
Srebro i kwarc
dzwieki / WYDARZENIA Adam Zdrodowski Anna Podczaszy Łukasz JaroszZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Łukasza Jarosza, Anny Podczaszy i Adama Zdrodowskiego podczas Portu Wrocław 2008.
WięcejFragmenty książki Adama Zdrodowskiego Jesień Zuzanny, która ukazała się nakładem Biura Literackiego w serii "Poezje" 29 października 2007 roku.
Co dziś robić? Może coś sobie uszyć
(czapkę ze ścinków, szalik, ciepłą kołdrę)
albo się ubrać i po prostu ruszyć
w świat, całkiem nagi, jak dziecko bezbronne
lub dziecko uzbrojone w łyżki, noże,
widelce, widelczyki i szklaneczki,
jechać i jechać, i dotrzeć nad morze
(dzień jest pusty, jem śledzie prosto z beczki)
i pragnąć. A jak pragnąć? Pragnąć czule,
myśleć, śnić, nie dojadać i w ogóle.
Zaraz idę, nic nie mam do dodania,
chciałem zobaczyć, lecz ktoś mi zasłaniał -
dwójka dzieci w kolejce po owoce
(nie widzę twarzy, skryły się w pomroce),
on jest z jagodą, ona z ananasem,
chyba muszę lecieć, bye, bye, tymczasem.
Stojąc i patrząc na staw,
próbując liczyć płatki
śniegu, spływające z chmur,
zasadzam się na echo,
o którym mówił mi las,
wieczorem i o świcie.
Przed świtem i o świcie,
kiedy słońce odbił staw
i ogniem zajął się las,
a wiatr przepłoszył płatki
śniegu z drzew, nawet echo
milczało. Nie było chmur.
Co robić, gdy nie ma chmur?
marzyć o innym świcie,
co natchnie głos i echo,
poprowadzi je nad staw,
co nie raz widział płatki
twoich uszu. Albo w las,
na skraj i w głąb, w ciemny las
w sieć liści, igieł i chmur.
Pójść, wziąć kwiat, rzucać płatki
jak okruszki, o świcie.
I lepiej nie iść nad staw,
a tylko łowić echo,
bo prawdę powie echo,
choćby zgubić chciał nas las.
Nasłuchiwał będzie staw
wiadomości prosto z chmur,
że wyszli dziś o świcie,
porozrzucali płatki
i zbierać trzeba płatki,
jakby rzec mogło echo.
Nie będzie ich o świcie,
chociaż ich nie zgubił las,
nie da się wyczytać z chmur,
czego nie wie nawet staw -
stoi staw, liczy płatki
śniegu. Cień chmur jak echo
spływa na las o świcie.
Leżę. Wśród nieznacznych
poruszeń ciała, dusza
(choć jej przecież nie ma)
porusza się znacząco
jakby chciała wyjść na świat.
I tak nakrywa nas świt.
Klaksony, klucze, puste
butelki, trzaskające
drzwi, chrzęst żwiru pod butami -
wiercę się
w zmiętej pościeli, pod czujnym
okiem ulicznych lamp: świt.
I ciągle przechodzisz przygody, rzadko się trafiają sytuacje. Taka niestety sytuacja. Taki los, taki traf. I kiedy przychodzi wieczór, żeby wszystkie histeryczne dni umorzyć jak długi Krajów Trzeciego Świata, życie się trafia jak ziarno i ślepa kura, na jednym ogniu. To strzał w dziesiątkę, bilet kwartalny, kwarantanny w suchych dokach, prywatne kwatery w pobliżu plaży, spacery, czasem z wiatrem, czasem pod wiatr (masz ziarnka piasku w oczach i uszach). A piach to naturalny peeling. A skoro peeling to niemal feeling, czy możemy sobie to wszystko odśpiewać i odtańczyć? Naturalnie.
Lekko idziemy przez coraz lżejsze dni:
ranek jest nierealny, wieczór to przedmowa
do snu, co już miał się nie śnić, ale wciąż się śni.
Stoimy na plateau, wśród zmurszałych pni
i kwiatów, słuchając. Czy to właśnie ta mowa
kwiatów każe iść lekko przez coraz lżejsze dni?
Być może. Więc nie pytając, czym są dni
(bo ktoś już pytał), idziemy spać i od nowa
ten sen, co już miał się nie śnić, jeszcze raz się śni.
Coś chce przygasać, coś w dali dalej lśni
(to księżyc) i nie daje spać. Zostają słowa,
że suchą stopą trzeba przejść przez najlżejsze z dni,
na bankietach i soirées de la francophonie
mieć sznyt i styl; nie pamiętać, czym jest umowa
dot. snu, co już miał się nie śnić, ale wciąż się śni.
Idziemy, nasz cień jest niewyraźny, ni pies, ni
sowa. Idziemy w dół zbocza, a głowa
zwraca się lekko w stronę najlżejszych dni
ze snu, co już miał się nie śnić, ale wciąż się śni.
Urodzony w 1979 roku. Poeta, tłumacz, krytyk literacki, pracownik Wydziału Grafiki warszawskiej ASP. Opublikował m.in. tom 49 lotów balonem (2013) oraz przekłady m.in. Gertrudy Stein, Henry’ego Greena i Williama S. Burroughsa. Publikował m.in. w „Literaturze na Świecie”, „Przekroju” i „Opcjach”. Mieszka w Warszawie.