debaty / ANKIETY I PODSUMOWANIA

Imperatyw nowości nie jest twoim towarzyszem

Łukasz Żurek

Głos Łukasza Żurka w debacie „Nowe języki poezji”.

strona debaty

Nowe języki poezji

W czasie dyskusji „Nowe języki poezji” w Stroniu Śląskim udało się zarysować dość mocne linie sporu o to, czym jest najnowsza polska poezja i jak w ogóle mielibyśmy rozumieć jej „nowość”. Na użytek tego, co chcę powiedzieć dalej, wychwytuję kilka – moim zdaniem – kluczowych momentów z wieczornej dyskusji w Stroniu Śląskim [1].

Dawid Mateusz mówił, że interesują go najnowsze zjawiska poetyckie, takie, do których narzędzi krytycznoliterackich nie ma lub nie będzie, bo są tak osobne. Zupełnie nowym, wymykającym się opisowi zjawiskiem jest dla Mateusza np. „język rapu i blokowisk” u Michała Mytnika. Za stary język została przez niego uznana kategoria zaangażowania, która młodych już nie interesuje. Wtórował mu Jakub Skurtys, stwierdzający dodatkowo, że poeci i poetki z najmłodszych roczników nie potrzebują uniwersytetu, nie precyzując jednak, co miałoby się kryć za tą „potrzebą” oraz za tym „uniwersytetem”.

Kacper Bartczak zareagował na wypowiedź Mateusza następująco: „To jest trochę problem. Bo za chwilę nie będziemy mogli do siebie mówić, to tak przyśpiesza”.

Z kolei Joanna Orska wskazywała na fetyszyzację kategorii „nowości” w poezji. Otóż zdaniem Orskiej, z jednej strony, mówi się o nowej poezji w taki sposób, że „nie ma opcji, żebyśmy mogli ją zrozumieć”, z drugiej zaś Skurtys we wstępie do rozmowy podkreślał rosnące znaczenie kolektywnych form pisania i jednocześnie zauważał, że „to już było sto lat temu”.

Skurtys: „Ja bym powiedział, że poezja wchłania wszystko i idzie do przodu, a krytyka nie zawsze umie za tym nadążyć”.

W tym montażu cytatów i parafraz wypowiedzi, próbujących opisać sytuację w nowej poezji, na pierwszy plan – jako coś, co jedni (Orska, Bartczak) chcą poddać krytyce, a inni (Skurtys, Mateusz) uwewnętrzniają – wysuwa się imperatyw nowości, nieodrodne dziecko historycznych awangard. Ów nakaz brzmiałby według mnie następująco: aby opisać nowe zjawiska w poezji, musisz stworzyć nowe narzędzia teoretyczne / użyć nowych narzędzi teoretycznych. Myślę, że nie będzie przesadą, jeśli powiem, że w mniej lub bardziej jaskrawej formie organizuje on wyobraźnię dużej części współczesnej krytyki literackiej, zajmującej się najnowszą poezją (co nie powinno dziwić, skoro paradygmat zwrotów oraz „powrotów do” od lat uczy polską humanistykę o rzekomej konieczności tworzenia nowych teorii). Na pewnym poziomie i pod pewnym względem – nie ma się z czym nie zgadzać. W końcu, aby lepiej zrozumieć np. Różaglon Matwiejczuka, trzeba jednak co nieco wiedzieć o tym, jak Gilles Deleuze interpretował Friedricha Nietzschego (wiedza o pojęciu afektu też może być przydatna). Lekturę Zakładów holenderskichRadka Jurczaka warto poprzedzić zorientowaniem się w zainteresowaniach filozoficznych poety, zdecydowanie wykraczających poza filozofię à la poststrukturalistyczna teoria literatury. Nareszcie możemy się zjadać Moniki Lubińskiej wymaga od czytelnika jakiejkolwiek wiedzy o posthumanizmie i tzw. nowych materializmach. I tak dalej. Sądzę, że w praktyce interpretacyjnej imperatyw nowości może skutkować jedynie krytycznoliterackim researchem, który nie zakłada przecież, że do interpretacji nowego wiersza potrzebuję nowej – czy w ogóle jakiejkolwiek zewnętrznej wobec niego – metody. I chociaż wiedzę o kontekście współkształtującym światopogląd danego autora / danej autorki trudno nazwać „narzędziem”, to imperatyw nowości jest produktywną ideologią, wpływającą na sposób konceptualizowania życia literackiego oraz roli, jaką pełni w niej krytyka. Właśnie dlatego przy okazji dyskusji o nowych językach w poezji warto przyjrzeć mu się bliżej.

Nowe zjawiska w poezji są uznawane przede wszystkim za heteronomiczne produkty wciąż zmieniającej się rzeczywistości, a przez to jawią się jako kompletnie niezrozumiałe / niedostatecznie zrozumiałe w ramach starych narzędzi teoretycznych, wytworzonych przez poprzednie uwarunkowania (kulturowe, ekonomiczne, społeczne). Poprzez „stare narzędzia” rozumie się przy tym zarówno pojęcia ze skrzynki teorii literatury („tekst”, „znaczenie”, „interpretacja”), jak i dotychczasowe – już przeterminowane – koncepcje podmiotowości czy ontologii. Taką wizję relacji między krytyką a rzeczywistością literacką, w której ta pierwsza „nie nadąża” i próbuje gonić tę drugą na teoretycznych szczudłach [2], znajdujemy np. we fragmencie wprowadzenia do debaty, w którym Skurtys (niby za Bartczakiem, ale tak naprawdę od siebie) wspomina o konieczności przemyślenia „sąsiedztwa”, a czasem nawet „niezbędnej podległości” „»nowych języków« w poezji i krytyce oraz filozofii”.

Jakie są konsekwencje podporządkowania dyskursu krytycznoliterackiego imperatywowi nowości? Przede wszystkim pogłębienie niekomunikatywności języka krytyki, utrwalenie awangardowego modelu przemian w poezji jako domyślnej perspektywy historycznoliterackiej oraz zrównanie ze sobą tego, co na wejściu uznawane jest za „niezrozumiałe” (do czasu stworzenia nowych narzędzi lub absolutnie, metafizycznie), z tym, co najwartościowsze w nowej poezji. Imperatyw nowości może również skutkować fetyszyzacją pokoleniowego dystansu, czyli podkreślaniem tego, że to osobliwość doświadczenia poetów/poetek z późnych roczników 90. lub wczesnych dwutysięcznych czyni ich wiersze nieprzystającymi do dotychczasowych narzędzi teoretycznych (bo wciąż zakłada się, że krytyka literacka takowych potrzebuje). Takie postawienie sprawy jest możliwe tylko wówczas, jeśli np. uzna się, że horyzont poznawczy, estetyczny, językowy młodych poetów/poetek niemalże w zupełności określa ich stosunek do medium cyfrowego (dzieciństwo w Internecie, panie dzieju!). Idąc tym tropem, po debiucie Matwiejczuka – urodzonego w 1996 r. – powinniśmy spodziewać się… właściwie nie wiem czego, ale z pewnością nie Różaglonu: książki poetyckiej, dla zrozumienia której niekoniecznie trzeba wiedzieć, że wiersz Alfred Kubin. Człowiek został pierwotnie opublikowany w formie mema na instagramowym profilu autora. W rozmowie z Pawłem Harlenderem Matwiejczuk pytany o to, jak ocenia wpływ shitpostingu i prowadzenia memiarskiego fanpage’a na swoją poezję, stwierdził: „Pomaga mi to mniej pisać. Jak wpadam na jakiś śmieszny koncept, to nie piszę średniego wiersza. Tylko przeciętny post”. Naturalizacja, powszedniość środowiska cyfrowego mogą więc w młodej poezji przekładać się na praktykę twórczą w mniej przewidywalny sposób. Aby móc to zauważyć, nie możemy jednak fetyszyzować ani pokoleniowości, ani przemian technologicznych.

Najważniejszą, ale jednocześnie wykraczającą poza temat debaty konsekwencją, wydaje mi się jednak to, na co w tekście Koleżanki i koledzy, czy wyszliśmy ze szkoły? wskazuje Orska, czyli ignorowanie przez krytykę problemu autonomiczności wypowiedzi poetyckiej, niemalże odruchowo łączonego z anachronicznym postulatem „apolityczności”, zachowawczą akademią (oraz innymi instytucjami, w które nikt już nie wierzy) lub po prostu z politycznym konserwatyzmem. Temat jest przepastny, stąd pozwalam sobie tylko zwrócić na niego uwagę oraz zasugerować, że należałoby zapytać o to, czy krytycznoliteracki imperatyw nowości może nieść ze sobą dziś jakikolwiek „radykalny” potencjał. Gdy w warunkach współczesnego kapitalizmu kładziemy nacisk na heteronomiczne siły, które „wyprodukowały” dany wiersz, po prostu uwewnętrzniamy podporządkowanie pola literatury rynkowej logice [3]. A tego nie chce chyba nikt z nas.

Przypisy:
[1] Z góry przepraszam za cytowanie słów wypowiedzianych przez kogoś w zimnie i w trybie dyskusyjnej improwizacji.
[2] Istnieje oczywiście inna jej wersja: taka, w której dowartościowuje się przede wszystkim fakt, że nowa poezja będzie zawsze wymykała się wszelkim interpretacjom (i tym samym potwierdzała swoją „nowość”, czyli swoją wartość). Pozwolę sobie jednak zostawić w spokoju Zakon Czcicieli Wiecznego Dryfu Signifiant.
[3] Tę nienową, bo obecną m.in. u Theodora Adorna czy Petera Bürgera tezę w fascynujący sposób rozwija oraz aktualizuje Nicholas Brown w książce Autonomy: The Social Ontology of Art under Capitalism.