debaty / ankiety i podsumowania

Sporo emocji

Zuzanna Witkowska

Głos Zuzanny Witkowskiej w debacie "Biurowe książki 2010 roku".

strona debaty

Biurowe książki 2010 roku

W tym roku Biu­ro Lite­rac­kie posta­ra­ło się, żeby czy­tel­nik zado­mo­wio­ny w kon­kret­nym postrze­ga­niu tego wydaw­nic­twa zakwe­stio­no­wał swo­ją zdol­ność oce­ny sytu­acji: oto poja­wi­ła się w indek­sie autor­skim wśród Świe­tlic­kich, Sosnow­skich, Miło­będz­kich i Grze­bal­skich – Maria Konop­nic­ka. Dys­ku­sja o tym, czy nale­ży się rze­czo­nej miej­sce wśród współ­cze­snych, czy to w ogó­le wypa­da i jak w tym wszyst­kim wyglą­da dotych­cza­so­wa misja Biu­ra Lite­rac­kie­go odby­ła się i na łamach Przy­sta­ni! i jakiś czas temu pod­czas deba­ty w sie­dzi­bie wydaw­nic­twa. A jak pre­zen­tu­je się Złot­nie­ją­cy świat na tle innych ksią­żek wyda­nych w tym roku przez BL? Powie­dzia­ła­bym – prze­cięt­nie (co jest w pew­nym sen­sie kom­ple­men­tem). Z pew­no­ścią jest to pozy­cja intry­gu­ją­ca. Czy mógł­by być lep­szy PR dla Konop­nic­kiej niż wyda­nie książ­ki w Biu­rze Lite­rac­kim? Śmiem twier­dzić, że nie. Co do książ­ki, zna­la­złam w niej dla sie­bie trzy prze­pięk­ne sone­ty: „Bagna­sco”, „Molo Luce­dio” oraz „Fiu­mi­ci­no” – i jest to 300% wię­cej niż zakła­da­łam. Byłam pew­na, że Maria Konop­nic­ka nie ma mi abso­lut­nie nic do zaofe­ro­wa­nia. To miłe uczu­cie, przy­znać, że jest ina­czej, tym bar­dziej, że na liście tego­rocz­nych ksią­żek wyda­nych w BL znaj­du­ją się i takie, któ­re nie prze­ma­wia­ją do mnie wca­le.

Chy­ba naj­bar­dziej ze wszyst­kich wydaw­nictw ucie­szy­ły mnie Modrze­wio­we koro­ny Bian­ki Rolan­do. Wia­do­mość, że będzie autor­ką Biu­ra, przy­ję­łam z praw­dzi­wą rado­ścią. Muszę przy­znać, że od dłuż­sze­go cza­su w mło­dej poezji pol­skiej panu­je sro­ga zima, a w Bian­ce widzę nadzie­ję na odwilż. Czy­tać Modrze­wio­we koro­ny to tro­chę tak, jak delek­to­wać się rów­nież tego­rocz­ny­mi poems Andrze­ja Sosnow­skie­go. Tro­chę, bo w koń­cu Andrzej Sosnow­ski jest mistrzem nad mistrza­mi, jeśli cho­dzi o obrób­kę sło­wa, a przy­nieść do domu jego kolej­ną książ­kę to zawsze jest wyda­rze­nie. Powiedz­my, że dru­ga książ­ka w dorob­ku Bian­ki Rolan­do, to jesz­cze za mało, żeby wyro­ko­wać czy pod mistrza pod­pa­da. Nie­mniej jed­nak autor­ka ma we mnie kibi­ca.

Napi­sa­łam, że naj­bar­dziej cie­szy­łam się z Modrze­wio­wych koron, choć w Biu­rze Lite­rac­kim uka­za­ła się książ­ka Euge­niu­sza Tka­czy­szy­na-Dyc­kie­go, któ­re­go cenię sobie naj­bar­dziej ze wszyst­kich biu­ro­wych auto­rów. Oddam wier­sze w dobre ręce jest zbio­rem wyda­nych wcze­śniej tomów, bar­dzo przy­dat­nym dla czy­tel­ni­ka nie­po­sia­da­ją­ce­go kom­ple­tu ksią­żek auto­ra. Dla mnie jed­nak jest to wyda­nie wyłącz­nie kolek­cjo­ner­skie. Ujmu­jąc jed­nak rzecz obiek­tyw­nie, war­tość arty­stycz­na tej książ­ki jest tak olbrzy­mia, że przy­ćmie­wa pozo­sta­łe tego­rocz­ne wydaw­nic­twa Biu­ra Lite­rac­kie­go.

Spo­ro emo­cji budzą we mnie Poeci na nowy wiek Roma­na Hone­ta. Nie­ste­ty, nega­tyw­nych. I myślę, że nie jest to bynaj­mniej wina redak­to­ra. Bowiem Roman Honet nie miał z cze­go wybie­rać. Poezja pol­ska pierw­sze­go dzie­się­cio­le­cia XXI wie­ku nie ma nic do zaofe­ro­wa­nia w porów­na­niu ze swo­ją star­szą kole­żan­ką – poezją lat 90. Nic, poza Jac­kiem Deh­ne­lem i Bian­ką Rolan­do. W moim odczu­ciu zarów­no tema­ty­ka jak i manie­ry for­mal­ne pozo­sta­łych auto­rów są wtór­ne, jako czy­tel­nik odno­szę wra­że­nie, że te wier­sze powsta­ją zbyt łatwo. Nie trzy­ma­ją się gło­wy. Ula­tu­ją. Roman Honet wraz z Mariu­szem Czy­żow­skim spo­rzą­dzi­li w 2001 roku Anto­lo­gię nowej poezji pol­skiej 1990–1999. Te dwie pozy­cje pod wzglę­dem jako­ści tek­stów odróż­nia­ją się jak ogień od wody. Być może z tej per­spek­ty­wy ta książ­ka jest bar­dzo waż­na, bo uka­zu­je, w jakim punk­cie znaj­du­je się mło­da poezja pol­ska. Czy będę wra­cać do tej pozy­cji? Być może cza­sem, żeby zoba­czyć jak sta­rze­ją się te tek­sty.

Cie­ka­wym wydaw­nic­twem jest Węgier­skie lato Boh­da­na Zadu­ry. Się­ga­jąc pamię­cią do Por­tu Wro­cław 2010 przy­po­mi­na mi się, że spo­tka­nie pro­mu­ją­ce tę książ­kę było jed­nym z naj­bar­dziej uda­nych. Wier­sze poetów węgier­skich przy­ku­wa­ją uwa­gę być może dla­te­go, że w jakiś spo­sób ta poezja kore­spon­du­je ze współ­cze­sną poezją pol­ską, któ­ra jest mi naj­bliż­sza – nie tyl­ko ze wzglę­du na język jako taki, ale na tema­ty­kę oraz – mówiąc bar­dzo ostroż­nie – kli­mat. W ogó­le idea wyda­wa­nia anto­lo­gii poezji zagra­nicz­nej jest zacna, a jeśli robi to na doda­tek poeta, któ­re­mu arty­stycz­nie ufam, to po pro­stu war­to taką lite­ra­tu­rę poznać, a książ­kę mieć na pół­ce.

Jeśli o jakiejś książ­ce wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim w 2010 roku moż­na powie­dzieć „spek­ta­ku­lar­na” to o Sana­to­rium Rafa­ła Wojacz­ka. To jest pozy­cja, któ­rej po pro­stu nie moż­na nie prze­czy­tać, jeśli chce się mieć cało­ścio­wy ogląd na twór­czość poety. Niby pro­za, ale nie do koń­ca. Wła­śnie dla­te­go jest to lek­tu­ra obo­wiąz­ko­wa – jeśli pro­za, to jedy­na w dorob­ku Wojacz­ka! Jeśli poezja, to wypa­da poznać pią­ty tom auto­ra. Pole­cam szcze­gól­nie tym, któ­rzy mają go za szar­la­ta­na, nie lite­ra­ta. Dla mnie jest to naj­bar­dziej kunsz­tow­na książ­ka Rafa­ła Wojacz­ka i wspa­nia­ły finał wydaw­ni­czy Biu­ra Lite­rac­kie­go w 2010 roku.