debaty / książki i autorzy

W głowie i na głowie

Rafał Gawin

Głos Rafała Gawina w debacie "44. Poezja polska od nowa".

strona debaty

Spra­wa jest oczy­wi­sta, przy­naj­mniej teo­re­tycz­nie: prze­war­to­ścio­wa­nie poezji pol­skiej (nowe kano­ny jeśli cho­dzi o nazwi­ska), nowe inter­pre­ta­cje wier­szy i nie­ka­no­nicz­ne wybo­ry wier­szy moż­li­we będą zawsze, dopó­ki ktoś będzie się tym zaj­mo­wał, chciał poka­zać, że Kocha­now­ski nie koń­czy się na tre­nach i frasz­kach, Mic­kie­wicz i Sło­wac­ki – na wier­szach „pro­gra­mo­wych” i patrio­tycz­nych, a Tuwim – na miej­skich i dla dzie­ci.

Jakich poetów uwzględ­nić? Przyj­mij­my, że pro­ble­mem nie będzie usta­le­nie kano­nu (jeśli seria ma liczyć oko­ło trzy­dzie­stu pozy­cji i tak nie uda się w niej uwzględ­nić nawet poetów, któ­rych miej­sce w kano­nie wyda­wa­ło­by się nie­pod­wa­żal­ne, a ci kon­tro­wer­syj­nie tam zali­cza­ni – zawsze będą budzić kon­tro­wer­sje), tyl­ko nie­kon­wen­cjo­nal­ny, nie­oczy­wi­sty wybór wier­szy danych auto­rów. A więc dobrze, żeby w serii zosta­li uwzględ­nie­ni twór­cy jak naj­bar­dziej kano­nicz­ni, cho­ciaż nie­ko­niecz­nie – niech to będą przede wszyst­kim tacy poeci, któ­rych odbiór na swój spo­sób został upu­pio­ny przez ten­den­cyj­ny dobór na potrze­by pro­gra­mów edu­ka­cyj­nych powszech­nie zna­nych wier­szy. Naj­le­piej tacy, któ­rzy już nie mają wpły­wu na swój poetyc­ki wize­ru­nek. Oprócz wyżej wymie­nio­nych (i wybra­nych już do serii Konop­nic­kiej i Waży­ka), np. Staff, Przy­boś, Gro­cho­wiak czy ks. Twar­dow­ski.

Jaki­mi para­mi zagrać? Naj­le­piej taki­mi, któ­re – w swo­im, nazwij­my to, nie­kon­wen­cjo­nal­nym ble­fie – będą mogły spo­ro dla odświe­że­nia wize­run­ku danych poetów mniej lub bar­dziej kano­nicz­nych ugrać. Naj­bar­dziej intry­gu­ją­ce były­by pary jed­no­pł­cio­we. A więc po kolei, roz­po­czy­na­my sla­lom-gigant! Dzi­wię się, że w związ­ku z nazwą serii pierw­szym tomem nie oka­zał się wybór wier­szy Ada­ma Mic­kie­wi­cza doko­na­ny przez Mar­ci­na Świe­tlic­kie­go. Dla rów­no­wa­gi – 44 wier­sze Juliu­sza Sło­wac­kie­go mógł­by uło­żyć Jacek Pod­sia­dło, nie­ko­niecz­nie w wer­sji eko lub anar­cho. Cyprian Kamil Nor­wid przy­padł­by wte­dy np. Mar­ci­no­wi Bara­no­wi, po kra­kow­sku i na weso­ło (jeśli to się nie wyklu­cza). Sam na sam z Janem Kocha­now­skim zosta­wił­bym Dar­ka Fok­sa, niech szu­ka (pop)kulturowego klu­cza, niech się póź­niej inspi­ru­je i męczy z uwspół­cze­śnia­niem trak­ta­tu „Iż pijań­stwo jest rzecz spro­sna a nie­przy­stoj­na czło­wie­ko­wi”. Księ­dza Jana Twar­dow­skie­go zare­zer­wo­wał­bym dla Toma­sza Puł­ki (nie bez powo­du figu­ru­je jako redak­tor ostat­niej książ­ki Puł­ki, Zespo­łu szkół), księ­dza Józe­fa Bakę – nie może być ina­czej – Rober­to­wi Rybic­kie­mu, któ­ry już opa­ten­to­wał spo­sób na palą­cy pro­blem zacho­wa­nia w świa­do­mo­ści mło­dych poetów i czy­tel­ni­ków tego kon­tro­wer­syj­ne­go misjo­na­rza. Jeśli już jeste­śmy przy misjach, to misję unie­grzecz­nia­nia w powszech­nej świa­do­mo­ści Marii Paw­li­kow­skiej-Jasno­rzew­skiej powie­rzył­bym – bez wąt­pli­wo­ści – Mar­cie Pod­gór­nik, misję uka­no­nicz­nie­nia (bo prze­cież nie ugrzecz­nie­nia) Anny Świrsz­czyń­skiej – Joan­nie Wajs lub Agniesz­ce Kuciak. Dla Pio­tra Som­me­ra miał­bym mniej kar­ko­łom­ne zada­nie: prze­tłu­ma­czyć Jana Brze­chwę na język doro­słych, Krzysz­to­fo­wi Jawor­skie­mu dał­bym do odświe­że­nia kaba­re­to­wą twarz Tuwi­ma. Na deser zosta­wił­bym sobie Jac­ka Deh­ne­la i zmu­sił go do spra­wie­nia, żeby zgi­nął wspól­ny mia­now­nik dla Andrze­ja Bur­sy i Rafa­ła Wojacz­ka (tego dru­gie­go raczej bym tutaj pomi­nął; chy­ba że np. Woj­ciech Wencel albo Krzysz­tof Koeh­ler pod­ję­li­by się zada­nia uka­za­nia Wojacz­ka jako misty­ka i obroń­cy wia­ry, jakiej­kol­wiek). I wresz­cie na zwień­cze­nie serii (i to pew­nie za jakieś dzie­sięć lat) – nie mógł­bym sobie tego daro­wać – wybór wier­szy Tade­usza Róże­wi­cza cało­ścio­wo opra­co­wa­ny przez Artu­ra Bursz­tę; np. taki, któ­ry poka­zy­wał­by, dla­cze­go wszyst­ko, co naj­lep­sze w naj­now­szej poezji pol­skiej, skoń­czy­ło się wła­śnie na Róże­wi­czu.