debaty / wydarzenia i inicjatywy

Odrębnie zostaną omówione oceany

Kajetan Herdyński

Głos Kajetana Herdyńskiego w debacie "Z Fortu do Portu".

strona debaty

Z Fortu do Portu

Na por­to­wym festi­wa­lu byłem raz. Jesz­cze w Legni­cy. To był, zda­je się, rok 2003, wio­sna chy­ba w peł­ni, bo pamię­tam, że w roz­pię­tej koszu­li i tramp­kach błą­ka­łem się po Legni­cy zanim wszyst­ko się zaczę­ło. W jakiejś knaj­pie zasy­pia­łem w bia­ły dzień, nad kuflem Żyw­ca, obok gru­pek lice­ali­stów jedzą­cych piz­zę i lody, śmie­ją­cych się z mojej zmę­czo­nej noc­ną podró­żą twa­rzy. Przy­cho­dzi mi na myśl też pierw­szy zwia­stun impre­zy: już popo­łu­dniem Mar­cin Świe­tlic­ki w swo­im obo­wiąz­ko­wo czar­nym uni­for­mie, z jakimś takim śmiesz­nym ple­cacz­kiem na ple­cach, z któ­rym wyglą­dał jak uczeń raczej niż poeta, nie mógł zna­leźć wej­ścia do teatral­ne­go gma­chu. Pierw­sza roz­po­zna­wal­na twarz, ślad, że dobrze tra­fi­łem.

Impre­zę poprze­dza­ły wte­dy warsz­ta­ty, to był czwar­tek lub pią­tek, przy­je­cha­łem do Legni­cy noc­nym pocią­gniem z Lubli­na, więc mia­łem cały dzień na zwie­dza­nie. W Legni­cy byłem po raz dru­gi, za pierw­szym razem też na warsz­ta­tach, któ­re odby­wa­ły się w eks­klu­zyw­nym, chy­ba zbyt eks­klu­zyw­nym, zde­cy­do­wa­nie zbyt dro­gim, jak na nasze potrze­by hote­lu. To był listo­pad roku porzed­nie­go. Pamię­tam z tej impre­zy pięk­ne łazien­ki, w któ­rych świa­tło zapa­la­ło się samo­czyn­nie i pró­bę poka­zu mody odby­wa­ją­cą się w sali obok. Więc my, w prze­rwie, na hal­lu, w prze­no­szo­nych ubra­niach, zmę­cze­ni alko­ho­lem, nie­wy­spa­ni, pali­li­śmy papie­ro­sy, pod­czas gdy obok zbie­ra­ły się model­ki żyw­cem wycię­te ze zdjęć, odpro­wa­dza­ne przez swo­ich sil­nych, pięk­nych męż­czyzn, przy­po­mi­na­ją­cych raczej grec­kich fau­nów. Kon­trast mię­dzy nimi a nami zda­wał się wów­czas dosyć zna­mien­ny, lecz my czu­li­śmy się z tym dobrze, choć nikt o tym nie mówił. Jak­by­śmy mie­li o wie­le bar­dziej istot­ne spra­wy do roz­strzą­sa­nia, palo­ne papie­ro­sy trak­tu­jąc z dużo więk­szym namasz­cze­niem. Czu­li­śmy się kon­for­to­wo w naszym dys­kom­for­cie, któ­ry zdą­żył już do nas przy­lec tak, że prze­sta­li­śmy wyglą­dać jak na począt­ku, nie­ufor­mo­wa­ni, lek­ko skrę­po­wa­ni, jak­by­śmy przy­wdzia­li dopie­ro co kupio­ne ubra­nia (przy­po­mi­na się Darek Foks, w swo­jej czar­nej koszul­ce non stop i van­sach, czy coś takie­go). Pamię­tam też oczy­wi­ście feno­me­nal­ne, kam­ral­ne spo­tka­nie z Euge­niu­szem Tka­czy­szy­nem-Dyc­kim, poetą do tam­tej pory wła­ści­wie mi nie zna­nym, spo­tka­nie któ­re na wszyst­kich zro­bi­ło pio­ru­nu­ją­ce, nie­zpo­mnia­ne wra­że­nie. I jesz­cze Andrzej Sosnow­ski czy­ta­ją­cy mię­dzy inny­mi prze­kład wier­sza Joh­na Ash­be­ry­’e­go, ten o rze­kach, któ­e­go tytu­łu już nawet sobie nie przy­po­mnę, jeśli nie się­gnę na pół­kę z książ­ka­mi…

Piszę rze­czy, któ­re nasu­wa­ją sie jako pierw­sze obra­zy, ale widzę, że są one tyl­ko zapal­ni­ka­mi wspo­mnień peł­niej­szych, całych sekwen­cji, syta­cji i zda­rzeń, któ­re wów­czas mia­ły miej­sce i któ­rych jak­by mimo­cho­dem wspól­nie sma­ko­wa­li­śmy. Kawa w McDo­nal­dzie, Prze­mek Rojek i jego faj­ka, oczy­wi­ście Agniesz­ka, rodo­wi­ta Legni­czan­ka, któ­ra oka­za­ła nam tyle dobro­ci, a któ­ej my wska­za­li­śmy dro­gę do mlecz­ne­go baru. Nie odczu­wa­li­śmy wów­czas potrze­by mówie­nia o tym. Myśl o póź­niej­szym wspo­mi­na­niu tego zda­wa­ła się nam wów­czas raczej nie­de­li­kat­no­ścią.

Ale port. I por­to­wy festi­wal. Jechać mia­łem z Bart­kiem Kon­stra­tem. Razem mie­li­śmy z Lubli­na jechać. Patrzę teraz na nasze zdję­cie z legnic­kie­go par­ku, sie­di­zmy nocą na ław­ce, pije­my piwo Książ, pali­my papie­ro­sy. Z Prze­mkiem, Agniesz­ką, Łuka­szem. Bar­tek pomy­lił dni i doje­chał potem, kle­ił jesz­cze w bie­gu jakieś koper­ty z wier­sza­mi na kon­kur­sy, a wszyst­ko to w samą porę, w sam raz tak, by w koń­cu wygrać Bie­rie­zi­na.

Był to czas, kie­dy Port zna­czył istot­ne miej­sce na lite­rac­kiej mapie Pol­ski. Opo­wie­ści o pobi­tym Wie­de­man­nie to były już dla nas legen­dy. Cze­ka­li­śmy na ucztę, na zasłu­żo­ne w naszym mnie­ma­niu waka­cje.

Pro­gram warsz­ta­tów i festi­wa­lu to rze­czy zna­ne. Każ­dy punkt pro­gra­mu był jed­nak swe­go rodza­ju obja­wie­niem. Nie szy­ko­wa­li­śmy się prze­cież na aka­de­mic­kie wykła­dy, ani coś w rodza­ju kon­kur­so­wych recy­ta­cji. Chcie­li­śmy się spo­tkać twa­rzą w twarz, wbić oko w oko tych, któ­rzy przy­je­cha­li tam zło­żyć dość oso­bli­we świa­dec­two, nasta­wić ucho na język, któ­ry miał o czymś zaświad­czać. O czymś, co spra­wia­ło nam wszyst­kim fraj­dę. Bo byli wśród nas tacy, któ­rzy zda­wa­li się być inte­lek­tu­al­ną pod­po­rą naszej tam obec­no­ści. Przy­po­mi­na mi się Kuba Mikur­da roz­ma­wia­ją­cy z Andrze­jem Sosnow­skim jesz­cze na warsz­ta­tach o rze­czach, któ­rych nie chcia­łem nawet rozu­mieć, reagu­jąc za każ­dym razem tyl­ko wów­czas gdy Andrzej Sosnow­ski z uprzej­mo­ścią pro­sił mnie o ogień. Byli też tacy, któ­rzy robi­li sobie jaja. Z sie­bie, z impre­zy ze świa­ta. Byli też tacy, któ­rzy dali się jed­nak przy­ła­pać na wła­snym unie­sie­niu, jak Prze­mek, któ­ry po ostat­nim sło­wie Andrze­ja Sosnow­skie­go na jego wie­czo­rze pro­mu­ją­cym chy­ba Taxi, pierw­szy zaczął bić bra­wo, wyprze­dza­jąc wszyst­kich o inter­wał, zry­wa­jąc się w pierw­szym odru­chu z fote­la. Widzia­łem jego twarz, w pierw­szym rzę­dzie, raz sku­pio­ną i zamy­ślo­ną, to zno­wu uśmiech­nię­tą w peł­ni podzi­wu dla tej poezji łagod­nie pły­ną­cej ponad naszy­mi gło­wa­mi. W ten spo­sób Prze­mek powie­dział mi wię­cej o swo­im sto­sun­ku do tej poezji niż kie­dy­kol­wiek indziej.

Z teatru pamię­tam też gru­pę z jakie­goś legnic­kie­go liceum, któ­rą przy­pro­wa­dził nauczy­ciel w pierw­szym chy­ba dniu. Potem wszy­scy, z łysy­mi gło­wa­mi i w dre­sach kupo­wa­li tomi­ki i usta­wia­li się rzę­dem w kolej­ce po auto­gra­fy. Mie­li­śmy nie­zły ubaw. Obja­śnie­nia­mi i pomo­cą słu­ży­ła nam wów­czas Agniesz­ka.

Pamię­tam moment, gdy Artur Bursz­ta oznaj­mił, że jeste­śmy trans­mi­to­wa­ni przez inter­net i jeśli chce­my, może­my jakim­ko­wiek gestem zaświad­czyć tak­że o naszym w tym wszyst­kim udzia­le. Poma­chać rodzi­nie, nie wiem, pokrzy­czeć, bić bra­wo… Dość, że nikt wów­czas nie zro­bił kom­plet­nie nic. Nikt się nawet nawet nie odwró­cił. Zapa­dła cisza. Przy­po­mnia­no nam, że nie jeste­śmy mimo wszyst­ko w osob­nym pań­stwie, któ­re znaj­du­je się gdzieś poza. A jeśli nawet, to gdzieś tam, w kalen­da­rzu, poza drzwia­mi teatru, na dwor­co­wym pero­nie znaj­du­ją się jego gra­ni­ce.

Dla wszyst­kich nie­za­po­mnia­ne było też spo­tka­nie z Euge­niu­szem Tka­czy­szy­nem-Dyc­kim, któ­re­go wystą­pie­nie, w iście musi­ca­lo­wej kon­wen­cji, wzbo­ga­co­ne było o śpiew i nawet bisy. Prze­mek żar­to­wał, że przy­po­mi­na mu to Chi­ca­go, któ­re wów­czas wal­czy­ło o Osca­ry. Tego spo­tka­nia nigdy nie zapo­mnę. Pró­bo­wa­łem o nim opo­wia­dać po powro­cie do domu zna­jo­mym, dziew­czy­nie. Nie dało się, nie mogło się udać. To, co piszę teraz, tak­że sta­je się tyl­ko bru­tal­ną kro­ni­ką – a dla nas pró­ba uję­cia tego, w czym uczest­ni­czy­li­śmy wów­czas, jaka­kol­wiek pró­ba, mogła się wydać co naj­mniej nie­de­li­kat­no­ścią, jeśli nie bar­ba­rzyń­stwem.

Spro­wo­ko­wa­ny wspo­mi­na­niem raz jesz­cze się­gam do pod­nisz­czo­nych, prze­my­co­nych do domu egzem­pla­rzy ksią­żek zaku­pio­nych wów­czas w Legni­cy. Patrzę na dedy­ka­cje, szu­kam frag­men­tów zapa­mię­ta­nych z czy­ta­nia, obja­śnia­nych przez auto­rów.

„(…) ten zgiełk uwa­ża się za samo życie.
I słusz­nie.”

O AUTORZE

Kajetan Herdyński

Ur. w 1980 r. w Zamościu. Absolwent filozofii na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim; laureat kilku konkursów literackich (m.in. trzykrotny finalista i zdobywca nagrody publiczności w konkursie im. Jacka Bierezina oraz finalista „Połowu” w 2006 roku); wiersze publikował w czasopismach literackich i antologiach w Polsce i Wielkiej Brytanii (debiut w „Kresach” w 2003 roku); autor książki poetyckiej Późny karnawał (Instytut Mikołowski, Mikołów 2012) za którą otrzymał III nagrodę w Ogólnopolskim Konkursie Literackim Złoty Środek Poezji w 2013 roku; mieszka i pracuje w Krakowie.