recenzje / IMPRESJE

Między Kongo a Błoniami. Lirycznie o nieliryczności

Mikołaj Borkowski

Esej Mikołaja Borkowskiego towarzyszący premierze książki Dwupłat Szymona Słomczyńskiego, która ukazała się 1 czerwca 2015 roku nakładem Biura Literackiego.

Publikując drugą książkę poetycką, autor zrzuca z siebie „brzemię” debiutanta. Tom Nadjeżdża Szymona Słomczyńskiego był tym brzemieniem obarczony: nie tylko przez spektakularną (!) nominację do nagrody Nike, ale także przez wysoko postawioną poprzeczkę. Daje się wychwycić wspólny pierwiastek Nadjeżdża i Dwupłatu: jest nim liryczna narracyjność, która też musi przecież dojrzewać (co nie implikuje wcale uznania jednej lub drugiej książki za bardziej dojrzałą). Raczej mowa tu o procesie, który rozpoczął się w debiutanckiej książce Słomczyńskiego, a kontynuowany jest w drugiej – i nie można nazwać tego inaczej jak wznowieniem lirycznej podróży, która Słomczyńskiego prowadzi tym razem w inne rejony języka i inne poetyckie przestrzenie.

Dwupłat, formalnie rzecz biorąc, jest zbiorem wierszy, jednak trafniejsze wydaje się nazwanie go zbiorem opowiadań, zbiorem narracji. Słomczyński, podobnie zresztą jak w Nadjeżdża, jest w Dwupłacie kierowcą, który zabiera czytelnika w podróż. Ta wyświechtana metafora nabiera nowego znaczenia, gdy uznamy, że Dwupłat jest zbiorem lirycznych opowieści o śmierci. Śmierci różnej: przeszłej, historycznej, niezawinionej, złej, słoni w Kongo, wciskanej przez akwizycję, na którą się zapisuje, statystycznej. Śmierci w Dwupłacie nie przypisuje się jednego brzmienia: w istocie wszelkie głosy zbioru są narracjami, które opisują śmierć indywidualną, subiektywną, jednostkową – taką, która utrwalona w wierszu nie zmieni swojego znaczenia. Wielką zasługą Słomczyńskiego jest jego obiektywizm: nie faworyzuje żadnej narracji, każdy element zbioru współgra z innymi, co dowodzi dojrzałego spojrzenia na tom jako całość, która do pełnego wybrzmienia wymaga wszystkich elementów: sparowania, złączenia ostatniego wiersza z pierwszym, autotematyczności, a także wypracowania pewnej wspólnoty znaczeń – co Słomczyńskiemu udaje się doskonale. Na tym opiera się siła nośna Dwupłatu. Wyrwanie jednej lirycznej opowieści ze zbioru byłoby jej „nabiciem w stosowną butelkę”, jak pisze autor w wierszu Niemal koniec, niemal bomba. Postulat, by tom, podobnie jak Nadjeżdża, czytać jako całość, jako wręcz – poemat, jest w przypadku twórczości Słomczyńskiego niezwykle istotny dla pomyślenia Dwupłatu – czy debiutu z 2013 roku – jako współgrającej całości, która wtedy właśnie nabierze odpowiedniego rozpędu. Ten silnikowy wręcz model jest w Dwupłacie zrealizowany wyśmienicie, wiersze grają ze sobą w parach, trójkątach i wielokątach: czasem są jak elementy maszyny, czasem jak pasażerowie, czasem tylko historie zza samochodowej szyby; łączą je powtarzające się motywy, figury, postacie i pewna nieco abstrakcyjna, ale wyraźna w charakterystycznym dla Słomczyńskiego stylu opowiadania poezji narracyjna spójność.

Nadjeżdża było tomem przyziemnym w najlepszym tego słowa znaczeniu. Przyziemność, domena rodzaju literackiego który zwykliśmy nazywać epiką, już wtedy sygnalizowała narracyjny charakter zakorzenionej w rzeczywistości poezji Słomczyńskiego. W Dwupłacie liryczny narrator nie zapomina o świecie przyziemnym, jest on jednak sukcesywnie redukowany do subiektywnej opowieści, nie zapomina jednak o swojej obecności w kreowanej lirycznie rzeczywistości, niezależnie od tego, jakie kształty ona przybierze. W ostrym wierszu Czworokąt znamienne są wersy:

„Ktoś podchodzi bliżej, żeby podejrzeć jej stringi.
ktoś, o kim wolę myśleć, że wcale nie jest mną.”

Wielką siłą poezji Słomczyńskiego jest jej głębokie zakorzenienie w samoświadomości. Wiersze wiedzą, czym są, wiedzą, że mogą nie być wierszami, że podmiot może być narratorem, a narrator bohaterem. Mówiąc najprostszym językiem: wiersze Słomczyńskiego są uparcie naturalne. W Dwupłacie autor odszedł od regularnej sylabiczności Nadjeżdża, co przekłada się na silną obecność „ja” manifestującego się w całości, nie pojedynczych wierszach, w których głosy oddawane są innym „nam” – licealistce w Pierwszej przyjemności, wiewiórce i milczącemu Chrystusowi w Wigilii, postaciom teatralnym i starszej pani w Prapremierze… Powracające „ja”, a więc ten dziwny twór, który na prawach dziwnej umowy nazywamy podmiotem lirycznym, jest w Dwupłacie możliwie nieliryczne: racjonalne, obiektywne, komentujące zza kadru – ale przecież też obecne, spokojnie relacjonujące refleksje nad historią w trafice, towarzyskie spotkania, koszmarne wypadki drogowe…

A o koszmarny wypadek w poezji Słomczyńskiego nietrudno. Językowa szosa autora jest wyboista i kręta, a znaki drogowe mogą zostać niezauważone. Słomczyński jest bliski poezji lingwistycznej: wybrzmiewają podwójne znaczenia słów, piętrzą się metafory, otwierają konteksty. W Dwupłacie wiele jest muzyczności, nienachalnych rymów, przewrotnego rytmu. Dwupłat jest płynniejszą książką od Nadjeżdża; być może to skutek/przyczyna łączenia wierszy w pary, a może właśnie „poematyczności” zbioru. Szczególnie uderza cykliczna formuła Dwupłatu; parą dla pierwszego wiersza jest wiersz ostatni – i Dwupłat rozpoczyna się na nowo. Ta jednocześnie otwarta i zamknięta formuła jest pewną słabością Dwupłatu. Pięćdziesiąt sześć wierszy to naprawdę dużo, a przynajmniej wystarczająco, żeby dostać czytelniczej zadyszki. Tym samym opowieści nie mają szansy wybrzmieć; za mało (!) wspólnych motywów w niektórych z nich nie lokuje ich tak pewnie w całości, jak choćby tych, w których uparcie powraca śmierć. Wyłamujące się mogą więc być przez czytelnika nieszczęśliwie „nabite w stosowną butelkę” i wbrew zapewnieniom autora o całościowym kształcie zbioru, odczytywane nieco niezależnie – osobiście taki problem sprawia mi para Superpozycja, ale ktoś i Interpretacja kopenhaska. Są to wiersze znakomite, ale w perspektywie około dwudziestu takich par sprawiają mi problem. Być może to moja słabość jako czytelnik,a który nie podołał narzuconemu przez Słomczyńskiego intensywnemu tempu – ale to już specyfika jego „wysokoobrotowej” poetyki, która całościowo sprawdza się doskonale.

Dwupłat jest w pewnym sensie tomem ekstremalnym: wymaga od czytelnika wiele, nie pozwala na bezmyślność, nawet na przeczytanie go od deski do deski i odłożenie na półkę. Słomczyński pozostawia niedosyt: jego Dwupłat otwiera się wyjątkowo niechętnie. Trudno mi osobiście zgodzić się dzisiaj z jego słowami z wywiadu udzielonego Krzysztofowi Sztafie: „Może [czytelnik] wsiąść w dowolnym miejscu i jechać ze mną – a jeśli mu się nie podoba, że wyprzedzam albo ścinam zakręty – może wysiąść.” W Dwupłacie pasażer może za Słomczyńskim po prostu nie nadążyć; a paradoksem jest, że w wielu miejscach Dwupłat zwalnia, być może w celu zostawienia fałszywego tropu? Dowodzi to jednak tylko ogólnej kunsztowności Dwupłatu, która jest dla Słomczyńskiego równie naturalna jak prowadzenie samochodu. A jeżeli jest równie upartym i milczącym kierowcą jak ów podmiot nieliryczny jego wierszy, czytelnik-pasażer może wysiąść tym razem w miejscu niechcianym.

O AUTORZE

Mikołaj Borkowski

Urodzony w 1994 roku. Studiuje filologię polską na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współautor bloga www.o-poezji.pl. Mieszka w Krakowie.

powiązania

Filtry i flirty

recenzje / ESEJE Mikołaj Borkowski

Recenzja Mikołaja Borkowskiego towarzysząca premierze książki Justyny Bargielskiej Selfie na tle rzepaku, wydanej w Biurze Literackim 27 czerwca 2016 roku.

WIĘCEJ

O śmierci raz jeszcze

recenzje / IMPRESJE Mikołaj Borkowski

Recenzja Mikołaja Borkowskiego towarzysząca premierze e-booka Powinni się nie urodzić revisited – Urodzić, wydanego w Biurze Literackim 1 lutego 2016 roku.

WIĘCEJ

Własne słowa, cudze języki

recenzje / IMPRESJE Mikołaj Borkowski

Esej Mikołaja Borkowskiego towarzyszący premierze almanachu Połów. Poetyckie debiuty 2014-2015, który ukazał się nakładem Biura Literackiego 2 listopada 2015 roku.

WIĘCEJ