
Skąd jesteś, frazo?
debaty / ankiety i podsumowania Przemysław OwczarekGłos Przemysława Owczarka w debacie „Kroniki osobiste”.
WięcejRozmowa Magdaleny Nowickiej-Franczak z Przemysławem Owczarkiem, towarzysząca premierze książki Przemysława Owczarka Misteria, wydanej w Biurze Literackim 26 maja 2025 roku.
Magdalena Nowicka-Franczak: Właśnie ukazała się twoja książka pt. Misteria. To trzeci, po Jarzmie i zeszłorocznej Katawotrze tytuł, który publikujesz w Biurze Literackim, ale twój pierwszy – w ogóle – zbiór opowiadań. Nie jest to debiut prozatorski, zebrane w Misteriach teksty były drukowane w czasopismach literackich, masz też na koncie prozę dla dzieci. Jednak jesteś kojarzony głównie z poezją oraz gatunkami z pogranicza poezji i prozy. W pewnym sensie razem z Misteriami rodzisz się w świadomości czytelników jako prozaik. Czy kierowała tobą chęć spięcia z całość rozproszonych tekstów i podsumowania pewnego etapu? Czy może celem była próba przekazania czegoś, czego nie widać w poszczególnych opowiadaniach, ale co wyłania się z całości?
Przemysław Owczarek: To jest dziewięć opowiadań z dziesięciu lat, a perspektywę na całość zbioru nadaje relacja autora z tymi tekstami z pozycji czytelnika. W wieku dorastania nie byłem czytelnikiem poezji, ale szeroko rozumianej prozy gatunkowej, także eksperymentalnej, nowatorskiej i awangardowej, jak Ulisses Joyce’a. Lubiłem – i nadal lubię – prozy poetyckie i fantastyczne, na przykład zakorzenione w krajobrazie Walii prozy Dylana Thomasa. Znajdowałem się na rozpiętości języka od bardziej przezroczystego, fabularnego, kreślącego panoramy, po język, który był bardziej gęsty, wywodzący się z tradycji flaubertowskiej, czy poetycki. Fascynowało mnie to, że zdanie w prozie musi być precyzyjnie napisane jak wersy w poezji i odnajdywać się w pewnym układzie słów. Musi brać pod uwagę fabułę, która jest szkieletem opowieści, i ten szkielet świetnie obudować, tworzyć sensowny, dobrze skrojony korpus.
Czytaniem poezji zająłem się o wiele później i przede wszystkim to była poezja połączona z muzyką. Stąd w moim poetyckim pisaniu bardzo duży nacisk na brzmienie i muzyczność wiersza, języka i frazy. Muszę usłyszeć to, co piszę, i wydaje mi się, że tak samo się dzieje z opowiadaniami. Może to wynika z krótkości zdania, bo piszę je, jakbym układał dźwięki, projektując większy utwór niż wiersz. Te opowiadania są rozpięte na pewnej trajektorii. Układają się w rodzaj wyprawy, dla której moglibyśmy przyjąć metaforę eskapady jak na Alaskę, Syberię, na Pustynię Kalahari lub do całkiem pobliskich miejsc, gdzie dochodzi do różnych dziwnych spotkań i czasami trafia się do zaułków, które delikatnie przenoszą nas w czasie, zbijają z tropu. Łącząc te opowiadania w tom, zdałem sobie sprawę, że one interferują, rozmawiają ze sobą. Scala je podmiot, którego nazwałbym zdezorientowanym, to on stanowi spójną kanwę wszystkich dziewięciu tekstów.
Trajektoria tych opowiadań wskazuje też na cykle życia. W utworze „Szczęście po łokieć” sięgasz do wizji sielskiego dzieciństwa, poprzecinanego niepokojami ludzi dorosłych. Potem w kilku tekstach przyglądasz się wiekowi męskiemu, wiekowi klęski, naznaczonego wzlotami i upadkami bohaterów. Następnie wchodzimy w mrok związany z dojrzałością i starością, prowadzący nieuchronnie do odchodzenia. Zamykasz jednak tom ironiczną drobnostką, opowiadaniem „Algorytm”, które można czytać jako nadzieję na odrodzenie. Kiedy czytamy motto rozpoczynające Misteria i zaczerpnięte z „Hymnu do Demeter” Homera: „Kto zaś nieświadom obrzędów i w nich udziału nie bierze,/ Tego po śmierci odmienny los czeka w zatęchłych podziemiach”, wtedy konstrukcja tomu nabiera jeszcze innego ciężaru. Odsyła do nieuchronności przemieszczania się po kole życia, z wszystkimi ryzykami w to wpisanymi, a jednocześnie kusi potencjałem zmiany.
Demeter mówi o misteriach, których współcześnie już nie jesteśmy w stanie przeżyć. W tym sensie tytuł książki ma wymiar postsekularny. Jedyną możliwością doświadczenia misterium jest dziś osobiste zdarzenie i towarzysząca mu dialektyka, która powstaje między tym zdarzeniem a sensem, jakie mu nadajemy. Po drodze wiele rzeczy może odparować i zniknąć, ale zostaje coś, co jest jedyną możliwością otwierającą w tobie jakąkolwiek przestrzeń przemiany i pójścia o krok dalej. Nawet jeśli oznacza to zejście w mrok, to nadal będzie gra o twoje własne życie. Nasze życie zostało przejęte przez politykę, media elektroniczne, olbrzymią sieć różnych administracyjnych praktyk, ale też przez to, co jest jego wirtualnym, krzywym lustrem. Zastanawiam się, gdzie my jeszcze możemy doświadczyć własnego życia, przeżyć je w sposób indywidualny i zarazem wspólnotowy. Jedyną według mnie możliwością jest doświadczenie przemiany, która ma strukturę w jakimś sensie inicjacyjną.
Mówisz o postsekularnym wymiarze Misteriów, ale chyba nieprzypadkowo twoje opowiadania ukazują się nie dalej jak po Wielkanocy. Sięgasz wprost do kultury antycznej, ale twoje utwory są podobnie głęboko zanurzone w tradycji judeochrześcijańskiej, misterium wielkanocnym, paschalnym. Jednocześnie poprzez tytuł książki dokonujesz ironicznej partyzantki semiotycznej, ukrywasz w nim „mistera”, a może „misterów”, różne typy z męskości, które wystawiasz na nasz czytelniczy ogląd.
Mój mister to jest osoba nieprzygotowana do misteriów, które ją mogą spotkać i z tego rodzą się różnego rodzaju perypetie. Ale w tym tomie jest też ukryte misterium autorskie, ponieważ te dziewięć opowiadań pisanych frazami, jednakowoż krótkimi, to przechodzenie drobnym krokiem przez pewną prozatorską ekumenę po to, żeby się narodzić jako autor prozy i osiągnąć inny rodzaj myślenia o języku niż w poezji. To próba wyjścia z otuliny języka, w której pracowałem od lat.
Wracając do moich bohaterów, to różne męskie awatary, które wplątywane są w takie, a nie inne doświadczenia, na ich poszukiwanie sami się udają lub zostają w nie wrzuceni. Widzę potrzebę uratowania czegoś, co określamy od bardzo dawna przygodą – dobrą i złą, ale też w sensie figury dającej nam radość obcowania z literaturą choćby gatunkową. Kryzysy i sukcesy są tak samo złudne – można powiedzieć, parafrazując pewnego autora na indeksie w Watykanie, czyli Anthony’ego de Mello – a z tych dwóch kryzysy są o wiele bardziej płodne formacyjne. Moje opowiadania są o kryzysach, bo żeby mogło się ostać coś silnego, to musi zostać poddane próbie, a być może nawet zniszczeniu. Faceci w Misteriach są więźniami własnych projekcji, które są rozwalane przez coś, co okazuje się nadrealne, przybywa z głębi ich własnego umysłu i jest rzutowane w przestrzeń opowiadania. Nadrealne istoty, z którymi zderzają się faceci, to często postacie, które są alegoriami tego, czego oni nie są w stanie zgłębić, ale mogą się tego uczyć, doświadczać i mogą to chronić. Po to są właśnie przygody, żeby zrozumieć, co trzeba w życiu chronić, i wydaje mi się, że to jest kierunkowskaz, który mogę zaoferować męskim czytelnikom. Wyrusz we własną przygodę, wyłącz komputer. Dogadaj się ze swoim światem, niech cię na chwilę wypuści. Po prostu przeżyj przygodę, bo nie przeżyjesz swojego życia, a można je lepiej przeżyć ze wszystkimi konsekwencjami, stratami, osiągnięciami, sukcesami i tak dalej. Wtedy dopiero staniesz się całością, czyli konglomeratem obejmujący te wszystkie doświadczenia.
Nigdy nie przekonywali mnie bohaterowie, którzy doświadczali niesamowitych transcendentnych odlotów, by zostać czystymi świętymi, których nie dotyka zło. Nie, jeśli nie doświadczysz zła, nie czyniąc go, to w pewnym sensie nie doświadczysz życia. Z kolei, jeśli popełnisz błąd, ale go nie przepracujesz z jasną stroną siebie, to nie powstanie ten konglomerat doświadczeń, dzięki któremu możesz zrozumieć, że twoje życie nie było ani niebiańskie, ani przeklęte, ale stanowiło coś, co jest – myśląc po nietzscheańsku – rodzajem sprawczego dzieła.
Chciałabym zatrzymać się przy pojęciu kryzysu, którego przed chwilą użyłeś. To słowo jest dziś odmieniane przez wszystkie przypadki. Dużo mówi się też o kryzysie męskości, ale ta diagnoza wydaje się niewystarczająca. Równolegle z twoim zbiorem czytałam esej Wojciecha Śmiei Po męstwie, w którym pisze o długim procesie konsolidacji archetypu polskiej męskości. Jego źródła tkwiły w etosie szlacheckim i dążeniu do wyrugowania z modelu męstwa jakichkolwiek resztek kobiecości. Śmieja idzie dalej, w stronę procesu rozbijania tego archetypu i swoistego rewanżu kobiecego pierwiastka w alternatywnych wzorcach męskości. W Misteriach też nie ma jednoznacznej męskości. Są powidoki tradycyjnego powiązania męskiej siły z witalnością i przemocą, ale jest też taka męskość, która otwiera się, chcąc nie chcąc, w stronę innych tożsamości. Śmieja nazywa podobny proces rozwarstwiania się męskości końcem pewnej fikcji. A jaki ty los gotujesz swoim bohaterom?
Znajdujemy się w momencie, kiedy mocna męskość jest w sposób polityczny i sztuczny przywracana. Można pytać, dlaczego kobiety głosują na Mentzena, przecież nie zgotuje im dobrego losu? Dlaczego Trump ma takie poparcie? Człowiek o sile cwanego byka, który jest w stanie po prostu rozwalić wszystkich przeciwników, wciąż wzbudza potrzebę adoracji. Ja tego nie kupuję i wydaje mi się, że dzisiaj mądra męskość jest tą, która poszukuje harmonii i równowagi. Wchodzi w dialog, czasami bardzo trudny, z rewolucyjnym kobiecym wyzwoleniem, które się rozpina od feminizmu widzącego, jaki wpływ porażka mężczyzn na niego wywiera, aż po radykalne feministyczne skrzydło, które najchętniej doprowadziłoby do przesunięcia męskości na poziom absolutnie podległy. Nie kupuję też tej radykalnej wizji, ponieważ wydaje mi się, że z jednej strony mężczyźni są w pewnym sensie przedłużeniem kobiecego intelektu, ale z drugiej muszą być stroną relacji, która chce chronić życie.
To może się odbywać tylko w harmonii, pogłębionym dialogu i zrozumieniu oraz w aktach samoświadomości. Kobiety są silne i nie jesteśmy tu po to, żeby z nimi walczyć, ale żeby zawiązać z nimi naprawdę mądre partnerstwo, ponieważ i my, i one są tutaj po to, żeby chronić życie. To zawiązywanie partnerstwa nie przebiega w sposób bezkonfliktowy, bez wybuchów energii i zderzeń, ale wydaje mi się, że kobiety bardziej szanują facetów, którzy potrafią im się w niektórych kwestiach mądrze sprzeciwić, pokazać inną perspektywę.
Wśród bohaterów Misteriów znajdziemy ciekawe przypadki. Jest zoolog Marek Szwarc, który zapuszcza się, tropiąc wilki, głęboko w las i doświadcza głębokiej, jak ten las, przemiany. Są polscy Indianie i stereotypowy szwagier Janusz, którzy przeżywają przygodę związaną z testowaniem substancji zmieniających świadomość. Jest niepokojąca postać Jana Fudały, który uosabia negatywny wzór męskości. To alkoholik i przemocowiec – na tym poprzestańmy, żeby nie zdradzać jego historii. Jest też Andrzej Strycharz, wypalony dziennikarz pisma samorządowego, „Środek Polski”. Tworzenie którego z tych bohaterów było dla ciebie najmocniej kształtujące jako autora prozy?
Ci bohaterowie wynikają z mojego doświadczenia terenowca badacza. Teraz ty jesteś w tej pozycji wobec mnie, z dyktafonem w ręku, ale wcześniej ja bywałem w takiej pozycji. Uwielbiałem robotę etnografa, antropologa, jeżdżenie w światy małe i większe i badanie ludzkich wyobrażeń. Wszystkie postacie z moich opowiadań zderzają się z własnymi wyobrażeniami. Szwarc mówi: kocham wilki, jadę w Bieszczady i będę je badał. I nagle się okazuje, że ta „natura”, z którą chce blisko i pięknie obcować, sprawia, że zostaje kompletnie wydymany. Tak samo jest ze Strycharzem. Jedzie w teren, żeby zrobić z niezidentyfikowanych obiektów latających produkt regionalny i też zostaje wydymany. Nawet bohater wyprawy ze szwagrem, żeby przeżyć ceremonię ayahuasca, zostaje przez to doświadczenie w pewnym sensie wydymany.
Ten tom odsyła również do osobistej pracy nade mną samym jako prozaikiem. To takie czyszczenie pola, starcie pewnych pionków z szachownicy, żeby otrzymać pustą przestrzeń i zobaczyć, kto może się zjawić. Nadal sam wykluwam się jak z jajka z różnych teorii antropologicznych, feministycznych i przeżywam relacje z kobietami, w których bardzo często nie daję sobie rady i ponoszę porażki. Kończę 50 lat i wiem, że nie ma sensu iść na wojnę i dać się zabić. Żeby uratować życie na tej planecie, musisz nauczyć się obcować z tym, co cię absolutnie przekracza – światem wielu innych nieludzkich istnień. Nie jest to już Jezus Chrystus, bogowie olimpijscy czy jakakolwiek transcendencja. Największą tajemnicą pozostaje wszelkie życie i człowiek naprzeciwko ciebie, który potrafi je dawać i chronić. Ono się ze mnie nie rodzi, ale z kobiety, którą tak jak mnie definiuje coś szerszego – człowieczeństwo – i to jest fascynujące dla mnie jako faceta.
To ja się z kolei trochę przyczepię do postaci kobiecych w Misteriach. One kontrolują mężczyzn, są mocą sprawczą, która napędza ciąg wydarzeń. Z jednej strony dokonujesz znaczącego uważnienia postaci kobiecych, ale z drugiej mam wrażenie, że psychologicznie ich konstrukcja nie jest szczególnie pogłębiona. Stają naprzeciwko bohatera jako demiurżki, które inicjują męską przygodę. Czytelniczki i czytelnicy nie dostają symetrycznego wglądu w ich doświadczenia i przeżycia. Są potraktowane jako pretekst do uruchomienia męskiego bohatera. Czy nie kusiło ci, żeby spróbować zagłębić się w dusze bohaterek?
Wtedy otworzyłbym drzwi w tych opowiadaniach, za którymi byłoby wyjście z przygody. Zrezygnowałbym z tego, co te postacie kobiece tworzy, czyli z męskich lęków, strachów, bojaźni, niewiedzy i nieumiejętność dialogowania. A chodziło mi o pierwotny kompleks, z którym moi bohaterowie muszą się zetknąć, żeby pójść dalej. Za tym kompleksem kryje się ta trochę kastrująca matczyność, ale jednocześnie coś, co jest o wiele większe, potworniejsze, bogatsze i wspanialsze. Coś, to scala wspomniany przeze mnie całościowy konglomerat życia.
W Rdzy, moim debiutanckim tomie, znajduje się wiersz „mnemosyne”, który projektuje ten proces. Kiedy go przeczytałem parę tygodni temu, zdałem sobie sprawę, że od lat konsekwentnie realizuję pewien proces twórczy, który jest skorelowany z moim osobistym życiem. Opowiadania są pierwszym krokiem, żeby przejść w przestrzeń, w której da się wreszcie opowiedzieć o tej drugiej stronie. Jednak nie mam jeszcze narzędzi, żeby uczynić ten krok. Chciałbym w pisaniu wyjść poza Tokarczukowy panoptykon, który polega na kontrolowaniu opowieści z kolistej i wyniesionej perspektywy narratorki. Chciałbym uwolnić swoją bohaterkę. Nie wiem jeszcze, jak to zrobić w jedyny w swoim rodzaju sposób, bo wydaje mi się, że może uwolniłbym wtedy także w sobie, jako człowieku piszącym, zupełnie inne rezerwuary doświadczenia i być może głębiej bym jakieś procesy zrozumiał. To jest mój też zakład z procesem twórczym, że te opowiadania są niedużym, ale ważnym krokiem w tę stronę. Pracuję teraz nad powieścią bardzo powiązaną z realnym światem (choć znajdzie się tam też „szafa”, która będzie przejściem do całkiem innych doświadczeń, fantazmatycznych i nierealnych) i w gruncie rzeczy będzie to opowieść kobiety.
Zaskoczyła mnie ta nakreślona przez ciebie opozycja między przestrzenią dla bohaterki a możliwością przygody.
Spotkanie z bohaterką to jest jeszcze krok w przygodzie, związany z wikłaniem się w stereotypy kulturowe, w dziedzictwo kultury judeochrześcijańskiej, z którą się barujemy i chcielibyśmy albo ją ostatecznie przekroczyć, albo znaleźć nowe zupełnie drzwi, otwierające na jakąś ekumenę i źródło metafizyki. W tych opowiadaniach jest pewien konserwatyzm i nie chcę go unikać. Jeśli mam uczynić z męskimi czytelnikami ten krok w coś poważniejszego, o wiele głębszego i mądrzejszego, to najpierw muszą przejść przez to uwikłanie. Pewnie jest w tym analogia do kozetki – musisz najpierw spełnić pewne warunki, żeby terapia mogła pójść dalej.
Mówisz o przepracowywaniu tożsamości i zdarzeń, o szukaniu harmonii. Używasz fraz charakterystycznych dla dyskursów terapeutycznych. To mnie odsyła do spostrzeżeń Przemysława Czaplińskiego, który w wydanych niedawno Rozbieżnych emancypacjach. Przewodniku po prozie 1976–2020 wysuwa tezę o stopniowym przejściu w polskiej literaturze od wielorakich narracji emancypacyjnych w kierunku narracji terapeutycznych. Wskazuje też na cenę tego przejścia, a więc zarzucenie radykalnej istoty emancypacji na rzecz taktyk szukania spokoju, normalizacji, harmonii, czyli spacyfikowania gestów emancypacyjnych, które mogą być nieudane czy chybione, ale niosą potencjał zmiany. Natomiast narracje terapeutyczne łagodzą poczucie niespełnienia i porażki nie tylko po to, żeby podmiot pogodzić ze sobą, ale odzyskać dla społeczeństwa. A ty, w której jesteś drużynie – emancypacji czy terapii?
Oczywiście, bardzo ciągnie mnie radykalna strona, zwłaszcza że pogodzenie się ze sobą nie jest w pełni wykonalne, a odzyskanie upodmiotowionej pozycji w społeczeństwie bywa zaledwie konstrukcją. Radykalizacja jest możliwa wyłącznie pod jednym warunkiem: że jest się uwolnionym w pewnym sensie od życia społecznego, rodzinnego i można podjąć ryzyko wykroczenia poza narzucony porządek – ryzyko transgresji. Takie działanie byłoby bardzo pożądane, ale niesie ze sobą niebezpieczeństwo. Przecież oznacza też groźbę osunięcia się w egotyzm, zanegowanie całej sieci powiązań z najbliższymi, w której tkwisz. Szukając harmonijnego wyjścia, wybierasz drogę drobnych kroków. Barując się codziennie z życiem, rezygnujesz z drogi rewolucjonisty, bo wiesz, jakie ofiary przynoszą indywidualne czy społeczne rewolucje, kiedy chodzi sobie luźno gilotyna. Wydaje mi się, że ta rezygnacja, to jest signum dojrzałości.
W swoim życiu czyniłem radykalne gesty i płaciłem za to podwójną albo nawet potrójną cenę. Czasami przeżywałem całkowitą samotność, będąc bez krztyny wsparcia ze stron, z których powinienem się tego wsparcia spodziewać. Posiadanie w takiej sytuacji przyjaciela jest czymś zbawiennym, to mnie spotkało i za to dziękuję losowi. Pamiętam jednak momenty dokonywania radykalnych kroków, zostawania na pustym polu i zdawania sobie sprawy post factum, jakie podjąłem ryzyko w stosunku do wszystkiego, z czym jestem połączony. Dlatego przyjmuję postawę lekkiego dystansu wobec tego, co ma być gwałtownym przełomem, ekskursem, wyjściem w zupełnie inną przestrzeń i wygrywaniem pola, aby pokazać innym, że wszystko może być kompletnie inaczej zdefiniowane.
Chyba nie lubisz pojęcia zwrotu…
Lubię, ale żeby dokonać zwrotu, trzeba mieć dobry ster i żagiel, być przygotowanym na to, że pogoda może sprawić, iż zwrot nastąpi też bez twojego udziału. Zwrot na pewno dokonuje się dzisiaj w obszarze mediów i technologii, ale szkoda, że jednocześnie z dyskursu kompletnie zniknęło pojęcie mądrości. Mówimy o zasobach wiedzy, intelekcie, ale gdzie podziała się mądrość? To bardzo stare, sprawdzone słowo, mocno zespojone z tym, co jest życiodajne. Jako kultura Zachodu utkwiliśmy ostatecznie w paradygmacie, że to byt określa świadomość – więcej, jego energetyczna wymienna postać – pieniądz. I myślę, że tylko apokalipsa lub panowanie sztucznej inteligencji jest w stanie uzmysłowić nam jego bezużyteczność jako ostatecznej wartości. Spróbujmy sobie wyobrazić Amerykę bez dolara. Chociaż, oczywiście, wiele się zmienia, chyba nie spodziewaliśmy się tak złowrogiej zmiany politycznej w Stanach Zjednoczonych.
No właśnie. Rozmawiamy o literaturze, a w naszej rozmowie zdążyło już paść nazwisko Donalda Trumpa i Sławomira Mentzena. Możemy jeszcze Elona Muska dorzucić.
Zobacz, powrócili faceci z atomowym turbodoładowaniem i z bardzo starymi mózgami.
Intelektualiści już ich skreślili, a tu proszę. Twoje opowiadania pochodzą z różnych lat, ale ukazują się zebrane w 2025 roku i będą funkcjonować w określonym kontekście społeczno-politycznym, w epoce furczącego testosteronu. Co twoim zdaniem wynika z tego kontekstu dla literatury i pisarzy? Zawsze byłeś autorem, który nie poprzestawał na rozumieniu literatury jako działania stricte estetycznego. Łączyłeś ją z zaangażowaniem, dającym możliwość skutków społecznych. Rozszerzałeś rozumienie działania literackiego na różne formy zabierania głosu, protestu, działania karnawałowego. Jak widzisz teraz warunki możliwości takich działań?
Wydaje mi się, że literatura przez swoje źródła jest znacznie bliżej życia niż polityka. Cokolwiek byśmy myśleli o wspomnianych przywódcach, to w zmiennym świecie są tylko widocznymi szczytami pewnych gór lodowych, które przepłyną, tak jak przeminą mody. Pole życia, w którym się to wszystko rozgrywa, jest o wiele mądrzejsze od tych postaci i będzie się starało wytworzyć przeciwwagę. To już się dzieje. Widzimy na przykład, jak ludzie traktują markę Tesli, jak pukają się w czoło – od sportowców, przez ludzi kultury po wszystkich innych. Jeśli chodzi o literaturę, to przepracowaliśmy dzięki niej wiele potworności tego świata i rozumiemy, skąd się biorą postacie, które nam to fundują. Niebezpieczeństwo tkwi jednak w tym, że nasze życie zostało przechwycone przez technologię, którą zarządza gang.
Jako pisarze możemy się bać sztucznej inteligencji, ale nie potrafi ona jeszcze zapisać naszego doświadczenia w jedynie możliwy dla niego sposób, czyli oryginalny. Jak to się stanie, to będziemy mogli zacząć rozpaczać. Jednak uważam, trochę po amerykańsku i pragmatycznie, że trzeba polegać na sobie, żeby siebie doświadczyć i zderzać się z tym światem na różnych poziomach oraz szukać tego, co zostało z niego odparowane, czyli mądrości. Literatura jest jednym z jej ostatnich bastionów. Język ze swoją performatywną stroną pozwala tworzyć twoją opowieść, niewygenerowaną, ale wydobytą z twoich doświadczeń. Na tym polega możliwa w literaturze siła metamorfozy i jej zdolność do stanowienia oporu. Jeśli pod nią podszyje się sztuczna inteligencja i zapanuje nad naszym zasobem inteligencji emocjonalnej, to przestaniemy być potrzebni jako ludzie. To jest niebezpieczeństwo, które dotyczy m.in. mojej córki i mojego syna. Dopóki możesz zabrać dziecko do lasu nad strumień, w miejsce, w którym obcuje ono z tym, co przetrwało w sposób fizyczny, realny i jest częścią świata życia, to umożliwiasz mu prawdziwe doświadczenie.
Dlatego moje opowiadania są konserwatywne, jeśli chodzi o realne doświadczanie przestrzeni, którą wypełniają także nieludzkie istnienia, a jednocześnie są kamykami rzuconymi na szaniec.
Chciałabym cię zapytać o studentów, zwłaszcza że jedno z opowiadań w tomie Misteria, czyli „Szyby i lustra”, gdzie stwarzasz losy bohaterów obrazu Edwarda Hoppera „Nocne marki”, powstawało w ramach zajęć z Markiem Bieńczykiem w Studium Literacko-Artystycznym w Uniwersytecie Jagiellońskim. Dziś sam jesteś wykładowcą na kierunku Twórcze pisanie w Uniwersytecie Łódzkim i stykasz się z dwa razy młodszymi od siebie ludźmi, którzy chcą pisać. Jaka to jest dla ciebie przygoda?
Studenci, którzy żywo dyskutują na zajęciach o technikach kontrkulturowej formacji walki z władzą opresyjną, są fajni i rozumieją sporo z tego świata, ale ci sami studenci, kiedy zabierzesz ich do lasu, stają się jeszcze ciekawszymi ludźmi przez to, jak wędrują, rozmawiają, doświadczają przestrzeni, widzą sarny, łanie, daniele – to całe bogate życia w lesie. Możliwość bycia tych ludzi tam razem tworzy z nich pewną wspólnotę, przynajmniej na jeden dzień. Bardzo mi tego na uniwersytecie brakuje, został pozbawiony wspólnotowości i zamieniony w korporację, gdzie produkuje się wiedzę i daje studentom narzędzia jak w fabryce, nie oferując im szerzej rozmaitych form wspólnotowego funkcjonowania. To jest też uwarunkowane od strony studentów tym, że wolą uczestniczyć w elektronicznych wentylach bezpieczeństwa i zwyczajnie pracują na swoją niezależność finansową. Pozbawiamy uniwersytet czegoś, co jest jego istotą – poszukiwania prawdy, zdolności do rebelii i sprzeciwu, ostrego widzenia wielu rzeczy i niezgadzania się na ciemne praktyki władzy. Pamiętam ze studenckich czasów, że jak przyjeżdżał na uczelnię jakiś interesujący człowiek, to waliliśmy wszyscy na spotkanie z nim, bo byliśmy ciekawi, chcieliśmy rozmawiać. Cały rok był strasznie rozdyskutowany. Wypalaliśmy setki papierosów na korytarzu, między zajęciami, komentowaliśmy to, co usłyszeliśmy, rywalizowaliśmy na robienie wywiadów. Dzisiaj ludzie muszą na siebie zarobić, więc idą do pracy, wychodzą z zajęć wcześniej, bo się spieszą, siedzą w telefonach, robią masę rzeczy. Ci, którzy wciąż przychodzą porozmawiać o rozrabiackiej literaturze, to są te jednostki, które świadomie poszły na studia po to, żeby je przeżyć jako doświadczenie zmieniające i formujące. Reszta to traci.
Tym, co mnie po moich miejskich doświadczeniach sprzeciwu napełniło największą goryczą i niechęcią, jest to, że ludzie nie rozumieją, jaką mają władzę w rękach, więc nie są w stanie z niej skorzystać. Rezygnują, boją się, nie chcą się zaangażować i wolą stać z boku. Chciałbym, żeby uniwersytet był przestrzenią obywatelską, ale to jest mało możliwe z uwagi na system administrowania i swoistą hierarchiczność. Nie zdecydowałem się aplikować na żadne stanowiska na uniwersytecie, bo odczuwam jednak różne obawy popadnięcia choćby w tryb zasuwania po punkty. Moja niezależność być może nadmiernie się o mnie troszczy, z tego powodu bieduję, ale dzięki temu nie jestem niewolnikiem jakiekolwiek systemu, który lasuje umysł i wszczepia go w swoją maszynerię. Nie chcę, żeby ten system odhaczał mnie jako kogoś, kto ma za mało opublikowanych tekstów i zaliczonych konferencji. Tego, ile umysłów udało się otworzyć na perspektywy mądrego wzrostu, i tak nikt nie zmierzy, bo takiego narzędzia ewaluacji nie stworzono. A w moim przekonaniu byłoby ono najbardziej wymierne.
Wiemy już, że głębokie wglądy rzadko zdarzają się na uniwersytetach, bo ile byśmy mogli znaleźć takich postaci, jak Tadeusz Sławek czy Piotr Paziński? Wydaje mi się, że w przypadku facetów jedynym momentem, gdzie spotykamy się z głębszym wglądem w życie, jest przygoda pojmowana jako proces przemiany, ale ona nie stanowi celu samego w sobie, tylko rodzaj trampoliny do czegoś nowego.
Jeśli przygoda ma być trampoliną do czegoś nowego, nie mogę cię nie zapytać o to, nad czym nowym teraz pracujesz.
Skończyłem pierwszą fazę tworzenia poematu prozą, który jest oddaniem głosu temu, co następuje po przygodzie. Następnym etapem będzie stworzenie materialnego nośnika całego utworu, a precyzyjnie mówiąc, jego wyrazu i sposobu istnienia. Przekraczam granice tekstu w stronę książki artystycznej czy wręcz instalacji artystycznej, gdzie obok tekstu równie ważna jest forma jego istnienia.
Piszę też powieść, która będzie ekokrytyczna, krytyczno-kulturowa, bardzo zanurzona w lokalnych, dotykalnych i sprawdzalnych kontekstach. Razem z nią będzie można jeździć po pewnym terenie, oglądać opisane rzeczy, doświadczać ich przez tę powieść. Będzie w niej też dużo śmiechu, komedii i, mam nadzieję, mądrej rozrywki, a wytwarzać ten komizm i z premedytacją go serwować wszelkiemu topornemu istnieniu będzie pierwiastek kobiecy. Taka komedia detektywistyczna…
Czyli otwierasz zupełnie nowe dla siebie drzwi.
Te dionizyjsko-hermesowe drzwiczki to kierunek dość dowcipny, transgresyjny, może trochę karnawałowy, puszczający oko, rozrabiający, nie dający się opanować, hasający, gdzie chce. Po prostu pełen życia jak bagno, w które trzeba zapaść się, żeby je zrozumieć, i z którego wychodzi się kompletnie brudnym i utytłanym, ale jednak rozpłakanym do śmiechu. I co tu zdradzać więcej?
Socjolożka kultury, badaczka dyskursu publicznego, krytyczka literacka. Pracuje w Uniwersytecie Łódzkim. Przewodniczy Sekcji Badań Komunikacji Społecznej w Polskim Towarzystwie Socjologicznym. Jest autorką monografii Niechciana debata. Spór o książki Jana Tomasza Grossa, obecnie pracuje nad książką o władzy symbolicznej w polskim dyskursie publicznym. Współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. Czasami publikuje w „Piśmie. Magazynie Opinii” i „Dwutygodniku”.
Urodzony w 1975 roku. Poeta, prozaik, z zawodu antropolog kultury, doktor nauk humanistycznych, redaktor, animator, muzealnik, wykładowca twórczego pisania. Autor ośmiu książek poetyckich. Laureat Nagrody im. Jacka Bierezina za debiut książkowy. Za poemat Cyklist (2009) nominowany do Nagrody Literackiej Gdynia i uhonorowany nagrodą Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek. Jego wiersze tłumaczono na język angielski, niemiecki, bośniacki i bułgarski. Misteria to jego prozatorski debiut.