów, marzycieli i młodych buntowników? Stop konwencjom (!) – wiele z tych tomików pokazuje, jak bardzo przyziemnym może być w nich podmiot. Z rzeczy małych autorzy budują swoje własne osiedla, do których chętnie zapraszają. Tak więc zróżnicowana ilość środowisk pozwala na niecodzienne wędrówki w poszukiwaniu codziennych, dobrze nam znanych, spraw. Powrócę więc do krótkiego omówienia najważniejszych kwestii z tomików, które w pewien sposób zatrzymały mnie przy sobie:

Prześwity Jorie Graham: są w nich i wiersze dające się zrozumieć od pierwszego przeczytania, i takie, w których przez gąszcz słów podzielonych interpunkcją retoryczno-intonacyjną trzeba się przedzierać, by dojść do jądra sensu. To tak jakbyśmy mieli rozszyfrować kryptonim traktujący o świadomości autorki zastanawiającej się nad koncepcją człowieka w przyrodzie, jego istotnością. Wiersze te są jakby cyfrowym zapisem rentgenowskim cielesnej materii należącej do Everymana. Niewątpliwie poezja pobudzająca do refleksji nad migotliwością, kinetyką naszego życia. Teraźniejszość rozciągnięta jest na wszystkie utwory i nie chce przejść dalej, by stać się przeszłością. Jest to swoiste intermezzo w ramach jakiejś większej całości – słowa ciągle wybrzmiewają, a my nieustannie odczuwamy ich napieranie na nas. Autorka operuje znanymi powszechnie skojarzeniami w niebanalny sposób, tworzy pełne symbolicznych przesłań obrazy.

Echa Wojciecha Bonowicza: czytając ten tomik odnosiłam niejednokrotnie wrażenie, że był on furtką do wojennego świata. Jednakże świat ten był pojmowany przeze mnie w ogólny sposób – jako oddalony i zły, niedostępny; znane były mi wyłącznie konkretne przedmioty – np. dom i szkoła, które jednak różnią się znacznie od tych moich z lat dziecięcych. Może nawet mają zabarwienie pejoratywne, bo jak pisze poeta: „Idą dzieci tornistry mają powalane ziemią jakby wyszły z okopów”. Tomik wyróżnia się na tle pozostałych głębokim pesymizmem, ale uzasadnionym. Poeta bowiem odważył się na unaocznienie za sprawą prostego języka uniwersalnego świata dzieciństwa i związanych z nim przeszkód. Bardzo aluzyjne są opowieści rodzica/ojca wracającego do Oświęcimia. To echa wciąż wybrzmiewające w poecie, przedstawiające czarno na białym kadry z wojennych lub powojennych paradoksalnych obrazów, jak np. „dorosłe” dzieci rodem z Baczyńskiego czy Tuwima.

Nadjeżdża Szymona Słomczyńskiego: jest to szaleńczo, moim zdaniem, wyrafinowana i wyważona osobowość poetycka, bo przecież rozkłada się na kilka typów „ja”, gdzie żadne z nich nie dochodzi do zupełnej autonomii i każdy po równo dostaje to, na co zasłużył. Ciągła młodzieńcza dynamika wierszy nie pozwala na zatrzymanie się, a wręcz nakazuje podkręcać tempo czytania, rozumowania czy nawet przeskakiwania z miejsca na miejsce. Cały tom jest jakby podróżą po różnorodnych miejscach. Symuluje nam podróż samochodem z wieloma bohaterami i przyglądaniem się zza szyby poszczególnym wydarzeniom opisanym dość wyrazistym, niektórzy nawet powiedzą, że niezrozumiałym stylem. Nie jest to bezsensowne, efekciarskie widowisko słowne. Przeciwnie – wiele z tych wierszy ukrywa drugie dno, drugą twarz, wystarczy zapukać w szybę, a otworzy nam się upragnione wnętrze rzeczywistości.

Szybko przez wszystko Justyny Bargielskiej: podoba mi się zamysł Biura Literackiego, aby zestawić ze sobą poprzednie tomy poetki w jeden. Niejednokrotnie tematyka ich konfrontuje się sama ze sobą, stwarzając przy tym energiczne przechodzenie z konsonansu w dysonans, ale przecież musi zaistnieć jakieś rozwiązanie. Tym rozwiązaniem są ukryte sensy traktujące o położeniu kobiety we współczesnym świecie, które notorycznie powracają w każdym z tomików w postaci migotliwych, surrealistycznych obrazów. Tom ten można potraktować jako swego rodzaju album pamiątkowy – zgrabnie zestawione słowa tworzą bowiem impresję na płótnie, obrazki czy zdjęcia. Odwaga i niezależność poetki przejawia się nie tylko w niej samej, ale też w sposobie używania języka (idiomatyczność), co czyni jej poezję oryginalną, niezapomnianą.

Świetne sowy Filipa Zawady: już dawno poezja nie wpłynęła na mnie w tak pozytywny, rozśmieszający sposób. Najbardziej przyczynia się do tego mnogość paradoksów, dobór słownictwa, ukazanie złożoności człowieka przez pryzmat budowy i mowy kur. Jednym słowem: wsi spokojna, wsi wesoła. Jest jednak ukryte „ale”: filozoficzny wymiar uzupełniających się sił, które odnaleźć można w całym wszechświecie. Oscylowanie poety między jin i jang można odbierać zgoła odmiennie: jako coś wykluczającego się (z czym można powiązać nocnego ptaka, symbol mądrości – sowę i rannego, głupiutkiego kogucika), jak i coś niedającego się rozerwać, np. noc nie istnieje bez dnia. Ukryte sensy, znaczenia próbują się wymknąć, dlatego czytelnik stoi na granicy zrozumienia tej poezji. Jednakże ujęta w wierszach forma bytowania istoty ludzkiej, a po trosze sparodiowana obszyciem tematyczno-językowym, pulsuje, daje się wyczuć.

Manatki Bogusława Kierca: w tej poezji zdecydowanie nie odnajdziemy oszczędności słowa, ale za to bogate w wieloznaczność opisy sytuacji oraz barwny i zagadkowy świat podróży „ja” lirycznego. Oscyluje on między jawą a snem, wspomnieniami z dzieciństwa a dorosłością (motyw inicjacji). Poeta dostarcza mi przyjemności przechodzenia od słowa do obrazu, wizualizuje poszczególne punkty orientacyjne nie tylko w tytułach wierszy. Zachwyca mnie w poezji tegoż autora nie tylko jego bogactwo wyobraźni, ale także magnetyzm tkwiący w jego wyrafinowanym języku. Muzyczność i rytm nie są mu obce. Twórcze wyobrażenie sobie świata i ironiczne podejście do siebie w niektórych sytuacjach pociąga czytelnika do namysłu nad rzeczywistością. Piękno i mądrość w jednym.

Tak, tak ogólnie mogę podsumować pewną tylko część książek zmaterializowanych dzięki rękom i drukarkom Biura (i autorom chętnym do kultywowania poezji, na której to drodze spotykają się trzy sztuki: dynamiczna muzyka, statyczny obraz, a między nimi ukrywa się słowo), za co całej ekipie serdeczne dzięki: że mam do czego wracać, że (przede wszystkim) mogę odnaleźć się we współczesnej poezji tak niedawno jeszcze przeze mnie nieakceptowanej. Jak taka wędrówka, o której wspomniałam wcześniej, potrafi odmienić człowieka!