debaty / WYDARZENIA I INICJATYWY

O farmacji w adaptacji

Stanisław Liguziński

Głos Stanisława Liguzińskiego w debacie "Adaptacje literackie".

strona debaty

Adaptacje literackie

Adaptować – znaczy modyfikować strukturę lub funkcję jednostki, tak by była lepiej przystosowana do przeżycia i powielania w nowym środowisku.

(George Bluestone)

Adaptacja ma na celu wytworzenie skuteczniejszej formy przetrwalnikowej. W odróżnieniu od organizmów biologicznych, które posiadają zdolność adaptowania się, teksty kultury (z wyłączeniem np. samopowielających się form wirusowych) zazwyczaj zaadaptować musi ktoś lub coś. Adaptować można do wymiarów półki, nowego standardu technologicznego (dvd, ebook), estetycznych i percepcyjnych wymagań odbiorcy (okładka, czcionka, łamanie tekstu, audiodeskrypcja filmu dla niewidomych) lub tegoż odbiorcy stopnia ignorancji (kieszonkowe wydania Shakespeare’a, w których „być albo nie być?” zastępuje się „zabić się, czy się nie zabić?”), a także nowego medium, nowych zastosowań, wymagań rynku itd. Adaptowanie zazwyczaj jest wyrazem atawistycznej skłonności do zmniejszania entropii układu – kolekcjonerska reedycja bestsellera może odrobinę przyhamować proces jego znikania z obiegu, zaś do poszerzenia owego obiegu skutecznie przyczynią się adaptacje filmowe.

Jeśli proces przysposabiania służy podtrzymaniu żywotności, należałoby zapytać o obiekt owej troski. Czy jest nim Oryginał, ukryty w nim pierwotny sens, esencjonalna refleksja, czy może sam proces cyrkulacji mutującego tekstu?

Adaptację często rozumie się jako wariant rozmnażania przez pączkowanie – z pierwotnego organizmu wydzielamy fragment i implementujemy go w nowym medium, w którym wyrasta on na jak najwierniejszą kopię oryginału. W wyniku tego zabiegu otrzymujemy niesymetryczną diadę, w której jeden człon obdarzony jest atutami autorytatywnej stałości i pierwszeństwa, zaś drugi skręca się trawiony edypalnym kompleksem. W tej perspektywie, rodzicielska funkcja oryginału jawi się nie jako strategia adaptacyjna (walka samolubnego genu o przeżycie), ale ekstrawagancki kaprys.

Znacznie bliższe jest mi rozumienie adaptacji jako farmaceutycznej ingerencji. Grecki termin pharmakos odnosi się do rytuału egzorcyzowania zła i wszelkich nieszczęść dotykających polis. Uleczenie społeczności dokonuje się poprzez wygnanie kozłów ofiarnych, rekrutowanych najczęściej spośród lokalnych kryminalistów. Ambiwalencja tego zabiegu polega na tym, iż ofiary symbolicznie wyrażają zarówno sam problem, jak i jego rozwiązanie. Pharmakeia działa na zasadzie synekdochy – poświęcając część w imieniu całości. Oznacza to, iż wraz z odcięciem się od feralnych jednostek mistrz ceremonii (pharmakon) udziela im jednocześnie ambasadorskiego glejtu upoważniającego do reprezentowania polis. Pomimo gestu separacji, nie dochodzi tu do powstania odrębnego bytu, a więc przedstawionej wyżej diady. W konsekwencji miasto nie tylko przyjmuje pewien zakres odpowiedzialności za pharmakoi (obiekty pharmakei), ale przyznaje, iż jakiekolwiek ujawniane przez nich właściwości, są również jego właściwościami. Poświęcając w ten sposób bezbarwnego iksa, społeczność raczej nie naraża się na wstrząs, ani tym bardziej naruszenie własnej integralności, czasem jednak, jak w Atenech, wśród kozłów ofiarnych znajdzie się jakiś Sokrates.

We współczesnej kulturze konwergencji, adaptacje funkcjonują jako symbiotycznie powiązane z oryginałem interteksty. W przypadku dominujących na rynku franczyz, w rodzaju Harry’ego Pottera, Igrzysk śmierci i Pięćdziesięciu twarzy Graya – wersje filmowe, gadżety łóżkowe, koszulki, figurki, piórniki, fanficki czy memy są skutecznymi mechanizmami przetrwalnikowymi marki. Rzucane w furczące żarno rynku, nie tworzą nowych jakości.

Mnie interesują jednak adaptacje, które ochoczo korzystając z przydzielonego im glejtu, obnażają te właściwości tekstu, które wcześniej pozostawały niewidoczne. Jeśli coś trafia z kart powieści do IMAXa w 3d, to chciałbym jak ów żuk z przypowieści, rozróżniający tylko dwa wymiary, odkryć nagle, iż dotychczas poruszałem się nie po bezkresnej płaszczyźnie, ale wewnątrz kuli.