debaty / ankiety i podsumowania

Pytania tzw. krytyki zaangażowanej

Łukasz Żurek

Głos Łukasza Żurka w debacie „Na scenie czy w polu?”.

strona debaty

Na scenie czy w polu?

Od cza­su biBLio­te­ko­wej deba­ty „For­my zaan­ga­żo­wa­nia”, w któ­rej mia­łem oka­zję zabrać głosdwu­krot­nie, minął nie­ca­ły rok. Skła­mał­bym mówiąc, że przez ten czas utwier­dza­łem się w prze­ko­na­niu o słusz­no­ści lub traf­no­ści wyra­żo­nych prze­ze mnie wów­czas kry­tycz­nych uwag – było wręcz prze­ciw­nie. Kolej­ne lek­tu­ry (poetyc­kie, kry­tycz­no­li­te­rac­kie, teo­re­tycz­ne…), roz­mo­wy, kłót­nie i sze­reg innych doświad­czeń życio­wych coraz bar­dziej kom­pli­ko­wa­ły mój sto­su­nek do kwe­stii tzw. poezji zaan­ga­żo­wa­nej oraz towa­rzy­szą­cej jej tzw. kry­ty­ki zaan­ga­żo­wa­nej. I cho­ciaż nadal przy byle oka­zji wycią­gam z sza­fy struk­tu­ra­lizm war­szaw­ski oraz Ste­fa­na Szy­mut­kę – o, wła­śnie to zro­bi­łem – nadal odczu­wam dystans w sto­sun­ku do języ­ka, któ­rym np. Maja Staś­ko pisze o poezji, to jed­no jest pew­nie: dziś ten tekst by nie powstał. Dyna­mi­ka i tra­jek­to­ria myśli pod­le­ga zmia­nie, pozo­sta­je mi więc tyl­ko cie­szyć się z tego, że jesz­cze nie gro­zi mi inte­lek­tu­al­ny para­liż.

A zatem gdy w swo­im nie­daw­nym tek­ście Dawid Kuja­wa wycią­gnął Co się dzie­je z for­mą, kie­dy ktoś się jej boi (lub jej nie widzi) z odmę­tów wszyst­ko pamię­ta­ją­ce­go inter­ne­tu i odniósł się kry­tycz­nie do tego, co wów­czas pisa­łem, posta­no­wi­łem ponow­nie wypo­wie­dzieć się w tema­cie. Nie po to, aby jak mono­man wra­cać do tek­stu napi­sa­ne­go w maju 2016 r. (bo kogo to obcho­dzi?), ale żeby powie­dzieć coś w mia­rę nowe­go.

Pierw­szym impul­sem dla zre­wi­do­wa­nia moje­go sto­sun­ku do tzw. kry­ty­ki zaan­ga­żo­wa­nej była lek­tu­ra kry­tycz­nych recen­zji anto­lo­gii Zebra­ło się śli­ny. O jej nie­wąt­pli­wych nie­do­cią­gnię­ciach i rów­nie nie­wąt­pli­wych zale­tach pisać nie będę, bo musiał­bym powta­rzać to, co już napi­sa­no. Inte­re­su­je mnie zaś spo­sób, w jaki znacz­na część recen­zen­tów zare­ago­wa­ła na książ­kę – bo mowa tu raczej o soma­tycz­nych reak­cjach, bli­skich figu­rom opi­sy­wa­nym przez Jaku­ba Skur­ty­sa w jego gło­sie w obec­nej deba­cie, niż o pró­bie wej­ścia w twór­czy spór z pro­po­zy­cją redak­to­rów tomu. W recenzjach/esejach kry­tycz­nych zazwy­czaj a) kry­ty­ko­wa­no sam pomysł mówie­nia o poli­tycz­no­ści poezji czy kry­ty­ki lite­rac­kiej (to, zda­je się, jeden z zarzu­tów Macie­ja Topol­skie­go), b) nego­wa­no sen­sow­ność two­rze­nia pew­ne­go śro­do­wi­ska kry­tycz­no­li­te­rac­kie­go poprzez anto­lo­gię poetyc­ko-kry­tycz­no­li­te­rac­ką, c) kry­ty­ko­wa­no brak okre­ślo­nych poetów i poetek w spi­sie tre­ści oraz d) kry­ty­ko­wa­no jakość wier­szy zapre­zen­to­wa­nych w anto­lo­gii (tu zwłasz­cza kar­cą­cym wzro­kiem łypie Kin­ga Dunin, któ­ra w osta­tecz­no­ści wybie­ra Świe­tlic­kie­go).

Wszyst­kie te – opi­sa­ne z grub­sza, bez wda­wa­nia się w nie­po­trzeb­ne w tym miej­scu sub­tel­no­ści – kry­tycz­ne gło­sy mia­ły jed­ną wspól­ną cechę: zda­wa­ły się nego­wać samą fak­tycz­ność opu­bli­ko­wa­nia anto­lo­gii Zebra­ło się śli­ny.Mówi­ły tyl­ko tyle: co praw­da książ­ka zosta­ła wyda­na, ale tak napraw­dę jest wybra­ko­wa­na, nie­rów­na, szko­dli­wa (bo petry­fi­ku­je życie lite­rac­kie), a zatem tak jak­by nie ist­nie­je. Inte­re­su­ją­ca jest ta łatwość i nie­fra­so­bli­wość, z jaką kry­ty­cy i kry­tycz­ki odsy­ła­ją cały pomysł (bo nie „pro­jekt”) w dys­kur­syw­ny nie­byt, mimo tego, że zna­cze­nia wro­cław­sko-poznań­sko-ślą­skiej „zaan­ga­żo­wa­nej” kon­ste­la­cji dla dys­ku­sji o poezji naj­now­szej po pro­stu nie wypa­da mar­gi­na­li­zo­wać. Czy­ta­jąc te recen­zje nie mogłem oprzeć się wra­że­niu, że jedy­ną moty­wa­cją przy­świe­ca­ją­cą autorowi/autorce przy pisa­niu jest doj­ście do momen­tu, w któ­rym moż­na już spo­koj­nie odło­żyć czer­wo­ny tom cał­kiem nie­złej gru­bo­ści na pół­kę i nigdy do nie­go nie wra­cać. Zde­cy­do­wa­na więk­szość tek­stów doty­czą­cych anto­lo­gii Koron­kie­wicz i Kacz­mar­skie­go, któ­re czy­ta­łem, ani nie posze­rzy­ła mojej wie­dzy na temat tej książ­ki, ani nie pro­po­no­wa­ła alter­na­tyw­nych spo­so­bów czy­ta­nia poezji naj­now­szej [1].

Jak pisał Jakub Skur­tys w świet­nym tek­ście pod­su­mo­wu­ją­cym rok 2016 w poezji, Zebra­ło się śli­ny to kolej­ny obok Soli­stek sil­ny gest kry­tycz­ny, pró­bu­ją­cy prze­or­ga­ni­zo­wać współ­cze­sny dys­kurs kry­tycz­no­li­te­rac­ki – i już za to nale­ży anto­lo­gię Koron­kie­wicz i Kacz­mar­skie­go doce­nić. Wymie­rza­nie na róż­ne spo­so­by (tak jak róż­nie piszą Skur­tys, Kuja­wa, Staś­ko, Kacz­mar­ski), mniej lub bar­dziej cel­nych razów usta­lo­nym już spo­so­bom myśle­nia o poezji doma­ga się chy­ba cze­goś wię­cej niż mach­nię­cie ręką albo wska­zy­wa­nia (jak robi to Topol­ski), że tak napraw­dę nie wia­do­mo, o co cho­dzi z tym całym „zaan­ga­żo­wa­niem”.

Tzw. kry­ty­ka zaan­ga­żo­wa­na samą swo­ją obec­no­ścią w pol­skim życiu lite­rac­kim sta­wia bowiem sze­reg pytań o sta­tus kry­ty­ki lite­rac­kiej i poezji współ­cze­snej, wobec któ­rych trze­ba się usy­tu­ować, jeśli chcieć pisać o lite­ra­tu­rze naj­now­szej w Pol­sce w 2017 roku bez oko­py­wa­nia się na już usta­lo­nych pozy­cjach. Nie wiem, na ile wyni­ka to ze spraw­no­ści pisar­skiej auto­rów i auto­rek koja­rzo­nych z okre­ślo­ny­mi zain­te­re­so­wa­nia­mi kry­tycz­no­li­te­rac­ki­mi, dzię­ki dzia­łal­no­ści któ­rych pew­ne aspek­ty tek­stów narzu­ca­ją się ze zdwo­jo­ną siłą. To raczej współ­cze­sny kli­mat kul­tu­ro­wy (a może Gum­brech­tow­ski Stim­mung?), będą­cy wytwo­rem całe­go zespo­łu czyn­ni­ków poli­tycz­no-eko­no­micz­nych, usta­wia głos, wraż­li­wość, pre­fe­ren­cje este­tycz­ne itd. Przy­kła­dy? Tomasz Wiśniew­ski przy oka­zji recen­zji z Żywo­tów uro­jo­nych Mar­ce­la Schwo­ba oraz Morza kara­lu­chów Tom­ma­so Lan­dol­fie­go musi z dez­apro­ba­tą wspo­mnieć o tym, że „dzi­siej­sza muza uzy­ska­ła postać cią­gle zapa­da­ją­cej się w sobie teraź­niej­szo­ści”, a Maciej Woź­niak pisząc o Tra­wer­sie musi w pew­nym momen­cie napo­mknąć o poli­tycz­no­ści wier­szy Sosnow­skie­go.

Samo poję­cie „zaan­ga­żo­wa­nia” czy też „poli­tycz­no­ści” ze sfe­ry świa­do­mych wybo­rów ide­olo­gicz­no-este­tycz­nych lub ety­kiet, któ­ry­mi pró­bu­je się spro­wa­dzić do wspól­ne­go mia­now­ni­ka jed­nak bar­dzo róż­ne oso­bo­wo­ści kry­tycz­no­li­te­rac­kie, sta­je się więc czymś na kształt tła nie­mal­że każ­dej wypo­wie­dzi kry­tycz­no­li­te­rac­kiej oraz lite­rac­kiej – szkic Rafa­ła Waw­rzyń­czy­ka o Sosnow­skim, Wie­de­man­nie i Doma­ru­sie poka­zu­je to bar­dzo dobit­nie. Nie wiem, czy to dobrze, ale stwier­dza­nie, że to źle, tak­że nicze­go nie zała­twi. Pyta­nia nadal pozo­sta­ją w mocy [2].

Jak komen­to­wać [3] poezję naj­now­szą, aby wywi­nąć się „czy­stej” este­tycz­no­ści i „twar­dej” wykład­ni poli­tycz­nej, ale jed­no­cze­śnie trzy­mać się zarów­no tek­stu, jak i tego, co nim nie jest?

Nie ma co ukry­wać – gdy­by nie One Kon­ra­da Góry być może dało­by się jesz­cze przez chwi­lę ana­chro­nicz­nie pouda­wać, że poezja to albo poli­ty­ka, albo este­ty­ka. Poemat Góryu nie­waż­nił jed­nak same warun­ki moż­li­wo­ści oddzie­la­nia opi­su języ­ko­wej robo­ty poety od opi­su reflek­sji etycz­no-poli­tycz­nej, jaką (za prze­pro­sze­niem) wyra­ża się w wier­szu. Zauwa­żył to i doce­nił Paweł Kozioł, zaś naj­do­bit­niej poka­zał w obszer­nym szki­cu Jakub Skur­tys. Sta­wiam moc­ną tezę, ale niech będzie: po Nich trud­no jest dalej utrzy­my­wać, że (bar­dzo sze­ro­ko rozu­mia­na) poli­ty­ka jest intru­zem w pań­stwie poezji, któ­ry nisz­czy je od środ­ka.

Powyż­sza teza nie jest bynaj­mniej zachę­tą do ucu­kro­wa­nia dotych­cza­so­wych spo­so­bów pisa­nia o poli­tycz­no­ści wier­sza. Wręcz prze­ciw­nie – skom­pli­ko­wa­nie for­mal­ne poema­tu Góry czy­ni z nie­go ist­ny kamień, na któ­rym moż­na skru­szyć nie­jed­no narzę­dzie inter­pre­ta­cyj­ne. Spi­no­za czy­ta­ny przez Deleuze’a oraz Negrie­go i Hard­ta? Kon­tekst poezji po Shoa? Kapi­ta­lizm kogni­tyw­ny? Któ­raś wer­sja teo­rii afek­tów czy trau­my? Książ­ka Góry wszyst­kie te języ­ki wchła­nia w sie­bie, ale żaden z nich nie potra­fi moim zda­niem odpo­wie­dzieć na naj­ba­nal­niej­sze pyta­nia doty­czą­ce oso­bli­wo­ści tego poema­tu. A powie­dzieć „Góra zwra­ca uwa­gę na cier­pie­nie ofiar kapi­ta­li­zmu” to nie powie­dzieć nic.

One uwi­dacz­nia­ją zasad­ni­czy pro­blem, z któ­rym bory­ka się w swo­ich tek­stach tzw. kry­ty­ka zaangażowana[4]: przej­ście w inter­pre­ta­cji dane­go wier­sza czy tomi­ku od mikro­struk­tur języ­ko­wych do makro­struk­tur spo­łecz­no-eko­no­micz­nych (naśladowanych/ reprezentowanych/ odtwarzanych/ two­rzo­nych w utwo­rze). Umy­sły wyćwi­czo­ne w dia­lek­ty­ce zna­la­zły­by zapew­ne miej­sce wspól­ne, dzię­ki któ­re­mu pro­blem został­by zaże­gna­ny (for­ma, co do któ­rej ostat­nio się nie doga­da­li­śmy?), ale jako że poety­ka polityki/polityczność poety­ki wyglą­da ina­czej u Kopy­ta, Góry czy Pie­trek, trud­no jest mi uwie­rzyć w szyb­kie zała­twie­nie spra­wy. I dobrze. Opi­sy­wa­nie połą­czeń, trans­fe­rów, kon­flik­tów mię­dzy poezją a tym, co nią nie jest, ale się z nią zazę­bia, nie może być pro­ste.

Jak komen­to­wać poezję naj­now­szą, aby nie rezy­gno­wać z pojęć filozoficznych/teoretycznoliterackich, ale jed­no­cze­śnie nie zamy­kać się w obrę­bie pisa­nia dla kole­gów i kole­ża­nek?

Recen­zja Zebra­ło się śli­ny autor­stwa Kin­gi Dunin ma napraw­dę wie­le wad, ale jeden zarzut kry­tycz­ki zachwy­cił mnie swo­ją bez­czel­no­ścią. Zda­niem Dunin „[w] żad­nym z zawar­tych w anto­lo­gii tek­stów kry­tycz­nych nie zna­la­złam reflek­sji nad tym, w jaki spo­sób mógł­by zostać zawar­ty pakt mię­dzy tą poezją a nie­pro­fe­sjo­nal­ny­mi czy­tel­ni­ka­mi, nie wspo­mi­na­jąc o tych, któ­rzy nic nie czy­ta­ją” – i napraw­dę trud­no zigno­ro­wać ten pro­blem. Trans­la­cja języ­ka z aka­de­mic­kie­go na mniej aka­de­mic­ki to według mnie jed­no z naj­więk­szych wyzwań sto­ją­cych przed współ­cze­sną kry­ty­ką lite­rac­ką, a szcze­gól­nie tą jej czę­ścią, któ­rej bli­skie są lewi­co­we ide­ały. Zauwa­ża to w swo­jej wypo­wie­dzi w deba­cie Dawid Kuja­wa, ale zasu­ge­ro­wa­na przez nie­go opo­zy­cja (albo pra­ca w poję­ciach, albo publi­cy­sty­ka) raczej odsu­wa cały pro­blem niż pozwa­la się w nim w jaki­kol­wiek spo­sób zorien­to­wać.

Być może ist­nie­je roz­wią­za­nie – zapro­po­no­wał je na zeszło­rocz­nym spo­tka­niu na war­szaw­skiej polo­ni­sty­ce Prze­my­sław Cza­pliń­ski. Stwier­dził on, że staw­ką publi­ko­wa­nia tek­stów w pra­sie wyso­ko­na­kła­do­wej jest dla nie­go wpusz­cza­nie na jej łamy pojęć czy nazwisk, któ­re zasad­ni­czo nie mają tam pra­wa wstę­pu, z nadzie­ją, że zaczną one dzia­łać poza mura­mi uni­wer­sy­te­tu. Jasne, na taką swo­bo­dę w dosto­so­wy­wa­niu swo­je­go języ­ka do dys­kur­su medial­ne­go może pozwo­lić sobie pro­fe­sor o usta­bi­li­zo­wa­nej pozy­cji w kry­ty­ce lite­rac­kiej, nie­mniej rzecz jest war­ta prze­my­śle­nia.

Po co lite­ra­tu­ra jesz­cze jest? Po co pro­fe­sjo­nal­ne zaj­mo­wa­nie się lite­ra­tu­rą jesz­cze ist­nie­je?

To, co łączy tzw. kry­ty­ków zaan­ga­żo­wa­nych, oprócz poglą­dów na kwe­stie spo­łecz­no-eko­no­micz­ne, to wia­ra w war­tość lite­ra­tu­ry nie­spro­wa­dzal­ną do war­to­ści ryn­ko­wej. Z jakie­goś powo­du Dawid Kuja­wa zaczy­tu­je się w poezji Mar­ci­na Czer­ka­so­wa, a Mar­ta Koron­kie­wicz ana­li­zu­je układ spół­gło­sek w wier­szu Kon­ra­da Góry. Jak sądzę tym powo­dem nie jest raczej „słusz­ność” poli­tycz­na wier­szy obu poetów, lecz pod­skór­ne prze­ko­na­nie o tym, że lite­ra­tu­rą war­to się zaj­mo­wać nawet (lub zwłasz­cza) w cza­sach postę­pu­ją­cej sub­sump­cji pod kapi­tał, że lite­ra­tu­ra ma jesz­cze spo­ro do powie­dze­nia, a komen­to­wa­nie jej ma sens. Nie zaska­ku­je więc fakt, że zagad­nie­nie pozy­cji literatury/humanistyki we współ­cze­snym świe­cie zaj­mu­je wszyst­kich tzw. kry­ty­ków zaan­ga­żo­wa­nych – w odróż­nie­niu od spo­rej czę­ści współ­cze­snych huma­ni­stów prze­ko­na­nych o tym, że pod­kre­śla­nie np. apo­li­tycz­no­ści poezji bez jej dokład­ne­go prze­my­śle­nia uchro­ni ich przed wpły­wem „nie­wi­dzial­nej ręki ryn­ku” lub cał­kiem widzial­nej ręki władzy[5]. Auto­no­mia lite­ra­tu­ry, uni­wer­sy­te­tu, kul­tu­ry to w koń­cu przed­miot spo­ru poli­tycz­ne­go. Niech ostat­nia wypo­wiedź Jaro­sła­wa Gowi­na, w któ­rej bro­nił on wykła­du Rebec­ki Kies­sling wła­śnie „w imię w obro­nie fun­da­men­tal­nej dla uni­wer­sy­te­tu zasa­dy wol­no­ści myśli i sło­wa” będzie tego dobit­nym przy­kła­dem…

Nie jestem jed­nak prze­ko­na­ny o tym, że (dość odmien­ne od sie­bie) odpo­wie­dzi na Szy­mut­ko­we pyta­nie „po co lite­ra­tu­ra jesz­cze jest?”, któ­re udzie­la­ją np. Staś­ko czy Kacz­mar­ski, pozwo­li­ły upo­rać się z wszyst­ki­mi wcze­śniej wymie­nio­ny­mi pyta­nia­mi. Tak samo jak ich pomy­sły na roz­wią­za­nie np. pro­ble­mu prze­aka­de­mi­zo­wa­nia kry­ty­ki lite­rac­kiej nie wyda­ją mi się zado­wa­la­ją­ce. Nie zmie­nia to fak­tu, że wła­śnie dzię­ki tzw. kry­ty­ce zaan­ga­żo­wa­nej dys­ku­tu­je­my obec­nie o kwe­stiach pod­sta­wo­wych dla zaj­mo­wa­nia się lite­ra­tu­rą współ­cze­sną. Do obie­gu wró­ci­ła cała masa pytań. Tzw. zaan­ga­żo­wa­ni mają je prze­my­śla­ne, co wię­cej udzie­la­ją na nie swo­ich odpo­wie­dzi. Zamiast two­rzyć kolej­ny iro­nicz­ny żart nawią­zu­ją­cy do tytu­łu anto­lo­gii Kacz­mar­skie­go i Koron­kie­wicz lepiej zająć się nimi po swo­je­mu.


[1] Chlub­nym wyjąt­kiem jest Rafał Gawin, któ­ry w swo­jej recen­zji oprócz uwag kry­tycz­nych doty­czą­cych całe­go pomy­słu poli­tycz­no­ści poezji/krytyki zapro­po­no­wał cie­ka­we wzbo­ga­ce­nie anto­lo­gii o inne gło­sy z Pol­ski.
[2] Stro­ję się w piór­ka Obiek­tyw­ne­go Kry­ty­ka, ale spra­wa jest jasna – w szki­cu przed­sta­wiam towa­rzy­szą­ce mi od pew­ne­go cza­su pyta­nia i pro­ble­my, któ­re gene­ru­je tzw. kry­ty­ka zaan­ga­żo­wa­na, z nadzie­ją, że odnaj­dą się w nich tak­że czytelnicy/czytelnicy tek­stu.
[3]Piszę o komen­to­wa­niu poezji naj­now­szej, gdyż jest to poję­cie znacz­nie szer­sze od pisa­nia. Dzia­łal­ność kry­tycz­no­li­te­rac­ka nie musi ogra­ni­czać się do pro­du­ko­wa­nia kolej­nych recen­zji czy ese­jów.
[4] Uży­wam tej nazwy tyl­ko dla­te­go, że nie wymy­śli­łem lep­szej.
[5] W cza­sach nie­wi­dzial­nej pra­cy redak­to­rek, redak­to­rów oraz całej masy ludzi z wykształ­ce­niem huma­ni­stycz­nym to nie tyle zły, ile nie­sku­tecz­ny pomysł.