recenzje / ESEJE

Słowa ogromne niby pierścienie Saturna

Patrycja Wojkowska

Recenzja Patrycji Wojkowskiej z książki Dzieła zebrane, tom 3 Tymoteusza Karpowicza.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Czytanie tomu poetyckiego zwykle zaczynam od samych wierszy, nie od posłowia. Nie mam wówczas wytyczonego szlaku interpretowania poezji. Mogę bezpiecznie sama podążać własnym torem i odnieść zupełnie inne wrażenia, zachować dla siebie pewne nauki płynące z wierszy i selekcjonować ważne dla mnie wartości oraz wzorce. Jednakże przy poecie, jakim jest Tymoteusz Karpowicz i jego słynny tom Słoje zadrzewne, musiałam wspomóc się posłowiem, jego autor bowiem dał mi parę wskazówek potrzebnych nie tylko do odczytania tej jakże trudnej poezji, ale również do zrozumienia jej. Zrozumieć niezrozumianego – oto ważny cel zapewne dla wielu interpretatorów.

Fenomenalny, niejednolity i obszerny 3 tom poezji Tymoteusza Karpowicza Słoje zadrzewne przyciąga uwagę nie tylko nazwiskiem poety. I choć jest to uwaga na małą skalę, to charakteryzuje się przynajmniej szczerością. Zabawa poety ze słowem, eksperymenty językowe, kreacjonizm, a następnie stopniowa dekonstrukcja – jako słowa brzmią poważnie i spotkały się z mojej strony ze szczególnym zainteresowaniem. Jednakże im łatwiej jest coś stworzyć, tym trudniej to przekazać. Tak dzieje się w przypadku Karpowicza. Zagłębianie się w Słoje zadrzewne może skutkować utopieniem się od nadmiaru czego? Wszystkiego!

To “dzieło życia”, według poety, powstawało bardzo długo, bo aż przez 10 lat. Mogło temu procesowi przeszkadzać wiele wypadków losowych, którymi się tłumaczy, lecz uważam, że przez tak długi okres cała struktura świata, której stworzenia poeta się podjął, mogła ewoluować w swoim tempie do takiej postaci, jaką prezentuje dziś. Bo niby dlaczego coś miałoby przyspieszać cały akt kosmogonii dającej się wyraźnie odczuć w utworach?

O samej tej poezji wypowiadać się jest bardzo trudno. Jednakże takie zjawisko, jakim jest właśnie interpretacja, ma tyle odsłon, ile par oczu decydujących się na zaglądnięcie pod jego powierzchnię. Mogę się jej przyglądać okiem poety czy malarza wrażliwego na naturę. Mogę także słuchać jej wytrawnym uchem muzyka. Jako że te trzy osobowości również mają zdolność kreowania, to może gdy pójdę tą drogą, powołując się na własny empiryzm, będę w stanie choć w małym stopniu zrozumieć nie tylko zamiary poety, ale również ich końcowy efekt – nie to, co dzieło wskazuje, ale samo dzieło. Można powiedzieć za Andrzejem Falkiewiczem, że poezja Karpowicza jest jedną wielką metaforą. Autor posłowia decyduje się nawet na zanegowanie nazwy tego środka stylistycznego. Przewijający się w wierszach łańcuszek metafor (mogą być nawet przenoszone z utworu do utworu) nie ma twardego punktu oparcia, czyli brakuje elementu, który ich “rzecz” odniósłby do rzeczywistości. Efektem tego staje się “przymus” czytania wszystkiego metaforycznie. Zjawisko umiarkowanie występujące w tekstach zachowuje swój charakter, lecz gdy utwór opiera się tylko na tym zjawisku, które jednocześnie staje się siłą napędową wiersza, przestaje funkcjonować tak, jak powinien. Choć z drugiej strony – liczne operacje na idiomach, bujny gąszcz metafor, który niekiedy mocno urzeka, a kiedy indziej po prostu przygniata ogromem semantycznym, przenosi mnie w zupełnie inny wymiar – do impresywnego świata, w którym każda chwila, każda pauza ma znaczenie. Przeskakując od wiersza do wiersza (jak po wąskich kamieniach, co wydaje się trudne) możemy obserwować migotliwość i szczegół w opisach zmiany wymiarów rzeczy, a przykładem mówienia o innym świecie jest przepiękny wiersz Poranek. Mało tego – Karpowicz pokazuje, że mimo głuchoty człowieka na niektóre dźwięki natury, tony muzyczne cały czas rozbrzmiewają w niej i gasną; towarzyszą każdemu procesowi stawania się i zanikania, np. w wierszu Studium ciszy drzewa.

Lekturę w moim mniemaniu warto zaczynać od tytułu, który owszem zawiera motyw roślinny, lecz w tym wypadku na początku niewiele mi mówił. Dopiero po przeczytaniu kilkudziesięciu wierszy (a podkreślam, że książkę należy przeczytać w całości ze względu na jej układ, o czym za chwilę), doszłam do wniosku, że pod tym tytułem musi się coś kryć. Pomyślałam wówczas o słojach drzewa. Może, według mojej obserwacji, są one symbolem świata, który wykreował Karpowicz. Czytając kolejno każdą część tomu, dowiadujemy się o narodzinach świata, potem o jego dojrzewaniu/ewolucji i funkcjonowaniu. Podobnie jest z drzewami, które poszerzają przekrój pnia – im jest starsze, tym więcej nawarstwia się w tym pniu słojów. Proste, ale w poezji Karpowicza nawet najoczywistsze kwestie życia są opisane w sposób nader trudny do oczytania. Z każdego wiersza emanuje siła przekazu wielu szczegółów na temat poszczególnych elementów karpowiczowskiego świata. Dopiero po wnikliwej analizie można złapać się za głowę i wykrzyknąć, że zrozumiało się przekaz treści wiersza. Droga do tego wiedzie jednak po wybojach.

Trudność poezji Karpowicza jest efektem jego skłonności do eksperymentowania z językiem. Nie na darmo kwalifikuje się go do nurtu poezji lingwistycznej zakładającej zwrócenie uwagi na wieloznaczność słów i ich zestawienia w przeróżnych kontekstach, co może tworzyć naprawdę interesujące i oryginalne sensy. Dzięki temu jego utwory można interpretować na wiele sposobów i mimo że niektóre z tych interpretacji mogą się niekiedy ze sobą zderzać, nie wykluczają się w pełni. Zagłębiając się dalej, nie trudno zauważyć, że Karpowicz łamie harmonijną składnię swoich wierszy, pomijając już błędy gramatyczne (celowe lub z przyzwyczajeń). W ten sposób pojawia się bariera komunikacyjna między odbiorcą a tekstem, bardzo trudna do przekroczenia. Ogniskiem, który dodatkowo ożywia świat Karpowicza jest język, wyzbyty z dotychczasowych przyzwyczajeń, odwrócony, autonomiczny, do którego wszczepiono zupełnie nowe znaczenia. Jednym słowem – nastąpiła zupełna dekonstrukcja dotychczasowych struktur językowych. Oprócz tego poeta nie opatrzył wierszy jako taką interpunkcją, nie licząc wykrzykników i pytajników, które wspomagają jedynie intonację czytelnika podczas czytania na głos. Rytmika wierszy jest rozproszona nie tylko brakiem przecinków, lecz także przerzutniami, bądź zaburzoną składnią czy nagłym pojawieniem się zrywów rytmicznych w postaci ucięć (elipsy) w miejscach, gdzie chciałoby wybrzmieć jeszcze jedno słowo. Muzyczności, mimo terminologii i nazwisk słynnych kompozytorów z różnych epok (od Mozarta poczynając, kończąc na Debussym), w samym tekście za wiele nie ma, chyba że poeta pragnął zabawić się w happening w stylu Johna Cage’a lub kakofonię. Jednakże głównym źródłem, z którego czerpie Karpowicz jest natura w całej okazałości. Ona wyznacza linie, na których podciągany jest wiersz do formy, jaką powinien uzyskać. Tak więc świat Karpowicza jest syntetyczny, składają się na niego takie zjawiska, jak biologizm, muzyczność, słowo, gest, taniec, sztuka, żywioł. Do tego zbioru warto zaliczyć jeszcze ciało ludzkie i fascynację szyją, jako symbol połączenia cielesności z mądrością.

Jak można z powodzeniem czytać Słoje zadrzewne? Poemat ten, podobnie jak Odwrócone światło, odtwarza strukturę formalną Nowego Testamentu, a dokładniej – życia i męki Chrystusa. Jednakże Słoje zadrzewne poszerzone zostały o dodatkowe 4 części, z których pierwsza stanowi kwintesencję wszystkich żywiołów. Światło jest przedstawione u Karpowicza jako piąty żywioł, kumulujący w sobie energie pozostałych. Można rzec, że atakuje z podwójną siłą, ponieważ cała jego materia stanowi węzły nie dające się rozszczepić. Wszystkie żywioły ustawione są na szczeblach hierarchii, poczynając od najniższego, jakim jest ziemia – ta najbardziej bliska człowiekowi i jego cielesności. Najwyżej jest właśnie światło – symbol mądrości, olśnienia, oświecenia umysłu. Cała ta część oparta jest na konstrukcjach zapożyczonych z trygonometrii – po lewej stronie książki znajdują się wiersze alfa, po prawej sześć funkcji, które są parodiami zdań różnych osobistości, natomiast dół obydwu stron zajmuje tak zwany wymiar pokątny przypominający poemat pisany prozą. Semantyka tegoż wymiaru oscyluje między słowem w nim zawartym oraz jego centralnym umiejscowieniu na stronach. Pozostałe części Słojów zadrzewnych współtworzą triady, takie jak oryginał, kalka logiczna oraz kopia artystyczna, ale także wiersze-paralaksy. Warto zwrócić uwagę na taki podział utworów, ponieważ samo dookreślenie artystyczna czy logiczna wskazują na dwa różne akty. Pierwsza wiąże się z wyobraźnią, kreacją, sztuką; druga natomiast z nauką opartą na doświadczeniu i precyzji. Kalka logiczna jest więc odbiciem rzeczywistości, oryginału, który stworzył poeta, kalka artystyczna – wariacją na określony temat, jak w muzyce.

W całej poezji Karpowicza nieustannie pojawia się polifonia dźwięku, sensu, języka, a nawet myśli poety. Tak skonstruowana całość, bytująca w sposób autonomiczny, jest stworzona dla siebie. Jak powiedział Karpowicz: “Szukam klucza do zagadki powstania prawa tycznego w świecie materii (w kosmosie). Chcę odkryć, kiedy cząstka materii ‘zaczęła się czegoś bać’, wiedzieć, że czegoś jej zrobić nie wolno”.


Tytuł szkicu zaczerpnięty został z wiersza “Martwe połowy”.

powiązania

Oko na rzeczy pozostające w ukryciu

recenzje / IMPRESJE Patrycja Wojkowska

Esej Patrycji Wojkowskiej towarzyszący premierze książki moja jest ta ziemia Martyny Buliżańskiej, wydanej w Biurze Literackim 26 września 2013 roku.

WIĘCEJ

Człowiek ubrany w ciało

recenzje / ESEJE Patrycja Wojkowska

Recenzja Patrycji Wojkowskiej z książki Antypody Sławomira Elsnera.

WIĘCEJ

Nienazwany świat

recenzje / ESEJE Patrycja Wojkowska

Recenzja Patrycji Wojkowskiej z książki Z tamtej strony ciszy Bolesława Leśmiana w wyborze Jacka Gutorowa.

WIĘCEJ