debaty / ANKIETY I PODSUMOWANIA

Trójpodział

Dominika Parszewska

Głos Dominiki Parszewskiej w debacie "Biurowe książki 2014 roku".

strona debaty

Biurowe książki 2014 roku

Którą z książek wydanych przez Biuro Literackie w kończącym się roku uznać za najważniejszą? Odpowiedź na to pytanie byłaby (prawdopodobnie) prosta jedynie, gdybym była Węgrem. Wówczas oznajmiłabym gromko, że oczywiście węgierski Faust, węgierskie Dziady, czyli Tragedia człowieka Imre Madácha w przekładzie Bohdana Zadury (zresztą, serdecznie książkę polecam, tłumaczenie brzmi świeżo, a złośliwe riposty i obserwacje wygłaszane przez Lucyfera aż się chce cytować).

Skoro się jednak jest Polakiem, to wszystko, jak zwykle, staje się trudne, godne dzielenia włosa na czworo i znalezienia we własnej duszy – przysłowie się myli, do sporu Polak nie potrzebuje towarzysza – co najmniej trzech różnych poglądów.

Bo jak tu wybierać między bardzo potrzebnymi oknami (bo żeby to chociaż jedno okno było) na literaturę Europy Środkowo-Wschodniej, a nie mniej potrzebnymi przypomnieniami, czy może tylko łatwiejszymi do znalezienia wydaniami, polskich poetów? Nie zapominając przy tym o publikowanych nowościach polskich, o podstawie, o krwiobiegu polskiej poezji, jej tu i teraz życiu?

A jeśli nawet skupić się na grupie pierwszej, to jak zdecydować, czy ważniejsza są premierowe wydania nowych autorek ukraińskich, przybliżające czytelnikowi bieżącą scenę literacką, czy klasyka Węgier, dla Węgrów niesłychanie istotna, w historii literatury zajmująca miejsce ważniejsze, dramat, który znać właściwie trzeba – ale jednak nie jest wydaniem pierwszym, choć w nowym, kapitalnym tłumaczeniu? Tak przybliżanie nowości, jak budowanie kanonu (dostępu do kanonu) kultury Europy Środkowej jest ważne z wielu względów, choćby dlatego, że pomaga w tworzeniu tożsamości; z oboma zadaniami nasze wydawnictwa, w tym Biuro Literackie, na szczęście dobrze sobie radzą, lecz wybierać (jak, po co?) ważniejsze?

Jeśli pójść w kierunku bardziej egocentrycznym i wsobnym, to oczywiście w klasyce Europy Środkowej mieści się też klasyka poezji polskiej. Niepodważalna klasyka – to oczywiście wiersze Podsiadły, poety mającego, zaraz przy Świetlickim, chyba największy wpływ na wyobraźnię młodych czytelników (i pisarzy) z lat 90. – lecz również szerzej nieznana, choć wzmiankowana w nie tak rzadkich artykułach, poruszająca twórczość Ginczanki. A nie można też przecież zapomnieć, nie docenić wartości, jaki dla osób zainteresowanych kontekstami literatury, także tymi bardziej intymnymi, stanowi zbiór rozmów z Ryszardem Krynickim, zaiste, klasykiem współczesnej poezji polskiej, mającym na nią wpływ nie tylko jako autor, ale prawdziwa osobowość, wydawca, tłumacz, autorytet…

I w tym wszystkim ta podstawa, ta krew żywej tkanki, oddech w płucach – bieżące tomiki. Tutaj wybór zakrawa właściwie na niemożliwość, bo sprowadza się zgoła całkowicie do de gustibus, wyboru smaku i może – nierzadko, nierzadko – chwili, odpowiedniego momentu, który ułatwił zestrojenie akurat z tym tomikiem.

Poczyniwszy owo zastrzeżenie, przyznam się jednak, że mój gust wskazałby – przy całej frajdzie (nie waham się użyć tego słowa, bo poezja powinna też przynosić frajdę, to w końcu radość, nie męczarnia, przyjemność i moment wolności, nie obowiązek), jaką sprawiła mu, na przykład, zgryźliwa ironia Krzysztofa Jaworskiego – na Kochankę Norwida. Emocjonalna siła tomiku, siła prawdy intymnej przekształconej w uniwersalną opowieść wszystkich miejsc pogranicza, wszystkich peryferii, nie naszej Europy, a całego świata, połączona z melodycznością, która sama w sobie jest poezją, jest istotą poezji, refrenicznością, osadzającą w czasie cykli, Wielkim Czasie – to nie jest oczywiście nic u autora nowego, nadal jednak rezonuje we mnie najmocniej.

Tak oto, wybrnąwszy z wewnętrznego sporu, przy którym nie obyło się bez strat, części jaźni biły się na szable tudzież pięści, stoły oraz krzesła potrzaskano, tynk wirował w powietrzu i spadały wewnętrzne kandelabry, wybrnąwszy uchyleniem się od ostatecznej decyzji, stoję u artykułu wrót i tyle wiem, com wiedział wprzód. Czytelnik znajduje się w sytuacji, niestety, podobnej.

Ale, ale, skoro można zaoferować jednak pewną nić, podsunąć pomysł, polecić, jak znajomym – to gdybym miała w każdej z tych trzech kategorii wybrać pojedyncze książki, to jednak zdecydowanie, widzę, kanon by przeważył: Tragedia człowieka, wiersze i proza Wojaczka oraz Kochanka Norwida. Wybierać spośród tych trzech – ze względu na te wewnętrzne, imaginacyjne resztki kandelabrów, obrusów, dywanów i waz po babci – się jednak nie poważę.