debaty / ANKIETY I PODSUMOWANIA

Irlandzki łącznik

Renata Senktas

Głos Renaty Senktas w debacie "Opowieści Portowe: Legnica".

strona debaty

Opowieści Portowe: Legnica

Początek mojego doświadczenia z legnicko-wrocławskim Fortem / Portem nie miał w gruncie rzeczy nic wspólnego z poezją ani jakąkolwiek wiedzą na temat tego festiwalu. Nie wiązał się też przypadkiem z chęcią pojechania do Legnicy z innego powodu. Wszystko stało się za sprawą konkretnego człowieka – i nie myślę w tym miejscu o pomysłodawcy Europejskich Spotkań Młodych Pisarzy. Myślę o Cathalu McCabe’ie, Irlandczyku, poecie, którego poznałam w British Council i z którym miałam szczęście współpracować.

Uczestnicy pierwszych edycji festiwalu pewnie Cathala pamiętają, ale młodsi czy po prostu nowsi bywalcy mogą chyba nie wiedzieć, o kim mowa. Poza tym, obecność „poetów z Wysp” w Porcie i w Biurze Literackim jest dziś tak oczywista i naturalna, że (zgaduję) mało kto pyta o jej genezę. Skoro więc zaproszono mnie do tej jubileuszowej dyskusji, chciałabym skorzystać z okazji i powiedzieć coś o Cathalu właśnie, bo moja przygoda z festiwalem zaczęła się na jego zaproszenie; bo jego działania wyraźnie naznaczyły początki i festiwalu, i wydawnictwa; bo bez tych działań początki te byłyby przecież o wiele trudniejsze; bo od kiedy wyjechał z Polski, zawsze gdzieś mi go na Portach brakowało.

Latem 1999 roku okazało się, że Konsultant ds. Literatury w warszawskim biurze British Council stracił asystentkę i pilnie potrzebuje nowej, która – w pierwszym rzucie – pomogłaby mu przygotować brytyjską część Fortu Legnica. Byłam wtedy na drugim roku studiów w Instytucie Anglistyki UW i od jakiegoś czasu łączyłam naukę z różnymi małymi pracami w British Council. Cathal zaczepił mnie kiedyś na schodach i zapytał, czy nie chciałabym do niego dołączyć. Nie miałam pojęcia ani o wydarzeniu, o którym mówi, ani o pracy przy organizacji czegoś takiego, ale chętnie przyjęłam jego propozycję.

Dołączyłam 1 września i już tydzień później poznałam Artura Bursztę, który przyjechał do Warszawy na konferencję prasową poświęconą Fortowi Legnica ’99. Konferencja odbywała się w biurze British Council. Teraz, z perspektywy wielu lat pracy w tej instytucji, widzę, że była to sytuacja ekskluzywna – Fort nie był przecież typowo „naszym” wydarzeniem. Sprowadzaliśmy wprawdzie poetów, dokładaliśmy do druku ich polskich książek, ale impreza była Artura, przez nas tylko wspomagana. Cathal chciał jednak maksymalnie pomóc to wszystko nagłośnić w mediach o szerszym – warszawskim, ogólnopolskim – zasięgu. I w ogóle, jakby się nad tym zastanowić, nie było i chyba do tej pory nie ma drugiej cyklicznej imprezy w Polsce, którą British Council dofinansowywałoby przez tyle lat z rzędu! To Cathal McCabe, ze swoją wiarą w sens legnickiego festiwalu i w potrzebę wspierania tłumaczy brytyjskiej poezji, potrafił łagodnie wpłynąć na decyzje swoich zwierzchników. Dużą rolę w tych staraniach odegrała z całą pewnością jego charyzma – połączenie jakiegoś zupełnie rozbrajającego poczucia humoru, dystansu, wewnętrznego luzu, subtelności umysłu i empatii.

Taka kombinacja cech okazywała się błogosławieństwem, kiedy spadało na nas przysłowiowe, Cathalowe „zawsze coś”, jak choćby podczas mojej pierwszej Legnicy, kiedy to w pociągu do Wrocławia dostaliśmy telefon z wiadomością, że pana Douglasa Dunna nie ma na pokładzie samolotu, którym miał przylecieć, i który już leci, do Polski. Dunn wytłumaczył nam później, że sprawcą zamieszania był kumpel – bo miał go odwieźć na lotnisko, ale zaspał albo pomylił godziny, albo jedno i drugie, dokładnie nie pamiętam. Tego samego dnia ktoś ukradł z Cathala marynarki honorarium dla Dunna (Cathal, Justyna McCabe i Craig Raine czekali wtedy na jego kolejny samolot przy kolejnym już chyba stoliku we Wrocławiu). Trzeba się było później, po powrocie do Warszawy, mocno z tej historii wytłumaczyć. Ale Cathal potrafił działać bez zbędnej paniki, irytacji czy nerwów, i ten styl naprawdę udzielał się otoczeniu.

Udzielił się na pewno Ani Palonce, która przejęła potem obowiązki Cathala w British Council i której jeszcze przez jakiś czas zdarzało mi się pomagać. Najwyraźniej w pamięci i najmocniej w sercu mam więc festiwale legnickie z udziałem Brytyjczyków. Craig Raine i Douglas Dunn, Ciaran Carson i Don Paterson, Glyn Maxwell i Simon Armitage, Mark Ford i Stephen Romer. Niektóre z zawartych wtedy przyjaźni na różne sposoby powracały, przechodziły w kolejne przyjaźnie, i trwają do dziś.

Myślę, że osobowość Cathala oraz wyczucie, z jakim prowadził sprawy na stanowisku Konsultanta ds. Literatury, w znaczącym stopniu przyczyniły się do rozwinięcia współpracy między polskimi poetami-tłumaczami i poetami brytyjskimi; na formowanie się tej sceny w Polsce. Cathal d o s k o n a l e mówił po polsku i to zawsze robiło wrażenie na ludziach, z którymi inaczej musiałby porozumiewać się za pośrednictwem tłumacza. Z miejsca wydawał się bardziej przystępny i przyjazny. Siatka kontaktów, jaką wokół siebie budował przez te wszystkie lata w Polsce (a mówimy tu o okresie dużo, dużo dłuższym, niż czasy okołolegnickie) pomogła potem Ani Palonce dalej działać na rzecz polsko-brytyjskiej wymiany poetyckiej.

To zresztą znamienne, że zanim Cathal wyjechał i wrócił do Irlandii, Port jakby na chwilę przeniósł się do Warszawy. Na imprezie pożegnalnej Cathala i Justyny, która odbyła się pod hasłem „Poems (and pints) on the River” w marynistycznym klimacie restauracji Boathouse, miał miejsce niemały wieczór poetycki. Czytali: Zdzisław Jaskuła, Justin Quinn, Craig Raine, Marcin Sendecki, Bohdan Zadura i Jerzy Jarniewicz, który zresztą specjalnie na tę okazję napisał „dystychy dla Cathala”. Był też Artur Burszta. A to wszystko opatrzone iście festiwalową, legnicką datą 24 września 2002. Tego wieczoru mogliśmy wreszcie usłyszeć Cathala czytającego z kolegami własne wiersze i przekłady. Niektórzy widzieli go w tej roli po raz pierwszy, bo przecież promując twórczość innych, swoją zostawiał gdzieś na boku.