debaty / ankiety i podsumowania

Poczucie ewentualności, czyli zbyt ogólny komentarz do kwestii zbyt szczegółowych

Andrzej Frączysty

Głos Andrzeja Frączastego w debacie "Biurowe książki 2015 roku".

strona debaty

Biurowe książki 2015 roku

Jakie­kol­wiek koń­co­wo­rocz­ne ple­bi­scy­ty spod zna­ku „naj” nie są bli­skie moje­mu myśle­niu w ogó­le, nie ina­czej ma się ta kwe­stia w przy­pad­ku lite­ra­tu­ry. Posta­no­wi­łem więc, wie­dzio­ny obser­wo­wal­ną popu­lar­no­ścią, w tym krót­kim szki­cu zwró­cić uwa­gę na tekst(y) i auto­ra, któ­rym rze­czo­nej uwa­gi raczej nie ską­pio­no tak w ubie­głym, jak obec­nym, dobie­ga­ją­cym koń­ca 2015 roku. Szy­mon Słom­czyń­ski – bo o nim wła­śnie mowa – swo­ją nową pro­po­zy­cją poetyc­ką, jaką jest tomik Dwu­płat, kon­ty­nu­uje dro­gę obra­ną już w Nad­jeż­dża, ofe­ru­jąc pięć­dzie­siąt sześć wier­szy, w któ­rych doszu­kać się moż­na gło­sów sły­szal­nych już wyraź­nie w pierw­szym, nomi­no­wa­nym do Nagro­dy Nike tomie. Z dru­giej stro­ny moż­na mówić o pew­nej odmien­no­ści Dwu­pła­tu, któ­ra zasa­dza się przede wszyst­kim na ory­gi­nal­nym kon­cep­cie kom­po­zy­cyj­nym roz­bi­ja­ją­cym zwy­cza­jo­we podej­ście do lek­tu­ry książ­ki poetyc­kiej. Słom­czyń­ski naru­sza sta­bil­ność i auto­no­micz­ność poetyc­kiej jed­nost­ki-wier­sza na rzecz poli­fo­nicz­nej struk­tu­ry, w ramach któ­rej poszcze­gól­ne tek­sty (naj­czę­ściej sąsia­du­ją­ce, ale nie wyłącz­nie) kore­spon­du­ją ze sobą, wcho­dzą w dia­lo­gi, pole­mi­ki, oświe­tla­ją wza­jem­nie na róż­ne spo­so­by zbli­żo­ne (lub te same) pro­ble­my, two­rzą wie­lo­per­spek­ty­wicz­ną pano­ra­mę rze­czy­wi­sto­ści, budu­jąc tym samym poten­cjał do (nie­raz) apo­re­tycz­nych inter­pre­ta­cji, boga­cąc nie­by­wa­le doświad­cza­nie tek­stu. Nie­rzad­ko zda­rza się, że tekst „pro­si się” o nie­sa­mo­ist­ne trak­to­wa­nie i odsy­ła do dal­szych pomyślanych/napisanych jako sko­re­lo­wa­ne z tym­że. Oczy­wi­ście nie jest to pomysł nowy, jakąś jego waria­cją jest choć­by to, z czym spo­ty­ka­my się w twór­czo­ści inne­go Biu­ro­we­go auto­ra – Euge­niu­sza Tka­czy­szy­na-Dyc­kie­go, u któ­re­go wią­że się to z prze­pra­co­wy­wa­niem pew­nych, nie­kie­dy trau­ma­tycz­nych, tre­ści, jed­nak w wypad­ku Słom­czyń­skie­go decy­zja o takiej a nie innej kom­po­zy­cji cało­ści zda­je się wyni­kać z odmien­nych moty­wa­cji. Nie ukry­wam, że naj­bar­dziej fra­pu­ją­cym dla mnie zagad­nie­niem w lek­tu­rze wła­ści­wie oby­dwu tomi­ków jest kwe­stia nie­oczy­wi­stej pod­mio­to­wo­ści, z jaką nam, czy­tel­ni­kom, przy­cho­dzi skon­fron­to­wać się w lek­tu­rze. Pod­miot Dwu­pła­tu, w mojej opi­nii, nie róż­ni się rady­kal­nie od tego z Nad­jeż­dża, co jest jed­nak pew­ną nowo­ścią i atu­tem tego­rocz­nej pro­po­zy­cji poetyc­kiej Słom­czyń­skie­go, to prze­nie­sie­nie czy eks­tra­po­la­cja pew­nych roz­wią­zań (jesz­cze) wewnątrz­tek­sto­wych z Nad­jeż­dża (gdzie, oczy­wi­ście gene­ra­li­zu­jąc, wie­lo­gło­so­wość pozo­sta­wa­ła spię­ta klam­rą wier­sza) na kom­po­zy­cję kolej­ne­go tomu – jak gdy­by w jesz­cze więk­szym stop­niu (o ile to moż­li­we) pró­bo­wa­no tu roz­wi­nąć czy „dopo­wie­dzieć” poszcze­gól­ne gło­sy boha­te­rów, któ­rzy zalud­nia­ją jego poetyc­ki świat. W tym wła­śnie upa­tru­ję z jed­nej stro­ny przy­czy­ny wybi­cia się z lite­rac­kiej niszy (niszy, gwo­li ści­sło­ści, zaj­mo­wa­nej przez poezję jako taką) i pew­nej rela­tyw­nie dużej popu­lar­no­ści dotych­cza­so­we­go dwu­to­mo­we­go dorob­ku Słom­czyń­skie­go, z dru­giej zaś nie­wąt­pli­wej war­to­ści kry­ją­cej się w umie­jęt­no­ści dopro­wa­dze­nia „do koń­ca” gło­sów bar­dzo zróż­ni­co­wa­nych posta­ci (kobie­cych, męskich, dzie­cię­cych, mło­dzień­czych, star­czych i wie­lu innych). Wie­lo­gło­so­wość tej poezji nie jest jed­nak cha­osem, stra­ga­no­wym gwa­rem ludz­kim, jest raczej wydo­by­ciem, uprzy­wi­le­jo­wa­niem postron­nej (nie-mojej, przy­ro­dzo­nej) per­spek­ty­wy, któ­ra oka­zu­je się osob­ną rze­czy­wi­sto­ścią, do któ­rej dostęp uzy­sku­je­my nie dzię­ki abs­tra­ho­wa­niu i kon­tem­pla­cji, ale wła­śnie „wmy­śle­niu się” w rze­czy­wi­stość dookol­ną, naj­ba­nal­niej­szą. To praw­da, w takiej opty­ce nie ma tema­tów, zda­rzeń nie­po­etyc­kich, a jeśli tak, to było­by to kwe­stią bra­ku uwa­gi, igno­ran­cji, mecha­nicz­nej łatwo­ści myśle­nia jed­no­to­ro­we­go, któ­re­go kom­fort nasz autor kon­se­kwent­nie odrzu­ca. Czy jed­nak powyż­sza, pospiesz­na cha­rak­te­ry­sty­ka pod­mio­to­wo­ści wyła­nia­ją­cej się z tych tek­stów wyczer­pu­je jej zasob­ność?

Wyda­je się, że nie­zu­peł­nie i bynaj­mniej nie o jej kom­plet­ność się roz­cho­dzi, ale raczej o nie­chęć do zawę­że­nia dys­ku­sji o tej­że do jedy­nej, uwy­pu­klo­nej, mam nadzie­ję – wystar­cza­ją­co, płasz­czy­zny. Czymś, co wyda­je mi się nie­zby­wal­ną cechą pod­mio­tu tek­stów Słom­czyń­skie­go, jest coś, co w ślad za Musi­lem, nazwał­bym „poczu­ciem ewen­tu­al­no­ści”. Otóż poczu­cie owo, jak wykła­da on w począt­kach pierw­sze­go tomu Czło­wie­ka bez wła­ści­wo­ści, przy­bli­ża­jąc powo­li oso­bę głów­ne­go boha­te­ra, Ulri­cha, przy­słu­gu­je oso­bli­wym typom umy­sło­wo­ści, „(…) Kto je ma, nie mówi nigdy: to czy tam­to się sta­ło, sta­nie albo musi się stać, a jedy­nie zakła­da, że coś mogło­by, mia­ło­by lub musia­ło­by się stać. A kie­dy się takie­mu czło­wie­ko­wi o czymś mówi, że to tak jest, jak jest, wte­dy on myśli sobie, że praw­do­po­dob­nie mogło­by być rów­nież ina­czej. W ten spo­sób poczu­cie ewen­tu­al­no­ści dało­by się po pro­stu zde­fi­nio­wać jako zdol­ność do uwzględ­nia­nia wszyst­kie­go, co rów­nie dobrze mogło­by się zda­rzyć, oraz do nie uzna­wa­nia za waż­niej­sze tego, co jest, od tego, cze­go nie ma.”, a dalej kon­sta­tu­je: „Tego rodza­ju czło­wiek nie jest jed­nak bynaj­mniej zja­wi­skiem jed­no­znacz­nym. Ponie­waż jego idee, jeże­li nie są to czcze wytwo­ry umy­słu, są po pro­stu nie uro­dzo­ny­mi jesz­cze rze­czy­wi­sto­ścia­mi, więc i on natu­ral­nie posia­da poczu­cie rze­czy­wi­sto­ści. Jest to jed­nak poczu­cie ewen­tu­al­nej rze­czy­wi­sto­ści i dla­te­go zisz­cza się o wie­le wol­niej niż wła­ści­we prze­wa­ża­ją­cej czę­ści ludzi poczu­cie ich rze­czy­wi­stych moż­li­wo­ści”. Co chcę przez to powie­dzieć? Odże­gnam się od razu od przy­pi­sy­wa­nia dys­ku­to­wa­ne­mu pod­mio­to­wi jakiejś nie­by­wa­łej zdol­no­ści do abs­tra­ho­wa­nia od zada­nej rze­czy­wi­sto­ści, w któ­rej jest zanu­rzo­ny, wła­śnie za bli­skość dookol­ne­go, współ­cze­sne­go świa­ta poezja Słom­czyń­skie­go bywa cią­gle tu i ówdzie chwa­lo­na, za fakt, że roz­po­zna­je­my jego świat jako swój wła­sny. Zresz­tą z pomo­cą przy­cho­dzi sam Musil: „(…) nazy­wa się ich rów­nież ide­ali­sta­mi, ale w ten spo­sób okre­śla się jedy­nie ich słab­szą odmia­nę, któ­ra nie rozu­mie rze­czy­wi­sto­ści albo jej melan­cho­lij­nie uni­ka, to zna­czy tych, u któ­rych brak poczu­cia rze­czy­wi­sto­ści sta­no­wi praw­dzi­we kalec­two.” O ide­ali­zmie w suge­ro­wa­nym rozu­mie­niu nie może być mowy, a melan­cho­lia, choć z pew­no­ścią będą­ca moż­li­wym i pra­wo­moc­nym okre­śle­niem dys­ku­to­wa­nej tu cią­gle poety­ki, nie jest, w moim odczu­ciu, melan­cho­lią eska­pi­stycz­ną. Poczu­cie ewen­tu­al­no­ści to w wypad­ku tej poezji zdol­ność (a może koniecz­ność?) respek­to­wa­nia rze­czy­wi­sto­ści nie­zisz­czo­nych, zre­ali­zo­wa­nych w prze­szło­ści bądź tkwią­cych poten­cjal­nie w teraź­niej­szo­ści i przy­szło­ści. Przez jego pry­zmat moż­na spo­glą­dać na wizję histo­rii i sze­rzej – rze­czy­wi­sto­ści „wyczy­ta­nej” czy tek­stu­al­nej, któ­ra tak­że znaj­du­je swo­je miej­sce w tym pisar­stwie. Wyda­je się to rów­nież rzu­cać świa­tło na moc­no wybrzmie­wa­ją­cy (a przez to czę­sto cyto­wa­ny) w Dwu­pła­cie dwu­wers, będą­cy w jakimś sen­sie emble­ma­tycz­ny dla całe­go zbio­ru jako pew­nej cało­ści, ale tym razem – tema­tycz­nej:

Rze­czy­wi­stość jest świę­tem
zmar­łych i odle­głym mia­stem [Wyspy Non­sen­su]

W takim uję­ciu poli­fo­nicz­ność rze­czy­wi­sto­ści prze­ma­wia­ją­cej wie­lo­ma gło­sa­mi i języ­ka­mi może wydać się wła­ści­wie natręt­na, nie­zno­śność per­cy­po­wa­nia tej zło­żo­no­ści – krań­co­wo nie­moż­li­wa do znie­sie­nia. Istot­nie, owo „świę­to” trwa dla Słom­czyń­skie­go i pod­mio­tu jego wier­szy nie­ustan­nie, a swe­go rodza­ju „rapor­tem” z tego świę­ta jest poetyc­ka wypo­wiedź jako jed­na z nie­licz­nych form (jeśli nie jedy­na), w któ­rej moż­na usi­ło­wać taki raport zło­żyć.