
Połów 2007
dzwieki / WYDARZENIA Różni autorzyZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Tomasza Fijałkowskiego, Julii Szychowiak, Tomasza Ważnego i Kamila Zająca podczas Portu Wrocław 2007.
WięcejFragmenty książki Tomasza Fijałkowskiego Rozgrzewka, która ukazała się nakładem Biura Literackiego w serii "Połów" 11 czerwca 2007 roku.
Zdyszani chłopcy kończą swoje 1000 metrów i padają na boisko,
spod którego wciąż wydobywa się żydowskie nagrobki. Mam 16 lat
i o śmierci wiem tyle, ile odsłonił mi Lou Reed na płycie Magic and loss.
O śmierci wiem niewiele. Nie używam jej jako rekwizytu ani pretekstu.
Nie argumentuję nią. Mało piszę o nieobecnych. Znad żużlowej bieżni
opada kurz i widać porozrzucane na trawie ciała moich kolegów.
Rozluźnione uda. Łydki szarpane skurczami. Głowy w słońcu lśniące
jak alchemiczne złoto. Nikt z nas nie przypuszczał, że dożyjemy
czasów agonii wyspiarskiego futbolu. I nie było śmierci,
gdy pordzewiałe maszyny znaczyły wapnem linie pola karnego,
moje Termopile, a ciasno sznurowane buty nieraz gruchotały kości
napastnikom. Piłka, którą wtedy kopnąłem, obiegła kulę ziemską
i dziś trafiła mnie w plecy. Mam 26 lat, spuchnięte kolana i kilka życiorysów
na pocieszenie. George Best żyje w towarzystwie nowej wątroby, Eric Cantona
pisze wiersze o ziarenkach ryżu, Paul Gascoigne dogorywa w chińskiej ekstraklasie.
Nie ma porozumienia ani przymierza między pokonanymi przez czas
a tymi, którzy wciąż remisują. Wszystko, co kiedyś miało pozór nieśmiertelności,
znaczy już mniej niż okno traktowane co roku kolejną warstwą farby.
Na wzór zimy połykanej przez wiosnę, zapadły się w siebie faule i odgwizdane
wznowienia gry, żużel szczebioczący pod podeszwami, tunel na skraju
murawy, krzyki w szatni, łzy spod prysznica, emblematy wyżymane z potu.
Gdy byłem dzieckiem, mówiłem jak dziecko, czułem jak dziecko, myślałem jak dziecko.
Słowa świętego Pawła są srebrnymi odważnikami zalegającymi dachy. Trwa śnieżne triduum,
pod którego ciężarem trzeszczy belkowanie stropu i zrywają się ścięgna trakcji.
Kiedyś to była pora nauki. Popołudnie półanalfabetów, gdy łuski wiedzy odrywały się
od brzucha encyklopedii, by opaść na kartki uczniów odrabiających lekcje.
Zdarzało się jednak, że w środku popołudnia gasło światło.
Wnętrze domu przestawało być rupieciarnią
migotliwych informacji i wygładzał się brunatnozielony ekran telewizora.
Oto odbici w nim moi właściwi nauczyciele.
Ciemni ogrodnicy niespiesznie zapisujący moją księgę wejść i wyjść. A ja, oddający im się
na wychowanie, odkładałem zeszyty i zamykałem podręczniki, by zacząć pielgrzymkę
śladem ich dymiących przedmiotów.
Sypialnią rodziców opiekowała się czarna Matka Boska. Barometr wojny. Wierzyłem,
że jej rosnące w stronę oka blizny zwiastują nieszczęście.
W pustej jadalni adapter zatrzymał się, gdy igła drażniła czarny talerz płyty. Epicentrum mroku,
skąd Cronos w skórzanych spodniach krzyczał, by zostawić go w piekle. I don’t want to be born!
I don’t want it! Leave me in hell!
Kierowca czarnej wołgi liczył stopnie na piętro, głaszcząc poręcze łyżką do opon. Na strychu słychać było, jak
w kominie płonie sadza i na tle fioletowego nieba otwierają się drzwi kuźni.
Widać tam ziemię i wszystkie mityczne zwierzęta podtrzymujące jej konstrukcję. Wieloryby
wielkości krążowników jako fundamenty życia. Suchą kokieterię punktów usługowych
i handel spokojny jak pastwisko.
Jednorożce ze swoją falliczną symboliką to stali rezydenci snów.
Przypomniałem sobie wtedy opowieści zakonnic drących pierze na weselną kołdrę,
gdy ich czarne rowery klaskały staccato z zimna.
Ta plątanina kopyt i płetw, rogów, ogonów i żeber, której istnienia pod powierzchnią ulic
tylko się domyślałem, chciała przedostać się na tę stronę. Nabyta podświadomie wiedza
destylowała się w pewność.
Każda mitologia zaczynała się i kończyła pojedynkami Kasparowa z Karpowem.
Ich zegar szachowy odmierzał coraz dłuższe interwały, by w końcu zamknąć mnie
w trwającym wiele lat oczekiwaniu na ruch.
Pod koniec swojego listu święty Paweł wyznał, że wyzbył się tego, co dziecięce.
I dla mnie skończył się czas nauki, a moi milczący trenerzy – strach i wyobraźnia -
pewni byli kondycji, w jakiej mnie zostawiają.
Urodzony w 1977 roku. Poeta. Laureat Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego „Struna Orficka” (2006). Mieszka w Kaliszu i Kórniku.