książki / PROZA

Mój pan mąż

Dorota Jovanka Ćirlić

Rumena Bužarovska

Fragmenty książki Mój pan mąż Rumeny Bužarovskiej w tłumaczeniu Doroty Jovanki Ćirlić, wydanej w Biurze Literackim 22 stycznia 2024 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Mój mąż, poeta

Pozna­łam Gora­na na jed­nym z festi­wa­li poezji. Jego wło­sy zaczę­ły wte­dy siwieć – teraz są już cał­kiem bia­łe, a on, jak przy­pusz­czam, sądzi, że to „część jego nowe­go sek­sa­pi­lu”, jak mi kie­dyś powie­dział. Niby to żar­to­wał, a jed­nak podej­rze­wam, że napraw­dę tak myśli. Chcia­łam go spy­tać, czy prze­rze­dzo­ne wło­sy i ten poły­skli­wy niby-skalp w kolo­rze naj­pierw sto­pio­ne­go, potem stward­nia­łe­go wosku są rów­nież czę­ścią „nowe­go sek­sa­pi­lu”, ale się powstrzy­ma­łam. On nie przyj­mu­je żad­nej kry­ty­ki. Zaraz się zło­ści, a kie­dy poczu­je złość, zaczy­na się obra­żać – i tak mija­ją dni, póki się nie poni­żysz, żeby wresz­cie prze­stał być nie do znie­sie­nia, i, daj­my na to, „przy­pad­kiem” wyre­cy­tu­jesz jeden z jego utwo­rów. Jakiś czas temu był wku­rzo­ny, bo nie chcia­łam prze­czy­tać tego, co napi­sał poprzed­niej nocy.

– Nie mam teraz cza­su, jutro – powie­dzia­łam. – Jutro.

– Nie masz cza­su dla trzech wier­szy, tak?

Wyczu­łam gniew w jego gło­sie i chcia­łam cof­nąć to, że go ode­pchnę­łam, ale już było za póź­no. Cokol­wiek bym powie­dzia­ła, było­by nie tak. Dla­te­go nawet nie otwo­rzy­łam ust.

– No, to idź na spa­cer, pole­se­ruj sobie – powie­dział i trza­snął drzwia­mi.

„Lese­ro­wać” – tego sło­wa uży­wa zawsze, gdy przy­go­to­wu­ję zaję­cia na następ­ny dzień. Bo sko­ro napraw­dę znam histo­rię, to prze­cież nie muszę przy­go­to­wy­wać się do zajęć. „Jeśli wiesz, to wiesz” – powie­dział kie­dyś, patrząc mi bez­czel­nie pro­sto w oczy.

Zresz­tą jego wier­szy napraw­dę nie chcę czy­tać, a tym bar­dziej słu­chać – nie­kie­dy nara­ża mnie na takie męki. Kie­dy byli­śmy jesz­cze zako­cha­ni i nie mie­li­śmy dzie­ci, czę­sto upra­wia­li­śmy seks, potem on szep­tał mi wier­sze do ucha, leże­li­śmy zdy­sza­ni i spo­ce­ni. Kie­dyś wier­sze były o kwia­tach, głów­nie orchi­de­ach – bo „przy­po­mi­na­ły mu picz­ki” – jak połu­dnio­we wia­try, jak zmo­ry, jak mor­ska bry­za. Wspo­mi­nał też o egzo­tycz­nych przy­pra­wach, tka­ni­nach, o cyna­mo­nie i aksa­mi­cie. Że niby ja sma­ku­ję jak cyna­mon, mięk­ka jestem jak aksa­mit, moje wło­sy pach­ną morzem – jed­nak ja wiem, że to nie­praw­da, bo kie­dyś mat­ka powie­dzia­ła mi, że moje wło­sy śmier­dzą. Nawia­sem mówiąc, w takich chwi­lach jego sło­wa strasz­nie mnie pod­nie­ca­ły. Wciąż pra­gnę się z nim kochać, cho­ciaż czę­sto nie jest od razu gotów, więc muszę przy­wo­ły­wać obra­zy i sło­wa przez nie­go wyszep­ta­ne, żeby mi się nadal chcia­ło, kie­dy on poczu­je wresz­cie ocho­tę.

Teraz już tego nie robi, dzię­ki Bogu. Przez tę jego tak zwa­ną twór­czość już napraw­dę nie mam chę­ci w ogó­le czy­tać poezji, choć­by nawet jed­ne­go utwo­ru, a co dopie­ro mówić o tym, żebym słu­cha­ła, jak on recy­tu­je swo­je wier­sze. Nie­ste­ty, ostat­nio muszę to robić, czy tego chcę, czy nie, cza­sem dla­te­go, o czym już mówi­łam, że Goran bar­dzo się zło­ści i nie mogę ani sie­bie, ani dzie­ci uchro­nić przed naszym kon­flik­tem. Odkąd prze­sta­li­śmy się czę­sto kochać, Goran zaczął recy­to­wać mi swo­je wier­sze na głos, zamiast pozwo­lić, żebym sama je prze­czy­ta­ła. Kie­dy widzę, jak stoi na środ­ku salo­nu w moc­nym świe­tle lam­py, któ­re pod­kre­śla jego kul­fo­no­wa­ty nos i nie­świe­ży kolor skó­ry na twa­rzy, zaczy­nam rozu­mieć, że jego poezja tak napraw­dę wca­le nie jest dobra. Czę­sto nie odno­si się do nicze­go, poza opo­wie­ścią o tym, jak on pisze swo­je wier­sze. Myślę, że to go na serio eks­cy­tu­je. Nawet sek­su­al­nie.

Oto przy­kład:

Przy­no­si z sobą zapa­chy jak jesień
spły­wa­ją­ce
jak kro­ple desz­czu w oczach sło­wa
two­rzą z niej mój wiersz

Może to nie jest naj­lep­szy przy­kład, ale tyl­ko to znam na pamięć, bo ostat­ni wers „sło­wa two­rzą z niej mój wiersz” kie­dyś mu „przy­pad­kiem” wyre­cy­to­wa­łam, żeby prze­stał się wresz­cie zło­ścić. To zna­czy wła­ści­wie wymru­cza­łam – to mu szcze­gól­nie schle­bia, bo od zawsze pra­gnął, by któ­ryś kom­po­zy­tor uwiecz­nił jego wier­sze w muzy­ce. On nie rozu­mie, że to nie­moż­li­we. W jego wier­szach nie ma ryt­mu, a czę­sto nawet jakie­go­kol­wiek sen­su. To wszyst­ko są puste fra­zy pouty­ka­ne to tu, to tam w roz­ma­itych utwo­rach, by jakiś pro­stak pomy­ślał, że to brzmi jak Bóg wie co, kie­dy natknie się na egzo­tycz­ne sło­wo, na przy­kład „cyna­mon” albo „aksa­mit”. Ja też tak myśla­łam, kie­dy byłam mło­da i głu­pia, i dawa­łam się łapać na takie nume­ry.

Boże, jaka ja byłam głu­pia, to po pro­stu nie­by­wa­łe. Nie mogę sobie tego wyba­czyć. No cóż, opo­wiem, jak się pozna­li­śmy, mówi­łam to już wcze­śniej, na festi­wa­lu poezji. Byłam tam w roli tłu­macz­ki, bo zanim zaczę­łam wykła­dać histo­rię, dora­bia­łam sobie wła­śnie jako tłu­macz­ka. W salo­nie wiel­kie­go hote­lu, w któ­rym wszyst­kich nas, poetów i tłu­ma­czy, ulo­ko­wa­no, spo­tka­li­śmy się któ­re­goś wie­czo­ra i śpie­wa­li­śmy razem fol­ko­we utwo­ry. Teraz wiem, że ci pożal się Boże poeci chcie­li poczuć się waż­ni – nie tyl­ko wie­dzą, że piszą poezję, nie tyl­ko są taki­mi wraż­li­wy­mi ludź­mi, ale zna­ją się też na muzy­ce tra­dy­cyj­nej, oczy­wi­ście, są muzy­kal­ni, umie­ją śpie­wać. I wte­dy poja­wił się Goran. Na potrze­by tego wie­czo­ru był ubra­ny w bia­łą koszu­lę hafto­wa­ną w tra­dy­cyj­ne wzo­ry. Muszę przy­znać, że wyglą­dał świet­nie. Goran był napraw­dę przy­stoj­ny. Jeśli dobrze się zasta­no­wię, to wła­śnie dla­te­go się w nim zako­cha­łam. Miał umię­śnio­ną klat­kę pier­sio­wą, wyglą­da­ła jak dobrze wyko­na­na rzeź­ba, ramio­na i ręce moc­ne, sil­ne – chcia­ła­byś, żeby bez koń­ca cię trzy­ma­ły w obję­ciach, nie puści­ły, nie pozwo­li­ły odejść, żeby dokądś cię pro­wa­dzi­ły.

Tak czy owak, Goran nie sie­dział jak inni, tyl­ko stał z boku, opie­rał się o ścia­nę, obser­wu­jąc wszyst­ko z pochy­lo­ną gło­wą. Wresz­cie docze­kał się chwi­li, gdy wszy­scy uci­chli, wypro­sto­wał się i zaczął śpie­wać ludo­wą pieśń – jestem pew­na, że to było „More sokol pie”, sokół wodę pije, bo wiem, że innej nie zna. Tak teatral­nie zawo­dził z ocza­mi zamknię­ty­mi i gło­wą odchy­lo­ną do tyłu, i tak mu tań­czy­ła grdy­ka góra–dół w gar­dle, że przy­po­mi­nał mi kogu­ta, któ­ry wyda­je z sie­bie to swo­je „kuku­ry­ku”. Wyglą­dał śmiesz­nie, a jed­no­cze­śnie patrzy­łam na jego ręce i ramio­na, wyobra­ża­jąc sobie, że mnie do sie­bie przy­cią­ga. Kie­dy prze­stał zawo­dzić, docze­kał się braw i spoj­rzał w moją stro­nę. Oczy miał lek­ko załza­wio­ne, pew­nie z powo­du wysił­ku przy kuku­ry­ka­niu. I wte­dy dopie­ro wyda­ły mi się prze­peł­nio­ne smut­kiem. Nagle poczu­łam, że chcę go pocie­szyć, co zro­bi­łam tego wie­czo­ra w jego poko­ju. I tak to się wszyst­ko zaczę­ło. Nie prze­sta­wał bywać na festi­wa­lach poezji – jeź­dzi tam za każ­dym razem, gdy tyl­ko pozwa­la mu na to pra­ca, z któ­rej, nawia­sem mówiąc, nie naj­le­piej się wywią­zu­je. Mogę sobie tyl­ko wyobra­żać, co wypra­wia na tych festi­wa­lach poezji. Po pierw­sze, zabie­ra waliz­kę wypeł­nio­ną do poło­wy swo­imi cien­ki­mi tomi­ka­mi w kiep­skich pla­sti­ko­wych okład­kach. Więk­szość z nich prze­tłu­ma­czo­no na angiel­ski i kil­ka bał­kań­skich języ­ków, żeby inni mogli prze­czy­tać jego wypo­ci­ny. Ja nie wła­dam języ­kiem, któ­ry go inte­re­su­je, na wyso­kim pozio­mie, więc na razie nie zmu­sza mnie, bym go tłu­ma­czy­ła, to aż dziw­ne. Myśli, że nie inte­re­su­je mnie poezja, nie rozu­miem jej, bo ostat­nio nie wyka­zy­wa­łam prze­sad­ne­go zacie­ka­wie­nia tym, co robi. A tłu­ma­cze­nia jego wier­szy są strasz­ne. Nie cho­dzi o zawar­tość wier­szy – to i tak pust­ka – one są po pro­stu gra­ma­tycz­nie nie­zbor­ne, peł­ne błę­dów. Bo to on jest taki mar­ny. Chce, żeby tłu­ma­czy­li wier­sze, ale nie ma zamia­ru za to pła­cić. Dla­te­go zawsze znaj­du­je jakieś bied­ne mło­de dziew­czy­ny, któ­re zapew­ne uwo­dzi swo­im doj­rza­łym „sek­sa­pi­lem”, a one tłu­ma­czą mu bez zapła­ty albo za mini­mal­ne hono­ra­rium. Kil­ka razy sły­sza­łam, jak się z nimi tar­gu­je – jako nagro­dę daje im dzie­sięć egzem­pla­rzy swo­jej książ­ki. Napraw­dę się za to wsty­dzę, ale co ja mogę zro­bić.

Kie­dy już wra­ca z festi­wa­lu poezji, poka­zu­je mi zdję­cia zro­bio­ne apa­ra­tem cyfro­wym. Czę­sto daje go komuś, by ten ktoś go sfo­to­gra­fo­wał. I dla­te­go ma mnó­stwo zdjęć, jak recy­tu­je poezję, sto­jąc za pul­pi­tem, do mikro­fo­nu, z jed­nym z tomi­ków swo­ich wier­szy w ręce. Na wszyst­kich ma „twarz poety” – co mu powie­dzia­łam otwar­tym tek­stem, bo to mu schle­bia, nie wiem cze­mu – jego brwi są lek­ko unie­sio­ne, jed­na bar­dziej niż dru­ga, jak­by był zatro­ska­ny, ale i wzru­szo­ny. Klat­ka pier­sio­wa wypchnię­ta do przo­du. Wło­sy świe­żo umy­te, lek­ko falu­ją na wio­sen­nym wie­trze w nad­mor­skich miej­sco­wo­ściach, gdzie szcze­gól­nie lubi bywać na festi­wa­lach. Na innych zdję­ciach poja­wia­ją się czę­sto kobie­ty, rza­dziej męż­czyź­ni. Mło­dych dziew­cząt, hostess festi­wa­lo­wych, ja się nie boję. Nie wie­rzę, że on im się podo­ba, bo jest dla nich zbyt sta­ry i śmiesz­ny. Dla­te­go myślę, że uwo­dzi inną kate­go­rię kobiet. To są te damy, tro­chę grub­sze, z fałd­ka­mi w pasie i pod pacha­mi, gdzie sta­nik wrzy­na się w tłuszcz. Cho­dzą w czer­wo­nych albo czar­nych, opi­na­ją­cych cia­ło bluz­kach. Wło­sy naj­czę­ściej też czar­ne, a na ustach czer­wo­na szmin­ka. Cza­sem na gło­wie mają dra­ma­tycz­ne kape­lu­sze. Wiel­ka, błysz­czą­ca biżu­te­ria zdo­bi ich tłu­ste pal­ce i szy­je. Chcą ema­no­wać doj­rza­łą kobie­co­ścią, pra­gną pach­nieć cyna­mo­nem i mieć głos mięk­ki jak aksa­mit. A niech tam. Może Goran im pomo­że. Mnie już wszyst­ko jed­no.

Jed­nak cza­sem w nocy przy­tu­la się do mnie i mówi: „Orchi­deo, otwórz się”, i ja się otwie­ram.


Sobota, piąta po południu

Mój mąż to praw­dzi­wy dżen­tel­men, takich już nie ma. Kie­dy gdzieś wcho­dzi, nie tyl­ko przy­trzy­mu­je drzwi damie, żeby weszła przed nim, ale też spo­sób, w jaki cze­ka, aż ona wej­dzie, jest praw­dzi­wie ary­sto­kra­tycz­ny: zwra­ca się do niej z wyra­zem sza­cun­ku na twa­rzy. Zawsze zapa­la każ­dej damie papie­ro­sa. Nie prze­kli­na przy kobie­tach, nie mówi gło­śno, w roz­mo­wie zada­je wygod­ne pyta­nia – nie­prze­sad­nie oso­bi­ste, ale takie, któ­ry­mi daje do zro­zu­mie­nia, że są waż­ne. I co oczy­wi­ste, do każ­dej z nich zwra­ca się per „pani”.

Powierz­chow­ność też ma pań­ską. Zawsze wkła­da gar­ni­tur: mary­nar­ka, spodnie i, no pro­szę, koszu­la. Wszyst­ko musi być czy­ste i dosko­na­le wypra­so­wa­ne – to ja za to odpo­wia­dam. Jego paznok­cie mają zawsze per­fek­cyj­ny mani­cu­re i pedi­cu­re, wąsy są przy­cze­sa­ne i pod­strzy­żo­ne. Oddech jest świe­ży dzię­ki men­to­lo­wym cukier­kom, któ­re trzy­ma w meta­lo­wym pude­łecz­ku. W kie­szon­ce kami­zel­ki nosi nigdy nie­spóź­nia­ją­cy się zega­rek po dziad­ku, w kie­sze­ni spodni – czy­stą i wypra­so­wa­ną płó­cien­ną chu­s­tecz­kę. I jesz­cze kape­lusz. Kie­dy sądzi, że będzie padać, zabie­ra dłu­gi, czar­ny para­sol z drew­nia­ną rącz­ką.

Jest też czło­wie­kiem rodzin­nym. Gdy dwój­ka naszych dzie­ci była mała, czy­tał im przed snem, odpro­wa­dzał na lek­cje skrzy­piec i pia­ni­na, w week­en­dy zabie­rał je do par­ku, a w lecie na pla­żę. Teraz dzie­ci są już duże, a on im daje co mie­siąc pie­nią­dze w koper­cie. Po każ­dej przy­go­to­wa­nej kola­cji albo obie­dzie cału­je mnie w poli­czek i dzię­ku­je. Nigdy przy mnie nie pod­niósł gło­su. Co rok kupu­je mi nowe kol­czy­ki z per­ła­mi. Kie­dy jeste­śmy gdzieś z wizy­tą albo przyj­mu­je­my gości u sie­bie, nigdy mi nie prze­ry­wa, gdy mówię. A jak idzie­my uli­cą, zawsze poda­je mi ramię, i tak sobie spa­ce­ru­je­my ręka pod rękę. Wiem, że wszy­scy na nas patrzą z podzi­wem.

Zanim zaśnie­my, cału­je mnie w usta i mówi „dobra­noc” – i to są zwy­kle ostat­nie jego sło­wa wypo­wie­dzia­ne tego dnia. Wcze­śniej dwa razy w tygo­dniu kocha­li­śmy się, w nocy, przy zga­szo­nym świe­tle. Nigdy do koń­ca nie zdej­mo­wał ze mnie dłu­giej koszu­li noc­nej. I zawsze trwa­ło to tyle samo cza­su. I zawsze robi­li­śmy to samo.

Jed­nak przed dwo­ma laty prze­sta­li­śmy upra­wiać miłość. Naj­pierw spro­wa­dza­ło się to tyl­ko do jed­ne­go razu w tygo­dniu. Póź­niej w mie­sią­cu. A potem – w ogó­le. Mój mąż sta­rał się robić to wciąż dwa razy w tygo­dniu. To samo, co zawsze, ale nie mógł we mnie wejść. Cało­wał mnie, prze­wra­cał się na swo­ją stro­nę łóż­ka i mówił mi „dobra­noc”. A ponie­waż był dżen­tel­me­nem jak się patrzy, nie mówił o rze­czach, któ­re są zro­zu­mia­łe same przez się. Tak więc jed­ne­go wie­czo­ra powie­dział mi tyl­ko: „Veli­ka, kocha­na moja. Jestem pięt­na­ście lat od cie­bie star­szy”.

Dokład­nie przed rokiem, któ­re­goś sobot­nie­go popo­łu­dnia, oznaj­mił, że idzie­my z wizy­tą do jego przy­ja­cie­la, ale nie powie­dział do kogo, a ja nie pyta­łam, bo wyczu­łam, że lepiej nie pytać. Poszli­śmy pie­szo, nad brze­giem jezio­ra. Ludzie przy­glą­da­li się i odwra­ca­li za nami. Prze­cha­dza­li­śmy się powo­li, z pod­nie­sio­ny­mi gło­wa­mi, na ustach błą­ka­ły nam się bla­de uśmie­chy. Roz­ma­wia­li­śmy cicho i spo­koj­nie. Dotar­li­śmy do domu nasze­go przy­ja­cie­la.

– Czy to nie dom Sto­ja­na? – spy­ta­łam, a on tyl­ko kiw­nął gło­wą, uśmiech­nął się i zadzwo­nił do drzwi.

Sto­ja­na zna­łam od dzie­ciń­stwa. Chciał być ze mną, ale ja i moi rodzi­ce zde­cy­do­wa­li­śmy, że wyj­dę za mąż za Peta­ra. Potem Sto­jan i ja wpa­da­li­śmy cza­sem na sie­bie na Sta­rym Tar­gu albo kie­dy byli­śmy zapro­sze­ni do kogoś ze wspól­nych przy­ja­ciół. Jego żona, Dani­ca, zmar­ła tra­gicz­nie – uto­pi­ła się. Opo­wia­da­no strasz­ne rze­czy, jak do tego doszło, ale ja nie wie­rzę w takie pry­mi­tyw­ne opo­wie­ści o alko­ho­lu i kobie­tach. Tak czy ina­czej został wdow­cem. Na szczę­ście albo nie­szczę­ście nie mie­li dzie­ci.

Sto­jan zapro­sił nas do swo­je­go domu, któ­ry w niczym nie paso­wał do nasze­go poczu­cia sma­ku i wymo­gów czy­sto­ści. Jed­nak nie mogłam go obwi­niać, był prze­cież wdow­cem. Jako wdo­wiec musiał sam przy­go­to­wać kawę. Pomy­śla­łam, że było­by w porząd­ku zapro­po­no­wać mu pomoc, ale spoj­rza­łam na Peta­ra, któ­ry popa­trzył na mnie pustym wzro­kiem, więc dalej sie­dzia­łam z zało­żo­nym ręka­mi. Sto­jan przy­niósł kawę, wodę i racha­tłu­kum, wyjął faj­kę i zapa­lił. Roz­ma­wiał z Peta­rem o pra­cy, o lokal­nych wybo­rach, o stop­niu zanie­czysz­cze­nia miej­sco­we­go jezio­ra. Kie­dy moż­na było, wygła­sza­łam swój łagod­ny komen­tarz. Gdy już wypił kawę, Petar wstał, szy­ku­jąc się do wyj­ścia, ale mnie przy­trzy­mał za ramię, mówiąc, żebym zosta­ła. Spoj­rza­łam na nie­go zdzi­wio­na, jed­nak jego twar­de spoj­rze­nie suge­ro­wa­ło, żebym się nie dopy­ty­wa­ła, że wszyst­ko samo się wyja­śni. W jego oczach zawsze była pew­ność, któ­rej ufa­łam, nawet jeśli czu­łam w sobie nie­po­kój. „Wró­cę za godzi­nę” – powie­dział. Była pią­ta, kie­dy wyszedł. Dokład­nie o szó­stej zadzwo­nił do drzwi, wziął mnie za rękę i wró­ci­li­śmy spo­koj­nym kro­kiem brze­giem jezio­ra do domu. Na roz­grza­nych pły­tach chod­ni­ka było jesz­cze dużo ludzi, któ­rzy bie­ga­li tam z mały­mi słu­chaw­ka­mi w uszach. Wszy­scy na nas spo­glą­da­li. Nie­któ­rzy otwar­cie się uśmie­cha­li. Przy­zna­ję, może wyglą­da­li­śmy dla nich dziw­nie, ale na pew­no nie byli­śmy nie­przy­jem­ni.

Już od roku w każ­dą sobo­tę o pią­tej Petar odpro­wa­dza mnie do Sto­ja­na i odbie­ra mnie o szó­stej. Pomy­śla­łam kie­dyś, że mogę go zapy­tać, co robi przez tę godzi­nę.

– Czy­tam gaze­tę, sie­dząc na tej tutaj ław­ce – wska­zał na jed­ną z ławek bli­sko wody. – A kie­dy pada deszcz, idę do kafej­ki obok, czy­tam gaze­tę i piję kawę – odparł i wska­zał jed­ną z kawia­re­nek tuż nad wodą.

A ja i Sto­jan sie­dzie­li­śmy w salo­nie i pili­śmy kawę, ale teraz to ja ją przy­go­to­wy­wa­łam i przy­no­si­łam na tacy razem z racha­tłu­kum oraz szklan­ką wody. Potem on zapa­lał faj­kę, a ja bar­dzo wol­no popi­ja­łam kawę i razem oglą­da­li­śmy tele­wi­zję. Pytał mnie, co chcę zoba­czyć. Miał kablów­kę, więc był duży wybór. Czę­sto nie wie­dzia­łam, co chcę oglą­dać, wte­dy on decy­do­wał, ale dosko­na­le tra­fiał w moje upodo­ba­nia. Petar nie zga­dzał się, żeby­śmy mie­li w domu tele­wi­zor albo kom­pu­te­ry. Kie­dy nasze dzie­ci przy­cho­dzi­ły w odwie­dzi­ny po egza­mi­nach, mia­ły ze sobą tele­fo­ny. Jed­nak Petar nie pozwa­lał wno­sić ich do domu. Dzie­ci rzad­ko już przy­cho­dzą do nas, bo zapi­sa­ły się na stu­dia pody­plo­mo­we.

Kie­dy była za dzie­sięć szó­sta, wsta­wa­łam i zmy­wa­łam fili­żan­ki po kawie, tale­rzy­ki po racha­tłu­kum. Sto­jan nadal sie­dział na kana­pie, palił faj­kę i patrzył w tele­wi­zor, jeden z tych naj­now­szych, cien­ki z pła­skim ekra­nem. Kie­dy dzwo­nił Petar, Sto­jan wsta­wał i odpro­wa­dzał mnie do drzwi. A potem ja i Petar szli­śmy do domu.

W dro­dze do domu roz­ma­wia­li­śmy o wybo­rach, o pogo­dzie, o zanie­czysz­czo­nym jezio­rze i o tym, co zje­my następ­ne­go dnia. Petar nigdy nie pytał mnie o moje spo­tka­nia ze Sto­ja­nem. I wiem, że nigdy mnie nie zapy­ta. Napraw­dę jest dżen­tel­me­nem.

 

belka_2

O autorach i autorkach

Dorota Jovanka Ćirlić

Urodziła się w 1954 roku w Kielcach. Tłumaczka literatury pięknej, redaktorka i publicystka. Ukończyła filologię polską na Uniwersytecie Warszawskim. Jej książkowy debiut translatorski – Kiedy kwitną tykwy Dragoslava Mihailovicia – ukazał się w 1977 roku, od tego czasu również pracuje w miesięczniku teatralnym „Dialog”, gdzie zajmuje się polską dramaturgią oraz teatrem bałkańskim. Współpracowała bądź współpracuje z czołowymi czasopismami polskimi, m.in. z „Gazetą Wyborczą”, gdzie przez trzy lata była redaktorką działu kultury. Należała do grupy założycielskiej pierwszego prywatnego radia, Zet, które przełamało monopol państwa komunistycznego w sferze mediów. Współpracowała z londyńskim wydawnictwem PULS (od 1991 roku), gdzie zaczęła pisać o Bałkanach. W 1998 roku otrzymała nagrodę ZAiKS-u za najlepszy przekład w dziedzinie dramaturgii, w 2013 – nagrodę za całokształt pracy translatorskiej. Jest członkinią Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Przetłumaczyła ponad czterdzieści książek prozatorskich i tyleż sztuk teatralnych. Od czasu do czasu podejmuje się tłumaczenia poezji.

Rumena Bužarovska

Urodzona w 1981 roku. Tłumaczka i prozaiczka. Autorka trzech zbiorów opowiadań: Čkrtki (Bazgroły, 2007), Osmica (Ząb mądrości, 2010) i Mojot maž (Mój mąż, 2015). Badaczka humoru we współczesnej prozie amerykańskiej i macedońskiej. Za przekład powieści J.M. Coetzeego Życie i czasy Michaela K. uhonorowana nagrodą ,,Złote Pióro” od Stowarzyszenia Tłumaczy Macedońskich. Redaktorka internetowego czasopisma literackiego „Blesok”. Mieszka w Skopje, gdzie wykłada literaturę amerykańską na Uniwersytecie Stanowym.

Powiązania

Codzienna walka z dysfunkcyjnym systemem

wywiady / o książce Dorota Jovanka Ćirlić Rumena Bužarovska

Roz­mo­wa Doro­ty Jovan­ki Ćir­lić z Rume­ną Buža­ro­vską, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Mój pan mąż Rume­ny Buža­ro­vskiej w tłu­ma­cze­niu Doro­ty Jovan­ki-Ćir­lić, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 22 stycz­nia 2024 roku.

Więcej

Mój pan mąż

utwory / zapowiedzi książek Dorota Jovanka Ćirlić Rumena Bužarovska

Frag­men­ty książ­ki Mój pan mąż Rume­ny Buža­ro­vskiej w tłu­ma­cze­niu Doro­ty Jovan­ki Ćir­lić, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 22 stycz­nia 2024 roku.

Więcej

Nowe głosy z Europy: Rumena Bužarovska

nagrania / między wierszami Bronka Nowicka Rumena Bužarovska Wieńczysław Dębiński

Czwar­ty odci­nek pro­gra­mu „Nowe gło­sy z Euro­py” z udzia­łem Rume­ny Buža­ro­vskiej.

Więcej

Nowe Głosy z Europy 2016: Proza

nagrania / stacja Literatura Różni autorzy

Zapis spo­tka­nia autor­skie­go „Nowe gło­sy z Euro­py 2016: Pro­za”, w któ­rym udział wzię­li Jerzy Jar­nie­wicz, Rume­na Buža­ro­vska, Eri­ka Fatland, Ciwan­merd Kulek i Zoran Pilić. Spo­tka­nie odby­ło się w ramach festi­wa­lu lite­rac­kie­go Sta­cja Lite­ra­tu­ra 21.

Więcej

Lilka

utwory / premiery w sieci Rumena Bužarovska

Pre­mie­ro­wy frag­ment opo­wia­da­nia Rume­ny Buža­ro­vskiej Lil­ka w prze­kła­dzie Alek­san­dry Kamiń­skiej. Pre­zen­ta­cja w ramach pro­jek­tu Nowe gło­sy z Euro­py.

Więcej

Za zamkniętymi drzwiami

recenzje / ESEJE Rumena Bužarovska

Gło­sy o twór­czo­ści Rume­ny Buža­ro­vskiej, wybra­ne przez autor­kę. Pre­zen­ta­cja w ramach pro­jek­tu Nowe gło­sy z Euro­py.

Więcej

Każdy jest ofiarą

recenzje / KOMENTARZE Rumena Bužarovska

Autor­ski komen­tarz Rume­ny Buža­ro­vskiej do opo­wia­da­nia Lil­ka, któ­re­go frag­ment publi­ku­je­my w biBLio­te­ce. Pre­zen­ta­cja w ramach pro­jek­tu Nowe gło­sy z Euro­py.

Więcej

Mężowie i żony. Jedenaście opowieści z wnętrza patriarchatu

recenzje / ESEJE Monika Ładoń

Recen­zja Moni­ki Ładoń, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Mój pan mąż Rume­ny Buža­ro­vskiej w tłu­ma­cze­niu Doro­ty Jovan­ki Ćir­lić, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 22 stycz­nia 2024 roku.

Więcej

Codzienna walka z dysfunkcyjnym systemem

wywiady / o książce Dorota Jovanka Ćirlić Rumena Bužarovska

Roz­mo­wa Doro­ty Jovan­ki Ćir­lić z Rume­ną Buža­ro­vską, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Mój pan mąż Rume­ny Buža­ro­vskiej w tłu­ma­cze­niu Doro­ty Jovan­ki-Ćir­lić, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 22 stycz­nia 2024 roku.

Więcej

Mój pan mąż

utwory / zapowiedzi książek Dorota Jovanka Ćirlić Rumena Bužarovska

Frag­men­ty książ­ki Mój pan mąż Rume­ny Buža­ro­vskiej w tłu­ma­cze­niu Doro­ty Jovan­ki Ćir­lić, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 22 stycz­nia 2024 roku.

Więcej

Mężowie i żony. Jedenaście opowieści z wnętrza patriarchatu

recenzje / ESEJE Monika Ładoń

Recen­zja Moni­ki Ładoń, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Mój pan mąż Rume­ny Buža­ro­vskiej w tłu­ma­cze­niu Doro­ty Jovan­ki Ćir­lić, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 22 stycz­nia 2024 roku.

Więcej

Za zamkniętymi drzwiami

recenzje / ESEJE Rumena Bužarovska

Gło­sy o twór­czo­ści Rume­ny Buža­ro­vskiej, wybra­ne przez autor­kę. Pre­zen­ta­cja w ramach pro­jek­tu Nowe gło­sy z Euro­py.

Więcej