książki / POEZJE

moja jest ta ziemia

Martyna Buliżańska

Fragment książki Martyny Buliżańskiej moja jest ta ziemia, wydanej w Biurze Literackim 26 września 2013 roku, a w wersji elektronicznej 14 listopada 2018 roku. Książka ukazuje się w ramach akcji „Poezja z nagrodami”.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

roza dma, misza

(cza­sem jesz­cze pisu­ję do Twig­gy)

gdy­byś wczo­raj widział, jak ojciec wie­szał płasz­cze, Misza,
czer­wiec był, dry­lo­wa­ły­śmy wiśnie i mat­ka mia­ła na ustach zadra­pa­nia.
dło­nie w spód­ni­cy spu­chły jak oczy, tyl­ko że powie­ki nie potra­fią zagar­niać ple­śni
w sypial­nia­nym, gdy koły­sze.

/przybyło mi pie­gów na twa­rzy, ojciec mówił, że gdzieś musi gasić cyga­re­ty.
w chłod­ne nie­dzie­le egze­mo­wa­ty dym ucho­dzi wolniej/

Misza, zabierz mnie do Jeru­sza­la­im
– chy­ba Jezus nie pyta, kto dziś jest na obiad, Wala?


jeanne; konstelacje-rozwarstwienia

pla­ne­ty wra­ca­ją do ukła­du sprzed pię­ciu­set lat; wszę­dzie nie­dzie­le, w któ­re mówi­my sobie – jeste­śmy jesz­cze pięk­niej­sze w tych odle­głych, zamknię­tych mia­stach roz­dzie­lo­nych ruchem dło­ni. wszyst­ko już zga­szo­ne, Jean­ne, jeśli czymś będę, to umknię­tą zasa­dą, spie­nio­ną trzci­ną,
histo­rią natu­ral­ną, któ­ra krzy­czy:

każ­da mała nie­gu­stow­na
nie ma żad­ne­go wsta­wa­nia przez sło­wa
każ­da mała nie­gu­stow­na
to grzę­za­wi­sko kur i wio­sek, plam kli­szy, dla któ­rych ja

umy­kam w Świę­to Świa­tła.

(odwróć swo­je oczy, Jean­ne, są do roz­war­stwia­nia innej stro­ny świa­ta).


hanoi. sześćdziesiąte I

widzisz, poru­sza­my się po dru­giej stro­nie
bary­ka­dy, bla­ski lamp Star­li­ght, pola
mię­ty, scho­dzę; jutro zadzwo­nię do Jane, dzi­siaj

znaj­du­je­my w reszt­kach ziem­nia­ki; w ten spo­sób widzę łupi­ny po raz pierw­szy;
na chwi­lę ury­wa nam się prze­kaz (coś tonie); rzu­ca­ją w nas pest­ka­mi. Nike też była
żydów­ką, powta­rzam: Nike też była żydów­ką;

słab­nę, wkrót­ce przy­po­mi­na­ją mi się głę­bie, bla­ski
lamp Star­li­ght, jestem szczę­śli­wy, że mogę z tobą
tań­czyć, scho­dzę; dzwo­nię do Jane, dzi­siaj dzwo­nię

do Jane, powie mi, że też jest jej przy­kro*.

* Mło­da Jane Fon­da poje­cha­ła do Pn. Wiet­na­mu i wzię­ła udział w sfin­go­wa­nym pro­gra­mie, uka­zu­ją­cym, że jeń­cy ame­ry­kań­scy są trak­to­wa­ni huma­ni­tar­nie (rze­ko­mo wyrze­kła sło­wa, że jest jej z tego powo­du przy­kro).


neszama

z pól wra­ca­ją dziew­czę­ta w zgnie­cio­nych sukien­kach; czas zbie­ra­nia
zim­ne­go, lep­kie­go mio­du i obrzmia­łych nóg. dziś ja pra­gnę burzyć
dźwię­ko­chłon­ne brud­ne szy­by

i usły­szeć skur­cze wyskle­pio­nych brzu­chów; kie­dy mło­de
dziew­czę­ta piszą na zachód i dosta­ją nie­bie­skie koper­ty pocz­ty lot­ni­czej?
wszyst­ko potra­fią odczy­tać z nie­ba;

jesteś tyl­ko lasem rów­ni­ko­wym, każ­dym Niem­cem sta­cjo­nu­ją­cym
w jego wnę­trzu.


już sprzedają magdalenki

Marii Mag­da­le­nie

I.

waskrie­sie­nie. kła­mie­my Mariam, że świę­ci­my. jest chleb, roz­to­pio­na
sól.
plu­je­my w mil­cze­niu. mat­ka już nie zała­mu­je dło­ni.
Pra­sko­wia czy­ści prze­ście­ra­dła, taki Pan wspa­nia­ły, a kto sprzą­ta, ten
sprzą­ta.
ojciec opo­wia­da o prze­krzy­wio­nym obra­zie w kapli­cy, przez to jego
jagnię­ta roz­bie­gły się i poprze­ci­na­ły boki.

II.

sia­da­my z Pra­sko­wią na scho­dach. niby mię­dzy­rze­cza, my ryby.
skry­wam się pod jej far­tu­chem, nad­garst­ki wędru­ją ku kościom policz­ko­wym.
dra­pią, mok­ną, zno­wu dra­pią. gra­tia ple­na, nie ma natu­ral­nych
rumień­ców.


ślady pamięciowe; pobrzeża

doj­rza­łe kosz­te­le spa­ja­ją zamknię­te w obwo­dach dzie­ci;
ich śpie­wa­ją­ce twa­rze spły­wa­ją praw­da­mi świa­ta:
czy świę­ta zie­mia żegna się po zdep­ta­niu chle­ba?
mówią, że jarz­mo synów Abra­ha­ma dusi noca­mi i zamy­ka w cie­płym
wnę­trzu zwin­nych dziew­czy­nek

pęka­ją­cych w wodzie; to gło­si nasza rodzi­na:
pod skó­rą pul­su­je źró­dło Nauset.


der jäger

ścię­te wody ode­szły; chłop­cy z bał­kań­skich miast i wsi znik­ną w jed­nej
stro­nie świa­ta.
opo­wia­dam o mat­ce boskiej od uśmie­chu i jej bia­łych prze­gu­bach:
śmierć dziec­ka bar­dzo ją bola­ła, mówię i szu­kam ujścia: jestem rze­ką
i lisem, roz­pro­szo­nym przy­ję­ciem
u wiel­kie­go wezy­ra. drgam jed­ną stro­ną świa­ta; radio dubrow­nik –
nere­tva, okrą­głe stud­nie peł­ne darów. jeśli wypły­ną cia­ła, zaskle­pię
jamy – puste gło­sy noc­nych pta­ków.


jak nie jadać z jehoszuą

Marii Mag­da­le­nie i
(et bene­dic­tus fruc­tus ven­tris tui, Iesus)
sma­ży­my bli­ny. mat­ka zamó­wi­ła Swie­tła­nę, wszyst­kie jeste­śmy jed-
nako­wo ole­iste.
w ukry­ciu naci­nam skó­rę, skra­piam zmur­sza­ły próg.
ojciec w dom, Bóg w dom, kła­niam się, choć ziar­na psze­ni­cy nie ob-
rodzi­ły w sło­wo.
/w pod­ło­dze reszt­ki ziem­nia­ków, sza­lom, sza­lom alej­chem, Wala, nie
każ­da dziew­czyn­ka wie­rzy w Mat­kę Sarę i wykar­mio­ne na wie­przach
dzieci/
Wala, pęcz­nie­ją­ce brzu­chy nie są ład­ne; słu­chaj ojca, każ­dy owoc jest
dobry, jeśli ma żydow­skie imię.


kamienice; Wadowice

jeśli zwie­dza­my, to zawsze w ści­słej linii; azy­mu­ty-anty­po­dy, gład­ko-
dźwięcz­ne wyra­zy i zuchwa­łe wystrza­ły na podwór­kach.
wyso­kie dziew­czy­ny i tan­cer­ki hula (chó­rem)
mój kocha­nek o nazwi­sku jak sław­na Michel­le
mój kocha­nek, bla­sza­ny gar­nek i naj­lep­sza potraw­ka z kury
w dziel­ni­cy
ude­rza­nie w puste wnę­trza, jak pisa­nie o grzy­bo­bra­niu – ucie­ka i nie
spa­ja. wyso­kie dziew­czy­ny to cen­trum powia­tu Soho, wyso­kie obca­sy
to ogni­sko­we: panie, pano­wie spójrz­cie na pra­wo.

O autorze

Martyna Buliżańska

Urodzona w 1994 roku. W 2010 roku opublikowała zestaw wierszy w antologii Poetyckie debiuty 2010 w ramach projektu „Połów”, którego jest laureatką. Za debiutancki tom moja jest ta ziemia otrzymała Wrocławską Nagrodę Poetycką Silesius 2014 oraz Złoty Środek Poezji (2014). Mieszka na Kujawach.

Powiązania