Życie w grzechu
Myślała, że garsoniera utrzyma się sama;
zero kurzu na umeblowaniu miłości.
Na wpół bluźnierstwem byłoby pragnąć milczenia kranów,
uwolnienia okien od brudu. Półmisek gruszek,
pianino nakryte perskim szalem, kot
czający się na urokliwą, śmieszną myszkę
zjawiły się po jego naleganiach.
Nie żeby o piątej każdy jeden schodek skręcał się
pod ciężkim krokiem mleczarza; nie żeby światło poranka
tak zimno nakreśliło skrawki
wczorajszego sera i trzy butelki jak nagrobne stele;
nie żeby na kuchennej półce, pośród talerzyków,
para owadzich ślepek złapała jej wzrok –
poseł z jakiejś wioski wśród listew…
A on tymczasem, ziewając,
wystukał parę nut na pianinie,
powiedział, że rozstrojone, machnął ręką na lustro,
potarł brodę i poszedł po papierosy;
gdy ona, wśród drwin pomniejszych diabłów,
zdjęła prześcieradła, posłała łóżko i znalazła
ręcznik, którym starła kurz ze stołu,
a kawiarka wykipiała na gazie.
Do wieczora znowu się zakochała,
ale nie tak całkiem, i w nocy
budziła się czasem, i czuła, że świt zbliża się
jak nieustępliwy mleczarz po schodach.
Jakub Głuszak
Notatki końcowe
to nie będzie proste, to nie potrwa długo
to zabierze tylko chwilę, to zabierze całą twoją uwagę
to zabierze całe twoje serce, to zabierze ci oddech
to będzie chwila, to nie będzie proste
to dotknie cię przez żebra, to zabierze całe twoje serce
to nie potrwa długo, to zajmie twoją uwagę
jak zajęte zostaje miasto, jak zajęte jest łóżko
to zabierze ci ciało, to nie będzie proste
Wchodzisz w nas, którzy nie mogą stawić ci oporu
wchodzisz w nas, którzy nigdy nie chcieli stawiać ci oporu
zabierasz części nas w miejsca nigdy nieplanowane
odchodzisz gdzieś daleko z kawałkami naszego życia
to będzie chwila, to zabierze ci oddech
to nie będzie proste, to stanie się twoją wolą
1991
Jakub Głuszak
Potrzeby życiowe
Zdaje się, że po kawałeczku
wracam do świata: wpierw jako
nieduża, nieruchoma kropka, wciąż widzę
tę starą siebie, granatową pinezkę
wciśniętą w scenę,
z małą, twardą główką sterczącą
wśród zgiełku i zamieszania puentylisty.
Po jakimś czasie kropka
zaczyna cieknąć. Czasem nagrzanie
ją topi.
I teraz z pośpiechem
wpadałam w zakresy
spalonej czerwieni, płonącej zieleni,
i całe biografie przypłynęły,
połknęły mnie jak Jonasza.
Jonasz! Byłam Wittgensteinem,
Mary Wollstonecraft, duszą
Louisa Jouveta, trupem
na powiększonej fotografii.
Aż, przeżuta prawie na strzępy,
nauczyłam się stawać
nieapetyczna. Zeskorupiała jak sucha bulwa
wrzucona do piwnicy,
zużywałam się sama, nie dawałam się użyć.
Jak dostawanie prywatnej zapomogi,
czasem bardziej jak lepienie cegieł w Egipcie.
Jakie by życie nie było, było własne,
od czasu do czasu nałożyć
dłonie na ciepłą cegłę,
dotknąć ducha słońca
z gospodarną radością,
od czasu do czasu wymienić
nazwy podstawowych potrzeb.
To tyle o tych dniach. Wkrótce
ćwiczenie uczyni mnie średnio doskonałą,
ośmielę się zamieszkać świat
stanowcza w ruchu jak węgorz, stała
jak głowa kapusty. Dostaję zaproszenia:
kłęby mgły wznoszą się
znad pola, widoczne jak mój oddech,
domy stoją wzdłuż drogi
niby staruszki robiące na drutach, bez tchu
czekające, żeby opowiedzieć swoje historie.
1962
Jakub Głuszak
Czekaj
W raju co
wznosi się pustynny wiatr
trzecia myśl
w piekle nie ma myśli
jest o ziemi
piach grzmi o ścianki twojego namiotu
z rządowego przydziału dźwięki piekielne
w nozdrzach wpełzają
do twojej słuchotki
owiń się w nie-myśl
czekaj to nie miejsce na drobny liryzm
błyski obrączki rozważania
czemu na boga
nikt nigdy cię nie uprzedził
2003
Magdalena Kleszczewska

Gwałt
Jest taki pies – i kundel szemrany, i ojciec:
z jednego bloku jesteście, z twoimi braćmi się chował,
miał swoje ideały.
Nie znasz go takiego – w tych wysokich butach, z błyszczącą odznaką,
na koniu, z ręką na gnacie.
Nie znasz go, ale musisz go poznać:
obsługuje machinę, która może cię zabić.
Razem ze swoim ogierem stąpają niczym watażkowie pośród śmieci,
jego ideały zastygłe w powietrzu, ścięta w lód chmura
spuszczona spomiędzy pozbawionych uśmiechu warg.
A więc, gdy nadchodzi czas, musisz się zwrócić ku niemu,
sperma tamtego zboczeńca jeszcze oblepia ci uda,
myśli wirują jak oszalałe. Musisz wyznać
mu winę, popełniłaś zbrodnię:
zostałaś zmuszona.
I widzisz, jak jego błękitne oczy, te oczy błękitne wszystkich jego krewnych,
których kiedyś znałaś, zwężają się i błyszczą,
jego dłoń wystukuje szczegóły,
a on chce wszystkich szczegółów,
ale największą przyjemność sprawia mu histeria w twoim głosie.
Nie znasz go, ale teraz on myśli, że zna ciebie:
zaprotokołował twoją najczarniejszą chwilę
na maszynie i odłożył do teczki.
Wie, albo myśli, że wie, ile z tego sobie przyśniłaś;
wie, albo myśli, że wie, czego po cichu chciałaś.
Obsługuje machinę, która może cię przymknąć na dobre;
a jeśli, w mdlącym świetle komisariatu,
a jeśli, w mdlącym świetle komisariatu,
szczegóły opisu ułożą się w portret twojego spowiednika,
przełkniesz to, wyprzesz się, wyłgasz sobie powrót do domu?
1972
Magdalena Kunz